Reklama

Kultura

Pamięć. Wielkie nekropolie, nieznane mogiły…

Anna Koniecka
Dodano: 30.10.2016
29874_pamiec_11
Share
Udostępnij
Wielkością władcy jest… jego wielkość. A wielkością zwyczajnego człowieka? Człowieczeństwo? Bohaterskie czyny, za które dostanie pośmiertnie medal, albo gwiazdkę na pagonach, jeżeli uda mu się  przeżyć? 
 
Miasto nagle się zatrzymało. Ludzie, samochody. Zrobiło się cicho, ale jakoś tak dziwnie, że chciało mi się płakać. Wszyscy stali, patrzyli tam, gdzie zaczynała się ulica. Przestraszona, złapałam ojca za rękę. Był wysoki, i kiedy z tej swojej wysokości wreszcie się nade mną pochylił, a trwało to całą wieczność, zobaczyłam, że jest czymś bardzo poruszony; ledwie powstrzymywał łzy. Wziął mnie na ręce i podniósł do góry. Ulicą jechała powolutku ciężarówka z odkrytą burtą, wymoszczona suknem, a za nią następna, i następna. Na ciężarówkach stali, jak na warcie, Podhalańczycy w tych swoich zielonych pelerynach i kapeluszach z piórkiem. – Wiozą prochy naszych żołnierzy spod Narviku – powiedział cicho ojciec. Był 1957 rok. 
 
Miałam wtedy siedem lat i potwornie się bałam, że znów będzie wojna. Robiłam sobie „burzę w uszach” jak zaczynały wyć syreny i jak ojciec nastawiał radio – ciągle słuchał Wolnej Europy. Dużo wyjeżdżał. Dużo chorował. Bardzo. Frontowy żołnierz. Z życiorysem wojennym nie na tamte czasy. Ani na te…
 
Mama panikowała, myślała wracać do miasteczka rodziców, gdzie miało być bezpieczniej w razie w…, nie chciała wymawiać nawet tego słowa. Do kanapy u ciotki Baśki, nasze już były zapchane, chowała kolejne „zapasy” sucharów i świeczek, jakby to miało uratować nam życie. Ojciec tylko z politowaniem kiwał głową. Zapamiętałam jak zakpił (w swoim stylu), gdy jego matce, która nas odwiedziła, wyrwało się, że… „Maryś przeżył piekło wojny”. „Matuś – powiedział z rozbawieniem – to byłby komplement dla piekła, więc nie pleć głupstw.” 
 
Ona wiedziała, czemu to mówi. Gdy wrócił (wrak człowieka, młodziutki starzec, spalone nogi, odmrożony brzuch i trauma wojenna, z którą nigdy się nie uporał), w pierwszej chwili wcale go nie poznała, dopiero jak się odezwał: „Matuś, już jestem…”. Już… Nie widzieli się od 17 września 1939 roku. Musiał uciekać z domu w Wilnie, po tym, jak Litwini aresztowali jego ojca, oficera polskiego wojska, legionistę (Krzyż Walecznych od Marszałka). Potem przychodzili jeszcze wiele razy, i nękali ją: „Gdzie mąż? Gdzie syn? A mąż… od dwóch lat gnił w więzieniu na Łukiszkach. Woreczek złota dała, żeby się tego dowiedzieć. 
 
Małe miasteczko. Dom na przedmieściach, wczesne lata pięćdziesiąte:

Z wiklinowego łóżeczka przysuniętego do dużego weneckiego okna widać było ogród i ścieżkę prowadzącą do furtki. Strasznie się tej ścieżki bałam. Kiedy się tylko rozwidniało, stawałam z nosem przy szybie i śledziłam każdy ruch na ścieżce, każdy cień. Czy to tylko cień, czy idzie ktoś obcy. Przychodził. Rozsiadał się w pokoju, palił śmierdzącego papierosa, strzepywał popiół na lakierowaną podłogę i pytał w kółko o to samo mamę: „Gdzie mąż? Ucik?” A mama – że nie uciekł, tylko wyjechał na delegację. A ten znowu swoje: „On ucik, aha, on ucik”. I gryzmolił coś na kartce.  I tak za każdym razem… 
 
Wizyty o świcie się zagęszczały. Trzeba było jechać do nieznanego dużego miasta. Ojciec tam czekał.
 
Nie rozstawał się nigdy z malutką ołowianą figurką świętego Antoniego, z utrąconą nóżką. Talizman z frontu. Drugą figurkę patrona zagubionych, ulepioną z chleba, mama musiała spalić. Była tak okropnie zawszona. Czemu święty Antoni okulał, czy ten drugi został ulepiony z obozowego chleba w Kałudze, dokąd NKWD posłało ojca razem z innymi żołnierzami z Wileńskiej Brygady AK, żeby wyrąbywali okoliczne lasy? U smolarza, gdzie się ukrywał jak uciekł z obozu, chleba nie było, bo skąd – leśna głusza, krowa i poletko kartofli. Mleko z kartoflami – tylko to jedli. Spuchł od tego, a siły w rękach nie miał nic. Smak chleba przypomniał sobie, kiedy szedł z I Armią Wojska Polskiego na Berlin. 
 
Ołowianą figurkę św. Antoniego mama dała mu w ostatnią drogę. Długo się wahała, czy napisać na nagrobku wojenny życiorys ojca. W końcu  jednak to zrobiła. Chociaż on, póki żył, ciągle powtarzał: „Ja im (…) nie wierzę”. Nigdy się nie ujawnił. Próbował uchronić  nas „od wszelkiego złego”. Siebie nie zdołał. 
 
Kiedy był już bardzo chory, mama po kryjomu wzięła jego medale i odznaczenia i razem z podaniem o jakieś lekarstwo nie do zdobycia przez zwykłego śmiertelnika, zaniosła do rady narodowej.  Ostatni gest rozpaczy. A przewodniczący, Bóg i car peerelowskiej władzy, nawet nie spojrzał, tylko wycedził przez zęby: „Tooo teraz nie ma żadnego znaczenia.”
„Lepiej, że Maryś umarł i się o tym nie dowiedział , bo pewnie znów pękłoby mu serce” – pocieszała się mama. Z biegiem lat miała coraz więcej powodów, żeby powtarzać: „Lepiej, że Maryś nie dożył tych czasów…” I, że nie o taką Polskę walczył…
 
Ważna lekcja, jej sens dziś można by streścić tak: żołnierz umiera dwa razy. Raz na polu bitwy, drugi raz, kiedy umiera o nim pamięć. (Lub: potrzebny jako mięso armatnie, a potem tylko na kompost.) 
 
 
Kiszyniów (Mołdawia) –  cmentarz komunalny. Z polskich mogił zostały tylko krzyźe… Fot. Anna Koniecka
 
Pytanie wstydliwe  – dla odchodzącego, jak moje pokolenia: co będą wiedziały następne pokolenia, którym na chybcika piszą teraz nowe podręczniki, piszą na nowo historię? Jaka ona będzie, ta nowa historia o polskich żołnierzach II wojny światowej?  Że polska armia to ta, co walczyła na Zachodzie, a ta, co walczyła na Wschodzie, co stamtąd szła do Polski, to zdrajcy? Nie mają w wolnej Polsce nawet prawa do apelu poległych. Nie istnieją.
 
Zaświeci im ktoś świeczkę, kiedy bliscy rozsypią się w popiół.
 
 – Współczesne pokolenie, niestety, nie z własnej winy, jest nieukiem, jeśli chodzi o wiadomości historyczne. A przecież człowiek bez własnej historii, bez przeszłości ojców, dobrej i złej, sam jest nikim  – mówił Jerzy Janicki, kiedyśmy się spotkali dawno temu w Rzeszowie. Pracował już  nie nad fabułą i serialami które pokochały tłumy widzów, lecz nad filmowymi dokumentami, jednymi z ostatnich, jakie zdążył zrobić. Cykl o Cmentarzu Łyczakowskim  – wzruszający, epicki – jak to u Janickiego, dopiero co zakończył.(Cykl realizowany wspólnie z rzeszowską telewizją.)  O profesorze Banachu – jednym z największych matematyków XX wieku, pochowanym po sublokatorsku, jak się okazało, w grobowcu państwa Ridlów , znanych lwowskich kupców  – zaczynał. 
 
 – Robię – mówił  Janicki – te filmy w nadziei, że chociaż trochę uzupełnią braki edukacyjne. To pokolenie strasznie mało wie o Lwowie, o samym mieście, które przez 650 lat służyło polskiej kulturze, sztuce, polskiej historii. A którego  na skutek prawie półwiecznego zakazu cenzuralnego nawet z nazwy nie można było wymieniać… 
 
O stosunku lwowskich władz do polskiego przedsięwzięcia mówił, że spotykali się wszędzie z życzliwą ciekawością. I… za słoną opłatą pozwolono im wszystko fotografować. Nawet gdy chcieli pokazać kilka znaczących grobowców postaci zasłużonych dla ukraińskiej kultury czy historii. A więc przede wszystkim Iwana Franko, czy malarzy – Trusza,  Nowakowskiego.
 
 – Gdy chcieliśmy film zilustrować obrazami, to w muzeum kustoszka zażądała od nas 30 dolarów za sfilmowanie jednego obrazu. Proszę pani, mówię, przecież macie wyjątkową okazję żeby cały świat z naszego filmu dowiedział się jakich macie wspaniałych malarzy. Ale to nie był argument dla kustoszki, więc powiedziałem jej, że kupię pewnie za 5 hrywien album… i tak rzeczywiście zrobiliśmy. Jakoś nie bardzo doceniają te nasze starania – skwitował reżyser.
 
Dlaczego o tym wspominam po latach? Bo wtedy, gdy nie było z ukraińskiej strony „tak ostentacyjnie przyjacielskich” stosunków politycznych, jak są deklarowane teraz, nie trzeba było wysyłać dramatycznych sygnałów, że trzeba ratować cmentarz Orląt Lwowskich! Cmentarz Obrońców Lwowa poległych w l. 1918-1920. Pochowano na nim prawie 3 tysiące żołnierzy, to byli młodzi chłopcy, Orlęta lwowskie. Najmłodszy miał 9 lat…
 
(…)Lwowska rada obwodowa zwróciła się do policji o sprawdzenie, czy posągi dwóch lwów, które powróciły w grudniu na Cmentarz Orląt Lwowskich, znalazły się tam legalnie (…) Mogą one wyrażać treść antyukraińską, symbolizować okupację ukraińskich ziem i obrażać uczucia narodowe Ukraińców” – głosi uchwała cytowana przez portal Zaxid.net.
 „Pomnik walczących przeciwko Ukrainie Polaków trzeba będzie zburzyć. Trzeba go będzie zburzyć koniecznie!” – mówił w wywiadzie dla kherson.life lider partii Bractwo Dmytro Korczyński. 
 
Kresowianie: „Polscy politycy nie stają w prawdzie, gdy władze ukraińskie lżą polskich bohaterów czy zwykłych obywateli zamordowanych w procesie ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA, nie udzielają jakiegokolwiek wsparcia Polakom(…)”/kresy24.pl/

IWIENIEC

Na miejscowym cmentarzu spoczywają Kazimierz, brat Feliksa Dzierżyńskiego, oraz żona Kazimierza, Łucja. Grób ktoś odbudował, chociaż poprzednia elewacja była całkiem dobra, jak na białoruski standard. Na płycie często leżą polne kwiaty. Dzieci przynoszą. Wdzięczna pamięć kolejnego pokolenia, które wie, że podczas II wojny Kazimierz i Łucja uratowali wielu ludziom w miasteczku życie; Polakom, Białorusinom. Łucja pracowała w niemieckiej komendanturze, wynosiła stamtąd informacje, kto ma być wywieziony do obozu, kto na rozstrzelanie. Ostrzegała, ludzie mogli uciec. W dworku w Dzierżynowie ukrywali partyzantów. Niemcy spalili folwark. Łucję i Kazimierza rozstrzelali. Najmłodszego z braci Dzierżyńskich – Władysława – zabili w obozie w Radogoszczy.
 
Na płycie nagrobnej: „Kazimierz Edmundowicz i Łucja Wilhelmowna Dzierzyńskie rozstrzelane przez niemieckich faszystów 24. lipca 1943 za związek z partyzantami”
Niedaleko grobu Dzierżyńskich jest starannie odnowiony grób Piotra Turkałło, zm. w 1939 r. Jakaś kobieta poprosiła, żeby zrobić zdjęcie. Jako dowód, że ona nie zmarnowała pieniędzy, które podał przez kogoś krewny  p. Piotra. Nie zmarnowała.
 
UZBEKISTAN 

Halim Samijew ma 78 lat. Całe życie mieszka  na przedmieściach Szahrisabz. Nie w centrum, gdzie właśnie stanął kolejny pomnik legendarnego wodza Tamerlana, który tu się urodził. Stare, tradycyjne domy wyburzono, buduje się nowe, jednakowe, jak pod sznurek. 
 
Na przedmieściu zostało po dawnemu – domy, płoty, łączka. Na drodze z pokruszonym asfaltem w kałuży kąpią się kaczki. Spokojne miejsce na wieczny odpoczynek.
 
 
Szahrizabs w Uzbekistanie. Polski cmentarz wojenny. Fot. Anna Koniecka
 
Małym polskim cmentarzem urządzonym na wzniesieniu wyrastającym kilka schodków ponad asfalt opiekuje się Samijew.  Mówi, że pamięta polskich żołnierzy, którzy tutaj byli. – No jak nie pamiętać, no jak?! Byłem wtedy ciągle głodny. Miałem pięć lat. Wszyscy w Szahrisabz i w całym Uzbekistanie głodowali. Matka raz na dzień coś ugotowała, i tyle. Koło południa byliśmy tak strasznie głodni, że  każdy pędził  na wyścigi do obozu, do Polaków. Żołnierze też głodowali, ale dzielili się z nami, czym mieli. Kawałkiem chleba, kostką cukru, pokruszoną, żeby dla więcej dzieci starczyło. A nas było dużo.
 
 – To był straszny czas – wspomina Samijew – Wszyscyśmy chorowali z niedożywienia. Polaków umierało najwięcej. W Uzbekistanie jest jedenaście polskich cmentarzy, 2,5 tysiąca żołnierskich grobów, a przecież nie wszystkie zostały odnalezione. Chyba już nikt nie szuka.
 
Na cmentarzu w Szchrizabs: Tu spoczywają Polacy 256 żołnierzy Armii Polskiej na Wschodzie gen. Wł. Andersa i osoby cywilne, byli jeńcy, więźniowie sowieckich łagrów, zmarli w 1942 roku w drodze do ojczyzny.
 
Halim Samijew pielęgnuje róże, które posadził na cmentarzu. Pięknie kwitną. W tym pustynnym, upalnym klimacie. Mówi z dumą, że to dla niego zaszczyt, że opiekę nad cmentarzem powierzono właśnie jemu. Tylko tak może się odwdzięczyć za najpiękniejsze smaki dzieciństwa: chleba i cukru…
 
Na starym nagrobku ktoś niewprawną ręką wyrył w kamieniu:
 
‘ Zwłoki twe leżą w obcej ziemi/ Lecz Duch w Polsce między Swymi’
 Uzbecy obcy, a swoi…
 
W szkole w Kitobie, gdzie  w czasie wojny był szpital, znowu uczą się dzieci. Polski cmentarz jest spory kawałek dalej, schowany za białym murem, odgradzającym od zabudowań i nadrzecznej łąki.
 
– Za czasów mojego dzieciństwa – wspomina Gulczechra – rzeczka była szersza, przychodziliśmy się tu kąpać. Wiedzieliśmy, że są tu groby, ale cmentarza nie było.  Dopiero jak przyjechała jakaś kobieta z Francji i odnalazła grób dziadka, dała pieniądze, żeby się opiekować tym miejscem. A potem Polacy wybudowali cmentarz.
 
Anwar Rustamow, „achrannik” cmentarza, opowiada, jak jego dziadek, Hasan Karimow, uratował ten kawałek ziemi gdzie były polskie groby z czasów II wojny. Dowiedział się, że będą dzielić ziemię. Prędko ogrodził tę działkę, inaczej rosłaby tu już dawno bawełna.
 
Gulczechra z Kitoby jest lekarką. Jej babcia pracowała podczas wojny w szpitalu w Kitobie, urządzonym w miejscowej szkole. Opowiadała, jak  zwożono tam polskich i rosyjskich żołnierzy z różnych miejsc, m.in. z pobliskiego Szahrisabz. 
 
Nie było gdzie kłaść żołnierzy, nie było czym leczyć, umierali masowo, z wycieńczenia; dyzenteria i tyfus zabierały najwięcej. Nie było w czym chować zmarłych.
 
 – Starzy Uzbecy oddawali im swoje kafeny – opowiada lekarka. – Każdy stary człowiek u nas przygotowuje dla siebie kafen; 20-metrowy zwój materiału, w który zostanie zawinięty kiedy umrze. Każdy Muzułmanin musi mieć kafen. A oni oddawali je żołnierzom, bo umierali bez nikogo bliskiego. 
 
Gulczechra prosiła, żeby sfotografować na cmentarzu w Kitobie tablice z nazwiskami pochowanych tu żołnierzy. Może któregoś szuka rodzina, a on tutaj jest i czeka…
 
Od lutego do końca sierpnia 1942 roku zmarło w Uzbekistanie, Kazachstanie i Kirgistanie ponad 3100 żołnierzy polskich z Armii Andersa, sformowanej w Związku Radzieckim. Liczby ofiar wśród ludności cywilnej, przemieszczającej się wraz z wojskiem na Zachód, nie ustalono. Szacuje się, że mogło być nawet 10 tysięcy.   
 
TOBRUK  
 
Pustynia za miastem jest brzydka, kamienista; szary pył, pod nim skała. Okopać się w tej skale nie sposób. Okopy – jakie były, takie zostały. Płytkie zagłębienia, osłonięte ledwo paroma kamieniami. Są jeszcze obrysowane na ziemi, olbrzymie regularne kwatery w kształcie prostokąta, obramowane drobnymi kamykami. Czemu i komu służyły?
 
Przyjeżdżałam do Tobruku w latach siedemdziesiątych – i później. Ważniejszy od szukania śladów wojny na pustyni zawsze był cmentarz. Obowiązek niepisany, nie nakazany. Tobruk – 22 lipca, Dzień Zadusznych, 9 maja (Dzień Zwycięstwa, obchodzony w PRL-u; teraz zbrodnia zakazana!). Kto mógł, jechał. Kto bliżej miał – częściej. Oficjalne delegacje swoją drogą, ochotnicy – swoją (pracujący w Libii, rodziny).
 
1600 kilometrów z Trypolisu do Tobruku – jazda całą nockę (z hakiem). Autostrada jak stół, budowana m.in. przez Polaków. Z Polski: świeczki, lampki, dwa znicze (upchane w walizce na ryzyko, czy się nie stłuką w drodze do Libii). Czerwony i biały, żeby symbolizowały Polskę. I żeby było od siebie, a nie że wypada…
 
Przepasywanie biało czerwoną wstążką przyszło później. Chociaż i bez tego widać z daleka, które groby są polskie – mają lekko spiczaste zwieńczenie; tak jest na wszystkich cmentarzach rekonstruowanych lub budowanych przez Polskę. 
 
Cmentarz aliancki w Tobruku – ostatnie miejsce na ziemi dla przeszło czterech tysięcy żołnierzy. Australijczycy, Hindusi, Nowozelandczycy, Czesi; wiele nacji. Polacy z Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich – 109 żołnierzy. 
 
Kapral Waliczek (…)„wyleciał na minie, kiedy wchodziliśmy na wzgórze Medauer. Niemcy i Włosi mieli tam betonowe schrony, do których dojście było zaminowane. Nasi saperzy rozminowali wąskie przejścia. Pozostały jednak miny powiązane drutami. Jeśli o któryś z nich się zahaczyło, mina wyskakiwała na metr wysokości i wtedy wybuchała. Ja prowadziłem grupę, kpr. Waliczek szedł za mną i osłonił mnie swoim ciałem. Zawadził nogą o minę, która wyskoczyła za jego plecami i wybuchła. Kiedy usłyszałem wybuch doskoczyłem do niego, zdążyłem położyć go sobie na kolanach, ale całe jego wnętrzności już wypłynęły na zewnątrz i zmarł mi na kolanach…/ Tadeusz Maj, weteran kampanii wrześniowej i walk o Tobruk/
 
Grób kaprala Jaroszewicza z Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich jest na cmentarzu wojennym w Benghazi. Był… Został zdewastowany razem z 200. innymi grobami przed czterema laty. Krzyż, symbolizujący wszystkich poległych, rąbany siekierą, rozwalone kopniakami nagrobki. Zrobili to  młodzi Libijczycy; jest nagranie. Według „Daily Mail” dewastacja cmentarza wojennego mogła być odwetem islamistów za spalenie Koranu przez amerykańskich żołnierzy w Afganistanie….
 
Cmentarz ma być odrestaurowany, pod warunkiem, że przeprowadzenie prac będzie bezpieczne. 

Nie ma na razie nadziei na spokój w Libii. Niewysłuchana modlitwa.
 
 „Modlitwie za poległych”
 
Wieczne odpoczywanie
Leżącym szeregiem w grobach,
Pod piaskiem, pod kamieniami,
W obcej ziemi chwałą okrytej,
Zabitych cekaemami, 
Zmarłych z wojennych ran – Żołnierzom Rzeczypospolitej,
Raczyłeś dać Panie. […] Którym cmentarz w Tobruku dany miast polskiego, Daj ciszę niezmąconą snu wiekuistego./Tadeusz Sowicki/  
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy