Reklama

Kultura

Sękata sztuka Zdzisława Pękalskiego

Aneta Gieroń
Dodano: 22.11.2012
421_pekalski12
Share
Udostępnij
Zdzisław Pękalski, ponad 70-letni były nauczyciel rysunku, żywa legenda Bieszczadów, cywilizacyjny odszczepieniec, artystyczny oryginał, u którego na podwórku przed domem dostrzegam więcej wyrzeźbionych świętych, niż  z pamięci potrafię wyrecytować.

Pękalski jako pierwszy dojrzał Madonny na dnie świńskich korytek, w wygryzionym końskim żłobie,  na drzwiczkach od chlewików, deskach z podłóg stajennych, łopatach chlebowych, w sękatych deskach, nadpalonych gontach ze spalonych kościołów i cerkwi.
– U mnie sacrum łączy się z profanum, bez zła nie byłoby dobra – opowiada Pękalski. I przyznaje, że najbardziej pociąga go niedoskonałość, skaza, przy wyborze materiału pod pracę, bez znaczenia jest; lipowa, olchowa, czy grabowa deska. Najważniejsza staje się faktura, mówiące słoje, zbolałe sęki.

Chrystus na zwęglonym goncie

 
– Ja tę niedoskonałość podkreślam, wydobywam i tak powstają prace – fragmenty natury – opowiada rzeźbiarz. Jak Madonny z desek wyłowionych z  Jeziora Solińskiego, albo zbolały Chrystus na zwęglonym goncie z XIX –wiecznej cerkwi w Komańczy, która spłonęła w 2006 r. Jedna z najpiękniejszych budowli sakralnych w Bieszczadach przeżyła pod dłutem i pędzlem Pękalskiego.

Drugie życie
 
– Ja tym żłobom, korytkom, łańcuchom-nadaję drugie życie.  Bo, czyż korytko, jak żywe nie przypomina betlejemskiej stajenki, ubóstwa? – pyta Pękalski. – W każdej umarłej desce czuję świętość, świętość poprzedniego życia. A ta świętość ożywa w drugim życiu z twarzami Madonny, Chrystusa, świętych.
Gdy siedzę z Pękalskim w cieniu wiedźmy z rozwianymi włosami z sękatych gałęzi, nie ma człowieka, który przechodząc obok domu na rozstajach dróg, nie zagadałby do Pękalskiego.

Ikona konserwatyzmu

 
Mówią o nim, swój bieszczadzki zakapior, ale to bardzie pasuje do jego artystycznej zadziorności, niż samego Pękalskiego. W życiu jest niczym ikona konserwatyzmu. Pracowity, w zadbanym domu, otoczony rodziną i wnukami zdaje się wieść żywot podwójny. Lwowiak, który w Bieszczady miał przyjechać na chwilę, stał się  starym „pniokiem” wrośniętym w tę ziemię. Ale, że ziemia dzika, nieokiełzana i Pękalski takim pozostał.
 
Stajemy przed drzwiami jego autorskiej pracowni, gdzie przed laty w piwnicy była obora i czujemy się jak dzieciaki, które zaraz wejdą tam, gdzie rodzice wchodzić nigdy nie pozwalają. Całkowita ciemność ustępuje, a pomieszczenie tonie w świetle zapalonych świeczek. Na ścianach królują  Madonny, postaci świętych, Chrystusa i dziesiątków diabłów. Zdumiewa i zachwyca Matka Boska Brzemienna. Dzieciątko niczym  wydruk z USG można dostrzec w ostatnich słojach deski. Pękalski  okazuje się  showmanem świadomym siły  głosu, obrazu, dźwięku i światła. Opowiada o futrynie z kratami z magazynu GS-u, która wyrzucona na stertę gruzu, ożyła, gdy dostrzegł w niej ikonę Chrystusa Uwięzionego, którą od lat księża wypożyczają do coraz innego Kościoła jako Chrystusa do ciemnicy w Wielki Czwartek. Pagórki łez z parafiny przy ikonie wypłakały świeczki, na umęczone nogi Chrystusa Pękalski dodał kajdany. Na blacie stołu ślusarskiego, ze wszystkimi brudami, śladami narzędzi, wylanymi farbami, powstała „Ostatnia wieczerza”. Przy jego krańcach Pękalski prowokacyjnie stawia świeczki, jeszcze chwila i spłonie…. Judasz.

Wędrowiec w galerii

 
Rytuał ze świecami Pękalski powtarza za każdym razem, gdy w progu galerii staje choćby jeden tylko turysta – chcę się dzielić tym wnętrzem – opowiada. Kilka lat temu  zaprzyjaźniony ksiądz po raz pierwszy odprawił tu mszę. W tej anielsko-diabelskiej czasoprzestrzeni organizowane są Wigilie. Wszędzie siano, świeczki i w centralnym punkcie waga orczykowa. Z orczykiem po środku i anielską oraz diabelską ikoną po bokach. Widać, że Pękalski wrósł w Bieszczady, ich sękatą naturę. Czasem kowbojską, westernową, jak na obrazach Matki Boskiej z Dzieciątkiem ozdobionych aureolami z podków, czasem biedną, zafrasowaną jak Chrystus Frasobliwy z kapliczek w jego ogrodzie.

W sztukę Pękalskiego wrośli też mieszkańcy Hoczwi i okolicznych wiosek. Nietypowe deski, stare korytka, poranione gałęzie, łańcuchy, którymi do żłobów przywiązane były krowa, albo koń, nikt się w tamtych okolicach takich skarbów nie pozbywa. Wszystko trafia  do pracowni Pękalskiego… i ożywa.  Wśród zniszczonych desek, pędzli, dłut, z górą złomu za domem, w cieniu kapliczek z firanami z pajęczyn żyje Pękalski ze swoimi Madonnami w korytkach, Pantokratorem na stajennych deskach, Chrystusem na dnie starej beczki.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy