O sobie: Po wielu latach pracy jako lektorka języka angielskiego oraz DOS (director of studies) własnej szkoły językowej, postanowiłam skupić się na czymś co, na ogół, bywa mało intratne, a konkretnie na literaturze. Czytam, piszę, publikuję w periodykach literackich w Polsce, USA, na Bałkanach, wydaję książki poetyckie (do tej pory 7), tłumaczę poezję Emily Dickinson (zuchwale aspirując do kanoniczności przekładu), wyjeżdżam na festiwale literackie oraz do domów pracy twórczej (Szwajcaria, Hiszpania); wciąż uczę oraz uczę się języków. O blogu: Będą to moje noty i wtręty kuLturalne i kuRturalne, głównie literackie, a nawet poetyckie. Nie mam doświadczenia w pisaniu blogów. Przeczuwam, że w sensie "gatunku literackiego" najbliżej mu do sylwy ponowoczesnej, czyli postmodernistycznej (sylwa: dzieło nierespektujące jednorodności gatunkowej, głównie poetyka kolażu; negatywne odwoływanie się do zastanych wzorców; heterogeniczność gatunkowa; sygnalizowany przez autora zamysł zburzenia wewnętrznej spójności utworu). O! W miarę doświadczenia, moja informacja o blogu (a może i o sobie) będzie ewoluować; zmieniać się na lepsze lub gorsze, w zależności od tego, kto i jak życzliwy czyta.
Elitarny Rzeszów
Dodano: 18-01-2013
W kinie Zorza seans antyhollywoodzkiego filmu-arcydzieła pod tytułem „Miłość” rozpoczął się z około 40-minutowym opóźnieniem. Organizatorzy nie przewidzieli, że rzeszowscy koneserzy przybędą tak tłumnie. Szczęśliwcy już siedzący w środku musieli czekać aż bileterka poradzi sobie z długim ogonem kolejki do kasy. Zadziwiający brak sprawnej organizacji rzeszowskiego kina z najdłuższą tradycją, to jedno, brak wiary lokalnych kiniarzy w elitarne kręgi kinomanów, to drugie, ale przede wszystkim i po trzecie, ten faktyczny obraz jednego wieczoru (15.02.2013) w kinie Zorza budzi nadzieję, że duch rzeszowskiej elity jest wiąż żywy. I to w dobie największej „klikalności” w polskim Internecie na korzyść muzyki disco-polo oraz w tej części kraju, gdzie elektorat prawdziwych katolików może głośno zaprotestować wobec przesłania „Miłości” czyli (choć podskórnego, cichego ale) niepokornego głosu Haneke w sprawie eutanazji.
Film Michaela Haneke jest doskonały, począwszy od scenariusza, przez reżyserię, światło, montaż, po mistrzowską grę pary aktorskiej, Jeana-Louisa Trintignanta i Emmanuelle Rivy. Nagrody (m.in. Złota Palma w Cannes) i recenzje zapowiadały wielkie przeżycie artystyczne i myślę, że żaden prawdziwy rzeszowski amator kina wybitnego nie wyszedł z Zorzy rozczarowany. A tak na bardzo odległym marginesie, ciekawe, czy obecni tam kinomani, też nie znaleźli czasu, jak ja, lub ochoty, na „Avatara”, „Hobbita”, „Harry Pottera” i kilku innych, podobno zasłużenie, kasowych filmów.
Cieszy fakt, że obecnie działają w Rzeszowie trzy kina studyjne: DKF Klaps w WDK (Klaps jako pierwszy pokazał „Miłość” w Rzeszowie), Kino Konesera w Kinie Helios (gdzie też nie pominięto ostatniego dzieła Haneke) oraz właśnie DKF Zorza.
Próbowałam kiedyś wejść z marszu na festiwal filmowy w WDK i odeszłam z kwitkiem. Nie było wolnych miejsc na sali, ani żadnej wolnej przestrzeni między salą kinową a drzwiami wejściowymi do Domu Kultury. Tak zwany „dziki tłum” festiwalowiczów, na oko w przedziale wiekowym 18 – 30 (wcale nie dziki, a wręcz z intelektualnym pomrukiem), to dowód na to, że egalitaryzm, kultura masowa, postępująca komercjalizacja, globalizacja i unifikacja życia, nie wykluczają elitarności, oraz że prawdziwa potrzeba sztuki wysokiej lub moda na nią (a dlaczego by nie?; to właśnie młodzi są najbardziej podatni na trendy, więc szpan na wysoką kulturę to nic innego jak wysoki szpan) są wpisane w urodę społeczną w każdej epoce.
Dwa kroki od Kina Zorza - wystawa Andy’ego Warhola. To wydarzenie artystyczne przewidziano jako oferta dla Rzeszowian na kilka dobrych tygodni (Uwaga! Kończy się 20 stycznia). Można wpaść do Muzeum Okręgowego prawie codziennie (ale tylko do godz.15.30, lub 16, jeden raz do 17.30; niestety i ten kalendarz odróżnia nasze muzeum od światowych) i spokojnie obejrzeć gustownie zaaranżowaną wystawę wybitnego, amerykańskiego twórcy pop-artu, rewolucjonisty sztuki i ikony światowej popkultury słowackiego pochodzenia. Po raz pierwszy w Polsce, pokazano właśnie w Rzeszowie, cudowny, frywolny, słynny cykl ilustracji Warhola, pod tytułem „In the Bottom of my Garden” („W głębi mojego ogrodu”).
Cieszy fakt dobrosąsiedzkiej współpracy naszego przybytku muzealnego z muzeum Warhola w Medzilaborcach na Słowacji. Dzięki technice multimedialnej (m.in, biograficzny film o Warholu) oraz specjalnej ofercie edukacyjnej (warsztaty i lekcje, z których najbardziej intrygująco brzmi temat „Być jak Andy Warhol“), można całkiem wiele ze świata warholowskiego zobaczyć, poczuć i przeżyć. Brawo dyrektor Bogdan Kaczmar!
W Teatrze im. Wandy Siemaszkowej - nowa sztuka „Boguduchawinni” wychyla się nieco ku szerszej widowni, robiąc ukłon i puszczając oko w stronę miłośników teatru realistycznego oraz rezygnując z metafory; niestety też - z wyraźnego przesłania. Życząc sztuce dobrego wyniku finansowego, uchylam kapelusza dla pracy, która potrafi pogodzić komercję z jakością. Dramat Adama Słowika, w reżyserii Krzysztofa Galosa, z rzeszowską i gościnną obsadą aktorską nie do powstydzenia, to tragikomedia obyczajowo-sensacyjna z wyraźnym realizacyjnym pazurkiem tarantinowskim, na której nie można się nudzić. Z pewnością jest wyjątkowa z powodów scenograficznych (po „Śmierci pięknych saren” to już druga świetna scenografia w Siemaszce za czasów dyrektora Remigiusza Cabana, niedawno przybyłego do Rzeszowa).
Gdyby jeszcze te elitarne światełka w tunelu zauważyły i doceniły nasze miejskie i wojewódzkie Urzędy i nie poprzestawały w hojnym mecenacie, to może w niedalekim pokoleniu wychowa się tu nowy Szajna, Grotowski, rzeszowski Warhol lub „choćby” Hanuszkiewicz (nie przypadkowo wymieniam tę Postać teatralną, która debiutowała właśnie w Rzeszowie).