O sobie: Po wielu latach pracy jako lektorka języka angielskiego oraz DOS (director of studies) własnej szkoły językowej, postanowiłam skupić się na czymś co, na ogół, bywa mało intratne, a konkretnie na literaturze. Czytam, piszę, publikuję w periodykach literackich w Polsce, USA, na Bałkanach, wydaję książki poetyckie (do tej pory 7), tłumaczę poezję Emily Dickinson (zuchwale aspirując do kanoniczności przekładu), wyjeżdżam na festiwale literackie oraz do domów pracy twórczej (Szwajcaria, Hiszpania); wciąż uczę oraz uczę się języków. O blogu: Będą to moje noty i wtręty kuLturalne i kuRturalne, głównie literackie, a nawet poetyckie. Nie mam doświadczenia w pisaniu blogów. Przeczuwam, że w sensie "gatunku literackiego" najbliżej mu do sylwy ponowoczesnej, czyli postmodernistycznej (sylwa: dzieło nierespektujące jednorodności gatunkowej, głównie poetyka kolażu; negatywne odwoływanie się do zastanych wzorców; heterogeniczność gatunkowa; sygnalizowany przez autora zamysł zburzenia wewnętrznej spójności utworu). O! W miarę doświadczenia, moja informacja o blogu (a może i o sobie) będzie ewoluować; zmieniać się na lepsze lub gorsze, w zależności od tego, kto i jak życzliwy czyta.
Książki jak dzieci. Spotkanie z Joanną Bator.
Dodano: 24-06-2014
Joanna Bator była naukowcem, wykładowcą akademickim, antropologiem kultury. W czasach poprawności politycznej i epoce gender powiem: dziennikarką, felietonistką, kulturoznawczynią (komputer wciąż podkreśla to słowo jako niepoprawne gramatycznie), filozofką, antropolożką. Teraz jest pisarką.
Skoro mówi się, że pisanie to wolny zawód, więc może jest to wolność podobna do bycia matką, zapytałam oficjalnie, bo przypadła mi rola moderatora spotkania. Jedno i drugie przychodzi naturalnie. To nie jest prosta struktura pracy od-do, to jest praca nieustanna. I w gruncie rzeczy ograniczająca wolność, dyspozycyjność życiową, choć równocześnie, a może przede wszystkim, jest to wspaniałe doświadczenie; oba demiurgiczne. Trudna jest ta wolność, bo rządzi się czasem jak uczuciami, nienormatywnie; raczej egzystencjalistycznie, w sensie bycia skazanym na tę wolność.
Joanna Bator odpowiedziała na to, że do pisania potrzebna jest jedna rzecz, która się nazywa talent i nie wie jak to jest w przypadku bycia matką, bo nigdy nie chciała nią być. Podejrzewa jednak, że to może być satysfakcjonująca i cudowna praca, która trwa całe życie, tak samo jak pisanie.
„Pisania nie można się nauczyć”, mówi pisarka. „To nie jest coś, co można opanować na kursach kreatywnego pisania. Nie można się tego nauczyć z poradników, ani poprzez dobre rady ludzi, którzy piszą. To coś, co człowieka ogarnia. Najlepszym określeniem jest dar, który się dostaje. Można sobie wymyślić, że będzie się pisarzem i robić to dobrze. Można robić to średnio. Tak jak w przypadku każdej innej twórczości to jest to dar. Musi przyjść ta siła, którą różnie możemy nazwać (nazwijmy ją demiurgiem) i walnąć człowieka w łeb i wtedy nie ma tak, że akurat nie ma pieniędzy, albo mieszkanie jest za małe, albo związek się nie udał. Po prostu siada się i pisze. To zmienia absolutnie wszystko. Nie planowałam, że będę pisarką, nie marzyłam o tym. Kiedy byłam bardzo młodą dziewczyną, wiedziałam, że chciałabym mieć takie życie, żeby nie musieć chodzić codziennie do pracy, od godziny do godziny. Jak w przypadku Witkacego (od dawna chodzi za mną ta postać). I tak sobie myślałam „No to byłoby życie! Tak właśnie wstawać i tworzyć”. Nie wiedziałam oczywiście co mówię, bo teraz mam życie, które polega na tym, że niezależnie od tego czy jest święto, czy nie ma święta, codziennie chodzę do pracy. Tylko ta praca jest parę metrów od mojej sypialni. To jest coś, co polega na takim wewnętrznym głosie, bardzo silnym. To jest coś, co po prostu trzeba robić. To jest jednocześnie zawodem i powołaniem. Jest taka metafora, którą ostatnio ukułam i którą lubię: z książkami jest pewnie tak, jak z dziećmi. Jeśli nam się niezbyt podobają, to nie da się ich już włożyć tam, skąd wyszły”.
Joanna Bator nie tylko porównała swoje książki do dzieci, ale i w jej powieściach znajduję wiele macierzyństwa. Na ogół dość trudnego, ale jednak przychodzącego naturalnie i w miarę naturalnie rozwijającego się, choćby po grudach biedy, chorób, wojny, luki generacyjnej i genderowej (generation and gender gap; określenie gender gap ja sama ukułam przed chwilą i lepiej ono gra w języku angielskim, sorry). Jej bohaterki, Dominika, Alicja, Jadzia, Grażynka, i inne postaci, wychowują dzieci, są wychowywane, adoptują dzieci, ratują, przygarniają je. Jest wiele empatii i macierzyńskich uczuć, matczynych i ojcowskich, w tych sagach. Są też inne mocne i piękne uczucia rodzinne oraz przyjacielskie. Może brak tam jedynie wielkiej romantycznej miłości. Pisarka zapowiada, że kolejna książka będzie o miłości i Sri Lance.
W podstawowej strukturze zaś, tematy jej dotychczas wydanych powieści są trudne i szare jak życie w górniczym Wałbrzychu w czasach PRL-u, w wielkopłytowym bloku „Babel” („Piaskowa Góra”) czy ucieczka przed drobnomieszczańską stabilizacją, rodzinną i historyczną tożsamością, które stygmatyzują kobietę w Polsce („Chmurdalia”).
W ostatniej książce, „Ciemno prawie noc”, nomen omen najciemniejszej emocjonalnie wśród opublikowanych powieści Joanny Bator, swoistej baśni-thrillerze, która otrzymała nagrodę Nike 2013, pisarka wzmacnia boleśnie wątek ludzi wykluczonych, zarysowany już dość wyraziście w poprzednich powieściach. Rozprawia się z polskim językiem nienawiści i pogardy wobec Cyganów, Żydów, kobiet, homoseksualistów.
Poza humanistycznymi walorami tych powieści, jak empatia, oraz imponującą gamą „języków polskich”, którymi mówią bohaterowie, pisarstwo Joanny Bator zachwyca talentem opowiadania historii oraz lekkości prowadzenia dialogów.