Reklama

Biznes

Jak zmienić polską szkołę na lepsze?! Debata BIZNESiSTYL “Na Żywo”

Alina Bosak, Katarzyna Grzebyk
Dodano: 02.09.2017
34199_7K7A6715
Share
Udostępnij
Koniec z gimnazjami. Do systemu edukacji właśnie wróciły ośmioklasowe szkoły podstawowe. Reforma szkolnictwa budzi kontrowersje, ponieważ przygotowano ją zaledwie w rok, a proces kształcenia wymaga dobrze przemyślanych i rozważnych ruchów. Czy da się „na chybcika” zrobić dobrą szkołę i jakiej zmiany potrzebuje polska edukacja, próbowaliśmy odpowiedzieć w trakcie debaty BIZNESiSTYL „Na Żywo” w restauracji La Famiglia w Rzeszowie wraz z zaproszonymi gośćmi: dr hab. Alicją Ungeheuer-Gołąb, profesor Uniwersytetu Rzeszowskiego z Katedry Pedagogiki Przedszkolnej i Wczesnoszkolnej, Kazimierzem Leniartem, dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 3 im. Henryka Sienkiewicza w Rzeszowie oraz dr. Mariuszem Kalandykiem, nauczycielem konsultantem z Podkarpackiego Centrum Edukacji Nauczycieli w Rzeszowie.
 
O wadach i zaletach polskiego systemu edukacji zawsze sporo się mówiło i nieustannie go zmieniało. Oczywiście w dłuższej perspektywie czasu, żaden system oświaty nie jest czymś trwałym, zmienia się wraz z przemianami gospodarczymi, politycznymi i społecznymi. Ale w Polsce wydaje się podlegać zmianom wyjątkowo nietrwałym. Począwszy od reformy w 1999 roku, która wprowadziła do systemu edukacji gimnazja, poprzez nieustanne poprawianie podstawy programowej przez kolejne rządy, aż po obecną, wchodzącą właśnie w życie reformę, która przywraca w szkołach podstawowych system ośmioklasowy. Dlaczego nie możemy się raz zdecydować, jak dobrze wyedukować dzieci?
 
– Jedną z przyczyn może być to, że system edukacji nie jest doskonały, więc decydenci wciąż coś zmieniają, znajdując w nim rzeczy, które jakiejś grupie nie odpowiadają. Zmienia się świat i zmieniają się treści w podstawach programowych. Zmienia się także dziecko, chociaż akurat tego twórcy programów, według mnie, pod uwagę nie biorą. Dotyczy to także najnowszej reformy, która wprowadzana jest zbyt szybko, co podkreślają autorytety z wielu środowisk – zauważyła Alicja Ungeheuer-Gołąb. – I poprzednia i obecna reforma systemu edukacji, były wyłącznie reformami administracyjnymi. Nikt nie bierze pod uwagę tego, co rzeczywiście potrzebne jest dziecku, uwaga reformatorów skupia się na ilości klas, liczbie przedmiotów, sprawach organizacyjnych. Tymczasem trzeba poprawiać samą edukację. To ważniejsze niż likwidacja gimnazjów. Nie byłam zwolenniczką ich wprowadzania, ale one już okrzepły, wypracowano metody pracy z młodzieżą w tej grupie wiekowej. Tak, są w wieku, który dla pedagogów jest wyzwaniem, ale to właśnie te dzieci zmieniają świat, zmieniają nauczyciela i rodzica. 
 
 
Dr hab. Alicja Ungeheuer-Gołąb. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Pani profesor, nie zaprzeczając, że szkoła musi też dostarczyć określonej wiedzy z poszczególnych przedmiotów, przypominała, jak niewiele zmian w samej edukacji proponują kolejni ministrowie. – Zbyt mało zmian zachodzi w metodach nauczania. A dziecko powinno otrzymywać nie wiedzę poszatkowaną, ale taką, którą będzie potrafiło praktycznie zastosować. Co znaczące, prof. Dorota Klus-Stańska zwróciła uwagę na to, jakim językiem są pisane kolejne podstawy programowe. Nakazowy dobór słów świetnie oddaje charakter polskiej szkoły: dziecko ma utrwalać, udoskonalać, a byłoby lepiej, gdyby potrafiło coś zbudować, stworzyć, zmierzyć, wyciągnąć wnioski. Za tym językiem idą postawy nauczycieli, bo jeśli dziecko ma tylko poznać, to już nie musi zbadać, dociec prawdy. 
 
Kazimierz Leniart, praktyk z olbrzymim doświadczeniem – w funkcji dyrektora rozpoczyna rok szkolny już po raz 27,  a wcześniej przez 10 lat pracował jako nauczyciel – jest w centrum kolejnych zmian, jakie przechodzi system edukacji. – Kiedy rozpoczynałem pracę w szkole, po pierwszych pięciu latach pracy w klasach 4-8, doskonale znałem program, treść podręczników i idąc np. na zastępstwo wiedziałem, czego mam uczyć. Warto doskonalić metody pracy z uczniami, ale w oświacie niezbędna jest stabilizacja. Nie może być tak, że jeszcze nie poznało się dobrze słabych i mocnych stron podstawy programowej, a już pojawia się zupełnie nowa. Moim zdaniem żyjemy w Polsce od wyborów do wyborów. A przez cztery lata nie zdąży się wypracować sensownego rozwiązania w edukacji. Gdy zostałem dyrektorem, przez pierwsze trzy lata poznawałem środowisko, wdrażałem swoją koncepcję pracy szkoły. Dopiero w czwartym-piątym roku placówka zaczęła działać tak, jak to sobie wyobrażałem. Politykom brakuje często odpowiedniego doświadczenia i spójnej wizji edukacji obejmującej cały cykl kształcenia. Każdy rząd bierze się za zmiany w systemie edukacji, bo główne koszty spadają na samorządy. Rzeszów na obecne zmiany (dostosowanie szkół) wydał już ok. 3 mln zł., a szacuje jeszcze wydać ponad 9. Poprzednia reforma, wprowadzająca gimnazja, była potrzebna, ale nie została dokończona, bo upłynęła kadencja tych, którzy ją wprowadzili, a następcy  zmieniali szkołę bez rzeczowej analizy tego, co było i bez  określenia spójnej, zrozumiałej dla wszystkich podmiotów edukacji, koncepcji polskiej szkoły.
 
Gimnazja wyrównywały szanse
 
Zdaniem dyrektora Leniarta, gimnazja miały wyrównywać szanse edukacyjne dzieci, przede wszystkim z wiejskich środowisk. Wybudowano wiele pięknych szkół. – Pracę nauczyciela zaczynałem w gminnej szkole w Błażowej. Miała ona wiele małych przysiółków, w których istniały szkoły, gdzie łączono klasy, uczyło się w nich po kilkoro dzieci. W Bieszczadach także mnóstwo było takich szkółek. Jakie szanse miały dzieci, kończące tam 8 klasę, na pójście do dobrego liceum, technikum w mieście? Zakompleksione, nie potrafiące swobodnie się wypowiadać,  bez dostępu do technologii informacyjnych czy nawet bez możliwości nauki j. angielskiego. Wyobraźmy sobie, że budujemy w małej miejscowości nowoczesną szkołę i nie oszczędzamy. Doprowadzamy internet, wyposażamy w najnowocześniejsze pomoce naukowe, sprowadzamy nauczycieli języków obcych, oferując im np. mieszkanie.
 
Dzieci, które z przysiółków i okolicznych wiosek trafiłyby do takiej szkoły na trzy lata, poszłyby w świat z podniesionymi głowami. Tymczasem sprawę gimnazjów w małych gminach popsuto, bo poskąpiono pieniędzy. Zaczęto je łączyć z podstawówkami, nie zmieniono przepisów pozwalających ściągnąć do małych miejscowości dobrych i wykwalifikowanych nauczycieli czy pozwalających na naukę w mniejszych klasach. Przerwano także bieg tamtej reformy w szkołach średnich, zmieniając kilkakrotnie  formułę matury, zamiast od początku mądrze ją połączyć z naborem na studia, W dużych miastach (np. w Rzeszowie) gimnazja zaczęły funkcjonowały dobrze, osiągając wyniki porównywalne z europejskimi. My zamiast poprawiać i doskonalić system, zmieniamy go od lat w sposób rewolucyjny. Zresztą burzyć jest zawsze łatwiej. Jest wiele problemów, z którymi boryka się dziś szkoła i nie dotyczą one tylko samych programów nauczania i metod. Ważne jest określenie konkretnego poziomu zaangażowania rodziców  w system edukacji i określenia granic ich ingerencji w proces edukacyjny i wychowawczy. Dalekie od ideału jest także przygotowanie absolwentów studiów pedagogicznych do zawodu nauczyciela, jak i prestiż samego zawodu.

Chcemy świetnych nauczycieli, a deprecjonujemy zawód
 
– Reformy systemu edukacji wprowadza się „od tyłu”. One powinny zaczynać się od zmian w programach studiów pedagogicznych. Jako nauczycielka nauczycieli powinnam być kierowana na szkolenia, mówiące o tym, co będzie się zmieniać w pracy nauczyciela w związku z wprowadzaną reformą. Wiedzę przekazałabym studentom, którzy wkraczaliby do zawodu lepiej przygotowani – stwierdziła prof. Ungeheuer-Gołąb. – Niestety, kuleje także przygotowanie samych rodziców do wychowania dzieci. Powinny być szkolenia także dla nich na temat rozwoju dziecka, radzenia sobie z trudnościami wychowawczymi. Z mojej dziedziny, którą jest literatura dziecięca, mogłyby to być spotkania na temat tego, jakie książki dzieciom czytać, jakie treści zawiera współczesna nowa literatura i jak może pomóc rodzinie. Obserwuję wiele zachowań, rozmów, pytań, świadczących o tym, że i rodzice, i nauczyciele są często bezradni. 
 
Do tego, zdaniem Kazimierza Leniarta, uczelnia nie przygotowywała ani 30 lat temu, ani teraz. – Wciąż są nauczyciele, którzy nie muszą krzyczeć, aby utrzymać dyscyplinę na lekcji, ale są i tacy, którym dzieci mogą wejść na głowę. Brak pozytywnej selekcji do tego zawodu. Liczy się nie tylko wiedza przedmiotowa. W szkole mamy dziś dzieci z różnymi dysfunkcjami (ADHD, autyzm, zespół Aspergera) i potrzeba nauczycieli przygotowanych do pracy z takimi uczniami. Dzisiaj uczelnie pedagogiczne powinny standardowo wyposażać studentów w udokumentowaną wiedzę, jak postępować z takimi dziećmi.
 
Niestety, jest także problem z elitarnością zawodu nauczyciela. Chcielibyśmy, aby nasze dzieci uczyli ludzie najbardziej inteligentni i z predyspozycjami do tej profesji. Tymczasem zawód został zdeprecjonowany.
 
– Dopóki zawód nauczyciela będzie postrzegany jako nieatrakcyjny, dopóty nie będziemy mieli w szkołach elity – stwierdziła pani profesor. – Wszystko się zdewaluowało i dewaluuje się dalej.
 
– Nauczyciel po studiach zarabia netto poniżej 2000 zł. Zarobki personelu obsługowego bywają  wyższe, co wcale nie świadczy, że zarabia on  za dużo. To nauczyciel zarabia bardzo mało, nieadekwatnie do odpowiedzialności i wykształcenia. To zniechęca do zawodu, a w szkołach potrzebujemy ludzi z pasją – dodawał dyrektor Leniart. – Mamy dzieci ze środowisk patologicznych, z wzorcami postaw społecznych utrwalonymi od kilku pokoleń. Wymagają pozytywistycznej pracy u podstaw. I, owszem, mamy rozporządzenia, programy, wychowawcze, wszystko pięknie napisane, ale z ograniczoną, przez niskie nakłady na oświatę, możliwością  realizacji. Tylko dwie godziny w tygodniu na pracę z takim dzieckiem to za mało.
 
 
Kazimierz Leniart. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Ponadto  przepisy oświatowe wprowadzają  pojęcia – nauczyciel wspomagający i pomoc nauczyciela. Ten pierwszy musi mieć pełne kwalifikacje pedagogiczne i uprawnienia do pracy z dziećmi dysfunkcyjnymi (jest  „droższy”, bo zatrudniany według stawek nauczycielskich), a ten drugi może legitymować się wykształceniem zawodowym. Jest „tańszy”, bo zatrudniany jest jako pracownik obsługi, ale nie może on samodzielnie sprawować opieki nad  uczniem np. z autyzmem. Szkoły, ze względów ekonomicznych, najczęściej korzystają z tej właśnie możliwości pomocy nauczycielowi  uczącemu w klasie, do której chodzi dziecko z autyzmem. Zapis o pomocy takim dzieciom jest rządowy, ale finansują ją w zdecydowanej części samorządy.
 
– Autorzy reform powinni wiedzieć, że najważniejsza edukacja to ta w przedszkolu i szkole podstawowej. Szkody, jakie na tym etapie może wyrządzić dziecku słabo przygotowany nauczyciel, czy źle zorganizowana szkoła, już nie da się nadrobić – uczulała profesor. – Program edukacji wczesnoszkolnej w nowej podstawie powinien być skrupulatnie przemyślany. Jak to możliwe, że nie ma w nim słowa o teatrze, skoro wiemy, że w nim właśnie realizuje się doskonale podstawowa forma rozwoju dziecka – zabawa. Edukacja muzyczna to jakieś sztywne zapisy, które wykluczają spontaniczność, łączenie jej z innymi sztukami. A sztuka i kreacja powinny być punktem wyjścia w edukacji. Od nich trzeba zaczynać i dopiero poprzez te działania uczyć treści poznawczych. Tworzylibyśmy inne dziecko.
 
W nacisku na rozwój nauk ścisłych i przyrodniczych, popada się w skrajności, zapominając, że genialne dzieła powstają często na styku nauk, a Leonardo da Vinci był i wynalazcą, i malarzem. – Tagore pisał, że nauka na pewno da nam potęgę, ale pełni człowieczeństwa nie osiągniemy bez zrozumienia innych – ludzi, narodów, krajów. W szkołach nie uczymy zrozumienia, bo wykluczyliśmy z niej sztukę – powtórzyła Alicja Ungeheuer-Gołąb, stwierdzając: – Trzeba by zmienić mentalność Polaka. Tyle się mówi, że dzieci są ważne, ale to puste i sztuczne słowa. Czasem, gdy rozmawia się z rodzicami, bywa, że także z nauczycielami, czy osobami nie zajmującymi się wychowaniem, często nie postrzegają oni dziecka jako partnera zasługującego na uwagę i szacunek na równi z dorosłymi. To nie ma nic wspólnego z tym, co głosił Janusz Korczak, czy Célestin Freinet. Pokażcie mi szkołę, gdzie dziecko może przyjść i powiedzieć „ja uważam inaczej”. 
 
– Uczelnie tego nie uczą – ripostował dyrektor Leniart. – Ja się staram – zapewniała pani profesor. – Studentem pierwszego roku powtarzam, jeśli nie lubicie dzieci, nie zostawajcie nauczycielami.
 
Rankingi a życie
 
Mimo, że liczba pasjonatów w zawodzie wciąż wydaje się niewystarczająca, polscy uczniowie na tle rówieśników z innych krajów wypadają naprawdę dobrze. Pokazują to wyniki badań Programu Międzynarodowej Oceny Uczniów (PISA – Programme for International Student Assessment), czyli to najważniejszych i największych badań edukacyjnych na świecie, realizowanych od 2000 r. przez Organizację Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). W badaniu z 2015, na 72. kraje Polska zajęła miejsce 22. Najlepszy były: Singapur, Japonia i Estonia. W porównaniu do krajów Unii Europejskiej polscy 15-latkowie zajęli 3. miejsce w czytaniu, 6. w matematyce i 10.  w naukach przyrodniczych. W innym badaniu OECD z 2015 roku Polska zajęła 11. miejsce w zakresie wiedzy uczniów z matematyki i nauk ścisłych. Na pierwszym miejscu znów był Singapur. Tuż za nim – Hongkong, Korea Południowa, Japonia i Tajwan. Daleko za Polską znalazły się Wielka Brytania i Stany Zjednoczone.
 
Mariusz Kalandyk do rankingów odniósł się ze sceptycyzmem. – Wszystkie zewnętrzne sposoby mierzenia wyników w nauce są ważne. One także pokazują pewne parametry, które – poprzez zdolność do uogólnień – sprawiają, że możemy się cieszyć określonym miejscem i przyrostem istotnych kompetencji. Tylko że to może być fałszywe – zauważył. – Gdy zabierają się za analizę tych wyników znawcy przedmiotu, którzy wiedzą, jak posługiwać się narzędziami wiążącymi się z PISA albo innymi sposobami testowania, pokazują zakres manipulacji w budowaniu informacji o wynikach PISA, które odpowiadają określonemu zapotrzebowaniu. Przykładowo, wyniki będą lepsze, gdy pominiemy pewien fragment badanej populacji albo przestawimy je tak, by komentarz kierował opinię publiczną w określonym kierunku. Szkoła i cały system edukacji ma swoje cele, które wymykają się statystyce i testowaniu. Testy obejmują tak naprawdę niewielki procent tego, co uczeń w danym środowisku ma osiągnąć w sensie swojego rozwoju duchowego, intelektualnego, emocjonalnego, społecznego itd. Testy nigdy tego nie zmierzą. Wszystko zależy od doświadczenia nauczycieli oraz – w naszych warunkach – dobrze przygotowanej i zredagowanej podstawy programowej, która jest wynikiem długotrwałego, wieloletniego namysłu wielu środowisk. Środowisk, które odpowiadają za to merytorycznie, instytucjonalnie oraz politycznie.
 
Dr Kalandyk, powtórzył za prof. Bogusławem Śliwerskim, przewodniczącym Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, że dobrą podstawą programową, chociaż na pewno nie idealną, była ta sformułowana zaraz po przemianie ustrojowej w 1989 roku. – Była dobra, bo była przejawem ucierania się stanowisk wielu środowisk. Tych, które nazywamy dziś solidarnościowymi, chociaż de facto to pojęcie także ogranicza obszar przedsięwziętych wtedy rozmów. Ówczesna podstawa była projektem zdemokratyzowania życia szkoły m.in. przez dopuszczenie do udziału w jego organizacji zarówno nauczycieli, jak i rodziców oraz uczniów. Z biegiem czasu wrócono do „sprawdzonego”, centralistycznego, sposobu zarządzania oświatą.
 
– Nie była idealna – kontynuowała Alicja Ungeheuer-Gołąb. – Ale gdybyśmy tamtą podstawę programową z 1992 roku, szanowali i zmieniali tylko o tyle, o ile musiałaby się zmieniać ze względu na rozwój świata, mielibyśmy na bardzo dobrym poziomie i nauczanie nauczycieli, i nauczanie dzieci, i ich wychowanie.
 
I z tą opinią zgodzili się wszyscy uczestnicy debaty. Kazimierz Leniart dodał, że wraz ze zmieniającym się światem i potrzebami dziecka, do szkół powinny być jeszcze dokładane zdecydowanie większe fundusze na nowoczesne pomoce, a klasy powinny być dzielone na  małe grupy językowe. – Przecież nie może być tak, że dziecko uczy się języka obcego od szkoły podstawowej do ponadgimnazjalnej (12 lat), a badania z matur pokazują, że znajomość języka jest na niskim poziomie, a ze swobodnym mówieniem jest jeszcze gorzej. Ale  jak nauczyciel ma nauczyć  mówić w j. obcym, gdy w klasie jest  np. 28 dzieci? Nauka języka obcego powinna się odbywać w grupach 6-8-osobowych, ale w klasach 1-3 nie można w ogóle dzielić klas na grupy, a  w kl. 4-8 tylko wtedy, gdy klasa liczy powyżej 24 uczniów.
 
– Może teraz coś się zmieni, skoro nowa reforma zakłada, że dzieci będą się uczyć jednego języka zarówno w szkole podstawowej, jak i średniej – zauważyła Alicja Ungeheuer-Gołąb.
 
– Nauka języka wymaga większych nakładów finansowych, tylko nikt nie chce ich dać. Gdybym był ministrem, wydałbym rozporządzenie, że absolwent szkoły ponadgimnazjalnej  powinien zdać certyfikat FCE z języka angielskiego. Przecież szkołom językowym wystarcza połowa tego czasu. Nie da się przeprowadzić skutecznie reformy systemu edukacji bez zwiększania nakładów.- dodał dyrektor.
 
Oszczędności nie służą jakości
 
Dyrektorzy szkół otrzymali zalecenia, aby nauczyciele więcej uczyli przez zabawę oraz częściej wykorzystywali nowoczesne pomoce naukowe, jak np. tablice interaktywne. Tymczasem w wielu szkołach tablice te leżą w magazynach, a nauczyciele nie chcą ich wykorzystywać, mimo że organizowane są specjalne szkolenia. Gdzie tkwi problem? Zdaniem Kazimierza Leniarta, już absolwenci uczelni wyższych, którzy rozpoczynają pracę w szkole, powinni posługiwać się taką tablicą. – Kiedy przychodzą do mojej szkoły na praktykę, zawsze pytam ich o tablicę interaktywną. Odpowiadają, że na studiach nie mieli z nią do czynienia – mówi. 
 
– Niestety, uczelniom również brakuje pieniędzy na to, żeby dobrze wyszkolić przyszłych nauczycieli – odpowiedziała prof. Ungeheuer-Gołąb. – W związku z ograniczeniem środków finansowych często redukowane są ilości godzin przeznaczone na przedmioty ważne z punktu widzenia przygotowania nauczyciela. 
 
Podczas debaty dyskutowaliśmy także nad tym, czy edukacja szkolna pozwala młodemu człowiekowi nie tylko zdobyć wiedzę, ale rozwijać możliwości poznawcze; oraz czy nadąża za potrzebami rynku pracy. Wszak wielu przedsiębiorców już teraz ma spory problem z zatrudnieniem pracowników, a problem będzie narastał. Mariusz Kalandyk stwierdził, że współczesny świat, owszem, buduje swoją potęgę na eksperckiej wiedzy, ale… – Wiemy bardzo dużo o tym, jak człowiek się rozwija, w jaki sposób poznaje świat, możemy to wszystko przekładać na różnego rodzaju propozycje metodyczne, ale z drugiej strony nakłada się na to coś, co nazywam strukturalną niewydolnością. Dramat polega na tym, że zarówno studia wyższe, jak i edukacja szkolna w przedziwny sposób paraliżują możliwości poznawcze niejednego ucznia w stanowczo zbyt wielu obszarach jego potencjalnych talentów – zauważył.
 
– Jest to szczególnie niebezpieczne zwłaszcza w pierwszych latach nauki, gdy rozwijanie możliwości poznawczych jest najważniejsze – dodała prof. Alicja Ungeheuer-Gołąb. 
 
Nasi rozmówcy stwierdzili, że podnoszony ostatnio problem niedostatku nisko wykwalifikowanych pracowników na rynku pracy nie powinien szczególnie martwić. W społeczeństwie naturalne jest, że nie wszyscy mają wyższe wykształcenie lub są inżynierami. Zdaniem Alicji Ungeheuer-Gołąb, nauczanie państwowe powinno koncentrować się na tym, aby dać dziecku wszelkie możliwości najlepszego rozwoju, a społeczeństwo powinno zmienić mentalność i zadać sobie pytanie: kogo chcemy wychować, kogo chcemy mieć po tych 12 latach nauki? Zgodził się z tym Mariusz Kalandyk, który powiedział, że do pewnego momentu w życiu szkolnym dziecka wykształcenie ogólne było obowiązujące. – Błąd w naszym rozumowaniu polega na tym, że utożsamiamy wykształcenie ogólne z modelem uniwersyteckim. Uważamy, że wykształcenie ogólne to erudycja, wąsko rozumiany encyklopedyzm do biernego przyswojenia i odtworzenia, a to nieprawda – powiedział. – Nadmiar i brak selekcji treści nauczania sprawiają, że ów schemat myślenia o szkole ma się wyjątkowo dobrze. 
 
W polskiej szkole duży nacisk kładzie się na naukę pamięciową, więc dziecko, które ma świetną pamięć, bez problemu recytuje formułki. – Czy dziecko wie, po co uczy się tej formułki, czy potrafi ją zastosować? Czasem nawet nauczyciele nie potrafią odpowiedzieć, po co dzieci uczą się wierszy na pamięć? Gdy pytam, po co dzieci robią kwiatki z bibuły, pada odpowiedź, żeby wzmocnić małą motorykę. Oczywiście, ale kwiatek z bibuły jest też dziełem dziecięcej twórczości, to edukacja przez sztukę, kształtująca zmysł estetyczny dziecka. Zatem taka czynność, powinna być powiązana z uświadomionym, dalekosiężnym celem – mówiła prof. Ungeheuer-Gołąb.
 
Jaka przyszłość dla polskiej szkoły?
 
Nasza dyskusja miała na celu także porównanie polskiego systemu edukacji z innymi oraz wskazanie nowych kierunków, w jakich mogłaby podążać polska szkoła. Mariusz Kalandyk zwrócił uwagę na ideę „budzącej się szkoły”, jaka z powodzeniem od kilku lat realizowana jest w Niemczech. – W „budzącej się szkole” tworzy się przede wszystkim inne przestrzenie edukacji, które zrywają z tradycyjnym myśleniem o placówce edukacyjnej. Bez  dokuczliwego i często ogłupiającego „ukrzesłowienia”, przyjazne dla ucznia, bezpieczne i zachęcające do szukania, badania, zadawania pytań. Uczeń ma prawo wyboru form związanych ze sposobami wykorzystania owych przestrzeni i może to prawo wyboru z satysfakcją dla siebie realizować; ba, jest do tego zachęcany, ponieważ uczy się przy tym intensywniej i wydajniej. „Budząca się szkoła” powstała w Niemczech, rozwija się w Austrii, działa również w Polsce – opowiadał Mariusz Kalandyk, który zwrócił także uwagę na rosnącą potrzebę zdobywania w szkole wielorakich i zróżnicowanych kompetencji.
 
 
Dr Mariusz Kalandyk. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Jego zdaniem, każdy z nas musi być dobrze wykształcony, zarówno nauczyciel, jak i mechanik samochodowy i szkoła powinna to wykształcenie zapewnić. – Czy przyszły mechanik samochodowy jest gorszy od, powiedzmy, przyszłego nauczyciela? To bzdura, nieprawda. Szkoła powinna być miejscem nauki i równych szans zarówno dla przyszłych mechaników, jaki i lekarzy, nauczycieli, naukowców i artystów. Trudno to zrealizować, ale jeśli zgodzimy się na formułę kształcenia ogólnego, która mówi o tym, że w szkole szykujemy miejsca dla rozwoju emocjonalnego, duchowego, intelektualnego i społecznego dla wszystkich, to nauczycielom łatwiej będzie pracować. 
 
Nasi rozmówcy zgodzili się, co do stwierdzenia, że zawód nauczyciela staje się zajęciem trudnym i wymagającym, choć społeczeństwo go deprecjonuje. Mariusz Kalandyk uważa, że nauczyciele sami sobie powinni stawiać konkretne wymagania, jeśli chodzi o rozwój zawodowy, ciągłe kształcenie się i świadomy rozwój. – Bogata osobowość i wciąż doskonalone kompetencje zawodowe budują dobre relacje, a one z kolei są gwarancją efektywniejszego uczenia się – mówił.
 
– To wszystko można osiągnąć poprzez edukację humanistyczną, która jest wyrzucana ze szkół średnich. Nie ma już muzyki i plastyki, poprzednia reforma stawiała na politechnizację, która i tak przecież występowałaby naturalnie – dodała prof. Ungeheuer-Gołąb.
 
Mariusz Kalandyk przytoczył anegdotę związaną ze śp. profesorem Jerzym Vetulanim, który na jednym z wykładów opowiadał o wnuczce uczącej się w Holandii i był zauroczony tamtejszym systemem edukacji. Szkoła holenderska stawia rozsądne wymagania, buduje przyjazną dla dziecka przestrzeń i nie zapomina o tym, że jesteśmy istotami zanurzonymi również w żywiole biologicznym, charakterystycznym dla naszego gatunku, musimy więc pokonywać pewne przeszkody, odbywać próby, przechodzić inicjację. Dziecko, przechodząc np. z pierwszej do drugiej klasy, musi nie tylko posiadać konkretne umiejętności, ale przejść jeszcze próbę charakteru i np. zjechać po zabezpieczonej przez dorosłych poręczy. Jest to dowód męstwa i symboliczny awans do następnej klasy. Wspomniana szkoła uznaje za ważną również  „kulturę błędu”, a więc to, że błąd jest czymś oczywistym i nie należy się go wstydzić. Jest za to naturalną formą zdobywania doświadczenia i wiedzy.
 
– Rytuałów inicjacyjnych nie ma ani w polskiej szkole, ani w domach, więc w okresie dorastania i w wieku dojrzałym wiele osób przeżywa głębokie kryzysy egzystencjalne. Poza terapią może pomagać je rozwiązać czytelnictwo literatury pięknej i kontakt ze sztuką. Dlatego dziedziny te są tak ważne – przyznała Alicja Ungeheuer-Gołąb.
 
Nasza rozmówczyni miała okazję obserwować nauczanie w szwedzkiej szkole. Jej uwagę najbardziej zwrócił fakt, że w Szwecji dzieci są ważne, rozmawia się z nimi, bierze się pod uwagę ich pomysły i rozwiązania. Szkoła posiadała duże, dobrze wyposażone zaplecze, istotne w edukacji wczesnoszkolnej, a nauczycielka realizując program wchodziła w role, tzn. gdy podczas zajęć z tekstem literackim przebierała się za malarkę, czarodziejkę, detektywa itp. W ten sposób łączyła swoje zaangażowanie z walorami tekstu i sztuki, i realizowała wybraną przez szkołę metodę pracy. 
 
Według Kazimierza Leniarta nie można wydawać opinii o całym systemie edukacji na podstawie wizyty w jednej szkole, która zapewne jest wybrana, aby prezentować ją przedstawicielom innych państw. – Nie mam kompleksów w stosunku do Niemców czy Szwedów, choć jestem wykształcony w polskiej szkole. Podkreślam jeszcze raz, że trudno ulepszyć polską szkołę, bo żyjemy od wyborów do wyborów i popadamy z jednej skrajności w drugą. Chcielibyśmy natychmiast wprowadzać najlepsze wzorce z szkół  z bogatych krajów świata bez brania pod uwagę naszych warunków, tradycji, mentalności. Z kolei w Polsce też są szkoły, którymi możemy się pochwalić, bo pracuje w nich grupa pasjonatów i bardzo dobrze. Ale popatrzmy na to z innej strony: czy wystarczyłoby dzieci i nauczycieli oraz środków, by  cały system oświaty w Polsce tak działał? – stwierdził dyrektor. 
 
Zdaniem Mariusza Kalandyka, polskiej szkole brakuje demokracji i wszystko jest scentralizowane, tymczasem o obliczu szkoły powinny decydować środowiska np. rodziców. Jak zauważyli pozostali goście debaty, rzeczywistość jest całkiem inna, bo rodzice nie chcą aktywnie uczestniczyć w pracach rady rodziców, nie chcą pełnić funkcji przewodniczących, choć oczywiście zdarzają się wyjątki. – Jest taki zapis, którego połowa szkół pewnie nie stosuje, a który mówi o tym, że rada rodziców uchwala program profilaktyczny i wychowawczy przy współudziale rady pedagogicznej. Czy rada rodziców rzeczywiście pisze ten program? – pytał Kazimierz Leniart. – Sama byłam świadkiem sytuacji, gdy rodzice otrzymali program profilaktyczno-wychowawczy i nie wiedzieli, jak się ustosunkować do niego – mówiła prof. Alicja Ungeheuer-Gołąb.
 
– Robimy to, zanadto teoretyzując. Chcielibyśmy od razu mieć pewien idealny model ii wdrażać go, wierząc, że nie będzie zgrzytów. Problem w tym, że aby taki model zadziałał, najpierw trzeba spełnić warunki brzegowe, a te nie mogą być zrealizowane natychmiast z oczywistych względów. Wychodzi na jaw brak kompetencji, brak chęci, brak doświadczenia ze strony rodziców i ochota na „święty spokój”- zauważył Mariusz Kalandyk.
 
Alicja Ungeheuer-Gołąb stwierdziła, że pieniądze na reformę systemu edukacji powinny być przeznaczone na dofinansowanie tego, co już jest. Uważa, że zamiast zmieniać wszystko, powinniśmy naprawiać to, co złego zrobiła poprzednia ekipa rządząca. – W szkole powinno być więcej mas plastycznych, instrumentów, teatrów szkolnych. Co stoi na przeszkodzie, żeby zrobić salę baletową z lustrami, z której mogłyby korzystać wszystkie dzieci – pytała.
 
Więcej wydatków na edukację i mądre osoby tworzące podstawę programową

Polska plasuje się na 9. miejscu od końca wśród krajów UE, jeśli chodzi o wydatki na edukację. W zestawieniu za 2011 rok, Polska wydawała na edukację 4,94 proc. PKB. W 2015 roku udział wydatków na oświatę i wychowanie został zaprojektowany na poziomie 2,52 proc. PKB. Dla porównania średnia w krajach unijnych to ok. 5 proc. PKB. Różnica jest drastyczna. Co zrobić, żeby w polskiej szkole było lepiej?
 
– Nad podstawą programową powinny pracować osoby, które potrafią spojrzeć na świat oczami dziecka, rozumieją jego potrzeby i oczekiwania. Lista lektur dla klas I-III powinna być staranniej przemyślana. Szkoda, że brakuje w niej „Kubusia Puchatka”, liryki dla dzieci i współczesnej prozy zagranicznej – zaznaczyła Alicja Ungeheuer-Gołąb. – Żadna z rządzących ekip nie brała pod uwagę, że o rozwoju dziecka decyduje edukacja wczesnoszkolna. Nauczycielkę w przedszkolu niektórzy nadal traktują jako osobę, która nie musi mieć wyższego wykształcenia. Musi zmienić się status zawodu nauczyciela.
 
Kazimierz Leniart uważa, że nad modelem polskiej szkoły powinni pracować i praktycy i teoretycy, oddać się burzy mózgów, skonsultować nowy pomysł i wcielić w życie w ciągu 8-10 lat. – Podczas ostatniej reformy w miarę dokładnie zreformowano szkoły podstawowe i gimnazja, brakło już czasu na szkoły ponadgimnazjalne. Ciągle pojawiają się nowe pomysły, np. szafki, aby dzieci mogły trzymać w nich podręczniki i inne rzeczy, tak jak jest to w USA. Pamiętajmy, że u nas funkcjonuje zupełnie inny system edukacji i wprowadzenie szafek nic nie zmieni. Najpierw trzeba zmienić system, potem szafki. Inni chcą, żeby wprowadzić pedagogikę Montessorii, ale jak wprowadzić ją w 28-osobowej klasie?
 
– Jestem za ideą szkoły humanistycznej, to gwarancja, że nie zginiemy jako ludzie; edukacja humanistyczna nie wyklucza też wykształcenia świetnych inżynierów czy lekarzy – dodała Alicja Ungeheuer-Gołąb. Stwierdziła jednocześnie, że lista lektur dla klas 1-3 jest „okrojona” o połowę i zawiera zbyt mało poezji. – Muszę też pokazać hipokryzję polskiego dorosłego i co robi on społeczeństwu – dodała. – Ostatnio mamy w mediach szum związany ze ścinaniem drzew w Puszczy Białowieskiej, tymczasem do kanonu lektur wszedł, skądinąd bardzo piękny tekst Marii Terlikowskiej pt. „Drzewo do samego nieba”. Utwór opisuje pragnienie dziecka, aby drzewo, które rośnie w kamiennym podwórzu, istniało do końca świata. Z jednej strony uczymy więc małe dziecko, że drzewo ma być ponadczasowe, wieczne, a z drugiej – nasyłamy ekipę antynarkotykową na tych, którzy drzew bronią. To nie mieści się w głowie.
 
– Polska szkoła powinna uczyć zrównoważonego rozwoju, uczyć, że wszyscy żyjemy pod tym samym niebem. Jeśli spieramy się o lektury szkolne, to nie o konkretne tytuły, tylko o to, jaką funkcję pełni literatura i jakie ślady odciśnie w umysłach „małorosłego ludu”, jak wpłynie na jego dojrzewanie i czy pomoże ukształtować dobrego człowieka, a przez to także dobre społeczeństwo – podsumował Mariusz Kalandyk.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy