O sobie: Po wielu latach pracy jako lektorka języka angielskiego oraz DOS (director of studies) własnej szkoły językowej, postanowiłam skupić się na czymś co, na ogół, bywa mało intratne, a konkretnie na literaturze. Czytam, piszę, publikuję w periodykach literackich w Polsce, USA, na Bałkanach, wydaję książki poetyckie (do tej pory 7), tłumaczę poezję Emily Dickinson (zuchwale aspirując do kanoniczności przekładu), wyjeżdżam na festiwale literackie oraz do domów pracy twórczej (Szwajcaria, Hiszpania); wciąż uczę oraz uczę się języków. O blogu: Będą to moje noty i wtręty kuLturalne i kuRturalne, głównie literackie, a nawet poetyckie. Nie mam doświadczenia w pisaniu blogów. Przeczuwam, że w sensie "gatunku literackiego" najbliżej mu do sylwy ponowoczesnej, czyli postmodernistycznej (sylwa: dzieło nierespektujące jednorodności gatunkowej, głównie poetyka kolażu; negatywne odwoływanie się do zastanych wzorców; heterogeniczność gatunkowa; sygnalizowany przez autora zamysł zburzenia wewnętrznej spójności utworu). O! W miarę doświadczenia, moja informacja o blogu (a może i o sobie) będzie ewoluować; zmieniać się na lepsze lub gorsze, w zależności od tego, kto i jak życzliwy czyta.
WIESŁAW KULIKOWSKI - poeta z Mielca i zewsząd
Dodano: 20-08-2019
Lektura wierszy Wiesława Kulikowskiego, autora 17 książek, jest dla mnie ucztą poetycką niezmiennie od czasu kiedy zetknęłam się z jego poezją około dziesięć lat temu. Znam jego jedenaście tomików i uważam, że każdy z nich jest osobnym wydarzeniem poetyckim (łącznie z tymi pięcioma wydanymi w jednym roku 1997, co mogłoby się wydawać niemożliwe, zakładając, że wena poetycka się nadwyręża i po opublikowaniu książki, każdemu poecie potrzebna jest przynajmniej roczna regeneracja, a co najmniej literacki płodozmian; przypadek Kulikowskiego, poety par excellence, przeczy tej regule). Wydarzeniem kulturalnym powinna stać się również jego kolejna książka, pod tytułem Milcząca na złotej kładce, na którą składają się wiersze i małe prozy poetyckie.
Czytając Kulikowskiego, za każdym razem doświadczam ciekawego uczuciowego zjawiska. Czuję jakby ktoś przerzucił tęczę między mną a moją pamięcią. Jakby gdzieś, kiedyś zapamiętana muzyka, która ma znajomy kolor i kształt, rozpinała się nade mną i pode mną jak most szukający drugiego brzegu. Podmiot liryczny tej poezji, choć gra na czarownym homeryckim flecie chwaląc (słowami jak dźwiękami) piękno świata, jakże odległym od basów i dysonansów platońskiej orkiestry, paradoksalnie nigdy nie popada w pięknoduchostwo. Pod urokiem „mgieł idących za Brueglem”, „koni zaplątanych w powoje, różowe lejce”, „fiołków ściekających z rynien”, „drzwi z klamkami jak brylanty”, ta poezja przybliża mnie do granicy sentymentalizmu, ale nigdy jej nie przekracza. Chwali świat, oczarowuje nim, ale nie wprost. Ten hymn ku czci piękna sam rodzi się we mnie czytającej wiersz.
W człowieku jest taka ckliwa nutka, którą każdy projektuje na swój sposób. Wyzwalanie się „sentymentalnego” zewu w trakcie obcowania z poezją Kulikowskiego nie ma nic wspólnego z romantyczną, afektowaną czułostkowością. Wręcz przeciwnie, ona delikatnym gestem prowadzi ku sublimacji uczuć, wyrafinowaniu kreowanego świata, kiedy wciąż jedną nogą, jednym okiem, sercem, trzymamy się swojskiej, bliskiej, bezpiecznej, znanej skądinąd, może z dzieciństwa, jedynej Arkadii, której wizja przesądza o obrazie rzeczywistości. Prędzej można by tę poezję przypisać dziedzictwu sentymentalizmu jako umysłowemu i literackiemu kierunkowi europejskiemu, który ukształtował się w drugiej połowie XVIII wieku w opozycji do klasycyzmu i obowiązujących wymogów estetycznych. Kulikowski, osobny współczesny sentymentalista niesentymentalny, w centrum zainteresowania stawia człowieka i jego uczucia, skupia się na indywidualizmie, wnętrzu, czułości. I choć darmo by tu szukać nastrojów religijnych, dominuje smutek i melancholia, często na łonie natury, z dala od zdobyczy cywilizacji. Jeśli wierzyć historykom literatury, że sentymentalizm odznaczał się przesadną, łzawą afektacją, bliską rokoku, to z pewnością poezja Kulikowskiego w tym względzie stoi na jego antypodach.
Na swój osobny i cichy (tak cichy że aż „milczący”) sposób, poeta chce nam podszepnąć, że rodzimy się z uniwersalnym obrazem piękna, który jest punktem wyjścia do życia i sztuki. I że ten zachwyt nigdy nie ustaje.
pod placami japońskiej pianistki,
lub w wierszu „Niepogodzony, który sam siebie już dawno odrzucił”.
Tak jak piękno, to perpetuum mobile, wciąż się z siebie odradza, tak i liryczna Anna, która niedawno bezpowrotnie odeszła w milczenie, nadal stoi na „złotej kładce” poezji - w muzyce, czułości , we francuskich słówkach, w „szpitalnej piżamce”, to znów ze swoją wyjściową torebką. Jest bardziej obecna w tej książce niż w poprzednich tomach poety; wręcz po raz pierwszy imienne. Może to rekompensata braku? Jedyna możliwa. Liryczna obecność w zamian za literalne milczenie, „cena wiersza za istnienie”. Jej milknąca wielokrotność, Anna, Ania, i ta, która zamilkła na zawsze, ożywają w poezji poprzez ubieranie ich nie tyle w rekwizyty życia (nigdy w ciało), co w rekwizyty obecności. Tak jakby „ich” śmierć, ta kropka nad „i”, wyzwoliła odwagę nieśmiałego poety do zadeklarowania światu: Oto Anny. To one są moją podróżą do Bairoid, „praską ulicą”, „świecącym listkiem”, „zakrwawionym liściem”, zgubionym słowem, „gałęziami jak niczyje ręce”, „snem różanym”, „na schodach schodzącą do innej epoki”, nokturnem „gdy krople spadają na gitarę jak na dach”.
W poezji Kulikowskiego, jego anty-manifestach, nie ma mocniejszych deklaracji niż obwieszczenie przynależności do koloru, dźwięku, kawałka przestrzeni, a wszystkie one są znakami na drodze, po której poeta stąpa bardzo ostrożnie jak po strunie światła, nad łąką, kopnym śniegiem lub po „chmurach jak bryły węgla”.