O sobie: Po wielu latach pracy jako lektorka języka angielskiego oraz DOS (director of studies) własnej szkoły językowej, postanowiłam skupić się na czymś co, na ogół, bywa mało intratne, a konkretnie na literaturze. Czytam, piszę, publikuję w periodykach literackich w Polsce, USA, na Bałkanach, wydaję książki poetyckie (do tej pory 7), tłumaczę poezję Emily Dickinson (zuchwale aspirując do kanoniczności przekładu), wyjeżdżam na festiwale literackie oraz do domów pracy twórczej (Szwajcaria, Hiszpania); wciąż uczę oraz uczę się języków. O blogu: Będą to moje noty i wtręty kuLturalne i kuRturalne, głównie literackie, a nawet poetyckie. Nie mam doświadczenia w pisaniu blogów. Przeczuwam, że w sensie "gatunku literackiego" najbliżej mu do sylwy ponowoczesnej, czyli postmodernistycznej (sylwa: dzieło nierespektujące jednorodności gatunkowej, głównie poetyka kolażu; negatywne odwoływanie się do zastanych wzorców; heterogeniczność gatunkowa; sygnalizowany przez autora zamysł zburzenia wewnętrznej spójności utworu). O! W miarę doświadczenia, moja informacja o blogu (a może i o sobie) będzie ewoluować; zmieniać się na lepsze lub gorsze, w zależności od tego, kto i jak życzliwy czyta.
Dzień Kobiet the day after
Dodano: 10-03-2013
A teraz, nie wiadomo czy to święto jest cool czy passe. Czy ono nas nobilituje czy obraża? A może gesty pamięci wobec kobiet w Dniu Kobiet są karykaturalne? - doszukujemy się my, te najbardziej przewrażliwione. I jak to się wszystko ma do równouprawnienia kobiet, feminizmu, antyfeminizmu, gender studies, parytetów, wciąż nierównych warunków zatrudniania kobiet, mobbingu w pracy, problemu tolerancji dla większości seksualnych (czyli heteroseksualnych pań), itp. oraz etc, zastanawiamy się my - najaktywniejsze aktywistki i wychodzimy na barykadę medialnych pyskówek w obcisłych, czerwonych sukienkach mini i na wysokich obcasach.
Jak ogarnąć naszą kobiecą, coraz dobitniej eksponowaną, ekspresję żachnięć wobec mężczyzn, którzy ustępują nam miejsca w tramwaju, stosują après vous podczas wsiadania do windy, całują, o zgrozo!, w rękę na powitanie, a nawet czyhają na brudzia, czyli Bruderschaft, "z języczkiem", już przy pierwszym towarzyskim spotkaniu. Ja nie wiem.
Wiem, że nie jest prawdą bajka o księżniczce na ziarnku grochu, ani romantyczne zawołanie „kobieto, puchu marny!”, ale też hasło „kobiety na traktory!” już nie funguje.
Na dzisiejsze niedzielne popołudnie pozostaje mi rozmarzenie refleksyjno-rozpraszające i kawa po królewsku z ajerkoniakiem (niem. Eier jajka). Hm.
Mnie, na przykład, to się podobają „Kobiety” Charlesa Bukowskiego, bo są sobą, wiarygodnie i bezkompromisowo (oraz bez silikonu i botoksu), choć nie wiem skąd on te wszystkie ciekawe (literacko!) egzemplarze wytrzasnął. Jeśli bohater Bukowskiego ma pociąg do popieprzonych intelektualistek lub nimfomanek, to jego sprawa, ale kawał literatury z tego wyszedł. „Kobiety” Bukowskiego pokazały przede wszystkim długi „Dzień mężczyzny”, pewnego archetypu mężczyzny. A fakt, że Henry Chinasky to wcale nie jest okaz endemiczny, niech nikogo nie wpędza w czarnowidzenie, politowanie lecz raczej zachwyt nad różnorodnością i odmiennością świata oraz jego fantastycznym przełożeniem na język sztuki. Niech więc nas Bukowski vel Chinasky rozśmiesza i rozczula, zamiast frustrować i wprawiać w poczucie nihilistycznej przyszłości w relacjach męsko-damskich. Przynajmniej nie w Dniu Kobiet, Panie i Panowie, ani krótko po …, kiedy okolicznościowy kwiat (już nie czerwony goździk, a żółty tulipan lub pudrowa róża) wciąż stoi w wazonie w pełnej krasie.
A kobiety Szekspira? O! to jest na moje nieco dłuższe marcowe popołudnie. Voila:
Kobiety Szekspira
Natury nie można poprawić inaczej, jak tylko za pomocą tych środków, których udziela sama natura.
William Shakespeare
Czy prywatnie płeć miała dla Szekspira dramatyczne znaczenie? A może była tylko pretekstem do artystycznego ukazania różnorodności świata, a dramat był zawsze ogólnie ludzki?
Zawikłanie tożsamości płciowej w niektórych sztukach Szekspira, na przykład w „Wieczorze Trzech Króli”, wielkim arcydziele komediowym, wydaje się życzliwie przedrzeźniać koedukacyjną szkołę życia, choć w końcu zarówno kobieta jak i mężczyzna zostają dość demokratycznie obdarzeni pokrętnością losu i ludzkich namiętności. Już niejeden z reżyserów szekspirowskiej komedii wszystkie role obsadził tylko mężczyznami lub tylko kobietami aby włączyć się w tę grę konwencją teatru elżbietańskie go à rebours lu b dosłowni e, gdzie role kobiece grali „play-boys”.
Niemal każdy utwór Szekspira mógłby posłużyć za bogaty materiał do tzw. studiów genderowych. Wykluczyć może należy jedynie sonety, gdzie określenie płci podmiotu lirycznego pozostanie na zawsze zagadką. Nigdy nie będziemy mieć pewności, w którym z nich bohater liryczny wzdycha do lorda Southampton, w którym do młodego aktora Willie’go Hughsa, a w którym do Dark Lady, młodej damy dworu, zidentyfikowanej jako Mary Fitton (pierwowzór Kleopatry z dramatu pod tytułem „Antoniusz i Kleopatra”).
Zanim Szekspir napisał słynne sonety oznaczone liczbami od 1 do 154, z których około czterdzieści należy do najwyższych osiągnięć literatury światowej (według Giuseppe Tomasi di Lampedusa, wybitnego znawcy Szekspira), wydał długi poemat napisany w tonie podniosłym i zadedykował go lordowi Southampton. Ten utwór pod tytułem „Wenus i Adonis” wydaje się być w całości hymnem na cześć męskiego piękna, mówią tendencyjne interpretacje. Niezróżnicowane końcówki przymiotników oraz form czasownikowych w gramatyce języka angielskiego sprzyjają dwuznacznościom. Aż do czasów romantyzmu, temat homoseksualizmu nie był oficjalnie poruszany ze względu na hipokryzję obyczajową, purytański nonkonformizm, a i później nie było z tym lepiej, szczególnie w epoce wiktoriańskiej. Trzeba przyznać, że renesans był bardziej łaskawy dla odmienności, niż epoki poprzednie i późniejsze, choć i wtedy uznawały go w Anglii tylko niektóre elity i to półjawnie. Wyłom publiczny stanowiła postawa Christophera Marlowe’a, kolegi Szekspira prywatnie i po piórze, który otwarcie poruszał ten temat w swoich sztukach i wierszach. „Ale w istocie nie ma to tu znaczenia, przyjrzyjmy się więc dziełu.”, mówi Oskar Wilde w „Portrecie pana W.H.”. Kto jak kto, ale Wilde miał do tej sprawy osobisty stosunek, a w niej - szczególne doświadczenie.
Może nie miało też znaczenia płciowego to, że pierwszego filmowego Hamleta, w roku 1900, zagrała kobieta, znana aktorka teatralna, Sarah Bernardt. Przecież wizytówką Szekspira, swoistą formułą, znakiem firmowym, są przebieranki męsko-damskie, zamieszanie, chaos, „komedia omyłek”, podwójne zdrady, czasem istny „hundun” związany z rozpoznaniem lub nierozpoznaniem płci. Dlatego szekspirowskie interpretacje teatralne lub filmowe często traktują rolę i stereotyp płci jak formę, która bywa krzywym zwierciadłem treści. Od ponad czterystu lat Szekspir mruga okiem na kolejne społeczne przejawy szowinizmu, dyskryminacji, seksizmu. Swoją drogą, bodaj tylko geniusz dramatyczny równy Szekspirowi udźwignąłby artystycznie i akuratnie nasz współczesny dramat i paradoks życia z kołtuńską miną poprawności politycznej, przyzwalający na dionizyjskie parady równości, a zarazem na bezduszną nietolerancję seksualną.
Żona. William Szekspir zadawał się z wieloma kobietami na jawie i we śnie. Pierwszą uwiódł w „realu” mając zaledwie osiemnaście lat i zaraz musiał się z nią ożenić. A działo się to w Stratford-upon-Avon, ona nazywała się Anne Hathaway i kilka miesięcy później powiła dziecko. W ciągu następnych kilku lat, jeszcze dwoje dzieci. Nie wzbudzałoby to zainteresowania potomnych gdyby nie fakt, że Szekspir okazał się poetą i dramaturgiem o najwyższej randze duchowej. Z pewnością rzecz mogła uchodzić za obyczajowy skandal na prowincji XVII-wiecznej Anglii, bo lubieżnik był młokosem i osiem lat młodszy od wybranki. Dzięki temu wyborowi, albo zupełnemu przypadkowi nieokiełznanych chuci młodego Willa, Anne Hathaway została na wieki wieków uwieczniona w historii jako jedyna stała partnerka Szekspira, czyli prawowita małżonka największego dramatopisarza wszech czasów. I choć już trzy lata po ślubie, William opuścił rodzinne strony na dwadzieścia pięć lat, kiedy tylko stanął na nogi, konsekwentnie inwestował we wspólne gospodarstwo rodzinne, choć na stałe mieszkał w Londynie. Kupił akcje kapitałowe, dom w Stratfordzie, dwadzieścia hektarów ziemi. Trudnił się też lichwą oraz zdobył, nie bez protestów wyższych sfer, prawo do używania herbu. U boku żony spędził ostatnie sześć lat życia, kiedy poczuł się zmęczony i stary. Zmarł w wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat. Jego ciało spoczęło w pięknym kościele parafialnym w Stratfordzie. Obok niego pochowano żonę, córkę i zięcia.
Mówi się i pisze, na podstawie interpretacji literackich, ze Szekspira bardziej interesowali mężczyźni niż kobiety. Czy był homoseksualistą, biseksualistą czy heteroseksualistą, nie wiemy na pewno. Fakt faktem, zarówno kobietom jak i mężczyznom poświęcił swoje artystyczne życie, czyli talent, pracę i pasję teatralną, a także "uważność" i czułość wielkiego humanisty. Jeśli można poważnie zastanawiać się nad biseksualizmem artysty, trudno zgodzić się z opiniami o ogólnej niechęci Szekspira do kobiet z powodu pokrętnego i bolesnego związku z Mary Fitton, co potwierdza choćby Lampedusa. Wbrew krążącym od kilku wieków opiniom, William Shakespeare nie był antyfeministą ani mizoginem. Nawet sam Lampedusa przyznaje, że był pierwszym facetem w historii, który nie przyłożył ręki do przedstawienia postaci Joanny d’Arc jako bezwstydnej ladacznicy. Jego Kordelia („Król Lear”), Desdemona („Otello”) i Wirgilia („Koriolan”) są tkliwe i wzruszające, Kleopatrę usprawiedliwia jej świat utracony, a Porcja w „Kupcu weneckim” to pierwsza feministka w historii literatury. Czyż nie wzrusza pijak Ukradek z „Poskromienia złośnicy”, który tak po ludzku zwraca się do swojej żony: „Pójdź madame małżonko, siądź u mego boku i niech świat płynie, młodość nie powraca”? Lub Hotspur, ten buntownik z ”Henryka IV”, zapalczywy, ale i pogodny, który odnosi się do swojej żony niezwykle uprzejmie?
Królowa. Inną rzeczywistą kobietą Szekspira była królowa Elżbieta I, córka Henryka VIII i Anne Boleyn. Jej mecenat wspierał i kreował bohaterów (Drake, Raleigh) i artystów. Czasy jej panowania to epoka literackich gigantów: Sidneya, Spensera, Jonsona, Marlowe’a i przede wszystkim Williama Shakespeare’a . „Teatr elżbietański” to konkretne, realne i żywe środowisko ludzi teatru i ich widownia. Widowiska wystawiane były bez kurtyny, często bez tekstu pisanego, lub na postawie tzw. quarto, a odbywały się na podwórcach zajazdów lub, jak w przypadku Szekspira, w gospodach-teatrach na prawym brzegu Tamizy. Grano je dla marynarzy, tragarzy portowych, bywalców tawern, prostytutek, piratów, wręcz dla plebsu, rzezimieszków, przestępczego półświatka. Jeśli królowa chciała obejrzeć sztukę, zapraszała aktorów do swojego pałacu. To właśnie teatr elżbietański był zalążkiem prawdziwego teatru szekspirowskiego, który kontynuował następca królowej Elżbiety, Jakub I, wznosząc osobne budynki ze scenami teatralnymi. Przychylność i autorytet królowej na początku teatralnej kariery Szekspira, jej łaskawość i łaska hamowały pamflety i próby zniesławienia ze strony wszelkiej maści intrygantów i adwersarzy Szekspira. On sam uchodził w środowisku za człowieka kontrowersyjnego, ale też przede wszystkim fascynującego, magicznego, o „niestrudzonej życzliwości” i „niezwykle żywym umyśle”, posiadającego wybitne poczucie humoru, z czego zdawał sobie sprawę. Ustami swojego bohatera, Henryka IV, mówił: „Jestem nie tylko dowcipny sam w sobie, ale wytwarzam dowcip w innych”. Stał się legendą już za życia dzięki swojemu teatrowi, ale też nocnym rozmowom w Tawernie pod Syreną. Był postacią wzbudzającą w Londynie bezinteresowną zazdrość tych, którzy marzyli o jego ludowej i plebejskiej sławie oraz względach dworu.
Niemal wszystkie literackie kobiety Szekspira były intrygujące ciałem lub duchem, albo jednym i drugim. Każda była inna, ale większość dramatycznie skomplikowana, jak tylko rzeczywisty człowiek może być zawikłany w ludzką egzystencję. Niemal wszystkie to kobiety z krwi i kości tak przekonująco prawdziwe, że mogą się przydarzać każdemu zawsze i wszędzie. Bezpieczniej (czy może nudniej?) dla świata byłoby jednak, aby te najbardziej demoniczne, nie wychodziły w pełnej krasie poza ramy tragedii jako gatunku literackiego (dotyczy to analogicznie i w równym stopniu szatańskich postaci męskich).
Krwawa dama. Lady Makbet to kobieta machiavellistyczna, bezwzględna, żądna władzy. A może obłędnie zakochana w mężu, któremu chce przychylić nieba? Niestety niebo myli jej się z piekłem. Może kieruje nią desperacja powodowana bezpłodnością, pustka w łonie (Jan Kott, wybitny interpretator Szekspira, autor m.in. rozprawy „Płeć Rozalindy”, pisze, że Lady Makbet „płonie (…) pusta”). Ale czy nie ma wyobraźni na tyle, żeby wyobrazić sobie swój świat po własnej zbrodni? Czy aktem łaski dla Lady Makbet dziś może być to, że jej historia rozgrywa się w historycznie barbarzyńskich czasach? Jak nazwać, w takim razie, nasze czasy, w których wciąż mamy swoje lokalne i globalne „the day after” i nic nie wskazuje na to aby się miało ku racjonalnej choćby refleksji nad końcem zbrodni i własnego w nim udziału?
Śmiertelnie zakochana trzynastolatka. Julia z „Romea i Julii”, wspaniałego poematu o dojrzewaniu, to najbardziej kojarzony z Szekspirem kobiecy archetyp (i gdzie tu doszukać się mizoginii, kiedy i on i ona umierają tak tragicznie i demokratycznie?). Dziewczyna, wręcz dziewczynka, uwikłana w zadawnione waśnie rodzinnych klanów. Szekspir stworzył postać Julii przebywając w Italii (tam w owym czasie jego mocodawca studiował na uniwersytecie w Padwie), ale historia mogła i może zdarzyć się zawsze i wszędzie. Mamy za sobą tyle lat, wojen i ustrojów, upadków i wzlotów tradycji, ewolucji mentalnych, a syndrom antagonizmu Capulettich i Montekich jest wciąż żywy. Nadal, w kiepskim stylu, chronimy nasze Julie przed Romeami, a Romeów przed Juliami, zamiast przed naszą własną rodzicielską, „małpią”, miłością.
Obłędnie pociągająca. Desdemona, ufna jak dziecko, otwarta, naturalnie moralna jak naturalne są prawa przyrody, jest obiektem nieuświadomionej, niepokojącej erotyki („jej eros jest jasny” mówi Jan Kott). Jest niepodejrzliwa w obliczu zła, co czyni ją naiwną, sentymentalną, ślepą, bezradną wobec gniewu męża. W końcu miłość doprowadza ją do zguby. Upokorzona, odepchnięta przez chorobliwe zazdrosnego Otella, dojrzewa do tragizmu i niezasłużonej śmierci, wciąż widząc w mężu nie potencjalnego oprawcę, a ofiarę szaleństwa. Potocznie mówi się o takim: „zabił z miłości”. Ale przecież mogło być odwrotnie i Desdemona mogła być śmiertelnie zazdrosna, a Otello ufny i bezradny. To tylko kwestia innej wersji dramatu, czyli życia.
Namiętna po pięćdziesiątce. Gertruda, matka Hamleta, od lat żyje w niełasce czytelników i widowni, ponieważ wychodzi za mąż za szwagra, krótko po śmierci męża. Nie wiadomo jednak czy bardziej kieruje nią namiętność czy polityka. A może jedno i drugie? Nie prawdą jest jakoby autor sugerował nam, że ta kobieta jest współwinna zbrodni. Nieuważny czytelniku! Czy to się antyfeministom podoba czy nie, Gertruda zostałaby uniewinniona z powodu braku dowodów, biorąc Szekspira na świadka.
Ofiara losu. Ofelia, narzeczona Hamleta, jest prawie tak młoda jak Julia, krucha, bezradna, cicha, anielska. Żyje w sieci intryg, niedomówień, pomyłek, politycznych tajemnic. Jest wzgardzona w miłości, rozdarta wewnętrznie, pozbawiona możliwości wyjaśnień. W krótkim czasie traci ojca, ukochanego Hamleta, brata, w końcu zmysły. I nie ma co wmawiać Ofelii, że śmierć Poloniusza (ojca), była spełnieniem jej podświadomych pragnień, jak to imputują niektóre feministki. Niemniej, nie jest zdolna odwzajemnić Hamletowi uczucia w adekwatnej mierze. Chce kochać, ale nie ogarnia sytuacji, ani swoich własnych emocji.
Przyjaciółka. Porcja, żona Brutusa z „Juliusza Cezara” jest przeciwstawieniem Ofelii. W trudnych czasach i skomplikowanej sytuacji życiowej, wobec wręcz haniebnych czynów, które są może pomyłką Brutusa, może złą opcją polityczną i moralną, oferuje mężowi swoją życzliwość, wyrozumiałość i pomoc.
Z poczuciem humoru. Viola (w stroju męskim Cesario) jest równie piękna i kobieca jak Julia, ale jako kobieta starsza od niej o parę lat, ceni żartobliwość w zdobywaniu serca ukochanego ponad ryzyko namiętności gorącej głowy.
Enfant terrible. Kate z „Poskromienia złośnicy” (komedii, która jest „małym klejnotem” literackim) jest archetypem kandydatki na żonę, jednak odbiega znacznie od klasycznych wzorców i pobożnego życzenia statystycznego pana młodego. Kate jest krnąbrna i kłótliwa, a nie cicha i uległa jak to przystoi dziewicy. W końcu udaje się przyszłemu mężowi ją „ujarzmić”, co nie znaczy skrzywdzić, a sam proces rzekomej przemiany Kate jest wzajemną grą młodzieńczych awansów i flirtu. „Ujarzmianie” Kate błędnie przyczepiło Szekspirowi etykietkę największego szowinisty wszech czasów. Uważny czytelnik jednak wie, że Katarzyna jest histeryczna (najpierw) i uległa (potem) tylko przewrotnie i zapowiada się na wspaniałą i mądrą żonę. Poskromienie złośnicy nie jest dowodem na molestowanie kobiet. Szekspirowska krew leje się w tragediach i z powodów bardziej ogólnoludzkich niż relacje męsko-damskie same w sobie.
W końcu czas na trzy damy ze „Snu nocy letniej”, jednego z najwybitniejszych dzieł Szekspira i uznanego niemal jednogłośnie za jego najlepszą komedię.
Temperamentna. Hermia to kobieta pełna wigoru, ale i sentymentalna. Jest wierna w przyjaźni z drugą kobietą do granic miłości do tego samego mężczyzny. Jakież to życiowe!
Anielska. Helena jest typem „kobietki”. Wręcz komicznie sentymentalna, ale przyparta do muru wpada w szał i potrafi być zazdrosna, małostkowa i kłótliwa jak Hermia, kiedy walczy o miłość.
Zakochana w ośle. Tytania jest liryczna, delikatna; jeśli władcza (Kleopatra w zalążku) to w sposób nieśmiały; królewna czarów. Istnieje jakby we mgle, za woalem rzeczywistości. Ma arystokratyczne maniery, jest wielkoduszna, ale też po ludzku kochliwa, uparta, zawistna, kłótliwa, pełna zachcianek, niewierna, zwierzęco namiętna. Czy nie mamy w swoim otoczeniu choć jednej Tytanii gotowej położyć się na „kwietnym łożu z włochatym osłem” nie tracąc nic z uroku i klasy?
I czyż można nie pokochać panien ze snu letniej nocy? Ich namiętności są ludzkie, a odbiegające od norm obyczajowych czyny, skutkują mała szkodliwością społeczną, więc są rozgrzeszone.
Najważniejszą kobietą Szekspira mogła być jednak kobieta rzeczywista do bólu, od początku aż do jego śmierci. Kim była?
Kobieta w mężczyźnie. A może kobietą życia dla Szekspira, tą najbliższą jego skórze, był dla siebie on sam? W roku 2006, Robin Patricia Williams, amerykańska pisarka, opublikowała książkę Sweet Swan of Avon: Did a Woman Write Shakespeare? (Słodki łabędź z Avon: Czy kobieta napisała Szekspira?), w której przedstawia wnikliwe uargumentowaną sugestię, że wszystkie dzieła Szekspira napisała Mary Sidney Herbert, hrabina Pembroke. Ta poetka żyjąca w samym brzuchu literackiej bestii angielskiego renesansu (jej brat też był poetą), była jedną z najlepiej wykształconych kobiet w kraju. Głównym argumentem pisania pod pseudonimem Shakespeare, dowodzi Williams, co jest jej koronnym „dowodem”, była obawa Herbert, że kobieta-pisarz nie zostanie dopuszczona do głosu, czyli do publikacji. Wiele lat później, w romantyzmie, Charlotte Brontë (ta od „Dziwnych losów Jane Eyre”) miała wciąż te same, uzasadnione obawy i wraz z siostrą Emily (tą od „Wichrowych wzgórz”), zadebiutowały jako pisarki pod męskimi pseudonimami (fikcyjnie też były spokrewnione).
Pasja demaskatorska miłośników Szekspira, a raczej jego biografii, wciąż owocuje wieloma rozprawami próbującymi dowieść, że William Shakespeare nie napisał słynnych dramatów i sonetów. Do niedawna jedynymi kandydatami na autorów tych dzieł byli wyłącznie mężczyźni: Francis Bacon – wielki filozof, dostojnik króla Jakuba I, lord Southampton – wieloletni pracodawca i przyjaciel Szekspira, Christopher Marlow – rówieśnik i literacki obiekt fascynacji i inspiracji dla Szekspira, uważany za ojca angielskiej tragedii, hrabia Rutland, lord Derby, lub paru innych facetów. Spora grupa badaczy dowodziła, że dzieła Szekspira to praca grupowa. Nie było jednak zgodności czyj wkład był skromniejszy, innych osób czy Szekspira.
A teraz Robin William autorytatywnie ogłasza, że Szekspir była kobietą! To może wyjaśniałoby doskonale szekspirowskie studium kobiecych portretów? Czy to samo wyjaśnia równie wnikliwe i genialne przedstawienie sylwetek mężczyzn, choćby Falstaffa, postaci z dramatu historycznego „Henryk IV”, której finezją nie dorównuje żaden inny bohater szekspirowski?
Uważam, że odpowiedź pozytywna lub negatywna na którekolwiek z powyższych wątpliwości byłyby herezją, as you like it or not.