Reklama

Kultura

Justyna Steczkowska – w Rzeszowie wszystko się zaczęło

Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 18.11.2012
222_justyna_steczkowska
Share
Udostępnij
Kiedy miała trzy lata, zaśpiewała w domu „O sole mio” tak pięknie, że tato, znany dyrygent chórów, myślał, iż ta pieśń leci z radia. W połowie lat 90. r., w finale „Szansy na sukces”, wykonując „Boskie Buenos” Maanamu, końcową wokalizą wprawiła w osłupienie jury, z Niną Terentiew na czele. Od kilkunastu lat idzie konsekwentnie artystyczną drogą, którą wytycza sama, nie oglądając się na nikogo – mowa o Justynie Steczkowskiej.

Rodowita rzeszowianka

 
Justyna Steczkowska przyszła na świat 2 sierpnia 1972 r. w Rzeszowie. Rodzina mieszkała wtedy przy ul. Broniewskiego 3 na Baranówce. W pierwszej klatce, na trzecim piętrze, pod „dziesiątką”. Z tamtych lat pamięta niewiele: piaskownicę i… Piotra, swoją pierwszą miłość. Miał jasne włosy. Ona miała wtedy 5 lat.

Steczkowscy wyjechali na muzyczną „pustynię”

Justyna powiedziała w jednym z wywiadów, że ma dobre, rodzinne geny. Przede wszystkim muzyczne. Ojciec Stanisław zakładał chóry w kilku miastach, m.in. w Rzeszowie i Stalowej Woli. Sprawił, że każde z dziewięciorga dzieci muzykowało od najmłodszych lat. Posyłał je do szkół muzycznych. Gdy miała 6 lat, Steczkowscy przenieśli się do Stalowej Woli. – Tata nie był chętny do przeprowadzki. Mama bardziej nalegała, bo wreszcie mogła mieć swój kąt w domu. W końcu było nas dużo, a w Rzeszowie mieszkaliśmy w 3-pokojowym mieszkaniu – wspomina artystka. Stanisław Steczkowski obawiał się, czy w Stalowej Woli dzieci otrzymają gruntowne muzyczne wykształcenie. – Mama jednak nie dała za wygraną  i tata się zgodził. Przenieśliśmy się do wielkiego domu, który stał się domem prawdziwie rodzinnym.  Wraz z żoną Danutą, muzykiem pedagogiem, założyli muzyczny zespół rodzinny, z którym koncertowali po całej Europie. Występowali też w telewizji podczas spotkań muzykujących rodzin – wtedy poznała ich cała Polska. Justyna Steczkowska: – Rodzice mocno pilnowali, żebyśmy pamiętali, że to, iż jeździmy po świecie koncertując, nie oznacza wcale, że jesteśmy lepsi niż inni.

Na stancji u cioci Mili


W późnych latach 80. Justyna wróciła do Rzeszowa. Rozpoczęła naukę w liceum w Zespole Szkół Muzycznych nr 1 przy ul. Szopena (koło filharmonii). Gry na skrzypcach uczył ją Stefan Ząbek, koncertmistrz orkiestry filharmonii. – Ciężko wtedy pracowałam, grałam po 6 godzin dziennie na skrzypcach, zależało mi na tym, by mieć dobre wyniki. Poza tym bardzo lubiłam swojego profesora. Był prawdziwym pasjonatem skrzypiec i silną muzyczną osobowością – opowiada Steczkowska.
Nauczycielką gry na instrumencie dodatkowym, fortepianie, była Maria Gudel. – Cudowna osoba – mówi o swojej nauczycielce artystka. – Ale wiedziała, że pianistki że mnie nie zrobi (śmiech). Justyna wraz z siostrą Krystyną mieszkały w tym czasie na stancji u cioci Mili, czyli Emilii Żychowskiej, na ul. Piastów 9, pod „dwudziestką”. Później przeniosły się na ul. Krokusową. Zapowiadała się na świetną skrzypaczkę. Liceum ukończyła z wyróżnieniem. Na dyplomie pięknie zagrała z orkiestrą filharmonii koncert d-moll Wieniawskiego.

Jak Justyna rozstała się ze skrzypcami

Rozpoczęła studia na akademii muzycznej w Gdańsku, bo – jak tłumaczy – myślała, że da się połączyć grę na skrzypcach ze śpiewem. Okazało się, że to nie takie proste. Stanęła przed dylematem:  albo postawi na to co kocha najbardziej, czyli śpiew, albo zostanie przy skrzypcach i będzie głęboko nieszczęśliwa, choćby nawet osiągnęła sukces jako skrzypaczka. Wtedy podjęła jedną z najważniejszych decyzji w życiu – porzuciła skrzypce. Studia rzuciła po roku. Z nauką śpiewu nie było łatwo. W Teatrze Muzycznym w Gdyni przy egzaminach  powiedziano jej, że jest na tyle gotową artystką, iż nie jest to szkoła dla niej. Zdawała do Katowic, na Wydział Jazzu i Muzyki Rozrywkowej, gdzie też jej nie przyjęli. Do dziś nie wie, z jakiego powodu. Trzecie podejście to był Wydział Wokalno-Aktorski Akademii Muzycznej w Gdańsku. Tam jej powiedziano, że co prawda robi niesamowite wrażenie, ale nie umie śpiewać. Justyna Steczkowska: – Wtedy sobie uświadomiłam, że nie ma szkoły, która mogłaby mi pomóc w moim rozwoju i że jedynym rozwiązaniem jest poradzić sobie samemu.
 
Założyła swój własny zespół jazzowy, potem rockowy. Zaczynała swoją muzyczną drogę z takimi muzykami jak Leszek Możdżer (to z nim nagrała swój pierwszy jazzowy koncert dla telewizji) i Maciek Miecznikowski, z którym grała w klubach. Występowała też w katowickim Spodku z 1984 i Wańką Wstańką – kultowymi rzeszowskimi kapelami lat 90. 
Nie było łatwo także pod względem materialnym. W domu rodzinnym panowała zasada: albo się uczysz, albo radź sobie sam.  Śpiewała wieczorami w klubach jazzowych, z czego jednak nie dawało się utrzymać. Malowała guziki ceramiczne, starając się zarobić na swoje utrzymanie. Chodziła na targ wieczorami, gdy posprzedawali już wszystkie dobre owoce, by wybrać te gorsze, ale za to dużo tańsze pod koniec dnia. Przyznaje, że bywała głodna, w ciągu roku schudła 10 kg. Justyna Steczkowska: – To była najlepsza szkoła życia, takie chwile przydają się każdemu z nas. Wtedy dopiero człowiek docenia to, jak wiele miłości i wsparcia otrzymuje od rodziców i zaczyna doceniać, jak wielką jest to wartością. Nie zabrakło mi ani siły charakteru, ani determinacji, aby sobie z tym poradzić, ale prawdą jest, że tę siłę wyniosłam z domu.  

Józefowicz z zachwytu aż gwizdał na palcach

 
Punktem zwrotnym w karierze Justyny Steczkowskiej był udział w „Szansie na sukces” w 1995 r. Pierwsze podejście – piosenka „Nie przynoś mi kwiatów dziewczyno” z repertuaru Trubadurów – było nieudane. Justyna Steczkowska: – Poszłam do Elżbiety Skrętkowskiej i poprosiłam, by mnie wycięła z programu, bo pochodzę z bardzo muzycznej rodziny i nie chcę im przynieść wstydu. A ona na to: „co ty mówisz, świetnie ci poszło, to był fantastyczny występ, super wyglądałaś. Jeżeli cię wytnę, to nie będę mogła zaprosić cię do finału, a tam będziesz miała szansę wygrać, bo wiesz o co chodzi”. Biłam się z myślami, w końcu pomyślałam „a może ona ma rację, może przesadzam z tą nieustanną perfekcją?” W finale wylosowała „Boskie Buenos” Maanamu, które było o wiele bliżej jej osobowości muzycznej. Gdy zakończyła piosenkę fantastyczną wokalizą, juror Janusz Józefowicz zaczął gwizdać na palcach, aż zaczęła go strofować Nina Terentiew, przypominając, że nie jest na koncercie.

Talent to nie wszystko


Uważa, że talent to podstawa, ale to za mało. – Trzeba być trzeźwym pod każdym względem, bo showbusiness jest  miejscem, w którym bardzo łatwo wciągnąć się w różne uzależnienia, nie tylko od alkoholu i narkotyków, ale także od tego, by być na scenie – przekonuje.

Żyję z koncertów, nie z płyt

W 1996 r. ukazała się pierwsza, multiplatynowa płyta Justyny Steczkowskiej „Dziewczyna szamana”. Sprzedała się w 350 tys. egzemplarzy. Justyna Steczkowska była zawsze kochana przez publiczność, ale jej artystyczna droga była  przez krytykę różnie oceniana. Sama artystka twierdzi, że nigdy nie czuła się na niej zagubiona i że kolejne płyty, bardzo różnorodne muzycznie i tekstowo, odzwierciedlały aktualny etap jej życia. – Oczywiście – tłumaczy – można nagrywać płyty podobne do siebie. Ale to nie dla mnie. Zdobywałam publiczność, traciłam ją  i zdobywałam nową. Zawsze z chęcią  wysłucham, co inni mają do powiedzenia na temat mojej muzyki, ale zrobię to, co czuję i to co mi w duszy gra.  Dlatego moje płyty są tak różnorodne. To jest mój wybór i moja  odpowiedzialność. Mądrością jest słuchać innych i nadal pozostawać sobą.
Podkreśla, że nie nagrywa muzyki po to, by mieć z czego żyć, bo już od lat ze sprzedaży płyt nikt nie żyje. – Żyjemy z koncertów i kontraktów wizerunkowych. A do płyt często dopłacam. Za platynową „Daj mi chwilę”  pierwsze pieniądze zobaczyłam po dwóch latach i to była połowa  pieniędzy, które na nią wydałam. Ale nie żałowałam nigdy ani energii, ani pieniędzy na to, żeby nagrywać nowe płyty. To jest to, co kocham i to co po mnie zostanie.

Nie boi się konkurencji, bo Justyna Steczkowska to dziś dobrze kojarzona marka. – To nie jest tak – mówi – że czuję jakąś presję. Mam swoją  muzykę, program o fotografii, mnóstwo muzycznych nagród i wdzięczność ludzi za pomoc w wielu charytatywnych akcjach prywatnych i społecznych. Czego więcej chcieć?

Podkreśla, że najważniejsze są koncerty, bo wtedy artysta ma bezpośredni kontakt z publicznością. I dopiero wtedy można stwierdzić, czy jest artystą, czy tylko gwiazdą, którą dziś bez względu na umiejętności może być każdy. W studiu  można podreperować dźwięk, zmienić głos, zrobić coś z niczego. Na scenie niewiele już da się zrobić, to musi być żywa energia  i  charyzmatyczna  osobowość.

Nie tylko muzyka


Justyna Steczkowska jest osobą bardzo zapracowaną. By się o tym przekonać, wystarczy wejść na jej terminarz na stronie internetowej artystki (www.justynasteczkowska.pl). Aż tam trzeszczy od zajęć: koncerty, akcje charytatywne, sesje zdjęciowe, programy telewizyjne, nagrania. Fotografowanie to jej druga pasja. Najbardziej interesuje ją ludzka twarz, jej emocje. Nie ma dylematu, co jest ważniejsze: muzyka czy fotografia. – Bardzo lubię fotografować, ale jestem muzykiem i nigdy nie będzie inaczej.

Lubię wracać do Rzeszowa i Stalowej Woli

Kiedyś powiedziała, że talent można szlifować wszędzie.  A kiedy  jest się gotowym, trzeba wyjechać z domu w świat i walczyć o swoje w nim miejsce. Ona tak zrobiła. Obecnie „walczy o swoje miejsce”, mieszkając pod Warszawą. Ale zachowała sentyment do Rzeszowa i Stalowej Woli  – miast swego dzieciństwa i młodości. Zwłaszcza do Rzeszowa. – Tu spędziłam najważniejsze lata – podkreśla. – To były cudowne lata, pełne szaleństwa, niecodziennych przyjaźni i poszukiwania samego siebie. I to wszystko zdarzyło się w Rzeszowie. Lubię tu wracać.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy