O sobie: Po wielu latach pracy jako lektorka języka angielskiego oraz DOS (director of studies) własnej szkoły językowej, postanowiłam skupić się na czymś co, na ogół, bywa mało intratne, a konkretnie na literaturze. Czytam, piszę, publikuję w periodykach literackich w Polsce, USA, na Bałkanach, wydaję książki poetyckie (do tej pory 7), tłumaczę poezję Emily Dickinson (zuchwale aspirując do kanoniczności przekładu), wyjeżdżam na festiwale literackie oraz do domów pracy twórczej (Szwajcaria, Hiszpania); wciąż uczę oraz uczę się języków. O blogu: Będą to moje noty i wtręty kuLturalne i kuRturalne, głównie literackie, a nawet poetyckie. Nie mam doświadczenia w pisaniu blogów. Przeczuwam, że w sensie "gatunku literackiego" najbliżej mu do sylwy ponowoczesnej, czyli postmodernistycznej (sylwa: dzieło nierespektujące jednorodności gatunkowej, głównie poetyka kolażu; negatywne odwoływanie się do zastanych wzorców; heterogeniczność gatunkowa; sygnalizowany przez autora zamysł zburzenia wewnętrznej spójności utworu). O! W miarę doświadczenia, moja informacja o blogu (a może i o sobie) będzie ewoluować; zmieniać się na lepsze lub gorsze, w zależności od tego, kto i jak życzliwy czyta.
Artystyczny Izrael
Dodano: 06-12-2013
Niemniej, moje trasy były nieco inne niż pielgrzymkowe, choć o to trudno, bo tam większość miejsc to drogi biblijne. Z aktualnej perspektywy czasu wydaje mi się, że mój trop okazał się artystyczny. Czy to przypadek?
Mieszkając u rodowitych Izraelczyków (bez korzeni polskich, co u Żydów wcale nie zdarza się tak często) w ciągu 15 dni odwiedziłam kilkanaście prywatnych domów, poznałam kilkadziesiąt osób zamieszkałych na stałe w Izraelu, usłyszałam jeszcze więcej opowieści rodzinnych, historii dawnych i tych najnowszych. Na tej podstawie odnoszę wrażenie, że nie ma ani jednej rodziny izraelskiej bez artysty. W każdej jest choćby jeden muzyk, lub aktor, lub tancerz, lub poeta, albo malarz, ewentualnie rzeźbiarz czy fotografik ... Co prawda rodziny żydowskie są wciąż liczne, co sprzyja rachunkowi prawdopodobieństwa na korzyść sztuki. Choćby tyko w domu moich serdecznych gospodarzy, spośród pięciorga dzieci, dwoje to artyści. Córka, Ella Ronen, robi karierę piosenkarki w Szwajcarii, a syn Tal Ronen, karierę kontrabasisty w Nowym Jorku.
W odwiedzanych domach widziałam fortepiany, pianina, skrzypce, akordeony, flety ..., świetne obrazy malowane ręką krewnego, zdarzały się krosna do artystycznych wyrobów tkackich, studio taneczne, a wszędzie uczestniczyłam w rozmowach o sztuce. Nie było dnia abym nie trafiła na wspólne śpiewanie w gronie rodziny lub przyjaciół. Co prawda miałam szczęście, bo mój wyjazd zbiegł się w czasie ze świętem Chanuki (od jego pierwszej do czwartej świeczki), kiedy to nawet niereligijne rodziny w Izraelu pielęgnują tę piękną i świetlną tradycję. Zapalaniu chanukowej świeczki towarzyszą śpiewy i tańce w kręgu.
Zdarzyło się, że w czasie mojego pobytu zmarł, nagle i przedwcześnie, najpopularniejszy piosenkarz Izraela, pionier izraelskiego rocka, Arik Einstein. To wyzwoliło wśród obywateli Tel Awiwu i Jerozolimy (zgaduję, że też innych miast) nastrój muzyczny. Żałoba po Ariku polegała głównie na tym, że wszystkie izraelskie media wspominały jego osobę i to, co zrobił dla ludzi w swoim kraju. A był "człowiekiem renesansu". Świetny wykonawca (wydał ponad 50 albumów płytowych), dobry aktor (widziałam kilka zabawnych filmów komediowych, w których zagrał i do których napisał scenariusze; jeden z filmów był nominowany do Oskara), niezły sportowiec (mistrz juniorów w skokach wzwyż).
Miałam wrażenie, że wszystkie stacje radiowe i telewizyjne zmonopolizował nagle sam Arik Einstein jak żywy. Moi gospodarze niemal całymi dniami nucili jego piosenki (a dużo ich stworzył, więc żadna się nie powtarzała tego samego dnia). Znali wszystkie słowa tych pieśni na pamięć. Na ulicach ludzie palili świeczki w dowód pamięci i podziwu dla legendy izraelskiego rocka. W centrum miasta inni wykonawcy w hołdzie pamięci śpiewali i grali znane utwory Arika. W każdej rozmowie telefonicznej czy bezpośredniej pojawiało się imię Arik, a forma per TY sugerowała bliskość duchową ze swoim bardem. I choć łezka nostalgii (jego największe sukcesy i zjawiskowa uroda przypadały na lata 50., 60. i 70.) kręciła się w oku, czas żałoby nie był czasem gorzkich żalów i rozprawiania o pochówku (pochować tu czy tam się godzi lub nie godzi?, jak pochować? z jakimi honorami? z jaką pompą czy bez?; znamy te nasze narodowe martyrologiczne spory z autopsji), ale cała para nostalgii szła w energię artystyczną. W piosenki i przegląd filmów Einsteina i o Einsteinie, teledyski muzyczne. Izrael żegnał się ze swoim artystą radością śpiewania i słuchania jego muzyki.
I choć sami Izraelczycy narzekają, że ich edukacja i kultura podupadają, ponieważ rząd nie wspiera sztuki należycie, i że kryzys dotyka szczególnie artystów (na przykład członkowie orkiestry dostają połowę należnej pensji), nieobiektywne oko turysty, jak moje, widzi na każdym kroku zaawansowane place zabaw dla dzieci, ośrodki rzemiosła artystycznego, centra integracji przez sztukę. W Tel Awiwie - okazałe budynki narodowych przybytków kultury, Teatru, Filharmonii, Baletu, Biblioteki. W nich i wokół nich – tłumy ludzi.
Miałam okazję przyglądać się warsztatom i przysłuchiwać rozmowom oficjalnym i kuluarowym na temat kultury i sztuki w Izraelu. Na festiwalu „ART LEADERS” w Stage-Center w Tel Awiwie http://www.stage-center.org/stage-center-crew.htm, młodzi liderzy izraelskiej kultury narzekali na skąpy mecenat swojego państwa i nastawiali uszu co słychać w innych krajach. Najcenniejsze informacje są zwykle z pierwszej ręki. A co słychać u nas? Czy izraelski turysta może mieć wrażenie, że Polska jest artystycznym krajem, aby z tej perspektywy nas oceniać? Przecież wszelki postęp cywilizacyjny idzie w parze z kulturą i sztuką, a nawet idzie za kulturą i sztuką, wolną ekspresją artystycznej wypowiedzi, którą mądre państwo należycie wspiera, bo rozumie, że to jest awangarda a nie odwrotnie.