Reklama

Kultura

Mamy dług wobec ukraińskich Sprawiedliwych

Alina Bosak
Dodano: 07.11.2019
48227_upa
Share
Udostępnij
– Zamiast zaczynać od słów: „Wyście nas mordowali”, powinniśmy mówić: „Wiesz, była taka Ukrainka, Chruścielowa. Zginęła, ratując małą dziewczynkę”. Myślę, że mamy dług wobec tych Ukraińców, którzy byli Sprawiedliwi i ocalali polskich sąsiadów podczas rzezi wołyńskiej. Jest mnóstwo niezałatwionych spraw. Nasza nieumiejętność radzenia sobie z tym, sprzyja odrodzeniu kultu banderyzmu na Ukrainie – uważa Maryla Ścibor-Marchocka, autorka książki „Sprawiedliwi”. W środę, 6 listopada, spotkanie z pisarką zorganizował rzeszowski oddział Instytutu Pamięci Narodowej.
 
„Sprawiedliwi” to zbiór opowiadań o Ukraińcach ratujących Polaków w czasie II wojny światowej. Maryla Ścibor-Marchocka przekłada na literacki język relacje świadków tamtych wydarzeń, zaczerpnięte z historycznych opracowań i archiwalnych dokumentów. Stara się wczuć w sytuacje ściganych i tych, którzy mimo strachu i groźby śmierci, decydują się polskich sąsiadów ukryć w domu, dożywiać schowanych w polu i lesie, a nawet zasłonić własnym ciałem, stając między nimi a uzbrojoną w nóż ręką ukraińskiego pobratymca. I czasem zapłacić za to życiem, jak Irena Chochołowska, bohaterka najkrótszego z opowiadań zawartych w książce, ratująca tytułową Stasię. 
 
– Pod hasłem rzeź wołyńska rozumiem wszystkie województwa objęte morderstwami OUN-UPA – podkreślała autorka „Sprawiedliwych” w Rzeszowie, przyznając, że niemal po każdym takim spotkaniu podchodzą do niej nowi świadkowie, gotowi opowiedzieć o heroizmie ukraińskich sąsiadów. – To historie, które opowiadają po raz pierwszy, jeszcze niespisane. Wciąż wiele pracy przed historykami, przed nami. Trzeba znaleźć dobro. Powiedzieć prawdę o zbrodni, o złu, ale zakończyć dobrem.   
 
Owo zło przyszło z wojną. Już na tyłach frontu ukraińskie bandy zabijały uchodźców i polskich żołnierzy, którzy cofali się w kierunku Kresów i tzw. przedmościa rumuńskiego. Ale pierwszego masowego mordu na Polakach ukraińska sotnia dokonała 9 lutego 1943 roku w kolonii Parośla na Wołyniu. Zginęło wówczas 150 osób. Fala zbrodni z północno-wschodniego Wołynia przesuwała się na zachód, docierając w lipcu 1943 roku do powiatu horochowskiego i włodzimierskiego. 11 lipca 1943 roku w skoordynowanym ataku zlikwidowano 100 polskich miejscowości. – Dopiero to uświadomiło władzom państwa podziemnego grozę sytuacji – przypomniał Tomasz Bereza, badacz stosunków polsko-ukraińskich z Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Rzeszowie, który poprowadził środowe spotkanie z Marylą Ścibor-Marchocką. Chcąc zobrazować eskalację przemocy, historyk zacytował relację chłopa z Wołynia: „Gdzieś początkiem roku 1943 powstały bandy ukraińskie, które początkowo nakładały na nas kontyngent mięsa i nabiału oraz wódki, mydła i bandażu. Następnie mordowali polskich nauczycieli i leśniczych oraz zarządców folwarcznych. I mordowali ich pojedynczo, a w końcu zabrali się do mordowania masowego Polaków zamieszkałych w wioskach”.
 
– To zjawisko sekwencji jest charakterystyczne dla zbrodni wołyńskiej – podkreślił Tomasz Bereza. – Najpierw mordujemy księży, nauczycieli, przedwojennych oficerów. Potem mordujemy całe wioski. Wszystkich po kolei. Wioskę za wioską. Nasze badania potwierdzają dotychczasowe ustalenia Władysława i Ewy Siemaszków. Docieramy także do wiosek, o których tragicznych losach Siemaszkowie nie wiedzieli. Według ich szacunków na Wołyniu zginęło 60-70 tysięcy Polaków. Nic nie wskazuje na to, żeby ta liczba miała ulec zmniejszeniu. Obecnie na Ukrainie UPA i banderowska frakcja OUN przedstawiana jest jako siła narodowowyzwoleńcza, głównie antysowiecka. Tymczasem według ustaleń sowieckiego ministerstwa spraw wewnętrznych z lat 70. wynika, że z rąk UPA zginęło ok. 10 tys. funkcjonariuszy NKWD, żołnierzy Armii Czerwonej i funkcjonariuszy partyjnych. Skoro UPA miała być wymierzona przeciwko Sowietom, to zaskakuje skala ofiar – z jednej strony 60 tysięcy Polaków, a z drugiej 10 tysięcy funkcjonariuszy sowieckiego aparatu represji. Jednocześnie jesteśmy świadkami tworzenia alternatywnej historii i heroizacji antybohaterów. Dziwne jest, że Ukraińcy nie odwołują się do etosu Sprawiedliwych – tych, którzy ratowali swoich polskich sąsiadów. 
 
Po raz pierwszy podniósł ten problem Romuald Niedzielko. W wydawnictwie IPN opublikował „Kresową Księgę Sprawiedliwych”. Wyliczył w nich Ukraińców, którzy zginęli z rąk rodaków za to, że ratowali swoich polskich sąsiadów. Analizując wypadki w 500 miejscowościach, w których doszło do 900 aktów przemocy i zginęło 19 tys. Polaków, podaje on również, że dzięki 1 300 Sprawiedliwym uratowanych zostało ponad 2500 osób. Niemal 400 Ukraińców zostało zamordowanych za udzielenie pomocy. Akty pomocy traktowano bowiem jako kolaborację z wrogiem. To tylko wyimek tego, co się działo na Kresach.
 
– Przeszukując archiwa, niemal codziennie dowiadujemy się o nowych zbrodniach, ale i o przykładach heroizmu ze strony ukraińskich sąsiadów, którzy często ponosili śmierć z rąk rodaków – przyznaje Tomasz Bereza.
 
Nie tylko listy ofiar i sprawiedliwych są niepełne. Sprawa godnego pochowania zabitych i zakopanych w bezimiennych dołach na Ukrainie wygląda fatalnie. – Rzeź według aktualnych obliczeń objęła cztery tysiące miejscowości, a na ekshumacje i pochówki do tej pory pozwolono tylko w pięciu – porównuje Maryla Ścibor-Marchocka. – Obecny prezydent Ukrainy zdjął memorandum, zakazujące poszukiwań, ale nadal potrzebne będą pozwolenia na ekshumacje i dodatkowe zgody na pochówki. Czy to pójdzie gładko? Ale jest też prawdą, że w na taki stosunek tamtych władz i obywateli do tego tematu sami zapracowaliśmy. Ustanowiony w 2016 roku Krzyż Wschodni, który miał być uhonorowaniem odwagi ukraińskich Sprawiedliwych, nie został do tej pory jeszcze nikomu przyznany. A nowe odznaczenie Virtus et Fraternitas otrzymało w  tym roku jedynie troje Ukraińców. 
 
Według pisarki, to właśnie oni powinni być punktem wyjścia do rozmów z Ukraińcami o rzezi wołyńskiej. – Zamiast zaczynać od słów: „Wyście nas mordowali”, powinniśmy zaczynać: „Wiesz, była taka Ukrainka, Chruścielowa. Zginęła, ratując małą dziewczynkę” – podkreśla Maryla Ścibor-Marchocka. – Czy możliwe jest pojednanie? Był człowiek, który dzięki Ukraińcowi przeżył rzeź. I potem cztery sąsiadujące ze sobą i zlikwidowane przez Ukraińców wsie odtworzył z epicką dokładnością. Narysował rozkład chałup, wyliczył mieszkańców każdej z nich, podał wiele drobnych szczegółów. Ba! Nawet drzewa genealogiczne zabitych odtworzył. Okazało się, że niektóre rodziny mieszkały tam od 400 lat. Tam nie było ekshumacji, ale mam wrażenie, że została zamknięta żałoba. To istotne, aby ból nas nie niszczył. Dotyczy nie tylko Kresów, ale wszystkich strat, które Polaków dotknęły i nie zostały opłakane, bo na to nie pozwolono. 
 
Zdaniem pisarki, dziś mamy w sobie większy pokój wobec Niemców, niż w stosunku do Ukraińców kojarzonych wciąż z SS Galizien i OUN-UPA, mimo że w najnowszej historii znajdziemy więcej Ukraińców niż Niemców, którzy pomagali Polakom w czasie wojny. 
 
– „Nieprzepracowana” trauma, jak mówią także badacze ofiar Holokaustu, przechodzi na kolejne pokolenia. Skutkuje trudnościami w budowaniu relacji. Obciąża dzieci i wnuki. Dlatego nie myślcie, że was to nie dotyczy – powiedziała Maryla Ścibor-Marchocka, patrząc na licealistów, którzy także przyszli na spotkanie z autorką „Sprawiedliwych”.   
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy