Reklama

Kultura

Widowiskowa przeszłość przywoływana przez rekonstruktorów historii

Katarzyna Grzebyk
Dodano: 10.11.2014
16059_historia_12
Share
Udostępnij
Według szacunków z 2012 roku, w Polsce około 100 tysięcy osób aktywnie angażuje się w działalność ok. 500 rekonstrukcyjnych grup historycznych. Podczas gdy lekcji historii ubywa, w siłę rośnie społeczność rekonstruktorów. Na organizowane przez nich widowiska przychodzą tłumy widzów, grupy uczestniczą w najważniejszych wydarzeniach historycznych, a chętni do założenia munduru i pogłębiania wiedzy historycznej rekrutują się z różnych środowisk i integrują odległe – wydawałoby się – światy: biznesu, służb mundurowych, medycyny, kultury i studentów.
 
Martę Gąsiorowską, jaślankę, kierowniczkę Gminnego Centrum Kultury i Czytelnictwa w Skołyszynie, często spotkać można… w mundurze sanitariuszki 20. Nowosądeckiego Pułku Piechoty. Marta od kilku lat współtworzy Grupę Rekonstrukcji Historycznej Gorlice 1915, skupiającą pasjonatów historii, szczególnie tej dotyczącej I wojny światowej i biorącej w niej udziału armii austriacko-węgierskiej. Wiele z osób należących do grupy Gorlice 1915 jest jednocześnie potomkami Polaków, którym los kazał ubrać niebiesko-szare mundury żołnierzy zaborczej armii.

20. Nowosądecki Pułk Piechoty złożony był z osób z ziemi gorlickiej, limanowskiej i nowosądeckiej, a najważniejszą bitwą, w jakiej pułk brał udział, była bitwa pod Gorlicami z 2 maja 1915 roku, która doprowadziła do przełomu na froncie austriacko-rosyjskim i nie pozwoliła armii carskiej już nigdy nawet zbliżyć się do terenów Beskidu Niskiego – wyjaśnia. – Dlatego każdego roku w rocznicę tych wydarzeń, w Sękowej organizujemy rekonstrukcję historyczną „Gorlice 1915”.
 
Kobiety mile widziane
 
30-osobowe stowarzyszenie skupia w swoich szeregach m.in. nauczycieli, przedsiębiorców, przedstawicieli służb mundurowych i sądownictwa. Jest też 11-letni Bruno, który z jednego munduru już wyrósł, a który wiedzą historyczną mógłby zawstydzić niejednego studenta. W grupie działa trzy kobiety, odgrywające w widowiskach role sanitariuszek. Marta ubolewa, że tak mało. – Przynależność do grupy to nie tylko udział w rekonstrukcjach. Przed każdym wyjazdem, a mamy ich dużo, przygotowujemy coś do jedzenia. Pieczemy ciasta, chleb, robimy smalec i bigos. Kobiety, wbrew pozorom, mają tutaj co robić, ale wiem, że większość kobiet swój wolny czas poświęca rodzinie. Nawet gdy chcą angażować się społecznie, to jednak na ich barkach spoczywa ciężar opieki nad dziećmi – mówi.
 
Przynależność do grupy Gorlice 1915 zobowiązuje do ciągłego pogłębiania wiedzy historycznej. Jej członkowie dosłownie przesiadują na forach historycznych w poszukiwaniu informacji, które mogłyby wzbogacić merytorycznie organizowane przez nich widowiska. Wyjeżdżają na giełdy staroci np. do Czech, by szukać zdjęć ubiorów z tamtych czasów. I, oczywiście, zaczytują się artykułami i książkami historycznymi. Każdy posiada na własność repliki mundurów i broni. 

Żeby być rekonstruktorem, sam mundur nie wystarczy
 
– Jeżeli chcesz być rekonstruktorem, nie wystarczy mundur, bo wtedy jesteś jedynie przebrany za żołnierza. Żeby być rekonstruktorem, trzeba się zaangażować całym sercem. Nie interesujemy się samą wojną, raczej tamtymi czasami i żyjącymi w nich ludźmi. Krzywdzące jest przekonanie, że rekonstrukcje to zabawy dla dużych chłopców, którzy chcą sobie postrzelać. Od chłopaków wymagana jest musztra, więc muszą być sprawni fizycznie i muszą regularnie ćwiczyć. Potrzebna jest znajomość żargonu wojskowego, a przede wszystkim wiedza historyczna – tłumaczy Marta Gąsiorowska. – Na nasze widowiska przychodzą rodziny z dziećmi, studenci, osoby starsze, którzy zadają pytania, dlatego każdy z nas musi posiadać wiedzę i musi umieć ją przekazać.
 
Oprócz organizacji własnych widowisk, grupa Gorlice bierze udział w widowiskach w całej Polsce oraz w Europie. Ponadto, rekonstruktorzy uczestniczą w ważnych wydarzeniach w regionie, jak np. powitanie prezydenta Bronisława Komorowskiego w Gorlicach. Każdego roku są obecni na „Polach chwały” w Niepołomicach. Prowadzą też zajęcia edukacyjne w szkołach. Cel ich widowisk też nie jest przypadkowy. Zdaniem stowarzyszenia, rekonstrukcje owszem sprawiają wielką frajdę i rekonstruktorom i widzom, ale ich sens nie leży w efektownych wybuchach. Żeby miały sens, muszą nie tylko bawić, ale uczyć. Dlatego na każde widowisko w Sękowej grupa zaprasza lektora, który na bieżąco relacjonuje toczące się wydarzenia. Jest nim profesor Andrzej Olejko z Uniwersytetu Rzeszowskiego.

Przemyskie widowiska głośne w całym kraju

Jedną z najgłośniejszych grup rekonstrukcyjnych w Polsce jest Przemyskie Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznej "X D.O.K." . Głównie za sprawą widowisk, jakie organizuje. Widowisk podejmujących niewygodne tematy historyczne, bolesne, często spowite dyplomatyczną zasłoną milczenia. Stowarzyszenie powstało w 2007 roku z inicjatywy Mirosława Majkowskiego i kilku podobnych mu pasjonatów historii: zbieraczy militariów, kolekcjonerów, miłośników mundurów i wojskowości. Zaczynali od mniejszych widowisk, m.in. w Strzyżowie (Operacja Żarnowskie Mosty) i Warszawie, ale już w pierwszym roku działalności zorganizowali głośne widowisko „Operacja Barbarossa – bitwa o Przemyśl", a rok później „Przemyśl – wrzesień 1939", które obejrzało 15 tysięcy widzów i w którym po raz pierwszy w dziejach rekonstrukcji w Polsce wystąpiło 100 cywilów. Mirosław Majkowski, prezes stowarzyszenia, pracownik przemyskiego Sanwilu, przyznaje, że tamte widowiska mocno kulały, a mundurom i broni daleko było do oryginałów.  – Biegaliśmy po polach w czym się dało – wspomina.
 
W maju 2009 roku przemyślanie zaprezentowali inscenizację „A mury runą…", przedstawiającą wydarzenia w Polsce od 1946 do 1989 r. Wystąpiło w niej kilkuset statystów, a akcja rozgrywała się w kilku miejscach Starego Miasta w Przemyślu. Początek 2010 r. to kolejne widowisko historyczno-teatralne „Na nieludzką ziemię…", które było częścią obchodów 70. rocznicy deportacji obywateli Polski w głąb ZSRR. W inscenizacji wystąpiło około pół tysiąca statystów i aktorów, ponadto w widowisku wziął udział autentyczny pociąg z wagonami z lat 30-tych, sprowadzony specjalnie ze Skansenu Taboru Kolejowego w Chabówce. 

Kosztowna lekcja historii
 
Przemyskie stowarzyszenie zrzesza 25 osób, ale w rekonstrukcjach wspierają je inne grupy oraz tłumy statystów. Każde widowisko wiąże się z kilkumiesięcznymi przygotowaniami. – Najpierw pojawia się pomysł w związku ze zbliżającą się rocznicą wydarzeń. Potem czytamy stosy literatury, żeby jak najwierniej odtworzyć atmosferę i wczuć się w klimat tamtych wydarzeń, ponieważ inaczej nie da się wiernie odtworzyć widowiska. Pracuję nad scenariuszem, a następnie rozpoczynamy przygotowywania logistyczne: zbieramy ludzi, organizujemy miejsce, które trzeba zabezpieczyć, zapewnić drogi ewakuacyjne, straż pożarną, karetki i parkingi dla widzów. Musimy też zapewnić nocleg i wyżywienie innym grupom rekonstrukcyjnym. Musimy szukać partnerów i starać się o pieniądze, bo to wszystko kosztuje. Samo widowisko jest wisienką na torcie. Tortem jest całą logistyka – wyjaśnia Mirek Majkowski.
 
Zazwyczaj koszt widowiska wynosi kilka-kilkanaście tysięcy złotych, a większość środków pochłaniają efekty dźwiękowo-wizualne i pirotechnika. Na rekonstrukcje stowarzyszenie musi ściągać broń z koncesjonowanych wypożyczalni. – Sztuka amunicji kosztuje 2,5 zł netto, jeden karabin maszynowy pochłania ok. 500 sztuk amunicji, na widowiskach zazwyczaj jest ok. 5 karabinów maszynowych oraz inne rodzaje broni. To wszystko sporo kosztuje, nie ma nic za darmo. W zamian dajemy społeczeństwu lekcję historii – mówi prezes przemyskiego stowarzyszenia.
 
Potrzebne jest również odpowiednie umundurowanie. Elementy umundurowania i wyposażenia to misternie wykonane repliki, wykonywane na zamówienie, uzależnione od potrzeb widowiska i rodzaju wojsk (inne mundury potrzebne są żołnierzom z września 1939 roku, inne żołnierzom II Brygady Legionów, osobne dla żołnierzy austriackich, wojska polskie na Wschodzie i żołnierzy Wermachtu, ale rekonstruktorzy potrafią się wcielić w każdą rolę – od bojówek UPA po milicję obywatelską). O tym, jak wielką pasją jest dla Mirka Majkowskiego działalność w stowarzyszeniu i organizowanie widowisk historycznych, może świadczyć fakt, że podczas przeprowadzki okazało się, że ma tylko dwie walizki prywatnych ubrań, bo 90 procent jego bagażu stanowił tzw. „szpej” (w języku w języku rekonstruktorów osprzęt wojskowy).

Pokazują to, o czym inni milczą
 
Najgłośniejszym do tej pory widowiskiem zorganizowanym przez PSRH „X D.O.K.” był „Wołyń 1943 – Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary” w 2013 roku. Ogromne widowisko, z udziałem Krzesimira Dębskiego, który w rzezi stracił dziadków, przy poparciu ks. Isakowicza-Zalewskiego, Ewy Siemaszko i Mirosława Hermaszewskiego (ocalał jako 1,5-roczny chłopiec, dzięki temu, że wypadł z rąk matki ściganej przed banderowców i do rana leżał w śniegu, dopóki nie znalazł go ojciec –  przyp. red.) obejrzało 15 tysięcy widzów, którzy nagrodzili je kilkunastominutowymi brawami. Jednak na kilka miesięcy przed rekonstrukcją, w ogólnopolskich mediach rozegrała się publiczna dyskusja z udziałem polityków, historyków i przedstawicieli świata kultury, którzy atakowali przemyskie stowarzyszenie i chcieli zablokować organizację widowiska. Majkowski uważa, że lepszej reklamy widowisko chyba mieć nie mogło. – Dzięki tej burzy wiele osób pierwszy raz usłyszało o Wołyniu. Rekonstrukcja jeszcze się nie odbyła, a spełniła już swój cel – mówi.
 
Przemyskie stowarzyszenie ma na celu również integrację różnych środowisk i grup społecznych. – Przygotowując rekonstrukcje angażujemy harcerzy, strzelców, lokalne teatry, od podstaw tworzymy coś, co staje się dziełem, bo niektóre z rekonstrukcji można porównać ze spektaklami teatralnymi. We współpracy daję szansę wszystkim, także środowisku kibiców, które ukazywane jest jako niszczące i dewastujące wszystko, co spotka na swojej drodze. Owszem, jest w tym trochę prawdy, ale wśród kibiców także są osoby wartościowe, którym tylko trzeba pokazać właściwą drogę. Nikogo nie wykluczam, każdy popełnia w życiu błędy. Sam miałem w życiu potknięcie, które bardzo boleśnie odczułem. Sztuką jest podnieść się z tego potknięcia – tłumaczy.

Choć Mirek Majkowski często spotyka się z krytyką swojej działalności, a niektórzy widzą w nim nawet agenta rosyjskiego, to największą satysfakcję ma wtedy, gdy rozmawia z osobami, które albo przeżyły wydarzenia pokazywane przez niego w widowiskach, albo znają je z relacji rodzinnych, i którzy dziękują za to co robi. – Jest to wzruszające i budujące. Praca w stowarzyszeniu to mnóstwo wyrzeczeń i poświęcanie własnego czasu, więc słowa niekonstruktywnej krytyki wrzucam do kosza – mówi. Sens działalności widzi w pracy z młodzieżą. Co roku w szkołach na terenie Przemyśla stowarzyszenie prowadzi żywe lekcje historii. – Po tych lekcjach nauczyciele pytają: „Co Pan zrobił? Oni nigdy na lekcji tak cicho nie siedzieli.” Robimy to dla przypomnienia historii, bo stan edukacji historycznej w Polsce uważam za katastrofalny. 
 
Powrót do średniowiecza
 
W Rzeszowie od 2008 roku istnieje Drużyna Grodu Horodna zajmująca się odtwórstwem obyczajów oraz kultury materialnej wczesnośredniowiecznych Słowian (XI-XII w.) oraz Wikingów; oraz jej podgrupa – Drużyna Kniazia Daniło przedstawiająca obyczaje i  kulturę XIII-wieczną. Działa w niej 30 sympatyków historii z Rzeszowa i okolic: uczniowie, studenci, przedsiębiorca, prokurator i budowlańcy. – Naszym celem jest jak najbardziej wiarygodne odzwierciedlenie wczesnego średniowiecza, oczywiście na tyle, ile się da – wyjaśnia Janusz Łopata, w drużynie kniaź Lubomir Aleksandrowicz. – Rekonstruując ubiór, uzbrojenie czy zachowanie opieramy się na źródłach historycznych, znaleziskach archeologicznych. Wiedzę czerpiemy m.in. ze znalezionych manuskryptów, malunków, fresków i kronik.
 
Hierarchia w drużynie stylizowana jest na średniowieczną. Są wojowie, grodzianie i niewolnicy, każdy z przybranym z epoki imieniem, we właściwym dla swojego statusu stroju, zazwyczaj własnoręcznie uszytym. Większość z nich zajmuje się rzemiosłem: odlewnictwem, kowalstwem, farbiarstwem, bursztyniarstwem, snycerstwem, tkactwem, warzeniem soli, zielarstwem, filcowaniem czy stemplowanie tkanin. Każdego roku drużyna organizuje niekomercyjną imprezę „Wilczy Trop” w okolicach Kalwarii Pacławskiej, podczas której na trzy dni jej członkowie odcinają się od współczesności. Zostaje tylko 100 hektarów przestrzeni i około 150 rekonstruktorów… Uczestniczą w ogólnopolskich widowiskach, przemarszach i treningach z zaprzyjaźnionymi drużynami, organizują pokazy historyczne. Drużynę zobaczyć można na Święcie Rękawki w Krakowie, w Karpackiej Troi w Trzcinicy k. Jasła, na Festiwalu Słowian i Wikingów na wyspie Wolin, a od niedawna w najnowszym spocie promującym Podkarpacie.
 
 – Misji edukacyjnej nie stawiamy sobie za główny cel, aczkolwiek chętnie organizujemy lekcje żywej historii czy pokazy dla najmłodszych i ciut starszych – mówi Krystyna Łopata, w drużynie kniahini Mojmira, łuczniczka i rzemieślniczka, zajmująca się m.in. wyrobem ozdób i innych przedmiotów dla potrzeb rekonstrukcji. – Niestety, poziom edukacji historycznej w przypadku wczesnego średniowiecza nie jest najlepszy, więc tam gdzie możemy, poprawiamy błędy i niedopowiedzenia, oczywiście powołując się na źródła naukowe.

Wielkie widowiska w 2015 roku
 
Stowarzyszenie ma już plany na następny rok i… znowu będzie o nim głośno. Chce sięgnąć do historii nie tak odległej i przypomnieć historię wojsk polskich na Wschodzie. – Po 1989 roku żołnierze wojska polskiego na Wschodzie z armii generała Berlinga, zostali zepchnięci na margines. Niektórzy nawet mówią o nich „komunistyczne wojsko”. Pamiętajmy jednak, że ci żołnierze najczęściej nie zdążyli przejść do armii Andersa i musieli spędzić kolejne lata w sowieckim piekle. Poznałem kilku żołnierzy z IV Dywizji Piechoty im. Kilińskiego, którzy pochodzili z Wołynia. Wymordowano im całe rodziny, oni nosili w sobie wielką traumę i ich jedyną ucieczką było wstąpienie do armii Berlinga. Czy ich krew różniła się od krwi żołnierzy spod Monte Cassino? Myślimy więc o uczczeniu pamięci żołnierzy walczących pod Lenino, których Stalin wysłał w celu wybicia resztek polskiej  przedwojennej kadry. Myślę również o majowym widowisku upamiętniającym zakończenie wojny w 1945 roku. To nie będzie strzelanina, ale widowsko-alegoria, które ma trafić mocno do świadomości Polaków. Będzie to taka smutna lekcja, z której powinniśmy wyciągnąć wnioski – mówi. 
 
Grupa Gorlice już rozpoczęła przygotowania do przyszłorocznej, 100-rocznicy bitwy pod Gorlicami. Trwają przygotowania nad scenariuszem widowiska i nad pozyskaniem pieniędzy na jego organizację. – Co roku na dwa tygodnie przed rekonstrukcją, wspólnie pracujemy na placu bitwy w Sękowej, żeby odpowiednio przygotować miejsce widowiska. Kosimy trawę, pokrzywy, zbieramy gałęzie. Mało kto wierzy, że robimy to społecznie. Ludzie dziwią się, że nam się chce, bo przecież moglibyśmy sobie w tym czasie zrobić np. grilla – opowiada Marta.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy