Reklama

Kultura

Oblicza śmierci. Przemijanie wpisane w nasze życie

Antoni Adamski
Dodano: 26.10.2020
8617_oblicza-smierci-7
Share
Udostępnij
W mrocznych katakumbach klasztoru kapucynów w Palermo od pięciuset lat rozgrywa się wciąż ten sam teatr śmierci. Bierze w nim udział dwa tysiące aktorów Miasta Umarłych, którzy znaleźli tu schronienie. Zmumifikowane ciała mężczyzn, kobiet i dzieci stoją w niszach wykutych w murach krużganków. Ciała zmarłych zdają się wychodzić na spotkanie widza.
 
Znienacka otacza go nieruchomy tłum postaci ubranych w stroje z różnych epok: bogato zdobione czepce, jedwabne koronkowe suknie z kolorowymi wstęgami, wytworne fraki i wizytowe garnitury, mundury oficerskie oraz ubranka dziecinne przypominające stroje dla lalek. W oddzielnych korytarzach wyeksponowano ciała mężczyzn, kobiet i dzieci. Osobno spoczywają duchowni: od ubranych w brunatne habity z grubego płótna mnichów (najstarsza zachowana mumia brata Silvestro da Gubbio spoczęła tu w roku 1599) po bogato wyszywane paradne stroje liturgiczne księży i biskupów.

Wyraz twarzy wszystkich zmarłych jest niemal identyczny. To zastygły, niemy krzyk przerażenia: otwarte usta, rozszerzone strachem oczodoły, poruszone napięciem mięśnie twarzy. Odnosimy wrażenie iż ci, którzy odeszli, ujrzeli coś strasznego, niedostępnego doświadczeniu żyjących. Specjaliści rzeczowo wyjaśniają, że taki wyraz przybierają wysuszone rysy zabalsamowanych twarzy i że zjawisko to nie ma nic wspólnego z pełnym spokoju majestatem śmierci. W czasach, kiedy nie było tu oświetlenia elektrycznego zwiedzanie palermitańskich katakumb musiało wywoływać jeszcze potężniejszy wstrząs. Rodziny w ciemnościach poszukiwały szczątków swoich bliskich. Wątły płomień pochodni wydobywał z mroku ciemne, zastygłe w bezruchu sylwetki, a zbliżony do twarzy zmarłych musiał wywoływać spotęgowany lęk żyjących. 
 
Katakumby kapucynów powstały w końcu XVI wieku. Przeznaczone zostały wyłącznie do pochówków zakonników, których wzrastająca liczba nie pozwalała na składanie ciał w kryptach pod kościołem. Balsamowanie zwłok w owych czasach stało się na Sycylii popularne. Zakonserwowane ciała duchownych spoczęły również pod posadzką w innych kościołach. Zwyczajowi temu sprzyjał suchy klimat wyspy: niewielkie opady, chłodne zimy i czterdziestostopniowe upały. W takich warunkach na wysuszenie zwłok wystarczyło kilka miesięcy. Źródłem wspominanego obyczaju są słowa Ewangelii według św. Jana, opisującej jak Nikodem balsamuje ciało Jezusa: „Przybył także Nikodem (…) i przyniósł ze sobą około stu funtów przyprawy mirry i aloesu. Wzięli ciało Jezusa i obwiązali je opaskami wraz z wonnościami – stosownie do sposobu grzebania, jaki przyjęty jest u Żydów.”(tłumaczenie z greckiego ks. prof. dr. Seweryn Kowalski). W programie National Geographic w kanale TV History przedstawiono wiele fascynujących przypuszczeń i faktów dotyczących palermitańskich mumii. Otóż zakon kapucynów – odłam franciszkanów prowadził ożywioną działalność misyjną w Ameryce Południowej. Tam zetknął się z tradycją balsamowania zwłok przez Indian. Liczyła ona ok. 7 tysięcy lat; była zatem starsza niż mumifikowanie ciał faraonów w starożytnym Egipcie. 
 
Najbardziej naturalną metodą konserwowania ciał w dawnych wiekach stało się ich wysuszanie. Składano je w piwnicznych komorach nazywanych „colatoi”. W podziemiach drążonych w wulkanicznym tufie, w suchym powietrzu i stałej temperaturze zwłoki mumifikowały się w ciągu ośmiu miesięcy. Później przemywano je octem winnym i wystawiano na kilka dni na słońce, po czym ubrane w mnisi habit przenoszone były do katakumb. W czasie epidemii odkażano ciała kąpiąc je w mleku wapiennym. W kolejnych stuleciach (do XIX w.) do konserwacji używano arsenu lub rtęci, które wstrzykiwano w tętnicę szyjną, skąd rozchodziły się po całym organizmie. Nie trzeba dodawać, iż ze zwłok usuwano mózg i wnętrzności, a jamę brzuszną wypychano materiałem roślinnym nasyconym naturalnymi żywicami.
 
Z czasem – od XVII wieku w katakumbach zaczęto także chować ludzi świeckich. W palermitańskim Korytarzu Profesorów składano mumie ludzi wolnych zawodów: lekarzy, adwokatów, artystów, a także oficerów armii francuskiej i włoskiej. Wśród nich znalazł się Arab Ayala – syn króla Tunisu, który przeszedł na katolicyzm i przybrał imię Filipa Austriackiego (zmarł w Palermo 20 września 1622 r.), pisarze: Nicolae Balbescu z Rumunii oraz wielebny Alessio Narbone. Los oszczędził udziału w teatrze śmierci autorowi „Lamparta”: Giuseppe Tomaso di Lampedusa, został pochowany na pobliskim cmentarzu kapucynów. Jego powieść (a nie zabiegi balsamistów) uplasowała go wśród nieśmiertelnych. 
 
Wśród pochowanych dzieci zwraca uwagę dwuletnia dziewczynka Rosalia Lombardo  zmarła w 1920 roku na zapalenie płuc. Dziewczynka wygląda tak, jakby spokojnie spała. Idealnie zachowana twarz pozbawiona jest grymasu śmierci. Ciemne kręcone włosy spięte kokardą opadają na czoło. Dziecko leży w szklanej trumnie. Karnacja ciała przypomina kolor skóry woskowej lalki. To najlepiej zachowane ciało w katakumbach kapucynów. Mumifikacja jest dziełem profesora Alfredo Salafia, światowej sławy chemika, który karierę balsamisty kontynuował w Stanach Zjednoczonych. W przewodnikach przeczytamy informację, iż słynny profesor zmarł w roku 1936, zabierając tajemnicę swojej metody mumifikacji do grobu. Nie jest to prawda. Niedawno naukowcy-autorzy filmu dla National Geographic TV History przejrzeli dokumenty, które udostępniła im rodzina Salafii. Odnaleziono w nich skład płynu służącego do konserwacji ciał. Był on sporządzany na bazie formaliny; zawierał glicerynę, cynk, siarkę i alkohol, zabezpieczające tkanki ciała zmarłego przed bakteriami gnilnymi. Na bazie tej receptury kilka lat temu sporządzono w Stanach Zjednoczonych specjalny płyn, którym nasączono ciało zmarłego. Doświadczenie zakończyło się sukcesem: już po 20 minutach zaobserwowano efekty mumifikacji. To zwycięstwo zza grobu naukowca okazało się kompletnie bezużyteczne: mumifikacja nie jest dziś w modzie. Skompromitowały ją ostatecznie mauzolea wodzów rewolucji komunistycznych i ich pośmiertna zła sława. Bo skutki zabiegów chemicznych są trwalsze niż pamięć o rzekomo wiekopomnych czynach przywódców politycznych.
 
W kościele św. Karola Boromeusza w Wiedniu w przeszklonych mensach ołtarzowych oglądamy ciała męczenników – nierzadko wczesnochrześcijańskich – przybranych w bogato haftowane barokowe szaty. Są one dobrze zachowane w sposób naturalny. To oznaka świętości. Zwyczaj wystawiania doczesnych szczątków świętych na widok publiczny upowszechnił się w katolickich landach niemieckich i w krajach południowych. W Bolonii ciało św. Katarzyny pozostaje nienaruszone od 600 lat, zaś szczątki świątobliwego księdza Giovanniego Guerulliego – od lat 800. Ciała świętych, błogosławionych i świątobliwych eksponowane są w wielu świątyniach włoskich (także w kościele oo. kapucynów w Palermo). W Polsce nie jesteśmy przyzwyczajeni do tak ostentacyjnego obcowania ze świętością. Co nie znaczy, iż nie mamy własnych – niewielkich katakumb, a właściwie piwnic klasztornych. Znajdują się one pod kościołem oo. reformatów w centrum Krakowa (przy ul. Reformackiej odchodzącej od pl.Szczepańskiego). Na samym początku, na gołej ziemi chowano w niej zakonników. Później – także zamożne mieszczaństwo oraz osoby znaczące jak np. oficera w mundurze napoleońskim. Po otwarciu wieka trumny możemy obejrzeć np. kobietę pochowaną w sukni ślubnej. Ciała zachowały się w naturalny sposób dzięki suchemu mikroklimatowi, jaki panuje w krypcie.  Pojedyncze naturalnie zmumifikowane postacie zmarłych możemy oglądać w podziemiach zabytkowych kościołów np. zwłoki kasztelanki Teresy Izabeli Morsztynówny  w krypcie kościoła św. Józefa w Sandomierzu. Przedwcześnie zmarła (żyła w latach 1680-1698) córka wojewody sandomierskiego słynęła z pobożności i urody. Uczyniła w dzieciństwie ślub czystości i nie poddała się presji rodziców, którzy próbowali swatać ją ze znamienitymi kawalerami. Kasztelanka zmarła w opinii świętości i temu zawdzięcza dobry stan zachowania ciała.
 
W krajach północnych inny był stosunek do śmierci. Nie próbowano jej „oszukiwać” jak w wypadku zabiegów mumifikacyjnych. Pokazywano tam nieuchronność śmierci, która w jednym momencie niszczy wspaniałości doczesnego świata: majestat królów, rycerską sławę książąt, zamożność mieszczan. W późnym średniowieczu pojawiają się przedstawienia „Tańca śmierci”: kostucha obejmuje biskupa, rycerza, wytworną damę – jak to wyobraża niemiecki malarz i rzeźbiarz Bernt Notke (1430/40-1509) na kwaterach ołtarza kaplicy szpitala św. Ducha w Tallinie. Temat ten rozpowszechnił się w Polsce w dwa stulecia później. Od II połowy XVII wieku – w okresie „potopu”, wojen kozackich, moskiewskich i tureckich, pomorów i wszelakich klęsk Rzeczpospolita Obojga Narodów przeżywa wstrząs duchowy, który przypomina o sprawach ostatecznych. Wśród rodzimych „Tańców śmierci” najpopularniejszym jest obraz z kościoła oo. bernardynów w Krakowie. W makabrycznych pląsach wytworne damy trzymają za ręce kościotrupy. Do tańca przygrywa im orkiestra w sarmackich strojach: deliach i żupanach. Płótno uzupełniają napisy w rodzaju: „Szczęśliwy, kto z tego Tańcu / Odpocznie w Niebieskim Szańcu / Nieszczęsny kto z tego Koła [tanecznego] /  W piekło wpadłszy biada woła”. 
 
W owych czasach pogrzeby magnackie i szlacheckie stawały się wielkimi, niemal teatralnymi widowiskami, rozgrywającymi się nierzadko w kilku kościołach naraz i trwającymi wiele dni. Na uroczystości żałobne wydawano całe fortuny i zastawiano majątki. Brały w nich udział setki księży. W roku 1751 Józefa Potockiego – Hetmana Wielkiego Koronnego żegnało 10 biskupów, 60 kanoników i 1705 „zwykłych” księży. W świątyni królował olbrzymi katafalk wraz z dekoracjami zwany„castrum doloris”, czyli „obóz boleści” (sięgający nieraz po sklepienie kościoła), projektowany przez znakomitych architektów. Do wnętrza świątyni wjeżdżał na koniu rycerz (wierny obraz zmarłego), który łamał jego kopię, a później jak rażony gromem spadał z wierzchowca na posadzkę. Zebrani słuchali wielu „kazań wybornych”, wygłaszanych ku czci zmarłego. Symbolizował go portret trumienny przybijany w nogach trumny, a później umieszczany w centrum kamiennego pomnika nagrobnego wmurowanego w ścianę prezbiterium lub nawy. Konterfekt oddawał dokładnie, często z brutalnym wręcz realizmem podobiznę twarzy nieboszczyka. Po stuleciach oglądamy dziesiątki tych niezwykle wiernych wizerunków zmarłych. Do naszych czasów najczęściej nie dotrwały nazwiska tych „nieboszczykowskich”(termin staropolski) postaci. Portret trumienny rozpowszechniony w XVII i XVIII stuleciu stanowi unikalny wkład Polski w kulturę europejską, która odkryła go dopiero w XX wieku. Wedle relacji cudzoziemców, sarmacki pogrzeb przypominał triumf, a nie odejście zmarłego.
 
Barok był okresem kontrastów obyczajowych. W zachowaniu magnatów i szlachty pycha zderzała się z mnisią pokorą. Twórca potęgi swego rodu Michał Kazimierz Pac (1624-1682) Hetman Wielki Litewski i Wojewoda Wileński, fundator słynnego z przebogatej dekoracji stiukowej kościoła św. Piotra i Pawła na wileńskim Antokolu powtórzył jedenaście razy nazwisko rodowe w napisie fundacyjnym na fasadzie świątyni. Za to kazał pochować się anonimowo pod progiem kościoła tak, aby każdy z wchodzących mógł deptać po jego doczesnych szczątkach. Na wytartej płycie kamiennej polecił wyryć lapidarny napis: „Tu leży grzesznik”- bez nazwiska, tytułów i herbów. 
 
Wraz z pierwszym rozbiorem uległ zburzeniu dawny ład Rzeczpospolitej. Powstał wtedy niespotykany w Polsce nagrobek Marii Amalii z Bruhlów Mniszchowej w kościele św. Marii Magdaleny w Dukli. Wnętrze tej świątyni przypomina rokokowy salon. W kaplicach – jak  w pokojach paradnych pałacu- umieszczono na przeciwległych ścianach ogromne zwierciadła w bogatych złoconych ramach, odbijające lekkie meble w pastelowych kolorach i pozłacane kinkiety. Na środku jednej nagrobek kaplic stoi marmurowy nagrobek zmarłej właścicielki dóbr dukielskich. Amalia ubrana w skromny czepiec i domową suknię zdobioną falbanami leży na sofie, podpierając głowę ręką. Wydaje się, że odpoczywając w domowym zaciszu zapadła w sen. Z jej ręki wysuwa się książka, którą czytała przed chwilą; to zapewne modny francuski romans. Na twarzy hrabiny maluje się delikatny uśmiech.  Amalia nie umarła, lecz na chwilę zasnęła w swym wytwornym buduarze – to jedyne w swoim rodzaju ujęcie śmierci, pogodna wersja trwania w nieskończoności. Działa ona także na współczesną wrażliwość, o czym świadczy wiersz Mirona Białoszewskiego „Dukla Amaliowa”:     
 
Znienacka menuet więdnie
Rwie się z peruk pajęczyna
Ziewnięcia układają się w palmety
Odlatują wachlarze
Oddudniają karoce.
Pudrem kurzu zarasta
Szpinet i posadzka.
Opustoszałe komnaty
Z lustrem przy lustrze
Szepcą sobie w muszle
Złocone anegdotki
Porcelanowe plotki
Komódkowe tajemnice.
 
A to znaczy
Pani Amalia
Wchodzi w pejzaże snu.
Ktoś dotyka koronek jej dekoltu
"Bonne nuit
Ma chèrie”.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy