Reklama

Biznes

Ekonomista: Im więcej polskiego kapitału, tym większa szansa na rozwój

Z dr. Krzysztofem Kaszubą, ekonomistą, rozmawia Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 08.09.2016
29077_kasz
Share
Udostępnij
Jaromir Kwiatkowski: Podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy, gdzie nagrodę dla Człowieka Roku odebrał premier Węgier Victor Orban, usłyszeliśmy wiele o potrzebie wzmocnienia Grupy Wyszehradzkiej (w końcu jest to razem 65 mln ludzi) oraz o tym, że ma ona ambicje odegrać znaczącą rolę w Unii Europejskiej. Czy jest to realny sposób na wyrwanie się z naszej peryferyjności w warunkach UE, przy dużej presji kapitału zagranicznego, jaką obserwujemy?

Dr Krzysztof Kaszuba: 65 mln to rzeczywiście sporo ludności. Jeśli do tego dodamy takie kraje jak np. Bułgaria czy Rumunia, aż po Łotwę i Estonię, jest to jakiś potencjał. Lecz jeśli patrzymy na siłę gospodarki, to rzeczywiście jesteśmy peryferią. Gospodarka niemiecka, francuska, hiszpańska, brytyjska czy włoska są o wiele potężniejsze od polskiej, a Polska jest zdecydowanie największa spośród krajów tego pasa, o którym mówimy, bo Czechy i Węgry mają po 10 mln ludności, Słowacja – 5, Łotwa – 2, a Estonia niecałe 1,5 mln. W związku z tym nasze możliwości są bardzo ograniczone. Te kraje, o których mówimy, nie dysponują wielkimi korporacjami, przedsiębiorstwami, które byłyby w dużym stopniu związane z kapitałem lokalnym. Gospodarka Polski, Rumunii czy Łotwy została podbita przez potężne korporacje międzynarodowe; niemieckie, francuskie, brytyjskie czy włoskie. Np. nasza telekomunikacja jest w dużym stopniu w rękach francuskich (France Telecom), a jeżeli popatrzymy na cukrownie czy cementownie, to widzimy, że dominuje tu własność niemiecka.

Czy to oznacza, że możemy się wprawdzie integrować w tym pasie państw, ale i tak jesteśmy skazani na peryferyjność?

Na razie, patrząc na potęgę korporacji zachodnioeuropejskich, pomijając już japońskie czy amerykańskie, jesteśmy skazani na peryferyjność. Te korporacje są potężne i przejęły wszystkie ciekawsze kąski w tych krajach. Decyzje strategiczne zapadają w Monachium, Paryżu,  Mediolanie czy w Szwajcarii, gdzie w Genewie jest ulokowanych wiele central firm farmaceutycznych (np. Polfa jest podporządkowana kapitałowi globalnemu i generalnie nie mamy tu nic do powiedzenia). Tak więc z punktu widzenia siły gospodarczej jesteśmy peryferią i nasze możliwości wzrostu są ograniczone. Ale są, o czym za chwilę.

Również jeżeli popatrzymy na drugi istotny element gospodarki – finanse – to także jesteśmy bardzo mali. Sprzedaliśmy kiedyś Włochom bank Pekao SA  za 10 proc. wartości, roczny zysk netto. A dziś – co jest chorym pomysłem – chcemy go odkupywać za 6 rocznych zysków netto. Kraje zachodnie biją nas na głowę pod względem rezerw walutowych, rezerw złota. Oczywiście, można mówić, że mamy podobny deficyt, podobne zadłużenie, ale to jest zupełnie inna struktura – tamte narody są bogatsze. W związku z tym na bazie finansów i gospodarki rozumianej głównie pod kątem przemysłu, tych, którzy coś produkują, zdecydowanie – powtórzę – jesteśmy peryferią.

Ale to chyba nie powód do opuszczenia rąk i powiedzenia, że tu nic zrobić się nie da?

Oczywiście, że nie. Mamy pewne możliwości. One były także w latach 90. czy za rządów Platformy, ale, niestety, żeby wykorzystać te szanse, które były i są, potrzeba ludzi odważnych, walecznych i mających pojęcie o gospodarce. Polski parlament czy grupa europosłów są zdominowane przez ludzi niekompetentnych, w dużym stopniu analfabetów ekonomicznych, którzy nie potrafią walczyć o polskie interesy narodowe. Podobnie było, jeżeli chodzi np. o interesy narodowe Węgier, gdzie rządy przed Orbanem gospodarkę węgierską po prostu rozkradły, sprzedały za pół darmo i dlatego Orban ma rację w tym, co mówi.

A zatem, jakie są szanse?

Takie, że młode pokolenie w Europie środkowej, a przynajmniej w Polsce, Czechach czy na Węgrzech, jest ambitne, powiedziałbym – ambitniejsze niż młode pokolenie na Wyspach Brytyjskich, w Hiszpanii czy nawet w Niemczech, nie mówiąc o Włoszech. Młode pokolenie ma znakomite możliwości tworzenia firm, rozwoju. Jest tylko jeden paradoks: najlepsi z tych młodych idą do dużych korporacji międzynarodowych, bo tam dostaną nie 2000 zł czy 8 zł na godzinę, proponowane przez restauratora czy handlarza w kolejnej galerii. Ci młodzi, wykształceni ludzie idą tam chcąc nie chcąc, bo nie ma zbyt wielu polskich firm, które oferują dobre płace. Tracimy w ten sposób możliwości, by oni pracowali na nas, bo oni w tym momencie pracują na korporację międzynarodową.

Możliwości rozwoju są, w Polsce też. Mam tu na myśli np. całą sferę biznesu rolniczego, niszczonego przez głupotę polityków, którzy padli na kolana przed Unią Europejską. Miałem okazję trochę pojeździć po Chinach. 1,3 mld Chińczyków produkuje mnóstwo żywności, ale dla 1/3 z nich tej żywności i tak nie wystarcza. Są tam pustynie, Himalaje itd., więc tych areałów nie ma aż tyle, by wykarmić wszystkich. 1/3 pszenicy czy ryżu jest importowana z zewnątrz. Chińczycy, pomimo tego, że mają świetne owoce, mają ich za mało i muszą je importować. Tu jest szansa nie tylko dla polskiego biznesu, ale także dla Słowacji czy Węgier. Zresztą Węgrzy próbują tam wchodzić, nie tylko z papryką. Są możliwości, by pociągi, które jadą z Chin do Łodzi, nie wracały puste, tylko żeby do nich pakować. Ale co? Podam przykład. Czy są jakieś krowy na Podkarpaciu? Nie widać. W Szwajcarii prawie w każdym gospodarstwie jest krowa, baran, koza i nie ma tam kosiarek elektrycznych. Tam trawę w gospodarstwach „koszą” zwierzęta. Chcę przez to powiedzieć, że gdyby te krowy były w Polsce, gdybyśmy produkowali więcej mleka, to mlekiem w proszku moglibyśmy  „zasypać” Chiny, bo one tego potrzebują. Produkują dużo, ale jest ich za dużo, żeby się sami wykarmili.

Dobrze, że mówimy o Chinach. Wydaje mi się, że Polska zaczyna dostrzegać ten kierunek, o czym świadczy niedawna wizyta prezydenta Andrzeja Dudy w Pekinie. Chińczycy natomiast występują obecnie z gigantycznym projektem Nowego Jedwabnego Szlaku, o którym pisaliśmy na naszym portalu, adresując swoją ofertę m.in. do państw UE.  Polska, jak widać, też ma tu coś do ugrania.

Nie mamy się co oglądać na cwaniaków z Brukseli, tylko w ramach wspólnej akcji z takimi krajami jak Węgry, Rumunia czy Bułgaria, które w branży rolniczej produkują pewne rzeczy, powinniśmy eksportować te produkty do Chin. Np. w Chinach wino jest coraz bardziej popularne. Swoje mają średnie i tu jest wielka szansa, którą zresztą Węgrzy już wykorzystują. Ale w związku z tym musi być jak najwięcej polskich przedsiębiorstw, które by eksportowały swoje produkty. Tylko na odpowiednią skalę. Chińczycy nie są zainteresowani dwoma wagonami, oni chcą mieć 20 zestawów pociągów z towarem. Niektórzy tego nie rozumieją; myślą, że jak zapakują dwa wagony słoików z kapustą, to Chińczycy będą szczęśliwi.

Mówię o obszarze rolniczym, ale są również inne obszary. I kwestia realnego wspierania jeszcze polskich przedsiębiorstw. Przykład: Magnezyty Ropczyce. To jest światowej klasy firma, która dostarcza swoją ofertę bardzo specyficznym klientom, także w Stanach Zjednoczonych i Europie. Takie firmy, z różnych branż, racjonalnie prowadzone i wspierane, mają szansę zdobywać rynki. Zasadniczy problem jest taki: proszę mi pokazać, nawet na Podkarpaciu, firmy, które reprezentują nasz kapitał. Nie chodzi o to, że kapitał obcy jest zły, tylko że pracuje dla siebie, a więc zyski bierze dla siebie. A że zatrudnia, to łaski nie robi, bo ma tu pracę 3-4 razy tańszą.

Silne firmy krajowe mogłyby, również w porozumieniu z producentami z Rumunii, Węgier czy Słowacji, próbować coś robić. Tylko pamiętajmy, że gospodarka tych krajów jest słaba. Słowacja nie ma swoich produktów. Główny produkt eksportowy to samochody produkowane przez wielkie korporacje międzynarodowe. W Bułgarii, Rumunii czy na Węgrzech te tych produktów za wiele nie ma, ale trzeba poszukiwać wspólnych elementów, a myślę, że dziś są one w szeroko rozumianym przemyśle rolniczym. Do tego dodajmy branże, które mają szanse na sukces rynkowy, np. branżę, która w Polsce nieźle się rozwija, choć jest mało widoczna – producentów różnych produktów służących ochronie zdrowia. W Polsce są to głównie firmy krajowe, a rynek jest potężny.

I jeszcze jedna rzecz: spróbujmy robić jak najwięcej biznesów ze sobą. Jeśli popatrzymy na półki sklepowe, to widzimy np. mnóstwo wina francuskiego czy włoskiego. A przecież węgierski Tokaj jest znakomity w różnych odmianach. Warto szukać dostawców, ale i odbiorców w tych krajach. Najlepiej poza dużymi sieciami, bo w wyniku antypolskiej, antynarodowej polityki różnych grup parlamentarnych polskie miasta zostały całkowicie opanowane przez potężne zachodnie sieci handlowe, korporacje międzynarodowe, które oczywiście rozwaliły małe, polskie sklepiki i decydują, od kogo wezmą towar.

Wydaje mi się, że gdyby było więcej naszej własności, więcej biznesu regionalnego i więcej współpracy z dostawcami ze Słowacji, Węgier czy Bułgarii, to wiele ich produktów mogłoby się pojawiać na naszych półkach – i vice versa. Tu jest bardzo ważna rola Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Ministerstwa Gospodarki, żeby jeszcze bardziej uaktywnić współpracę na poziomie tych krajów, Krok po kroku i może uda się coś więcej rozwinąć. Szanse na pewno są.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy