O sobie:
Z wykształcenia filmoznawca i dr nauk o sztuce, z zawodu dziennikarka w Polskim Radiu Rzeszów.
Na co dzień matkuję bliźniakom, a one dorastają w tempie zawrotnym, czemu nie mogę się nadziwić. W wolnym czasie odkrywam uroki pielęgnacji azalii i uprawy cukinii. Odkąd pamiętam jestem feministką, co ani nie przeszkodziło mi w życiu rodzinnym, ani nie powoduje, że w domu śpię na kurzu :)
O blogu:
To już niestety zamierzchłe czasy, kiedy oglądałam kilka filmów pod rząd. I choć kino to wciąż dla mnie medium najważniejsze, to kiedy doba się kurczy, tytuły trzeba wybierać starannie. Z ?Bitwy pod Wiedniem? z premedytacją rezygnuję, tu będę pisać o dobrym kinie, bo na złe coraz bardziej szkoda mi czasu. A że nie samy kinem człowiek żyje, o wartych obejrzenia spektaklach i wystawach też milczeć nie będę.
Fabicki o miłości
Dodano: 05-04-2013
Tam, gdzie Marysia Sadowska zrobiłaby pewnie następny film społecznie zaangażowany, tam Sławomir Fabicki bada emocje i dokonuje psychologicznej analizy postaw bohaterów. Autentyczny przypadek kobiet molestowanych przez samorządowca - pracodawcę stał się dla reżysera punktem wyjścia do opowiedzenia historii bardzo intymnej. I choć nie wszystkie puzzle w tej układance pasują do siebie idealnie, to „Miłość” porusza szczerością.
Zapamiętam ten film bynajmniej nie z powodu samej historii. Urzekły mnie sceny, które kino zazwyczaj pomija, bo są zbyt zwyczajne; a warto dodać, że konsekwentna nieobecność muzyki tylko wzmocniła wrażenie autentyczności. Tu oglądamy (ale nie podglądamy, bo Fabicki jest dyskretny i nie epatuje naturalizmem) przede wszystkim sceny między Marią a Tomkiem, czyli małżeństwem trzydziestoparolatków, oraz między matką a nowonarodzonym dzieckiem. Szczególnie zapadają w pamięć te ostatnie. Kobieta ma problemy z karmieniem i próbuje okładów z kapusty. Irytuje ją nocny płacz córeczki, reaguje na niego agresją. Dziecko jest wyczekane i utęsknione, ale umiejętność zaspokajania jego potrzeb nie przychodzi sama, matka uczy się ich z trudem. I choć czuje się bezradna w nowej sytuacji, nie chce być wyręczana, bo wie, że sama musi wykonać swoje zadanie. W relacje z mężem wkrada się wtedy drażliwość, a on sam reaguje trochę niedowierzaniem i trochę zdziwieniem: dlaczego żona po prostu się nie cieszy? Te wyraźnie zarysowane sceny to też świetna okazja do przyjrzenia się, co w nowym modelu opieki nad dzieckiem jest już oczywiste dla obydwojga rodziców, a co przyjmowane wciąż jako powinności tylko kobiety.
To bardzo wiarygodnie nakreślone relacje, a bohaterowie zostali znakomicie zagrani przez Marcina Dorocińskiego i Julię Kijowską. Pewnie Fabicki mógłby zrealizować „Miłość” po prostu cierpliwie przyglądając się swojej parze - i ich maleńkiej Ilonce. Mam wrażenie, że powstałby wówczas obraz równie zniuansowany i uważny jak ostatni film Michaela Haneke (noszący przecież ten sam tytuł, stąd w polskim przypadku to dość kuriozalne dookreślenie: „Miłość. Film Sławomira Fabickiego”). U Austriaka obserwowaliśmy uczucie w ekstremalnym okresie trudnej starości i choroby, tu mamy moment pojawienia się dziecka, co oznacza początek dojrzałości, odpowiedzialności i przewartościowania swoich wzajemnych oczekiwań.
Fabicki konstruuje jednak swoją wypowiedź jako studium relacji między dwojgiem kochających się osób w sytuacji kryzysowej; i nie chodzi tu o pojawienie się dziecka, a o molestowanie i gwałt. Punkt wyjścia nie jest, niestety, wiarygodny. Prezydent, człowiek władzy, sprawia wrażenie słabego i ...romantycznego. Oparte na przemocy działanie to jakiś niezrozumiały jednorazowy impuls, zwierzęcy instynkt, w dodatku nie ma ono dalszego ciągu. Słabość do Marii także się ulatnia, zastępuje je rzeczowe i pragmatyczne analizowanie sytuacji wspólnie z żoną. Bez kontynuacji pozostają też inne wątki: pieniędzy, oferowanych przez prezydenta swojej ofierze oraz koperty z zamówionymi przez Tomka badaniami DNA. Czytelna wydaje mi się intencja: te wątki mają blaknąć wobec zasadniczego problemu: czy małżeństwo potrafi nadal być naprawdę razem, ale w takim razie: po co zostały one nie tylko zasygnalizowane, ale też w kolejnych scenach rozwijane?
Zastrzeżeń jest zresztą więcej, wspomnę jedynie o fatalnie zainscenizowanej i nieprzekonującej scenie poszukiwań pozostawionej przed blokiem małej Ilonki oraz o drażniących symbolach: ginie ptaszek, który wpadł przez okno do łazienki, w której przebywa główna bohaterka a w finale rozświetlone stają się drzwi do kościoła.
Wróćmy jednak do tytułowej miłości.
Maria czuje się upokarzana nadskakiwaniem przełożonego, ale jej odczucia są lekceważone przez męża. Ten zresztą sympatię włodarza miasta do swojej żony ocenia jako ...przydatną biznesowo! Gdy bohaterkę spotyka traumatyczne wydarzenie, Maria podejmuje decyzję, żeby ten fakt pozostał w ukryciu. Ból i upokorzenie bierze tylko na siebie, chce być siłaczką. To jej się nie udaje: i dlatego, że odczuwa irracjonalny lęk przed gwałcicielem, i dlatego, że mąż o wszystkim się dowiaduje. Wówczas – i jest to zaskakujące - problem gwałtu usuwa się na plan dalszy, tak naprawdę to nie z nim muszą sobie radzić Maria i Tomek. Ten ostatni dopowiada sobie opowieść o romansie żony i prezydenta. Odnosimy wrażenie, że bohater wyparł fakt, że to on kiedyś lekceważył umizgi drugiego mężczyzny.
Najpoważniejszym problemem w młodym małżeństwie staje się niskie poczucie własnej wartości u Tomasza i zastrzeżenia do uczuć żony. Akurat wtedy, gdy wsparcie męża jest Marii naprawdę bardzo potrzebne, zarówno ze względu na dziecko jak i traumę gwałtu, mężczyzna przeżywa moment słabości. Trudno uciec od skojarzeń z debiutem Łukasza Barczyka „Patrzę na ciebie Marysiu”. Tam pan młody przeżywał załamanie nerwowe w dniu ślubu, natomiast jego narzeczona okazała się nadspodziewanie wyrozumiała i dojrzała. U Fabickiego jest podobnie. Złośliwie można powiedzieć, że Tomasz „strzela focha” - obraża się, wyprowadza z domu, zdradza, ustala nowe zasady wspólnego wychowywania córki. Z kolei Maria początkowo także skupia się włącznie na swoich uczuciach. Przede wszystkim nie może pogodzić się z faktem, że mąż ma wątpliwości, czy gwałt nie wynikał z jej uczuciowego zaangażowania. Coraz mocniej formułowane oskarżenia są dla bohaterki tak bolesne, że nie nie chce ona po raz kolejny zapewniać męża o swojej miłości i braku winy. Za chwilę można jednak odnieść wrażenie, że Maria znów staje się siłaczką: utrata zaufania ze strony Tomka bardzo ją boli, ale przyjmuje ją „na klatę”, po prostu czeka, daje Tomaszowi czas na spokojne przemyślenie nie tyle zaistniałej sytuacji, co własnych uczuć. I ta droga zapewne okaże się właściwa. Dziwi jedynie, że mimo tak dojrzałej postawy w jednej z ostatnich scen bohaterka wyjaśnia mężowi, że pozwoliła mu wrócić do domu, bo „ma tylko jego”. Odniosłam wrażenie, że Maria – tylko i aż – bardzo świadomie, po prostu chce być z Tomaszem, mimo jego słabości, mimo jego wątpliwości.
Warto zwrócić uwagę, że choć cechy charakteru wydają się rozdane stereotypowo: Tomasz jest stanowczy, pewny siebie, ma problemy z wyrażaniem uczuć (podobnie jak ojciec nie potrafi nawet pożegnać się z umierającą matką), Maria z kolei wydaje się nadmiernie emocjonalna, to w momencie próby role się odwracają. To kobieta zachowuje spokój, mężczyzna natomiast ucieka od problemów i koncentruje na swojej urażonej dumie. W „Miłości” nie ma jednak oskarżeń. Podobnie jak u Barczyka mężczyzna ma tu prawo do przeżywania momentu słabości, wynikającej z późnej konfrontacji z własnymi uczuciami.
Sławomir Fabicki po raz kolejny pokazał, że potrafi snuć intymne opowieści i świetnie prowadzi aktorów. Chciałabym jednak zobaczyć film, w którym nie asekurowałby się wyjątkowymi i jednak nietypowymi historiami. Siła jego obrazów to mikro-zdarzenia, drążenie w głąb i uważne, pozbawione sentymentów ale czułe spojrzenie na swoich bohaterów.