Reklama

Kultura

Odkrywanie historii miasta w “Rzeszowskich Piwnicach”

Antoni Adamski
Dodano: 11.01.2022
59060_podziemia
Share
Udostępnij
Otwarcie podziemnej trasy turystycznej „Rzeszowskie Piwnice” jest okazją do poznania  nowocześnie podanej historii miasta. Problem polega jednak na  tym, iż dopiero teraz odkryć należałoby najciekawsze postacie i wydarzenia. O czym zapomnieli twórcy trasy?
 
Rzeszów był przed wiekami ważnym ośrodkiem handlowym, gdzie krzyżowały się niegdyś szlaki kupieckie z Rusi do Niemiec oraz z Gdańska na Węgry. Duże znaczenie miało prawo składu wina i ryb oraz przywilej organizowania dorocznych jarmarków na św. Wojciecha 923 kwietnia), św. Feliksa (30 sierpnia) i św. Barbary (4 grudnia). Kamieniczki kupieckie przy centralnym placu miasta kryły dwa lub trzy piętra piwnic. Korytarze i komory znajdowały się także pod samym placem rynkowym. Służyły jako schronienie w czasie wojen i najazdów. Były także magazynami towarów – nie zawsze legalnych. Ukrywając towary starano się unikać miejskich opłat.
 
Od przełomu XIX/XX stuleci podziemny labirynt bywał coraz częściej uszkadzany przez awarie sieci wodno – kanalizacyjnej. Drążone w lessie piwnice miały ściany twarde jak skała do czasu, gdy dostała się tu woda. Wtedy less stawał się miękki i misterne podziemne konstrukcje zaczęły szybko niszczeć. Wraz z nimi waliły się mury kamieniczek rynkowych. Pierwszych zabezpieczeń rzeszowskich piwnic dokonał niemiecki okupant. Podobno w zapadlisko nieopodal ratusza wsypano cały wagon wymieszanego z piaskiem cementu.

Rzeszów już kilkadziesiąt lat temu łyknął bakcyla innowacji. W latach 60-tych ubiegłego wieku władze postanowiły wyburzyć kamieniczki rynkowe i postawić w ich miejsce bloki. Szczęście w nieszczęściu polegało na tym, iż było to niemożliwe: podziemia pod kamieniczkami zaczęły się zapadać i walić. W latach 60-70 ruszyły intensywne prace górnicze. Piwnice wypełniano mieszaniną piasku z cementem. Metoda miała tę wadę, iż czyniła piwnice niedostępnymi. Zaniechano jej planując utworzenie podziemnej trasy turystycznej. W kwietniu 2001 r. oddano do użytku jej pierwszy odcinek. Drugi etap zakończył się w grudniu 2007, oddano do użytku całą trasę z dużym pawilonem wejściowym naprzeciw Ratusza.

Jak podaje Marzena Kłeczek-Krawiec, rzeczniczka prasowa prezydenta rzeszowska, trasa podziemna należy do najatrakcyjniejszych: położona jest na trzech kondygnacjach. Najstarsze piwnice zlokalizowana są tuż pod płytą rynkową, najmłodsze na głębokości nawet 10 m. Trasa składa się z 40 komór, 25 piwnic połączonych 15 korytarzami o łącznej długości pół kilometra. Najwęższy korytarz liczy 70 cm szerokości. Najstarsza wzmianka o piwnicy pod ratuszem pochodzi z 1427 r. 

Z początkiem 2017 r. rozpoczął się program „Rzeszowskie piwnice – interaktywna placówka kultury”. Jego założeniem było pokazanie historii i kultury Rzeszowa przy pomocy nowoczesnej techniki. Rzeszowskie Piwnice zostały wyposażone w 121 monitorów, 42 projektory, 91 komputerów, 6 projekcji holograficznych, posadzkę LED oraz wielkoformatowy monitor LED. Zmodernizowanie trasy kosztowało 18,7 mln zł, z czego prawie 13 mln zł dofinansowała UE. 
 
Od 3 stycznia 2022 trasa udostępniona  jest zwiedzającym. Wykonawcami ekspozycji było konsorcjum trzech firm: Asseco Data System S.A., ART FM Sp. z o.o. i NEW AMSTERDAM Sp. z o.o.
 
 
Wyposażenia sklepu Schaitter, które ocalił Jerzy Gottman, syn ostatniego właściciela i które przechowywane jest przy ul. Grunwaldzkiej w Rzeszowie. Fot. Tadeusz Poźniak

Najciekawsze dla mnie fragmenty ekspozycji to sala trzech religii, którą wyznawali mieszkańcy miasta oraz odtworzenie sklepów: bławatnego oraz znanej firmy kupieckiej Ignacego Schaittra i Spółki. Ten ostatni pracowicie zrekonstruowano zapewne nie wiedząc, iż znaczną część wyposażenia sklepu ocalił pan Jerzy Gottman, syn ostatniego właściciela. W domu przy ul. Grunwaldzkiej (gdzie niegdyś na parterze mieścił ostatni lokal sklepowy firmy Schaitter&Spółka) przechowuje on wiele fragmentów wystroju i wyposażenia sklepu: począwszy od drzwi wejściowych i witraża z wizerunkiem Matki Boskiej poprzez dwie ozdobione secesyjnym ornamentem kasy sklepowe amerykańskiej firmy „National”. Są tam także dwa miedziane zbiorniki z kranikami służące do przechowywania nafty. Obok rynienka do suszenia kawy i piecyk do jej palenia oraz młynek do mielenia ziaren. Jest waga apteczna, a także radioodbiornik „Philips” – najnowszy przedwojenny model, ukrywany w sklepie przez całą okupację. 

W numerze „VIP B&S” z czerwca-lipca 2019 zamieściliśmy obszerną publikację o sklepie  z fotografiami ocalałego wyposażenia. Artykuł nie wzbudził  zainteresowania ani historyków, ani miłośników starego Rzeszowa. Obecna rekonstrukcja sklepu  w Trasie Podziemnej przypomina powtórne – a więc zupełnie niepotrzebne – odkrycie Ameryki. Np. dla potrzeb rekonstrukcji zdobyto ozdobną kasę sklepową „National”, nie wiedząc iż dwie takie same kasy ze sklepu Schaittra przechowywane są w budynku położonym kilkadziesiąt metrów od wejścia do podziemnej trasy.

Gorzej, gdy w innym wypadku ta Ameryka pozostaje do dziś nieodkryta. W roku 2012 konserwatorzy dzieł sztuki: Ewelina Dziopak – Gruszczyńska i Marcin Gruszczyński zakończyli odnawianie mauzoleum rodu Ligęzów w prezbiterium kościoła oo. Bernardynów. Wykonane w alabastrze pełnoplastyczne rzeźby -wizerunki ośmiu przedstawicieli rodu w ciągu wieków uległy zatarciu. Pokryte były zabrudzeniami i kurzem oraz woskiem, którym je niegdyś zabezpieczano. Konserwatorzy odczyścili je i odtworzyli polichromię, której resztki zachowały się na powierzchni posągów. To dla nas zaskoczenie. Nawet antyczne rzeźby także były polichromowane: pokryte jaskrawymi, ostrymi barwami burzą nasze tradycyjne gusty estetyczne. 
 
 
Mikołaj Spytek Ligęza – fundator mauzoleum unieśmiertelnił swój ród. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Po konserwacji okazało się, iż mamy do czynienia ze znakomitymi – na skalę europejską – dziełami sztuki. Zdjęcia wykonane po odnowieniu mauzoleum Ligęzów pozwalają oglądać w zbliżeniu twarze członków możnego rodu, którzy zmarli przed wiekami. Każda z nich jest pełna autentyzmu, zindywidualizowana jak twarz żywego człowieka. Odczyszczenie rzeźb pozwoliło dostrzec niewidoczne przedtem szczegóły. W świetlistym alabastrze oddana została każda zmarszczka na twarzy i każda fałda skóry. Posągi te nie przypominają eksponatów z gabinetu figur woskowych. Przeciwnie: obcujemy ze świetnymi portretami, jednymi z najlepszych rzeźbiarskich dzieł epoki polskiego manieryzmu. 
 
Wybitna sztuka przekracza granice geograficzne i czasowe. Analogie do rzeszowskiego mauzoleum Ligęzów znajdziemy w nagrobkach rodziny królewskiej w hiszpańskim Eskorialu oraz w grobowcu książąt saskich we Freibergu (1595). Mikołaj Spytek Ligęza – fundator mauzoleum unieśmiertelnił swój ród. Niejasna jest sprawa wykonawcy. Mariusz Karpowicz przypisuje autorstwo rzeźb Włochowi Sebastianowi Sali. Większość badaczy jest innego zdania: rzeszowskie mauzoleum wiąże z nazwiskiem wywodzącego się z Wrocławia Jana Pfistera. Kształcił się m. in. w Saksonii, gdzie poznał prace Giovanniego Marii Nosseniego, twórcy wspomnianego mauzoleum książęcego we Freibergu.  Jan Pfister wykonał wspaniały nagrobek Ostrogskich w prezbiterium katedry tarnowskiej oraz nagrobki Sieniawskich w Brzeżanach, stając się jednym z najwybitniejszych przedstawicieli rzeźby lwowskiej XVI/XVII stuleci. 

O mauzoleum Ligęzów pisaliśmy w  numerze wrześniowo-październikowym 2012 r. VIP B&S. Nie zainteresował on nikogo – nawet autorów programu i  wykonawców trasy podziemnej, którzy (nieświadomie?) zrezygnowali  z ośmiu wspaniałych portretów rzeźbiarskich rodu Ligęzów z Mikołajem Spytkiem, właścicielem Rzeszowa i najlepszym bodaj jego gospodarzem na czele. 
 
Autorzy podziemnej ekspozycji „prześlizgują się” również po temacie „rzeszowskiego złota”. Była to jarmarczna tandeta wykonywana prawdopodobnie z tombaku, zdobiona  szkiełkami, imitującymi kamienie szlachetne. Wytwarzana przez partaczy (rzemieślników nie należących do cechu) ze względu na niską cenę zyskała dużą popularność: w Rosji, a także w Zachodniej Europie. Wyroby z „rzeszowskiego złota” znajdziemy w gablotce nieopisane. Nie dowiemy się skąd pochodzą  wyroby, z jakich czasów i z czyich zbiorów. Wyglądają raczej na wytwór fantazji autorów ekspozycji. 
 
Tombakowe „ rzeszowskie złoto” rozpowszechniło się w XVIII i XIX stuleciach. Wcześniejsze są informacje o artystach cechowych (a nie partaczach) – mistrzach jubilerskiego kunsztu. W ostatnich latach XVI w. pracowało w Rzeszowie trzech złotników o nazwisku Kasprowicz. Są to Sebastian, zmarły w 1594 r. oraz dwaj jego synowie: Wawrzyniec i Franciszek. Ich siostra Dorota poślubiła złotnika Jana Zarankiewicza. Mistrzem tego fachu był także Zasański, mąż Ewy, córki Wawrzyńca. 

W  roku 1612 Wawrzyniec Kasprowicz otrzymał zapłatę za „sztukę złota” od samego Mikołaja Spytka Ligęzy. Możnowładca zamówił u niego podarunek dla pary królewskiej z okazji zaślubin Zygmunta III Wazy z Konstancją Austriaczką. Król był miłośnikiem i znawcą wyrobów jubilerskich. Właściciel Rzeszowa z pewnością nie obstalował byle czego u byle kogo. Mistrz Wawrzyniec zdawał sobie sprawę z własnej wartości. Sygnował bowiem  pełnym imieniem i nazwiskiem srebrny pacyfikał znajdujący się w zbiorach Muzeum oo. Bernardynów w Leżajsku. Sygnatura taka (wraz z datą: 1617) jest w tamtych czasach rzadkością. Ten krzyż  to jedyny znany wyrób rzeszowskiego złotnika ( Franciszek Kotula wspomina jeszcze o nieodnalezionej monstrancji Kasprowicza w klasztorze przeworskich Bernardynów). Według klasztornej tradycji leżajski krucyfiks pomyślany został jako relikwiarz drzazgi Krzyża Świętego. Zamówić miał go inny możnowładca: Łukasz Opaliński, fundator miejscowego klasztoru, znawca sztuki, który sprowadził najwybitniejszych artystów do ozdobienia świątyni w Leżajsku.

Cofając się w czasie o stulecie od wyrobów pogardliwie nazywanych „rzeszowskim złotem” dochodzimy do prawdziwych dzieł złotnictwa. Wbrew faktom wciąż pokutują  u nas obiegowe  schematy, iż Rzeszów jest „miastem bez właściwości”, że brakuje tu wybitnych dzieł sztuki i biedna mieścina rozwinęła się dopiero po II wojnie światowej jako stolica województwa. To nieprawda. Świadczą o tym opisane zabytki, zignorowane przez twórców trasy. 
 
Nie wspomnę tu o „małym Dreźnie”, jakim Rzeszów stał się za panowania książąt Lubomirskich czy o Galerii Dąmbskich – kolekcji malarstwa zachodnioeuropejskiego od ponad stu lat eksponowanej najpierw w  ratuszu a później w Muzeum Okręgowym. 
 
Na Uniwersytecie Rzeszowskim istnieją wydziały: Historyczny i Archeologiczny. Oba z prawem doktoryzowania, czy aby na pewno krakowska spółka, która przygotowała ekspozycję „Rzeszowskich Piwnic” skorzystała z wiedzy i doświadczenia rzeszowskich historyków?!
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy