O sobie:
Dziennikarz i publicysta magazynów VIP Biznes&Styl i Trendy, Podkarpackie. Współpracuje także z dwumiesięcznikiem "La Salette Posłaniec Matki Bożej Saletyńskiej", portalem wPolityce.pl, w ub. roku można było znaleźć jego teksty w tygodniku "Uważam Rze", a obecnie w tygodniuku "wSieci". Autor kilku książek, które - jak zuchwale zakłada - przeczytała nie tylko rodzina. Wiek średni, waga ciężka (lub superciężka, gdy sobie pofolguje ze słodkościami). Ekonomista oraz - podyplomowy - teolog rodziny i dziennikarz (żartuje, że ten pierwszy dyplom przydaje mu się najrzadziej). Mąż, ojciec dwóch córek i (jednokrotny) dziadek. Pasjonat najnowszej historii politycznej Polski. Fan muzyki - od jazzu poprzez klasykę rocka i rock progresywny (z jedną "miłością" całkowicie nieuleczalną: SBB) po "krainę łagodności". Uwielbia turystykę - zarówno poznawanie nowych miejsc, jak i powroty do rodzinnych "korzeni" (Poznań, podpoznańska Opalenica, Zakopane, Sandomierz).
O blogu:
Blog o wszystkim, co mnie inspiruje: polityka (także ta regionalna), muzyka, przemiany cywilizacyjne i ich wpływ na rodzinę, kulturę, religię itd. Będę się starał w tym pisaniu trzymać dwóch rzeczy. Po pierwsze, inspiracją do każdego wpisu będzie jakieś wydarzenie bieżące (w głównej mierze lokalne), nie będzie tematów ?z sufitu?. Po drugie, chciałbym podawać treści na blogu odważnie, ale i rozważnie, pochylając się nad ? czasami trudnymi ? sprawami, nad człowiekiem, z troską i serdecznym ciepłem oraz - jeżeli tylko się da, choć zdaję sobie sprawę, że nie zawsze będzie to możliwe ? z przymrużeniem oka i humorem.
Pięćdziesiąt lat... i kilka dni
Dodano: 01-12-2012

Pięćdziesięcioletni mężczyzna ma jeszcze dość czasu i siły, by powalczyć o sprawy, które uważa za ważne (na zdjęciu: autor Podczas tegorocznego Marszu Niepodległości, fot. Marcin Fijołek).
Kalendarz nieubłaganie przypomniał mi kilka dni temu, że żyję na tym najpiękniejszym ze światów już pół wieku. Początkowo nie potraktowałem tego jako temat do blogowego wpisu, dodatkowo jeszcze miałem sporo pracy związanej z zamykaniem kolejnego numeru VIP-a. Gdy to wszystko minęło, przyszła refleksja: a może jednak warto coś napisać na ten temat? W końcu to dla mnie moment, jakby nie patrzeć, historyczny. I następny taki będzie dopiero za pięćdziesiąt lat.
No cóż, przekroczywszy pięćdziesiątkę, czuję się dziwną mieszanką sukcesów i porażek, satysfakcji i niespełnień. Moje dziennikarskie archiwum papierowe liczy kilkanaście segregatorów tekstów, archiwum elektroniczne to tysiące plików. Miliony, może miliardy słów opublikowanych w ciągu 23 lat, czyli przez prawie połowę mojego życia. I miłe sercu przekonanie (mam nadzieję, że nie na wyrost), iż większości z nich nie muszę się wstydzić. To tysiące spotkanych, wspaniałych ludzi (niekoniecznie tych „z pierwszych stron gazet”), którzy dołożyli cząsteczki siebie do mojego sposobu myślenia, odczuwania. To tysiące opisanych historii, wśród nich i takie jak o śp. Małgorzacie Krawczyk, telefonistce z Żołyni, która – chora na raka, a jednocześnie będąca w błogosławionym stanie – celowo i świadomie wybrała życie swego nienarodzonego dziecka, poświęcając własne. Takie historie odmieniły moje życie na zawsze.
A z drugiej strony te wszystkie lata to nienapisane historie osób, do których chciałem dotrzeć, a nie zdążyłem (tak już będzie, niestety, ze śp. Przemysławem Gintrowskim), to garść nazbyt pochopnych osądów w publicystyce, które – gdyby można było cofnąć czas – nigdy nie ujrzałyby światła dziennego.
Pięćdziesięcioletni dziennikarz jest w tym szczęśliwym położeniu, że stoi za nim doświadczenie zebrane w ciągu tych ponad dwóch dekad. Gdy – a czasami się to zdarza - młodzi koledzy zapytają: „skąd ty to właściwie wiesz?”, może odpowiedzieć: „wiem, bo o tym pisałem już w czasach, kiedy wy uczyliście się składać litery”. I jeszcze mu się chce. Jeszcze ma satysfakcję ze swojego nazwiska podpisanego pod dobrym tekstem. Choć z drugiej strony ma kompleksy, gdy widzi młodszych kolegów, którzy sprawniej poruszają się w świecie technicznych gadżetów, którym jakoś lżej i bardziej naturalnie przychodzi zrozumienie coraz bardziej złożonego świata i z których najlepsi mogą już równać się z nim dorobkiem, a nawet – niechętnie to przyznaje – są od niego lepsi. Choć, o zgrozo!, są o kilkanaście lat młodsi.
Pięćdziesięcioletni ojciec i dziadek poznał satysfakcję płynącą z ojcostwa i „dziadostwa”, a jednocześnie – gorycz wychowawczych porażek. Wie już - bo życie przetestowało to na jego grzbiecie - że wychowanie najczęściej wiąże się z cierpieniem.
Pięćdziesięcioletni mężczyzna z coraz większym uporem wiąże naderwane nici relacji międzyludzkich. Z rodziną, przyjaciółmi. Coraz głębiej rozumie ich wartość. Coraz częściej uczestniczy w pogrzebach i – powtarzając za ks. Janem Twardowskim: „spieszmy się kochać ludzi” – ni stąd, ni zowąd dzwoni do dawno nie słyszanych ciotek, kuzynów, znajomych, myśląc przy tym obsesyjnie „oby tylko zdążyć”.
Pięćdziesięcioletniemu mężczyźnie nadal bardzo podobają się kobiety (z własną żoną na czele), choć czasem go w sercu ukłuje, że one jakby coraz mniej zwracają na niego uwagę (z wyjątkiem żony, oczywiście). Jeszcze pozwala przygłuszyć sobie słuch na koncertach rockowych, ale już nie wywija marynarą, a taniec pogo czy „ściana śmierci” to dla niego kompletne dziwactwo. Jeszcze go stać na poranny jogging (byle nie za długo!), ale już ma trudności z dotknięciem podłogi palcami rąk na złączonych, wyprostowanych nogach.
Pięćdziesięcioletniego mężczyznę coraz bardziej zajmuje przeszłość, a coraz mniej przyszłość. Może dlatego, że dochodzi do niego, iż ta pierwsza czasowo dominuje nad tą drugą. Nieraz łapię się na myśli, że kompletnie mnie nie interesuje, jak będzie wyglądał Rzeszów za 100 lat, natomiast bardzo mnie interesuje, jak wyglądał 100 lat temu. Dziwak ze mnie, czyż nie?
Pięćdziesięcioletni mężczyzna sam nie wie, czy już czas nabrać dystansu do świata, czy jeszcze nie. Bo wie, że już ma za mało czasu i siły, by zawojować świat i ma świadomość, że skoro do tej pory to się nie udało, to teraz nie uda się na pewno. A jednocześnie wie, że ma jeszcze dość czasu i siły, by powalczyć o sprawy, które uważa za ważne. Piórem, pardon: komputerową klawiaturą, też. Taki rozkrok to niewygodna pozycja.
Pięknie, jak cholernie pięknie, było mieć osiemnaście lat. Ale nie ma rady: upływ czasu trzeba pokochać, inaczej człowiek zwariuje. Ja pokochałem i nawet długo się przed tym nie broniłem. Życie po pięćdziesiątce też może być piękne, a przede wszystkim może dostarczyć wielu wzruszeń. A wzruszenia w tym wieku lubimy coraz bardziej.
Tak więc kilka dni temu zacząłem drugą pięćdziesiątkę … No to chlup!