O sobie:
Z wykształcenia filmoznawca i dr nauk o sztuce, z zawodu dziennikarka w Polskim Radiu Rzeszów.
Na co dzień matkuję bliźniakom, a one dorastają w tempie zawrotnym, czemu nie mogę się nadziwić. W wolnym czasie odkrywam uroki pielęgnacji azalii i uprawy cukinii. Odkąd pamiętam jestem feministką, co ani nie przeszkodziło mi w życiu rodzinnym, ani nie powoduje, że w domu śpię na kurzu :)
O blogu:
To już niestety zamierzchłe czasy, kiedy oglądałam kilka filmów pod rząd. I choć kino to wciąż dla mnie medium najważniejsze, to kiedy doba się kurczy, tytuły trzeba wybierać starannie. Z ?Bitwy pod Wiedniem? z premedytacją rezygnuję, tu będę pisać o dobrym kinie, bo na złe coraz bardziej szkoda mi czasu. A że nie samy kinem człowiek żyje, o wartych obejrzenia spektaklach i wystawach też milczeć nie będę.
"Drogówka" Smarzowskiego: rozczarowanie
Dodano: 03-02-2013
Po filmach Smarzowskiego już od „Wesela” spodziewam się dużo. Dobrze wiem, że zaboli, czekam na projekcję właśnie po to, żeby nie zapaść w jakąś błogość, żeby znów doświadczyć niemal namacalnie, że nie żyjemy w najlepszych z możliwych światów. „Drogówka” przyniosła jednak rozczarowanie. Owszem, film jest mocnym uderzeniem, przewraca bebechy, ale znieczula tak bardzo, że po projekcji pozostaje tylko obojętność. A nurzanie się w błocie, w polskim piekle okazuje się … nużące. Król jest nagi?
Dotychczasowe filmy Wojciecha Smarzowskiego to były odkrycia. „Wesele”, „Dom zły”, „Róża” – znakomite kino, prawdziwe i okrutne, drążące, nie pozostawiające złudzeń, budziły w widzu fizyczny wręcz ból. Smarzowski to mistrz odkrywania ciemnej strony polskiej duszy i historii, bezkompromisowy, piętnujący zło celnie i nie znoszący żadnych usprawiedliwień, prawdziwy moralista. Jego filmy były objawieniem – także artystycznym. „Drogówka” - metafora Polski pijanej i przeżartej złem - ma mniejszą siłę rażenie. Paradoksalnie – dlatego, że autor stracił kontrolę nad siłą zadawanych ciosów. Tym, co najbardziej się w „Drogówce” udało są kreacje aktorskie. Należy się za nie zbiorowa nagroda dla całego zespołu. Topa, Jakubik, Dorociński, Kijowska, Dziędziel dali popis najwyższych umiejętności nie tylko indywidualnie, przede wszystkim jako team.
Film dość wyraźnie dzieli się na dwie części. Pierwsza ma styl doku-blogu, kreśli tło. To rejestracja obyczajowo – demaskatorska, takie historie znamy z doświadczenia, prasy i opowieści, żyją swoim życiem, powielane i ubarwiane. Zatrzymani biznesmen, ksiądz i poseł, a więc ludzie ze świecznika i zwykłe szaraki, kasa zamiast punktów i mandatów, niepisana reguła organizująca i ułatwiająca życie. „Tym, którzy mają prawo jazdy, tym, którzy jeszcze go nie mają oraz tym, którym drogówka już zdążyła je zabrać. Pasażerom z przedniego i tylnego siedzenia. Trzeźwym i pijanym. Przechodniom i rowerzystom. Tym, którzy brali, biorą, i tym, co nie biorą. Dają, dawali i tym, co nie dają. Wam wszystkim chciałbym zadedykować ten film” - tak zapowiadał „Drogówkę” sam Smarzowski i odnosi się ta zapowiedź do tej właśnie warstwy. Jest w niej bowiem czarny humor, oglądamy te scenki niby skecze, choć z gorzkim uśmiechem.
Problem polega na tym, że to nie są historie z wczoraj i dziś. Raczej sprzed kilku lat. Kilkunastu. Wtedy, kiedy Smarzowski kręcił dokument o pracy policji dla telewizji. Teraz to już tak nie działa, podobnie, jak skończyły się pijackie imieniny na komendach. Poza tym te mini-scenki są rejestrowane telefonami komórkowymi, kamery są wszędzie i nawet reżyser - scenarzysta wykorzystuje je do zbudowania historii kryminalnej. A przecież także właśnie z powodu wszechobecności kamer tak ostentacyjne łapownictwo już się w Polsce skończyło. Ta sprzeczność drażni (podobnie jak to, że nie mamy jasności co do czasu, w jakim dzieje się akcja. To niby dziś, jest Stadion Narodowy, jest autostrada w budowie i nowe modele smartfonów, ale historie o policjantach zaprzeszłe i jeszcze miga gdzieś pielgrzymka papieska!).
Obraz polskiej drogówki uzupełniają w dużych ilościach sceny pijaństwa, kopulacji, zdrad i upokorzeń. Parada prymitywnych odrażających typów i żarty w stylu „Kiepskich”. Polska C, D, E i F. Brud i zło skondensowane, instant, wystarczyłoby na kilka innych fabuł.
Druga część „Drogówki” jest wyraźnie lepsza. Sierżant Król jest oskarżony o morderstwo policjanta. Szukając dowodów swojej niewinności wpada przypadkowo na trop dużego przekrętu. Sam bynajmniej nie święty - zostaje jedynym sprawiedliwym. Sprawa jest na czasie, dotyczy budowy autostrady (notabene naszej A-4 w okolicach Ropczyc). Na sprzedaży gruntów pod budowę zarabia wielu. Nie ma zaskoczenia: są policjanci, są politycy, jest i prokurator. Macki sięgają wysoko, nawet przełożony Króla, jego stosunkowo porządny teść, ma „za krótkie rękawy”. Proponuje więc umorzenie sprawy: niech młody zniszczy dowody i wraca do pracy.
A więc: wszyscy są umoczeni, a sprawiedliwość dosięga tylko maluczkich, najwięksi złodzieje dalej będą cieszyć się bogactwem i szacunkiem, nie znikną z okładek kolorowych gazet, nie tracąc dobrego samopoczucia od żon będą zbierać polecenia, co kupić w sklepie spożywczym przed powrotem do domu. Otacza nas kłamstwo i cwaniactwo, kto zachce zmienić to polskie piekło poczuje ogrom bezsilności.
Złe jest państwo, w jakim przyszło nam żyć.
Właściwie ten film może być spełnieniem marzeń opozycji. Czarny obraz państwa, tyle lat po transformacji, tyle lat po „Psach” Pasikowskiego.
Mam wrażenie, że film nie budzi jednak refleksji, że sami budujemy ten kraj taki, a nie inny. Bo tak wykoślawiony jest obraz Polski, że trudno się w nim przejrzeć. A to byłoby chyba cenniejsze. I nie skręca mnie w brzuchu od niezgody na taki obraz. Za dużo tu brudu i śmieci. Także w warstwie formalnej. Sporo jest w „Drogówce” zdjęć z kamer przemysłowych i cyfrowych aparatów. Nieostre ujęcia, rozedrgany i ziarnisty obraz, puste momenty. Nie wiem, czy mistrzowski popis montażu nie stał się manierą.