O sobie:
Z wykształcenia filmoznawca i dr nauk o sztuce, z zawodu dziennikarka w Polskim Radiu Rzeszów.
Na co dzień matkuję bliźniakom, a one dorastają w tempie zawrotnym, czemu nie mogę się nadziwić. W wolnym czasie odkrywam uroki pielęgnacji azalii i uprawy cukinii. Odkąd pamiętam jestem feministką, co ani nie przeszkodziło mi w życiu rodzinnym, ani nie powoduje, że w domu śpię na kurzu :)
O blogu:
To już niestety zamierzchłe czasy, kiedy oglądałam kilka filmów pod rząd. I choć kino to wciąż dla mnie medium najważniejsze, to kiedy doba się kurczy, tytuły trzeba wybierać starannie. Z ?Bitwy pod Wiedniem? z premedytacją rezygnuję, tu będę pisać o dobrym kinie, bo na złe coraz bardziej szkoda mi czasu. A że nie samy kinem człowiek żyje, o wartych obejrzenia spektaklach i wystawach też milczeć nie będę.
Mit Wałęsy
Dodano: 06-10-2013
Film Andrzeja Wajdy to powrót do czasów niewinności, oderwany od późniejszego politycznego kontekstu, próba zgłębienia i ożywienia mitu Wałęsy i „Solidarności”. Z pełną jednak świadomością, że był to czas wyjątkowy i niepowtarzalny, i że po dokonaniu rewolucji zmieniają się perspektywy i dawni bohaterowie zostać mogą strąceni z piedestału całkiem nisko. Sam Lech Wałęsa mówi w wywiadzie z Orianą Fallaci, że sam siebie już nie przekroczy, że po sierpniowej chwale czeka go już tylko spadek – albo szybszy, albo wolniejszy. Z kolei Danusię ostrzega, że ludzie się od niej odwrócą, bo przecież „ludzie są tylko ludzcy”. Prorocze sceny i przypomnienie, że codzienne życie toczy się według innych praw niż podczas rewolucji. Wajda pokazuje też sceny, w której Wałęsa ma kontakt z bezpieką a podczas wydarzeń 1970 roku na Wybrzeżu podpisuje podsunięte dokumenty. Do dziś stanowi to jądro zarzutów wobec przywódcy „Solidarności”. „Gdyby mnie Sowieci zabili - to wtedy byłbym beatyfikowany” - zauważa przenikliwie internowany w Arłamowie Lechu i brzmi to w naszych uszach w 2013 roku bardzo gorzko.
Dramatycznym wydarzeniom towarzyszą sceny pełne humoru i groteski (duża w tym zasługa znakomitego scenariusza Janusza Głowackiego), a muzyka Pawła Mykietyna przeplatana jest piosenkami niezależnej sceny muzycznej tamtych lat, co stanowi zarówno celny komentarz do prezentowanych zdarzeń, jak i zwraca uwagę na opozycyjność wobec władz przejawiającą się w różnych formach. Ponadto Historia przeplata się u Wajdy z historią małą: rodzą się kolejne dzieci, przed wyjściem na strajk Lechu skręca koło z wózka, Danuta jest coraz bardziej umęczona, ale potrafi uśmiechać się do męża. Wątek rodzinny niewątpliwie ociepla opowiadaną historię a Agnieszka Grochowska zachwyca w roli żony, która świadomie podjęła decyzję, żeby dbać przede wszystkim o swoją rodzinę i jednocześnie być oparciem dla męża. To Matka Polka która nie jest cierpiętnicą, zna swoją wartość ale poprzestaje na małym - bardzo jasna postać tego filmu. Z kolei Robert Więckiewicz jako Lech Wałęsa zadziwia mistrzowskim aktorskim kunsztem, umiejętnością genialnej imitacji zachowań i wypowiedzi „człowieka z nadziei”. To postać barwna, zagrana z werwą i kolorem, budząca ogromną sympatię.
A jednak – i teraz pojawi się ciąg zastrzeżeń - oglądamy film, który nie porywa, film, który nie oddaje mitu w sposób przekonujący. Czy to dlatego, że Wałęsa już pozbawiony jest tego potencjału, że dziś już na to za późno, czy jednak zawiodły środki czysto filmowe? Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie pierwsze, spróbuję natomiast odnieść się do pytania drugiego.
Choć warsztat aktorski Więckiewicza jest bezbłędny, choć aktor oddał powierzchowność swojego bohatera w sposób dokonały, widz skupia się niemal wyłącznie na tej imitacji, bo w postaci Wałęsy nie ma już wiele więcej. Nie dowiadujemy się, dlaczego podejmował takie a nie inne wybory, dlaczego działał mimo strachu, czy nie czuł winy, że zaniedbuje rodzinę. Wajda nie postawił w swojej najnowszej opowieści na drążenie w głąb, skoncentrował się na stworzeniu historycznego fresku kosztem pogłębionej psychologii. A tym samym nie udało się uzyskać tego, co w kinie jest najważniejsze – identyfikacji z bohaterem.
Mamy natomiast ciąg scen, często ujętych w sposób plakatowy, po kolei „odfajkowujących” ważne wydarzenia albo zaświadczających konkretne tezy. Chociażby kiedy Wałęsa przemawia do stoczniowców: dwójka jego współpracowników komentuje, jak wspaniale mu to wychodzi. To jak w kiepskim dramacie oświeceniowym podanie dwa razy tego samego czarno na białym – bo przecież widzimy, jakie wrażenie słowa Wałęsy robią na zebranych. To rzadkie u Wajdy – nie zaufał inteligencji widzów i sile obrazu.
Z drugiej strony – razi skrótowość, brak łączności między poszczególnymi scenami i anonimowość większości członków „Solidarności”. To paradoksalne, ale film sprawia wrażenie, jakby było w nim jednocześnie za mało treści i ...za dużo (np. początkowe napisy, że po II wojnie światowej Polska znalazła się w strefie wpływów ZSRR). Oczywiście można się domyślać, że to wypadkowa chęci stworzenia filmu, który byłby zrozumiały zarówno za granicą jak i w kraju i to jednakowo przez widzów starszych i młodszych.
„Człowiek z marmuru” z 1976 roku pozostaje do dziś arcydziełem, a nagrodzony Złotą Palmą w Cannes „Człowiek z żelaza” z 1981 roku ma znaczenie przede wszystkim jako rejestracja na gorąco emocji towarzyszących sierpniowej „Solidarności”. „Wałęsa. Człowiek z nadziei” (w którym Krystyna Janda i Jerzy Radziwiłłowicz przekazują przyszłemu liderowi ulotki KOR-u) to ani przypadek pierwszy ani drugi, choć nagrody na zagranicznych festiwalach wcale nie są wykluczone - bo nie tylko względy artystyczne decydują o przyjęciu filmu i jego wartości. A sam Andrzej Wajda i tak pozostaje genialnym twórcą, który nie boi się mówić nam o sprawach gorzkich i ważnych.