O sobie: Po wielu latach pracy jako lektorka języka angielskiego oraz DOS (director of studies) własnej szkoły językowej, postanowiłam skupić się na czymś co, na ogół, bywa mało intratne, a konkretnie na literaturze. Czytam, piszę, publikuję w periodykach literackich w Polsce, USA, na Bałkanach, wydaję książki poetyckie (do tej pory 7), tłumaczę poezję Emily Dickinson (zuchwale aspirując do kanoniczności przekładu), wyjeżdżam na festiwale literackie oraz do domów pracy twórczej (Szwajcaria, Hiszpania); wciąż uczę oraz uczę się języków. O blogu: Będą to moje noty i wtręty kuLturalne i kuRturalne, głównie literackie, a nawet poetyckie. Nie mam doświadczenia w pisaniu blogów. Przeczuwam, że w sensie "gatunku literackiego" najbliżej mu do sylwy ponowoczesnej, czyli postmodernistycznej (sylwa: dzieło nierespektujące jednorodności gatunkowej, głównie poetyka kolażu; negatywne odwoływanie się do zastanych wzorców; heterogeniczność gatunkowa; sygnalizowany przez autora zamysł zburzenia wewnętrznej spójności utworu). O! W miarę doświadczenia, moja informacja o blogu (a może i o sobie) będzie ewoluować; zmieniać się na lepsze lub gorsze, w zależności od tego, kto i jak życzliwy czyta.
Wiosna w Gwoźnicy
Dodano: 23-02-2013
Wiosna w Gwoźnicy
Zielony błysk! Strzeliły drzewa.
Bielmo śniegu spadło mi z oczu:
wiosna! Wyrosła mi nad głowę.
Julian Przyboś "Wiosna 1941" (Póki my żyjemy 1944)
5 marca mija 112 rocznica urodzin Juliana Przybosia poety, eseisty, tłumacza, jednego z najwybitniejszych poetów Awangardy Krakowskiej, człowieka rodem z Podkarpacia. Jego poezja zmieniła w polskiej literaturze powojennej myślenie o poetyce. Choć miał i ma tylu zwolenników co przeciwników, wciąż odwołujemy się do Przybosia jako punktu zwrotnego poezji XX wieku.
Powyższy cytat z wiersza „Wiosna” napisany na Rzeszowszczyźnie pozornie brzmi sielankowo, lecz data "1941", jak oksymoron, ambiwalentnie obwieszcza, że ten nagły wybuch wojennej wiosny nie tylko eksploduje zielenią i nie tylko strzela drzewami.
Przedstawię tu pokrótce biografię poety skupiając się głównie na faktach podkarpackich.
Przyboś urodził się w Gwoźnicy pod Strzyżowem w rodzinie chłopskiej jako piąte dziecko Józefa i Heleny z Petyniaków. Od 1912 uczył się w rzeszowskim gimnazjum na ulicy 3 Maja. W tym okresie wiele się wydarzyło w życiu przyszłego twórcy słynnej Awangardy Krakowskiej. W roku 1917 debiutował sonetem „Wschód słońca” ogłoszonym anonimowo w tajnym uczniowskim pisemku "Zaranie"; studiował literaturę socjalistyczną i anarchistyczną. W 1918 wstąpił do konspiracyjnego kółka samokształceniowego wchodzącego w skład Polskiej Organizacji Wojskowej (POW). Brał udział w przeciw-austriackich akcjach sabotażowych i dywersyjnych, uczestniczył w walkach z Ukraińcami o Lwów, został ranny w bitwie pod Sokolnikami; w 1919 otrzymał honorową odznakę "Orląt Lwowskich". Na Ukrainie poznał pisarza i mistyka Hieronima Niegosza, który wywarł duży wpływ na jego postawę i twórczość. W roku 1920 zdał maturę i uczestniczył jako ochotnik w wojnie polsko-bolszewickiej pod Lwowem i pod Krasnem, gdzie dostał się do niewoli, skąd zbiegł. Jeszcze w tym samym roku podjął studia polonistyczne i filozoficzne na Uniwersytecie Jagiellońskim. W latach międzywojennych współpracował z licznymi pismami, w których drukowane były jego manifesty. Potem pracował jako nauczyciel w Sokalu, Chrzanowie, Cieszynie. Studiował w Paryżu. Wojna zastała go we Lwowie, gdzie pracował w bibliotece Ossolineum.
W 1941 został aresztowany przez gestapo pod zarzutem współpracy z NKWD, lecz wkrótce, dzięki staraniom żony, został zwolniony z braku dowodów. Wtedy wrócił do rodzinnej Gwoźnicy, gdzie do końca okupacji utrzymywał się z pracy na roli. Kolportował wtedy swoje utwory w formie zbiorków rękopiśmiennych lub wydań konspiracyjnych. Po wyzwoleniu Rzeszowa, w sierpniu 1944, przystąpił do budowy "władzy ludowej"; pełnił funkcję Kierownika Wydziału Informacji i Propagandy Urzędu Wojewódzkiego. Potem przebywał w Lublinie, Krakowie. Zapisał się do PPR (potem PZPR). Był dyplomatą w Szwajcarii, dyrektorem Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie. W 1958 roku wystąpił z PZPR. Potem był wiceprezesem PEN clubu; wyjeżdżał do USA, Francji, Gruzji, Belgii, Jugosławii, na Litwę, Ukrainę. Otrzymał wiele nagród państwowych.
Zmarł w 1970 roku w Warszawie. Został pochowany w rodzinnej miejscowości na cmentarzu parafialnym przy kościele św. Antoniego Padewskiego w Gwoźnicy Górnej.
Z okazji Stulecia Juliana Przybosia, poeci zaproszeni na festiwal „Wiosna Przemyska” oraz do publikacji w Nowej Okolicy Poetów (Rok III nr 8 (2/2001)) poświęcili mu wiele esejów. Oto, co wtedy ja sama napisałam o poecie.
Mój Przyboś
Zastanawiam się czy byłabym tą samą osobą teraz, gdybym nie zetknęła się z poezją Juliana Przybosia w roku 1970. Dowiedziałam się o jego istnieniu w dniu jego śmierci. Skrzyknięto wtedy uczniów szkół rzeszowskich aby uczcili ten fakt recytując wiersze. Usłyszałam przy okazji, że on sam był uczniem gimnazjum w Rzeszowie (dzisiaj: I LO) i wyobraziłam sobie jak przemyka w murach starej szkoły i po bruku ulicy 3 Maja (vel ulicy Pańskiej, tzw.: Paniagi) w trzewikach umaczanych w gwoźnickim błocie.
Chyba dobrze się stało, że wtedy nie poznałam jego wierszy z tomów Śruby i Oburącz, bo mogłabym się zrazić do Przybosia na długo. Nie potrafiłabym w wieku 13 lat (i w ówczesnym systemie nauczania języka polskiego!) odróżnić maniery i frazeologii socrealistycznej konstrukcji pseudo-poetyckiej od awangardowej młodzieńczej fascynacji techniką urbanistyczną. A wszystko to na dodatek: w relacji fragment życia-kosmos, czyli podwójności semantycznej, co było bezwzględnym rygorem Zwrotnicy.
Również tematy militarne nie zainteresowałyby uczennicy szkoły podstawowej znudzonej wojenną lekturą obowiązkową o Bóg wie których wojnach. Dane mi było rozpocząć moją przygodę z Przybosiem od wybranych wierszy z tomów W głąb lasu i Równanie serca. Los mi sprzyjał.
Czy to z jakiej szumiwody? Spadu? Jaru?
Z Czeremoszu-Prutu?
Ktoś, śpiewając, jakby smyczkiem struny wody
dotknął
czółnem nurtu...
Kiedy mijał łodzią ciszę pierwszą z brzegu
(kiedy mijał? kędy minie?
wiosną?)
kiedy mijał echo echem, falę falą toczył,
popłynęła melodia w wiklinie,
świergot śnieguł...
(„Rzeki” z tomu Równanie serca)
Po latach natomiast zadziwi mnie niezmiernie swoboda z jaką Przyboś "uniezwykla pejzaż" miast, wojny, z ich techniczną materią w apodyktycznych słowach raportu, odezwy, unikając jakimś cudem patosu, a może tylko swoistym frenetycznym zmiękczeniem frazy, mitem, prawdą psychologiczną, iluminacją metafizyczną. Choć on sam już w roku wydania Oburącz w 1926, w liście do poety Jalu Kurka, w moralnym wymiarze określił swój tom jako "nieświadomy faszyzm syndykalistyczny". I zabrzmiało to jak skrucha politycznego ekstremisty.
A oto fragment wiersza ze zbioru Równanie serca, gdzie 12 lat później opis miasta i okruchy wojny brzmią mniej arbitralnie w sensie prawd kosmicznych choć wciąż z dużą intensywnością zadziwienia fragmentami współczesności.
Stamtąd samochody rozsnuwają bezustannie perspektywę
perspektywę,
która
rwie się nagle u kolan.
Z mrowiska bezskrzydłych aut wyfrunie ich czysty pęd:
aeroplan.
Ruch mrowi się od aut, żelazo i mur mełły na zakrętach
szkło,
iskrzasta materia obryzgała mnie z bliska.
To tu.
Ostatni człowiek znikł pożarty przez tłum,
został tylko policjant jak świstak na kretowisku.
Tknięty jego pałeczką plac wytrysnął fontanną.
M`sieur! Zasadź pestkę skaczącą w świstawce!
Tylko gwóźdź wykiełkował na jezdni...
Dym, pęd z benzyny, nim rozwinął się, zwiądł,
obtłuczony gradem kamienic.
To tu złoty prąd pędzi noc triumfalną.
Patrzę, kiedy wiersz przemieni się w racę.
(„Cztery strony”)
Myślę teraz, że bez względu na swoje pierwsze poetyckie afekty, romanse liryczne, dozgonne miłości, afery i rozczarowania literackie, towarzyszy mi w formułowaniu myśli odważna, bezkompromisowa metafora, upodobanie do onomatopei (wzmocnione późniejszym spotkaniem Białoszewskiego) i żarliwość jednoznaczna każdemu wierszowi (która przeszła w emfazę po poznaniu Leśmiana). A zawdzięczam to właśnie Przybosiowi. Kiedy po latach staram się przywołać te pierwsze wrażenia zaglądając do przybosiowych strof, brzmią mi jednakowo współcześnie, oryginalnie i żarliwie.
Erotyki są wciąż zmysłowe, tęskne i subtelne niedosłownością.
Ścieżkę, tyle razy odnoszoną z dwóch polan
nawzajem,
znów mi dłonią na rozstanie podajesz.
Odchodzisz:
zakręt
zachylił się brzóz dwuszeregiem.
Dnia ubywa jak sukni do kolan.
Jeszcze widać śmigające łydki, po chwili:
zakół
wpół owinął cię brzegiem.
Ode mnie - dokąd się udasz?
Pod pochyłym
uporem
pagóra
oglądasz się, szukasz drogi, którą
- stojąc w wieczorze po uda. -
twoje nogi nieotwarte - zgubiły.
(„Ścieżka” w tomie W głąb las)
Wieś, las, natura są nadal w sposób nieprzenikniony porażająco filozoficzne, magiczne i metafizyczne, choć w przypadku Przybosia bezpieczniej byłoby powiedzieć "transcendentne".
Widnokrąg niesie mnie leśny
jak w plecionce z wikliny
w koło,
rozlega się ziemia naoczna.
Ugór - niebem się odął.
(„Echo” z tomu W głąb las)
Cicho,
Zmierzcha wypalony wieczór.
Spod barw wyziera ziemia - szczera.
Każdy badyl, jak księżyc - osobny.
(„Pola pochyłe” z tomu W głąb las)
Jak blisko ta wieś, od której jednej wygon wiódł!
(Miastu wotum powiesiłem Jasienina.)
...Ot,
już ojciec wraca na noc karymi przez bród,
Wielki Wóz błysnął nad Wilczem,
(- Nie wspominaj...)
a w sieni
( - Nie mamij...)
łaciaty księżyc
... leży
(„Miastu wotum” z tomu Równanie serca)
Teraz już wiem, że Przyboś jest nie tylko punktem odniesienia dla kilku pokoleń literacko świadomych Polaków, ale też moim osobistym punktem zwrotnym w prywatnej historii literatury. Nigdy nie był dla mnie za ciemny, za zawiły, za wsobny, za wieloznaczny w sensie rozumienia i identyfikacji z treścią zawartą w wybranych, co jeszcze raz podkreślam, wierszach. Nie czułam się zagubiona w meandrach jego poetyki, a raczej uszlachetniona tym dopustem do tajemnicy.
Było to oczarowanie od pierwszego czytania, choć najpierw przemawiało w strukturze gęsiej skórki, dreszczu, nim zostało zrozumiane. Radość poetyckiego doznania zachęcała do podjęcia wysiłku aby tę treść zrozumieć.
Uświadomiłam sobie to dotkliwie niejednoznaczne piękno poezji Przybosia studiując później poezję i epistemologię literatury amerykańsko-angielskiego poety T.S. Eliota. Według niego, w wierszu najbardziej intrygujące są te miejsca, które zmierzając do jakiegoś wzoru nigdy się w nim ostatecznie nie zasklepiają
"To właśnie ten kontrast między stałym a zmiennym - to nieoczekiwane uniknięcie monotonii jest istotą wiersza". Podobną niepisaną receptę na pisanie dał mi właśnie Julian Przyboś swoimi wierszami.
Przyboś - słowiarz, wizjoner, materialista kosmiczny, "katastrofista radosny", magik natury, awangardowy niezrozumialec - wskazał mi bramę do świata, który nie-i-jest, do Leśmiana, Eliota i jeszcze paru fascynacji ziemskich, dla których warto-i-nie żyć.