Reklama

Kultura

Roztocze z krzyżem. Bruśnieńskie kamieniarstwo

Antoni Adamski
Dodano: 18.10.2021
57100_brusno
Share
Udostępnij
Rodzinne Roztocze jawi się Józefowi Lewkowiczowi jako galeria sztuki na wolnym  powietrzu. Na rozstajach dróg bieleje tu kilkaset kamiennych rzeźb: krzyży, figur Matki Bożej i świętych. Do nich doliczyć trzeba liczne cmentarne nagrobki. To przykłady słynnej brusnieńskiej kamieniarki. Jej tradycje sięgają dawnych stuleci. Artysta z Nowego Sioła koło Cieszanowa postanowił tę tradycję ożywić.
 
Pierwsze wzmianki o Starym Bruśnie datują się na rok 1444, zaś „brus” oznaczał kawał ociosanego kamienia. W zapisie z 1565 r. jest mowa o rzemieślnikach, którzy wykonywali kamienie młyńskie i żarnowe. Najazdy tatarskie trwające do 1672 zahamowały tę produkcję: kamieniarze byli mordowani lub brani w jasyr. Na zbiorowych mogiłach najpierw stawiano  drewniane, a później kamienne krzyże. Trzy ostatnie, prymitywnie obrobione zachowały się w Starym Brusnie. Późniejsze – powstałe po 1800 mają ramiona przypominające krzyże maltańskie; pozbawione cokołów wyrastają wprost z ziemi. 
 
Okoliczne wsie należały do króla. W 1710 starosta lubaczowski wydzierżawił kamieniołomy brusnieńskie – a także te, które znajdowały się w okolicach Werchraty i Dziewięcierza – przedsiębiorcom żydowskim. Kamieniarze ze Starego i Nowego Brusna podpatrywali ich metody pracy. Najstarsza maceba z 1728 zachowana na kirkucie w Lubaczowie wskazuje, iż posiadali oni znacznie lepsze umiejętności techniczne.   Z nazwiska znamy tylko jednego rzeźbiarza: Samuela Reinbacha z Horyńca, który działał do II wojny światowej. 
 
Liczba krzyży przydrożnych od początku XIX stulecia zaczęła wzrastać – opowiada Józef Lewkowicz – Stawiano je jako wotum po cudownym ocaleniu z wypadku, szczęśliwym powrocie z wojny, przyjeździe z Ameryki, po ustaniu zarazy, szczęśliwym wyzdrowieniu,  zaś od 1848 r – w podzięce za zniesienie pańszczyzny. 
 
Józef Lewkowicz wskazuje taki krzyż bielejący przy drodze do Rudek – nieistniejącej dziś wsi spalonej przez UPA. Widnieje na nim data 15 maja 1848 oraz napis wypełniający całą jego powierzchnię: „Krzyż postawiła gromada Rudniańska na pamiątkę danej nam wolności za panowania cesarza Ferdynanda” (Ferdynand I Habsburg Lotaryński zwany „Dobrotliwym” rządził cesarstwem austriackim w latach 1835-48. We wdzięcznej pamięci chłopów zapisał się właśnie zniesieniem pańszczyzny). Krzyż taki pełnił rolę pomnika. Innego rodzaju pomnik wykonał Józef Lewkowicz na placu przed szkołą w Cieszanowie. Wyrzeźbił  popiersie miejscowego dziedzica – Konstantego Rojowskiego, powstańca styczniowego, który fundując dwa lazarety uratował od niechybnej śmierci 130 współbraci. Uciekając od prześladowań politycznych sprzedał swój majątek i przeniósł się do Lwowa, gdzie zmarł.
 
Wróćmy jednak do historii brusnieńskiego rzemiosła. Zapisały się w niej nazwiska rzeźbiarzy takie jak: Chmiel, Hałaburda, Hrabec, a także rodziny Kuźniewiczów i Lubyckich. Pochodzący ze Starego Brusna Grzegorz Kuźniewicz był pierwszym, który rozpoczął studia artystyczne we Lwowie. Przerwała je I wojna światowa. Kuźniewicz podjął wtedy decyzję o powrocie do rodzinnej wsi. Jego twórczość miała wielki wpływ na miejscowych rzeźbiarzy. W okresie międzywojennym brusnieński ośrodek rzeźbiarski zaczął rozkwitać. Chłopi fundowali przydrożne krzyże, dziękując za szczęśliwy powrót z wojny. Ich liczba rosła; bielone krzyże stały się niezatartym elementem krajobrazu. Na jarmarkach można też było kupić kamienne nagrobki. Przywożono je na wozach starannie wymoszczonych słomą. Nie były tanie: ich cena odpowiadała cenie krowy. Nic dziwnego, iż na taki zakup mogli sobie pozwolić tylko bogatsi gospodarze.
 
 
Fot. Tadeusz Poźniak

Po wojnie rzeźbiarze nie powrócili do swoich zajęć. W roku 1947 jako Ukraińcy zostali wysiedleni w ramach akcji „Wisła”. Zadecydowało o tym wyznanie: przynależność do cerkwi greckokatolickiej. Pozostali nieliczni jak Adam Birnbach i Mieczysław Zaborniak działający w Polance Horynieckiej. Cenionym kamieniarzem -artystą z regionu, który nie miał jednak styczności z kamieniarzami brusnieńskimi, był Henryk Janczura z Lubaczowa.
 
Ich następcą jest Józef Lewkowicz z Nowego Sioła koło Cieszanowa urodzony w roku 1959. Rzeźbą  zainteresował się we wczesnej młodości i sam nauczył się brusnieńskiego rzemiosła:
 
Przy wyborze kamienia należy dokładnie opukać go młotkiem. Głuchy odgłos wskazuje, że w środku może pojawić się próżnia lub skaza. A wtedy cała praca na nic. Do rzeźby wybieram kamień drobnoziarnisty. Gruboziarnisty nadaje się tylko do wykonania cokołu – wyjaśnia artysta, pokazując swoje prace. Wiele z nich powtarza tradycyjny wzór krzyża. Pod nim stoją „Maryjki”: Matka Boża i św. Maria Magdalena. Inne figury nagrobkowe to Madonna z Dzieciątkiem i zasmucony anioł, który trzyma w ręku żałobny wieniec. Józef Lewkowicz nie ogranicza się do kopii. Sam tworzy własny świat zadumanych kamiennych postaci. Niektóre z nich nieoczekiwanie kojarzą się swym nastrojem tajemniczości ze sztuką z Dalekiego  Wschodu. 
 
Artysta pokazuje swoje źródła inspiracji. To bielejące wśród drzew przydrożne kamienne krzyże pokryte w całości inskrypcjami. Litery są duże, niezgrabne, krzywe. Napis kończy się tuż nad ziemią. Można przypuszczać, że mozolnie kopiował go artysta, który był analfabetą. Dodatkowo kamienny krzyż zwieńczony jest niewielkim metalowym krzyżykiem. To dzieło wiejskiego kowala.
 
Okoliczne cmentarze Józef Lewkowicz przyrównuje do ogromnego galerii sztuki osadzonej w naturalnym pejzażu. Kamienne nagrobki wciąż zaskakują go czymś nowym i nieoczekiwanym: zadziwia ich finezyjna forma i skomplikowane treści symboliczne rzeźby. Najbliższy cmentarz w Nowym Siole gromadzi pełnoplastyczne figury: to postać zadumanej  Matki Bożej Bolesnej czy św. Józefa z Dzieciątkiem. Niektóre krzyże przewiązane są stułą, a na postumencie widnieje kielich. To groby księży. Jeden z odnowionych aniołków świeżo pomalowany farbą chlorokauczukową skazany jest na zniszczenie. Kamień – tak jak człowiek – musi oddychać. Nowoczesna chemia pokrywa go nieprzepuszczalną skorupą, która powoduje pod warstwą farby powolny rozkład rzeźby. 

W Nowym Bruśnie tuż za drewnianą cerkwią w kępie drzew ukryty jest niewielki cmentarzyk. Przy wejściu pokaźny grubo ciosany krzyż przypominający maltański, wykonany z jednego kawałka kamienia. Jego dolna część posadowiona jest w ziemi. Zachowały się figury nagrobne oraz krzyże o bogatej symbolice. Na jego ramionach zawieszono koronę cierniową, na cokole – liście dębu. To tutaj zakończyło się życie. Osobliwością cmentarza są tzw. „baby” czyli nagrobki w kształcie kamiennego liścia. To pochówki ewangelickie. Na innych widnieją napisy cyrylicą i alfabetem łacińskim. Na  cmentarzu spoczywają obok siebie wyznawcy trzech wyznań i kultur.
 
 
 Fot. Tadeusz Poźniak
 
Wieś Stare Brusno została spalona w 1945 r. w czasie walk z UPA. Część mieszkańców została przesiedlona do ZSRR. Inni w ramach Akcji Wisła zostali wywiezieni na północ kraju. Po wsi pozostało tylko dzikie leśne uroczysko. A na nim duży cmentarz z około trzystu kamiennymi nagrobkami: to unikalny przykład brusnieńskiej rzeźby ludowej. Jego część – w przeciwieństwie do nekropolii w Nowym Brusnie –  została niedawno odrestaurowana.  Na kamiennych krzyżach można odczytać opowieść o śmierci. Symbolizują ją makówki, liście paproci i winne grono. Wyrzeźbione korzenie dębu oplatają kamienny cokół. Na niektórych postumentach oglądamy czaszki nad skrzyżowanymi piszczelami oraz zgaszone pochodnie. Omszałe ramiona krzyża pochylają się w kierunku pnia sosny. Każdy krzyż jest inny. Dwa większe od innych kamienne pomniki sąsiadują z zarośniętym wzgórzem. To jedyny ślad po zburzonej cerkwi. W gęstym lesie panuje cisza. Nic nie zakłóca spokoju zmarłych.
 
Dziesięć kilometrów  od Nowego Sioła leży wieś Płazów. W drugiej ćwierci XIX stulecia mieszkał tu Mateusz Kostrzycki, który zajmował się produkcją drzeworytów  z przedstawieniem świętych i scenami biblijnymi. Jego żona – Ludwika była kramarką  i sprzedawała drzeworyty na odpustach i jarmarkach. Odbitki rycin nie tylko zdobiły wnętrza chat. Miały za zadanie chronić ludzi i ich dobytek przed złymi mocami. Wizerunek św. Mikołaja wieszany był w stajni nad drzwiami, aby zwierzęta chowały się zdrowo. W stodole rycina miała przynosić urodzaj i chronić przed pożarem, w skrzyni posagowej – zamożność domu. Drzeworyty dekorowały również wiejskie świątynie i przydrożne kapliczki. W 1899 r. po śmierci syna – Macieja Kostrzyckiego produkcja drzeworytów skończyła się. Desek drzeworytniczych zostało w warsztacie 13, niektóre rytowane dwustronnie. W sumie zachowały się 22 drzeworyty na 13 klockach. Przedstawiają one sceny biblijne, Matkę Bożą, Chrystusa oraz świętych: Jerzego, Kazimierza, Mikołaja i Antoniego Padewskiego. Jeden z klocków wypełnia  motyw  dekoracyjny wazon ze stylizowanymi kwiatami. To służąca do ozdabiania wnętrz kołtryna czyli rodzaj tapety.
 
Po śmierci właściciela nieużywane klocki drzeworytnicze z Płazowa trafiły do kolekcji Marii i Bronisława Dembowskich w Zakopanem. Oglądały je znamienite osobistości polskiej kultury: Henryk Sienkiewicz, Stefan Żeromski, Adam Chmielowski (Brat Albert) czy Helena Modrzejewska. Zainteresował się nimi Józef Mehoffer, spokrewniony z Marią Dembowską , kolekcjoner drzeworytów japońskich oraz odkrywca  Zakopanego -Tytus Chałubiński. Około roku 1900 Stanisław Witkiewicz – twórca stylu zakopiańskiego – wykonał odbitki z drzeworytów i rozsyłał je do etnografów i redakcji pism zajmujących się kulturą i sztuką. Drzeworyty z Płazowa wzbudziły zainteresowanie, z czasem stały się popularne i znalazły bogatych mecenasów jak Wanda Lilpopowa, przyjaciółka Marii Dembowskiej. Cały komplet klocków drzeworytniczych trafił z czasem do Muzeum Etnograficznego w Krakowie, gdzie pokazywany jest do dziś. Drzeworyt płazowski wywarł wielki wpływ na artystów okresu międzywojennego m .in. na Władysława Skoczylasa, twórcy polskiej szkoły drzeworytu. 
 
Paradoks sytuacji polegał na tym, iż te wspaniałe przykłady naszej sztuki ludowej, pokazywane od przełomu XIX/XX stuleci w kraju i zagranicą straciły swój związek z Płazowem i z Podkarpaciem. Mało kto tu o nich nie pamiętał. Trzy lata temu Józef Lewkowicz postanowił tę sytuację zmienić. Tym bardziej, że jego miejsce zamieszkania – wioska Nowe Sioło oddalone  jest od Płazowa zaledwie o dziesięć kilometrów. 
 
O ile rzeźba brusnieńska  stała się źródłem inspiracji do jego własnej twórczości, o tyle artysta z Nowego Sioła postanowił skopiować wiernie istniejące klocki drzeworytnicze z Płazowa. A wszystko po to, aby wykonać nowe odbitki. Klocki z krakowskiego muzeum są zbyt cenne, by używać ich do powielania odbitek.
 
Do pracy nad drzeworytem potrzebny jest spokój, wytrwałość i pokora wobec materiału – podkreśla artysta, wyjaśniając: Deska – z drewna  lipowego, czereśni, orzecha czy jesionu – musi być idealnie płaska, pozbawiona sęków i skaz. Nanosimy na nią rysunek. Jego linie pozostaną nienaruszone. Później dłutkiem lub rylcem  wydłubujemy tło. Gdy pozostaną już same linie rysunku, równomiernie  nanosimy na deskę warstwę farby. Przykładamy do klocka kawałek papieru i odbijamy wzór. Gotową odbitkę  można dodatkowo pokolorować. 
 
Drzeworyt jest w naszej kulturze najstarszą – sięgającą czasów średniowiecza – techniką graficzną. Zadziwia mistrzostwo, z jakim Józef Lewkowicz wykonał swą pracę. Artysta potrafił ożywić tradycję, wykonując nowe klocki drzeworytnicze.  Chodzi tu o coś więcej niż tworzenie wiernej oryginałowi kopii. Raczej o fakt, iż to dzięki artyście zyskały one nowe życie. W każdej kompozycji widać emocjonalny stosunek autora do sztuki. Każda z nich została na nowo przeżyta. Przyciąga uwagę swym autentyzmem. Staje się uniwersalna, ponadczasowa. Staje  się sztuką. 
 
Na wskrzeszenie kamieniarki bruśnieńskiej oraz drzeworytu płazowskiego Józef Lewkowicz otrzymał stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. 
 
Pisząc tekst korzystałem ze strony internetowej artysty i zamieszczonych tam artykułów autorstwa J. Lewkowicza, Grzegorza Ciećki i Anny Serkis-Wojtowicz.
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy