O sobie: Po wielu latach pracy jako lektorka języka angielskiego oraz DOS (director of studies) własnej szkoły językowej, postanowiłam skupić się na czymś co, na ogół, bywa mało intratne, a konkretnie na literaturze. Czytam, piszę, publikuję w periodykach literackich w Polsce, USA, na Bałkanach, wydaję książki poetyckie (do tej pory 7), tłumaczę poezję Emily Dickinson (zuchwale aspirując do kanoniczności przekładu), wyjeżdżam na festiwale literackie oraz do domów pracy twórczej (Szwajcaria, Hiszpania); wciąż uczę oraz uczę się języków. O blogu: Będą to moje noty i wtręty kuLturalne i kuRturalne, głównie literackie, a nawet poetyckie. Nie mam doświadczenia w pisaniu blogów. Przeczuwam, że w sensie "gatunku literackiego" najbliżej mu do sylwy ponowoczesnej, czyli postmodernistycznej (sylwa: dzieło nierespektujące jednorodności gatunkowej, głównie poetyka kolażu; negatywne odwoływanie się do zastanych wzorców; heterogeniczność gatunkowa; sygnalizowany przez autora zamysł zburzenia wewnętrznej spójności utworu). O! W miarę doświadczenia, moja informacja o blogu (a może i o sobie) będzie ewoluować; zmieniać się na lepsze lub gorsze, w zależności od tego, kto i jak życzliwy czyta.
DROGA DO PUERTO VALLARTA
Dodano: 21-01-2016
twoje imię biedna i obfita
twoje imię spalina
gęsto cię w miastach
duszno cię w miastach
pełno cię wszędzie
masz milion stóp
milion gardeł
milion nut latino
milion kokosobiałych zębów
smakuję twój miąższ
czuję jak nabierasz twarzy i powietrza
unosisz się
lecisz od morza do morza
nad górami
piramidami
śmiejesz się choćbyś płakała
żądasz żywych
nie ofiar
O, Mexicana Mexicana.
Tak się składa, że od około piętnastu lat uprawiam arcyciekawą turystykę literacką. Tylko w ciągu ostatnich szesnastu miesięcy z powodów poetyckich odwiedziłam cztery kraje, a w nich czternaście miast na Ukrainie, w Słowacji i Meksyku, a przede wszystkim w Polsce. Z natury nie przepadam za podróżowaniem. Dobrze się czuję wędrując po ulubionych książkach, nowych filmach, marzeniach, mrzonkach i uprawiając „nudną” rutynę codziennego biurka. Boję się latania samolotem, nagłych zmian klimatycznych, obcych bakterii i nagłych zmian w ogóle. Jednak każdy „mus”, taki wewnętrzny musik, który nie pozwala mi powiedzieć NIE poetyckim pokusom zaproszeń, w kontekście poznania nowego kraju (lub powrotu do kraju już poznanego i wciąż kuszącego), nieznanej mi z autopsji kultury, przyrody, a przede wszystkim jego ludzi, sprawia, że decyduję się na odbywanie bliższych, dalszych, a nawet bardzo dalekich podróży.
W kwietniu tego roku zaniosło mnie aż do Meksyku i nie żałuję tej przemożnej siły, która oddaliła moje irracjonalne lęki oraz mój konformizm (wrodzony?, nabyty?) i otworzyła na ten gorący kraj. Gorący ze względu na klimat i meksykańskie serca. Poznałam wielu wspaniałych Meksykanów w różnych kontekstach podróżniczych, ale chciałabym przy tej okazji opowiedzieć głównie o poetach i wierszach, bo o poezji nigdy dość.
Chronologicznie zacznę od stolicy Meksyku - Meksyku, bo tam z W. wylądowaliśmy najpierw. Poza zwiedzaniem unikalnych zabytków kultury Azteków, architektury kolonialnej, wizytą w Muzeum Fridy Kahlo i Diego Rivery, miałam zaszczyt czytać swoje wiersze w Casa Refugio. Jak nazwa wskazuje - Domu Uchodźców. Skojarzenia miałam różne. Na miejscu okazało się, że jest to miejsce kulturalne na miarę nowoczesnej stolicy świata, harmonia stylu kolonialnego i nowoczesnego, klimatyczny i hipsterski azyl dla artystów w każdym wieku. Tam poznałam ciekawą osobę, Mohsena Emadi, uciekiniera z Iranu, poetę i tłumacza. Zaskoczył mnie mówiąc, że tłumaczył naszych poetów Różewicza i Herberta na język perski. Należy też wspomnieć o dyrektorze tego miejsca, Francuzie, Philippe Ollé-Laprune, jak i obecnych na tym spotkaniu meksykańskich poetach, na przykład Manuelu Cuautle, organizatorze festiwalu poetyckiego w mieście Meksyk. Przypomnę, iż ludność tego miasta w milionach to ludność prawie całej Polski.
Jadąc dalej w kierunku Oceanu Spokojnego, zwiedzaliśmy z W. i naszą przewodniczką Francoise Roy, poetką kanadyjską, zamieszkałą od lat w Meksyku, m.in. Guanajuato, podobno jedno z najpiękniejszych miast kolonialnych na świecie. W roku 2001 w tym mieście na XXIX Międzynarodowym Festiwalu Sztuki „Cervantino” 2001 fetowano i nagrodzono ostatni spektakl Józefa Szajny Deballage, przygotowany z aktorami Teatru im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie.
Szajna po raz pierwszy przyjechał na festiwal „Cervantino” do Guanajuato w maju 1975 roku. Odwiedził też inne meksykańskie miasta pokazując swój spektakl Replika. Wtedy jeszcze jaśniejszą niż on gwiazdą w Ameryce Łacińskiej był Jerzy Grotowski, ale Replika wywarła na Meksykanach ogromne wrażenie. W czasie owej podróży po Meksyku, jego osobistą tłumaczką była Krystyna Rodowska, poetka. Napisała potem wspaniały esej na temat Szajny w Meksyku, świetnie recenzując przy okazji Replikę. Usłyszałam ten tekst w Rzeszowie i bardzo mnie zachwycił. Rodowska zaprezentowała go po latach, z okazji pierwszej edycji festiwalu “Grotowski, Kantor, Szajna”.
Kolejnym dłuższym postojem była dla nas Guadalajara. Spokojne, cudownie kwitnące w kwietniu miasto, w porównaniu z hałaśliwą, przeludnioną, zanieczyszczoną spalinami stolicą, wydało się nam oazą przytulności i czystości. „Raptem 6 milionów mieszkańców", żartowaliśmy z W. W każdą niedzielę do godziny czternastej, centrum miasta jest wolne od motoryzacji, dzięki czemu wylegają tłumnie rowerzyści i piesi. Tę akcję zainicjowało wiele meksykańskich miast. Warto, aby i burmistrzowie w Polsce podchwycili ten ekologiczny pomysł.
Najważniejszą osobą na festiwalu Letras en la Mar, V Spotkaniu Poetów i Sztuki w Puerto Vallarta, był światowej sławy poeta meksykański Hugo Gutiérrez Vega z miasta Meksyk. Światowy także ze względu na swój dawny zawód dyplomaty, bywanie w wielu zakątkach świata, znajomość obcych języków i kultur. Także o Polsce wiedział sporo; pytał nas o Jana Potockiego, Andrzeja Wajdę, cytował Adama Mickiewicza, znał bodaj wszystkie ważne polskie filmy dystrybuowane za granicą, nawet Idę Pawlikowskiego. Ten osiemdziesięcioletni intelektualista, świetny poeta, wielka postać kultury Meksyku był mentorem wielu młodszych pisarzy meksykańskich. Jego imię nosi katedra literatury na Uniwersytecie w Guadalajarze, która jest organizatorem festiwalu Letras en la Mar, reprezentowanego przez Viktora Bokę (dyrektora) oraz Alejandro Sáncorteza Sáncheza.
Trzeba powiedzieć, że piękne kolonialne miasto Puerto Vallarta (w którym przez dziesięć lat mieszkała Liz Taylor, od czasu filmu Noc iguany, kręconego właśnie tam, z jej mężem Richardem Burtonem w roli głównej), współorganizuje ten festiwal od pięciu lat razem z najważniejszym uniwersytetem w regionie Jalisco. W sposób znaczący udzielają się też lokalni sponsorzy, jak choćby Hotel Casa Velas (bodaj najwspanialszy hotel w jakim do tej pory przyszło nam z W. wypoczywać; intymność, wyśmienity gust i pięć diamentowych gwiazdek za kuchnię) czy Gabriela Sánchez, projektantka artystycznej biżuterii, znana w całym Meksyku. Także instytucje miejskie i osoby prywatne.
Miałam wrażenie, że cała ludność Puerto Vallarta wyległa na ulice, aby dotrzeć do amfiteatru nad morzem, gdzie otwierano festiwal Letras en La Mar. Podobnie jak w quattrocento w toskańskiej Sienie, kiedy Duccio di Buoninsegna ukończył swój poliptyk Maestà, mieszkańcy szli w procesji do świątyni sztuki w centrum miasta, żeby współuczestniczyć w wydarzeniu. Porównuję nie tyle wydarzenia w skali światowej i historycznej, co ich lokalną wagę. Poza miejscową społecznością w Puerto Vallarta przebywają tysiące turystów z całego świata, gdyż jest to jeden z najbardziej ekskluzywnych kurortów Meksyku, istny turystyczny raj.
Hugo Gutiérrez Vega, mimo zaawansowanego wieku i ciężkiej choroby jaką niedawno przebył, z wdziękiem i charyzmą moderował wszystkie festiwalowe gale poetyckie, a było ich – jak co roku – co najmniej cztery w ramach pięciodniowego wydarzenia poetyckiego nad Pacyfikiem, nie licząc imprez towarzyszących. W tym miejscu warto zatrzymać się chwilę nad wierszem Gutiérreza Vegi Ostatnia fotografia Malcolma Lowry’ego w świetnym tłumaczeniu Krystyny Rodowskiej:
And I crucified between two continents
Na ostatniej twojej fotografii
którą zrobiono ci pod oknami Wordswortha
smętnie bawełniana koszula
marszczy się tak, że przypomina
mnisi habit.
Twoje obdarte, poszarpane spodnie
straciły już jakąkolwiek formę,
a głowa lekko się pochyla,
jakby anioł dymu
pchał ją palcami wody..
Zrobili ci ją, gdy byłeś już martwy.
Twoje zgodne poczucie humoru
ustawiło cię obok torby podróżnej
i bladych puszek z sardynkami.
Byłeś już w niebie, siedzibie Pana,
który może słuchał Twoich wyznań.
Zstąpiłeś, by pozować do portretu
I w przelocie wypiłeś jeszcze jedną
butelkę mezcalu,
ukrzyżowany między dwoma kontynentami.
Wiersz Vegi przypomina o fenomenalnie uchwyconym przez angielskiego pisarza wątku europejsko-meksykańskim. Pod wulkanem, kultowa książka Lowry’ego, której akcja rozgrywa się jednego dnia w meksykańskim upale, należy do kanonu światowej literatury. Fotografia prozaika z Anglii, który boleśnie pokochał Meksyk, zrobiona na tle domu angielskiego romantyka, dla Vegi, poety z Meksyku, który przemierzał kontynenty z racji zawodu dyplomaty, jest prawdopodobnie momentalnym uświadomieniem własnego „ukrzyżowania między kontynentami”.
Żałuję, że nie udało się włączyć wierszy Vegi do antologii poezji iberoamerykańskiej, wydanej w roku 2011 przez wrocławskie Biuro Literackie. Do liczącego ponad sześćset stron zbioru Umocz wargi w kamieniu Krystyna Rodowska wybrała wiersze najsłynniejszych poetów latynoamerykańskich: Vicente Huidobro, Césara Vallejo, Jorge Luisa Borgesa, Pablo Nerudy, Octavio Paza, José Emilio Pacheco i trochę mniej słynnych, jak Nicolás Guillén, Pablo Antonio Cuadra, Nicanor Parra, Gastón Baquero, Roberto Juarroz, Ernesto Cardenal, Eduardo Lizalde, oraz tych, których tłumaczka odkryła niedawno dla siebie José Ángela Leyvy i Ambar Past.
Tegoroczny festiwal Letras en La Mar zaszczycił swoją obecnością wybitny meksykański prozaik i poeta Fernando del Paso z Guadalajary. Meksykanie porównują go do Gabriela Garcíi Márqueza, powieściopisarza kolumbijskiego, laureata nagrody Nobla, który wybrał Meksyk na swoją ostatnią ojczyznę. Obaj wielcy pisarze meksykańscy Vega i del Paso otrzymali na festiwalu prestiżowe statuetki za całokształt twórczości.
Nieprzypadkowo napisałam wyżej o mających miejsce na festiwalu galach poetyckich. Każdy wieczór czytania poezji miał ogromną widownię, wspaniały nastrój, muzykę na żywo i teatralną scenę przeznaczoną dla poetów. Za każdym razem były to inne sceny, usytuowane w różnych miejscach historycznej części miasta lub przy plaży (w Puerto Vallarta prawie nie ma miejsc bez dostępu do Pacyfiku). Do opisu dorzucę fantastyczną oceaniczną pogodę – temperaturę wieczoru około 23–25 stopni Celsjusza, lekką bryzę, morze za plecami i okręty w kadrze. Nad nami krążyły pelikany i kormorany.
Pisząc o festiwalu, zacytuję jednego z zaproszonych gości, świetnego poetę i dziennikarza z Hiszpanii, Rafaela Saravię:
W Puerto Vallarta dominowali liczebnie, co oczywiste, poeci meksykańscy. Zachowałam w pamięci poetę i muzyka Juana Carreòna z Querétaro i jego ekspresyjną gitarę, Alvaro Luquina z Guadalajary i siłę jego lakonicznych wierszy, poetę z Puerto Vallarta, Nacho Cadenę, który podzielił się z nami nie tylko swoją poezją i charyzmą, ale także w istotny sposób wsparł festiwal, goszcząc nas z prawdziwą pompą w ekskluzywnych restauracjach – swoich własnych i należących do jego przyjaciół. Zapamiętam mistrzynię słowa, uhonorowaną w tym roku specjalną nagrodą za twórczość, poetkę Coral Bracho.
Gośćmi festiwalu byli także meksykańscy poeci: Diana Bracho, Álvaro Luquin, Rafael Morcillo, Raúl Gibrán Ramón Domínguez, Jorge Souza, Gustavo Iñiguez, Mariana Perez Villoro, Vibiana Curiel, Lety Villagarcía, Ángel Armando, Karina Macias, Zelene Lizethe Bueno, Carmen Villoro ... Wszyscy ciekawi, osobni, inspirujący.
Melodia języka, klimat miejsca i naturalna serdeczność Meksykanów potęgowały mój zachwyt dla brzemienia hiszpańskiej poezji – wierszy czytanych często pod gołym niebem, przy blasku księżyca. Fiesta en la playa – noc poetycka młodych meksykańskich poetów miała miejsce dosłownie na plaży; ściągnęłam buty, bo dosięgał nas ocean, a plażowe krzesło zapadało się w piasku. Cały czas towarzyszyła poetom żona laureata Hugo Vegi Lucinda Ruiz Posada - Preciosa – jak ją nazywano – cudowna, radosna, starsza pani, zawsze w tradycyjnym meksykańskim stroju, podobna do Fridy Kahlo z jej upodobaniem do narodowych elementów na sobie i wokół siebie.
Często wspominano w wierszach poetę argentyńskiego Juana Gelmana, co mnie uderzyło już podczas gali otwarcia. Przypadkiem zrobiłam to pierwsza. Kiedy przyszła kolej na moje wystąpienie, zabrzmiało kilka moich wierszy, opublikowanych po hiszpańsku pół roku wcześniej w świetnym piśmie kulturalnym „Luvina”, wydawanym przez uniwersytet w Guadalajarze. Czytałyśmy na przemian wersje hiszpańskie i angielskie z moją tłumaczką Francoise Roy. Poproszono mnie również o przeczytanie wiersza w języku polskim; spontanicznie wybrałam niepublikowany jeszcze Długi wiersz, w którym wymieniam kilkakrotnie Juana Gelmana. Kiedy skończyłam, moderator spotkania Hugo Gutiérrez Vega powiedział publicznie, że wspomnienie jego niedawno zmarłego przyjaciela doprowadziło go do łez. Okazało się, że Gelman, poeta z Argentyny, to w Meksyku postać kultowa. Dwa lata temu był uczestnikiem festiwalu i otrzymał jego honorową statuetkę. Jest czytany i uwielbiany przez meksykańskich poetów i miłośników poezji.
A trzeba wiedzieć, że Meksykanie czytają poezję na co dzień i bardzo poważają ludzi pióra. Codzienna prasa lokalna poświęcała festiwalowi całe szpalty, ukazywały się fotoreportaże, wywiady z poetami i recenzje, a spotkania towarzyszące odbywały się w szkołach, urzędach i na placach (nawet na placu targowym czytano poezję). Radio i lokalna telewizja także nie skąpiły nam czasu i przestrzeni antenowej. Dopytywano mnie, czy mogłabym sprawić, aby mój wiersz o Juanie Gelmanie miał wersję hiszpańską. Prywatna historia Gelmana wzrusza i przeraża z powodu całkiem niedawnego argentyńskiego horroru politycznego. Tym bardziej identyfikują się z nią Meksykanie.
Od 2006 roku Meksyk, który wcześniej cieszył się względnym spokojem wewnętrznym i intensywnie rozwijał turystykę, przeżywa koszmar domowych wojen narkotykowych, często inicjowanych i wspieranych przez skorumpowanych polityków. Nie przesadzę mówiąc, że ten kraj stał się państwem policyjnym (czy jest inne wyjście?). W stolicy Meksyku, Ciudad de México, przez okno hotelu wychodzącego na największy w mieście i w kraju Plac Konstytucji, zwany plac Zócalo, mogliśmy obserwować codzienne demonstracje i samochody policyjne stojące w gotowości przez całą noc. Strajkują nie tylko nauczyciele domagający się rozwikłania sprawy zaginionych studentów, ale też komuniści z sierpem i młotem na czerwonych sztandarach i przedstawiciele innych ugrupowań, na przykład z obszarów szczególnie zagrożonych narkowojnami i utratą elementarnego bezpieczeństwa – jak stan Guerrero.
W Meksyku czuć w powietrzu obawę o spokojną przyszłość kraju. Boli i przeraża śmierć ludzi zaangażowanych w konflikty o coraz bardziej zróżnicowanym podłożu i proweniencji, ponieważ sytuacja zaczyna się wymykać wszelkiej kontroli. Przypomnę, że w Argentynie w latach 1976–1983, w okresie panowania najbrutalniejszej z jej dyktatur wojskowych, zaginęło ponad 30 tysięcy opozycjonistów i osób podejrzanych o sympatie opozycyjne. Mam nadzieję, że pokojowy z natury Meksyk (w tym kraju nigdy nie było niewolnictwa) opamięta się politycznie w swoich kryzysowych regionach i nigdy nie upodobni się do Argentyny z jej najgorszych czasów – nam współczesnych czasów – nie zapominajmy! I mieszkańcy Meksyku, ani żadnego innego kraju w tak zwanym cywilizowanym świecie, nie podzielą losu argentyńskich desaparecidos – co jest eufemizmem, bo „zaginieni” to w domyśle zamordowani.
Nie chciałabym jednak kończyć relacji z tej literacko-turystycznej podróży tak złowieszczo, więc dodam parę meksykańskich walorów. Zaledwie kilka, bo to, co udało nam się zobaczyć i usłyszeć w ciągu dwóch tygodni, to kropla w morzu całego oceanu meksykańskich kolorów i dźwięków. Słowa, które nam po Meksyku zostały, są gorące i radosne jak sami Meksykanie o kokosobiałym uśmiechu: hacienda, złota terraza, zielona palma, iguana, srebrna agawa, tequila blanca. Bamba la bamba czyli Kuba Mexicana, salsa Mexicana. Guitarra Juana. Kwitnące primavera, jacaranda, buganvilla. Piramidy Azteków. Sztuka Wixarica. I ciepły ocean czasu, lądu i nieba.