Reklama

Biznes

Żadna duża partia nie powie członkom, że nie będą mieli nic z władzy

Z dr. Krzysztofem Prendeckim, socjologiem z Politechniki Rzeszowskiej, rozmawia Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 20.09.2016
29296_resize.php
Share
Udostępnij

Jaromir Kwiatkowski: PiS po wyborach zaczął obsadzać swoimi ludźmi różne instytucje, agencje , rady nadzorcze czy spółki skarbu państwa. To nic nowego, bo w historii III RP zwycięskie ugrupowania zawsze rościły sobie pretensje do takiego „skoku na stołki”. Ostatnio jednak ugrupowanie rządzące spotkała krytyka za to, że w przypadku niektórych nominacji można sądzić, że kompetencje nie były tu głównym kryterium. Pod ostrzałem znalazł się Bartłomiej Misiewicz, który  w tych dniach musiał zrezygnować ze wszystkich funkcji w MON, po tym, jak się okazało, że został członkiem rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Czy praktyka „skoku na stołki” jest rzeczą normalną, do zaakceptowania, a jeżeli tak, to pod jakimi warunkami?

Dr Krzysztof Prendecki: Na pewno nie tylko w Polsce i nie tylko w III RP przyzwyczailiśmy się do sytuacji, że ugrupowanie, które zdobywa władzę, „dzieli łupy”. Wśród tych „łupów” są m.in. spółki skarbu państwa, obsady rad nadzorczych itd. Pytanie, czy bierzemy „swoich”, ale dla przyzwoitości dobieramy takich, którzy się choć trochę znają, mają papiery na to, żeby piastować dany urząd, czy też dajemy szansę wszystkim, nie tylko „swoim”. Żadna duża partia nie powie swoim członkom: słuchajcie, obejmiemy władzę, a później nic z tego nie będziecie mieli. Spośród tych młodych ludzi, którzy zapisują się do partii, część to ideowcy, ale nie brakuje też takich, którzy nie po to biegają z ulotkami, żeby później nie załapać się na jakiś stołek.

Spotkałem się z poglądem: dobra, wygrali wybory, mają prawo obsadzać stanowiska swoimi ludźmi. Ale niech obsadzają je przynajmniej ludźmi kompetentnymi. Problem nie polega na tym, że ugrupowanie zwycięskie robi „skok na stołki”. Raczej na tym, że jego ławka kadr okazuje się z reguły na tyle krótka, a stanowisk do obsadzenia jest tyle, że trudno uniknąć forsowania ludzi niekompetentnych czy pociotków, a więc nepotyzmu. To zjawisko jest w historii III RP niezmienne.

To, że jest niezmienne, to fakt. Najbardziej mnie dziwi myślenie niektórych wyborców czy publicystów sympatyzujących z obecną władzą, którzy liczyli, że coś po tych wyborach się zmieni. Dosyć mocno krytykowano Platformę za treści, które znalazły się na słynnych taśmach. Nowa władza miała być w tym względzie bardziej uczciwa.

Miała być – to znaczy, że – Pańskim zdaniem – nie jest? Po prawie roku pierwsze wnioski pewnie można zacząć już formułować…

Ci, którzy interesują się historią i polityką, nie muszą sięgać daleko wstecz, by przypomnieć sobie czasy sławetnej prawicy spod znaku AWS. Jarosław Kaczyński, patrząc na działanie tego ugrupowania, sformułował słynne TKM: „teraz k… my”. Jeżeli ktoś był optymistą i marzył, że nie powtórzą się błędy AWS-u, to gratuluję. Ja akurat już trochę tę naszą scenę polityczną obserwuję i nie wierzę, że nagle ludzie się zmienią,. Nie chciałbym tutaj cytować Jerzego Urbana, ale powiedział on kiedyś słowa, które każdy przychodzący do władzy powinien umieścić nad swoim biurkiem jako motto i na nie patrzeć. To były słowa skierowane do jego kolegów komunistów, którzy oddawali władzę i bardzo się martwili o siebie i swoją przyszłość. Urban, mówiąc o ludziach „Solidarności”, stwierdził wtedy, że jak dostaną władzę i pieniądze, to się – za przeproszeniem – „skurwią tak jak my”.

No tak, władza deprawuje. Przyszło mi do głowy inne stwierdzenie, będące hasłem wyborczym Unii Polityki Realnej podczas jednej z kampanii w latach 90. XX w.: „Świnie się zmieniają, ale UPR zlikwiduje koryto”. Dopóki będzie „koryto”, dopóty będą takie sytuacje, o których tu mówimy. Pytanie, czy możemy sobie wyobrazić kraj bez „koryta”.

Całkowicie pewnie się nie da (śmiech). Aczkolwiek jeżeli minister skarbu ma – a przynajmniej miał do niedawna, nie wiem, czy coś się w tej materii zmieniło – możliwość wpływania na ok. 600 spółek, to są to miejsca, gdzie „koryto” istnieje i jest ono dość bogate. Prywatyzacją niektórzy się brzydzą, mówią, że jest z nią związana wielka korupcja, więc nie będziemy prywatyzować. Wiadomo też z raportów, że wartość sprzedawanych spółek była zaniżana. No, ale władza zamierza zostawić te spółki, często powtarzając jak mantrę, że są to firmy strategiczne dla interesu i bezpieczeństwa państwa. Obawiam się jednak, że tu często nie chodzi o bezpieczeństwo państwa, ale w bardzo wielu przypadkach chodzi o to, by można było obsadzać swoich ludzi na stołkach.

Niedawno na jednym z prawicowych portali czytałem tekst dziennikarza kojarzonego z prawicą, który obawia się, że forsowanie na stołki ludzi niekompetentnych zniweczy efekty „dobrej zmiany”. To znaczy, że ludzie po jakimś czasie nie będą pamiętać programów typu 500+, lecz to, że wysoki stołek objął po znajomości kompletnie „zielony” Iksiński z PiS-u. I że przez ten pryzmat będzie postrzegana władza. Z tego tekstu przebijała nadzieja, że jeżeli wytknie się to rządzącym, to skorygują swoje postępowanie i PiS na tym nie straci. Aczkolwiek akcja wejścia CBA do sztandarowych spółek pokazuje, że chyba jednak Jarosław Kaczyński będzie chciał tego przypilnować.

Jeśli wierzyć jednemu z polityków PO, Donald Tusk, kiedy obejmował w 2007 r. władzę, celowo zostawił Mariusza Kamińskiego na funkcji szefa CBA, żeby się platformersi bali. Jeśli to prawda, to można sądzić, że ówczesny lider Platformy podejrzewał, iż bez kontroli bardzo szybko tę władzę utracą. Myślę, że wśród polityków PiS jest wielu ideowców, którzy bardziej myślą o reformach (500+, wolna niedziela, reforma szkolnictwa itd.), są nimi przejęci i widzą, że nie wszyscy powinni podczas rządów „dobrej zmiany” piastować stanowiska, które zajmują. Możliwe, że po tym hejcie, który się teraz odbywa w Internecie, te niepokojące informacje dotrą do Jarosława Kaczyńskiego i pokażą mu, że musi tutaj bardziej ingerować i liczyć się z głosem opinii publicznej. Bo w przeciwnym razie spora część Polaków rzeczywiście po jakimś czasie może przestać dyskutować o reformach, powtarzając w zamian za to, że przyszli nowi, żeby się nachapać.

W nawiązaniu jeszcze do strategicznych spółek skarbu państwa, podam przykład. Mówi się o polskim przewoźniku PLL LOT, którego musimy trzymać, mimo że często do niego dokładamy. Proszę zobaczyć: w 2009 roku powstała linia lotnicza Enter Air, założona przez byłych pracowników LOT-u. Okazuje się, że całkiem nieźle sobie radzi, ma spore przychody, jest notowana na giełdzie, kupuje nowe samoloty. Mamy więc ludzi kompetentnych. Ale mamy też spółki, które obsadzają politycy, nie zawsze do tego przygotowani. Swego czasu swoistym kuriozum był fakt, że radzie nadzorczej PLL LOT przewodniczył Władysław Bartoszewski, dla wielu Polaków wybitny historyk i dyplomata. No ale nie sądzę, by znał się na rynkach lotniczych. Takich przykładów można podawać mnóstwo. Podobne błędy popełnia obecna władza. Jeśli się nie opamięta, to jej notowania zaczną zjeżdżać ostro w dół.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy