Reklama

Kultura

“Chałturnik”. Przemyska powieść Magdy Skubisz

Aneta Gieroń
Dodano: 22.03.2016
25912_0K3A4112
Share
Udostępnij
Magda Skubisz, absolwentka Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej w Katowicach, utalentowana wokalistka jazzowa  nakładem  Wydawnictwa Videograf SA wydała właśnie swoją trzecią książkę – "Chałturnik". To kontynuacja jej wcześniejszych powieści. Autorka, która urodziła się i mieszka w Przemyślu, zadebiutowała w 2008 roku książką "LO Story", która w kwietniu będzie miała już trzecie wydanie. Jej druga powieść Dżus&dżin" znalazła się wśród 10 polskich tytułów nominowanych do prestiżowej Nagrody Literackiej  im. Józefa Mackiewicza, a w tym roku ukazał się "Chałturnik". I znów jest młodzież, liceum, przemyskie klimaty i dużo tajemnic zza kulis muzycznych występów. Powieść z nieprzypadkowym tytułem, to bardzo dobry obyczajowy portret prowincjonalnej Polski z jej przygranicznym klimatem jak na historyczny Przemyśl przystało. 
 
Aneta Gieroń: Wokalistka jazzowa, nauczycielka emisji głosu, konsultantka wokalna przy przedstawieniach teatralnych. Taką Magdę Skubisz znamy od lat. Ale Ty wydałaś właśnie trzecią powieść "Chałturnik". Skąd w Twoim muzycznym świecie pisanie?
 
Magda Skubisz: Od zawsze mam alternatywne światy. Kiedy znudzi mi się wokal, sięgam po pióro. Nie oszukujmy się,  praca nauczyciela emisji głosu to praca rzemieślnika, nie artysty. Artystami są moi uczniowie: nagrywają płyty, robią kariery, jak chociażby Arek Kłusowski czy Kamil Bijoś (frontmen Sound`n` Grace), a ja jestem warsztatowcem, który pomaga im jak najlepiej wykorzystać swój potencjał. Bardzo dobrze czuję się w tej roli i uwielbiam moich uczniów, zarówno wokalistów jak i aktorów obu rzeszowskich teatrów, z którym współpracuję. To wyraziste, niepokorne osobowości, które niekiedy ciężko przekonać, że większość ohydnych ćwiczeń emisyjnych jest wyłącznie dla ich dobra (śmiech). Sama natomiast  niewiele mam okazji do twórczego „wyżycia się”. Średnio 8 godzin dziennie śpiewam: "rrrr", "aeyou", "mimemimamimomimumi", albo uskuteczniam wierszyki dykcyjne. W literaturze nie czuję ograniczeń. Być może dlatego, że jestem naturszczykiem, polski na maturze zdałam na trzy i piszę bez świadomości popełnianych błędów. To bardzo odpręża.
 
Ale dlaczego akurat powieści dla młodzieży, bo "Chałturnik" jest kontynuacją wcześniejszych książek "LO Story" i "Dżus&Dżin"?
 
Nie jestem pewna, czy „literatura młodzieżowa” to dobra szufladka dla mojej serii. Target wymyślają specjaliści od PR, żeby księgarz wiedział, na jakiej półce postawić daną powieść. A przecież wątek szkolny przewijający się przez wszystkie części, to coś, co dotyczy, dotyczyło każdego z nas. Szkolne przyjaźnie, imprezy, nielubiani i lubiani nauczyciele, pierwsze miłości i rozczarowania, należą do najsilniejszych wspomnień w życiu. Dlatego wśród moich Czytelników mam zarówno gimnazjalistów jak i poważne panie w średnim wieku, twierdzące, że moje książki przenoszą je w lata młodości. W kwietniu nakładem Wydawnictwa Videograf SA ukaże się kolejne już wydanie „LO Story” – książki, którą debiutowałam, a której sukces zawdzięczam głównie skandalowi rozpętanemu przez ciało pedagogiczne mojego byłego liceum i … ogromnie się z tego cieszę. Przywiązałam się do fabuły, bohaterów, wymyśliłam kilka nowych, fajnych postaci, a jak powiedział Kurt Vonnegut:  autor po to wymyśla fajne postacie, żeby być wobec nich sadystą. Staram się więc, jak mogę.
 
Urodziłaś się w Przemyślu, mieszkasz w Przemyślu, akcja Twoich powieści toczy się w Przemyślu. Silny patriotyzm lokalny, a może magia pogranicza dla jednych, lub przeklęta prowincja dla innych. Co o tym przesądziło?

Zależy jak na to patrzeć. Jeśli chodzi o pracę, rzeczywiście jest ciężko (fakt, że zarabiam na życie w Rzeszowie, mówi sam za siebie). Jednak daleka jestem od pejoratywnych określeń mojego miasta. Przemyśl jest piękny, zabytkowy, wielokulturowy i obfity w cudownych ludzi. I ma chyba jedyną w Polsce starówkę, po której chodzi się wyłącznie w górę albo w dół. No i tańsze piwo niż w Rzeszowie…
 
Twoje powieści mają bardzo dobry rys socjologiczny i lokalny. Z "Chałturnika" wyszedł szczery, ale nie zachwycający portret lokalnej Polski, gdzieś na rubieżach. To tak w poprzek lukrowej wizji Polski wielkomiejskiej, jaką serwują nam telewizja i największe portale internetowe…
 
Telewizja serwuje także serial „Ranczo”, cieszący się ogromnym powodzeniem, a opowiadający o życiu na prowincji. Jestem z tych, którzy uwielbiają małomiejskie klimaty – bardzo odpowiada mi tempo życia, atmosfera i lokalny koloryt. Uwielbiam też charakterystyczny kresowy akcent, dlatego do "Chałturnika" postanowiłam wpleść przemyski bałak, specyficzne zwroty, określenia i słynne "ta": "tapewnie", "tajak", czyli charakterystyczny przedrostek bez którego żaden szanujący się mieszkaniec mojego miasta nie powinien zaczynać zdania. Skonsultowałam się w tym celu ze specjalistami, m.in. z Grażyną Szpik i Janem Nowakowskim (liderem przemyskiej kapeli FIDELIS). Usiedliśmy wspólnie przy piwie, ja czytałam im fragmenty dialogów,  oni tłumaczyli. To była piękna, kreatywna praca w cudownej atmosferze. W pewnym momencie Grażyna z Jankiem rozmawiali już takim bałakiem, że rozumiałam wyłącznie spójniki.
 
 Dla kogo są Twoje książki, bo nie tylko dla młodzieży, jak już powiedziałaś i dla tych wspaniałych facetów, z którymi przed laty grałaś  muzyczne chałtury podobnie  jak bohaterowie Twojej ostatniej powieści…. 
 
Książki piszę głównie dla siebie. ( śmiech) Bardzo dużo pracuję i pisanie to sposób na reset mózgu. A co do chałtur, absolutnie się ich nie wstydzę. Jestem muzykiem i tak zarabiam na życie. Praktycznie całe moje środowisko gra chałtury, łącznie z gwiazdami z najwyższej półki, różnimy się jedynie repertuarem i gażą. Grałam wielokrotnie na zamkniętych eventach dla znanej firmy, gdzie gwiazdą była Maryla Rodowicz, a imprezę prowadzili czołowi polscy aktorzy. Stawki za takie występy mogą przyprawić o zawrót głowy, ale rośnie renoma firmy, która funduje swoim pracownikom podobne niespodzianki.
 
Takie występy mają pewnie jeszcze jedną niezwykłą zaletę. Gwarantują niezliczoną ilość anegdot do wykorzystania potem w powieściach. 
 
To prawda ( śmiech). Kiedyś zostaliśmy wynajęci przez zagraniczną firmę, która – jak się później okazało – oprócz obsługi muzycznej, zażyczyła sobie obsługę agencji towarzyskiej. Oczywiście przyjęliśmy zlecenie (najbardziej ucieszyli się moi koledzy z zespołu)  i spędziliśmy wyjątkowo oryginalny, wesoły wieczór, gdzie hitem śpiewanym specjalnie dla pań z agencji okazała się piosenka "Cudownych Rodziców Mam". Przez ostatnich piętnaście lat grałam w tylu miejscach i z tyloma ludźmi, że zrobiłam niezły research do książki – wszystkie opisane w "Chałturniku" wydarzenia z koncertów, występów, bankietów i innych imprez, są autentyczne. A autentyzm u pisarza jest ogromnym atutem.
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy