Reklama

Kultura

Marian Kruczek. Czarodziej rzeźby spod Sanoka

Antoni Adamski
Dodano: 28.12.2019
30382_glowne
Share
Udostępnij
Scenerią życia Mariana Kruczka było monotonne nowohuckie blokowisko budującego się socjalistycznego miasta. Lecz  to właśnie ono zmieniło początkującego  malarza i grafika w genialnego rzeźbiarza. Jak sam wspominał, kiedyś przypadkowo spojrzał przez okno na plac budowy. Zobaczył tam kilka przedmiotów: pręty zbrojeniowe, pół worka cementu, trochę gliny, jakiś drut. Stworzył z nich swoją własną rzeczywistość artystyczną.
 
„Nie byłem wtedy człowiekiem zamożnym, nie stać mnie było na drogi materiał rzeźbiarski, a to, co znalazłem, okazało się artystycznie użyteczne”. Zbierał je z chłopską zapobiegliwością wypływającą z biedy, bo przecież „ w gospodarstwie może przydać się wszystko”.  Wyobraźnię Kruczka zaszczepiła „obfitość” dóbr, których wprawdzie nie można było dostać bez znajomości w państwowych sklepach i hurtowniach, ale które w nadmiarze marnowały się w trakcie budowy. Wystarczyło się schylić…

Najpierw Marian Kruczek wykonywał grafiki  (przełom lat 50/60). To cykl „Obłąkanych tancerek” oraz „Komedianci”, „Zwiastun”, „Chodaczki”, „Księżniczka nocy”- śmieszne postaci przypominające ilustracje do nienapisanej baśni. Były to stwory skomponowane – metodą stemplowania – z pracowicie odbijanych wprost na papierze trybików, kółek, taśm i grzebieniastych listw, które już niedługo będą wchodziły w skład jego rzeźb. Jedna z pierwszych kompozycji przestrzennych nosiła tytuł „Babałyga” (1959 r.), w której drewniane: widelec i łyżka przemieniają się w bajkową postać. W następnym roku powstała „Kapela” przedstawiająca trzy postacie. Głowy dwóch bocznych wykonane zostały z drewnianych gałek, a ich tułów z metalowych szczotek oraz sprężyn. Postać centralna ma owadzi odwłok wyczarowany z metalowego okucia, zaś głowę z elementów słuchawki telefonicznej i metalowej spirali. W ten sposób do świata Mariana Kruczka wkroczyły przedmioty ze złomowiska, tzw. „szpeje” (podobnie jak malarz-abstrakcjonista Tadeusz Brzozowski Kruczek miał zamiłowanie do osobliwych nazw, których używał jako tytułów prac).

"Trzej muszkieterowie".

W trzy lata później Marian Kruczek  jest już dojrzałym artystą, o czym świadczy kompozycja przestrzenna „Moja Matka”(1964). Tytułowa postać przeniesiona została jakby z wiejskiej kapliczki. Jak Madonna trzyma w przed sobą dziecko, witające świat szeroko otwartymi ramionami. Głowę Matki otacza aureola wykonana z zębatego koła, a jej postać okala metalowa obręcz w migdałowatym kształcie  – echo średniowiecznej mandorli. Od ramion Matki odchodzą druciane promienie jak od postaci Madonny-Opiekunki na religijnym barokowym wizerunku. Stary schemat ikonograficzny powtórzony został w nowym materiale: betonie, przy użyciu metalowych przedmiotów. Artysta podkreślał, iż:

 „Powrót do dzieciństwa nie jest żadną ujmą, „hańbą” czy upokorzeniem intelektualnym…Ile razy chcemy być szczerzy, wracamy do dzieciństwa, do  tego świata, który  zawsze wydawał mi się najpiękniejszy. Uważam, że zwłaszcza w sztuce powinniśmy mówić jak najszczerzej”   

Podobnie jak dadaistom świat wydawał się Kruczkowi absurdalnym mechanizmem z tajemnicza maszynerią poruszaną przez niewiadomą, ukrytą siłę. Wyobraźnię artysty pobudzały najzwyczajniejsze przedmioty znalezione na złomowisku: kółka, trybiki, śrubki, dźwignie, przekładnie, nakładki i przekładki, rurki, łańcuchy, sprężynki – na gwoździach, sztućcach i drutach skończywszy. Posługiwał się także tradycyjnymi wyrobami kowalskimi: podkowami, skoblami, a także starymi okuciami i szyldzikami z od mebli.  Składał  z nich postacie ludzkie i korpusy zwierząt, a nierzadko rozbudowane sceny z figurami skrzatów, księżniczek, karłów, chrząszczy, fantastycznych ptaków i roślin. To mu nie wystarczało, ozdabiał powierzchnie rzeźb: koralikami, muszelkami, guzikami, skrawkami kolorowych metali lub wyciskanymi w plastiku ornamentami o jarmarcznym rodowodzie. Te fantastyczne stwory później dekorował pracowicie jak sztukator. Każdy centymetr ich powierzchni ozdabiał na zasadzie horror vacui –  lęku przed pustką, przed pozostawieniem choćby centymetra kwadratowego wolnego od ozdób miejsca. „Pamiętam górzyste pola mojego ojca, które on pieczołowicie uprawiał. W ten sam sposób ja chcę pokrywać całą przestrzeń moich prac”– wyjaśniał artysta.

Rzeźby powstawały z najzwyklejszych przedmiotów. „Wścieklica”(1970) to stwór, który ma korpus wykonany z ręcznie kutej żelaznej klamki z zapadką, skrzydła z lemiesza, a dziób z zaworu silnika samochodowego. „Kopacz” (1970) straszy groźnymi czułkami z zagiętych wideł, jego nogi są z kółek, zaś bogato dekorowany betonowy odwłok, osadzony (został) na rusztowaniu z wygiętego drutu. „Sonda – Ślady czasu”(1977) to niby-ptak zbudowany z metalowych, spiralnie zwiniętych na końcach elementów połączonych ze sprzęgłem samochodowym (identyfikację zawdzięczam precyzyjnym opisom Katarzyny Winnickiej umieszczonym w katalogu zbiorów Muzeum Historycznego, Sanok 2007). Inne prace „zdobywają przestrzeń” dzięki wysuniętym w górę prętom, szczotkom czy frędzlom, uformowanym w fantastyczne kształty drutom, rozgałęziającym się jak korona rozrośniętego drzewa. Postacie „Trzech muszkieterów”(1970) to skrzaty z bajki w dziwacznych hełmach zdobionych drucianymi pióropuszami; dzierżą one długaśne lance. „Gościniec” (1975) jest stworem zamkniętym w owal starej podkowy, z niby-nóżkami (z których na dodatek zwisają szczotki) i ogonem z łańcucha zakończonym ostrym szpikulcem. „Szara mysz”(1965) i „Szuja” (1966) jeżą się groźnie wystawiając wysoko druciane grzywy.

"Chodaczki".

Znacząca część rzeźb Kruczka  to kompozycje płaskie, ozdobne,  symetryczne:  „Dla mnie symetria jest istotna, witalna; to co jest asymetryczne, znajduje się w rozsypce” – podkreślał artysta. Są to właściwie płaskorzeźby z kolorowanego betonu z wyciśniętymi w tym tworzywie bajkowymi sylwetkami  fantastycznych stworów i realnych zwierząt. Niekiedy kompozycja jest otwarta: rozbudowana za pomocą metalowych dodatków. Np. „Chodaki dziwaki” (1967) to dwie bliźniacze figurki zamknięte w owalach i połączone metalowymi taśmami. Postacie dzierżą w rękach pogrzebacze, wykraczające  daleko poza kontur rzeźby. Ich głowy ozdabiają  drucianymi misternie wygiętymi czułkami, zaś z odwłoków zwisa zamknięty na kłódkę łańcuch. Kiedy indziej artysta zamyka zwartą kompozycję bogatym ornamentem z metalowych i plastikowych drobiazgów, kolorowych szkiełek lub koralików zatopionych betonie.

Marian Kruczek  spiętrzył swe bajkowe, płaskorzeźbione stwory w dwóch unikalnych kratach wykonanych dla Domu Sztuki w Rzeszowie (1965-69) oraz dla  statku „Bieszczady”(1965). Rzeszowska krata – zamówiona przez Cezarego Kotowicza, pierwszego dyrektora Biura Wystaw Artystycznych – przywodzi na myśl cerkiewny ikonostas z górnym rzędem fantastycznych postaci niby proroków starotestamentowych, ze skrzatami (zamiast archaniołów) na obramieniu bogato zdobionych drzwi, stylizowanych na carskie wrota.

Statek „Bieszczady” zamówiony przez Polską Żeglugę Oceaniczną ze Szczecina był wizytówką naszego regionu. Województwo rzeszowskie  wyposażało „Bieszczady” we wszystko: od sztućców i szkła stołowego po dzieła sztuki. Wydział Kultury Wojewódzkiej Rady Narodowej kupował do reprezentacyjnych wnętrz statku nawet trofea myśliwskie: jelenie poroża, a nawet wypchaną głowę rysia. Na honorowym miejscu – w messie (czyli jadalni) kapitańskiej zamontowano kratę Mariana Kruczka. Była dwa razy mniejsza niż rzeszowska: liczyła w sumie kilkadziesiąt płaskorzeźb. „Bieszczady” były dla Rzeszowszczyzny przedsięwzięciem priorytetowym. Matką chrzestną statku i gościem honorowym pierwszego rejsu została Irena Kruczek, żona I sekretarza partii. Kapitanem mianowano osobę „medialną”: Danutę Walas – Kobylińską, pierwszą w kraju kobietę wykonującą ten zawód. „Bieszczady” kursowały między portami europejskimi oraz pływały do obu Ameryk. W 1986 r. statek został sprzedany na złom i  zezłomowany w stoczni w Szanghaju. W Polsce nie ma stoczni złomowych. To specjalność Indii, Pakistanu, Bangladeszu i Chin, gdzie biedota rozmontowuje statek na części. Wcześniej w Szczecinie całe wyposażenie – w tym krata Mariana Kruczka – zostało zdemontowane, jak powiedział mi kapitan Marcin Bartolewski, który dowodził statkiem w czasie ostatniego rejsu. W ten rejs wypłynął już bez niej: krata wraz z innymi częściami wyposażenia zostały złożone na nadbrzeżu portowym w Szczecinie. Gdy w roku 2006 poszukiwałem kraty Kruczka ze statku „Bieszczady” nie pozostał po niej ani żaden materialny ślad, ani nawet ulotne wspomnienie. Jeżeli potajemnie nie uratował jej jakiś kolekcjoner, skończyła tam, skąd wzięła swój początek: na złomowisku.

"Szara mysz".

Figury Kruczka z obu kraty są tajemnicze, hieratyczne, nieruchome jak postacie cerkiewnych świętych. To subiektywne spojrzenie na tajemnicę sacrum – zaskakujące i równie autentyczne jak święci oglądani w cerkwiach i utrwalani w akwarelkach przez Nikifora. Obaj pochodzili z ziem, na których kultura Wschodu zderzała się z kulturą Zachodu. W wypadku Kruczka nie może być mowy o sztuce naiwnej. Raczej o naiwnym  – odkrywczym spojrzeniu na świat wspólnym artystom  i dzieciom.

Sztuka XX wieku burzyła istniejący porządek estetyczny. Marian Kruczek stworzył swój własny świat używając odpadów znalezionych na złomowisku. Była to jego własna kreacja: spójna, zamknięta, oparta na fantastycznych skojarzeniach, tym bardziej zaskakujących im banalniejsze przedmioty włączał do swoich prac. Bez obawy o śmieszność posługiwał się tandetą i kiczem, które umiał podporządkować własnej koncepcji świata. Świata rozpiętego na dwóch biegunach: od bajki po swoiście pojmowane sacrum. Był wizjonerem: człowiekiem skazanym na niezrozumienie. Zbyt wiele jego prac zostało zniszczonych uległo zniszczeniu. Gdyby nie galerie artysty w muzeach w Sanoku i Zielonej Górze jego sztuka pozostałaby zapomniana. Niewielkim kosztem można by stworzyć taką niewielką galerię również w Domu Sztuki w Rzeszowie. Wystarczyłoby specjalne podświetlenie istniejącej kraty oraz stojącej nieopodal rzeźby „Szara mysz”, a także odpowiednie objaśnienia na ścianie. Byleby dalej obojętnie nie przechodzić obok arcydzieł Mariana Kruczka.                                           


Marian Kruczek, urodził się w 1927 r. w Płowcach koło Sanoka. Po ukończeniu Liceum Plastycznego w Krakowie studiował w  tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych. W 1954 r. obronił dyplom u prof. T. Łakomskiego na Wydziale Malarstwa tej uczelni, której wykładowcą został w późniejszych latach. Był współzałożycielem  teatru lalkowego „Widzimisię”, członkiem Stowarzyszenia Twórczego „Nowa Huta”. W roku 1963 rozpoczął europejską karierę artystyczną od wystawy indywidualnej w Upsali (Szwecja, 1963 r.). Swe prace wystawiał wielokrotnie w tym kraju, a także w Belgii, USA (Miami Museum of Modern Art., Floryda 1964), we Francji (ekspozycje w Galerie Lambert w Paryżu w 1969, 1971, 1972), Republice Federalnej Niemiec, Szwajcarii. Zrealizował duże kompozycje m.in. „Zdobyta przestrzeń” w Nowej Hucie, 1973  kratę w Domu Sztuki w Rzeszowie, 1965-69 oraz kratę dla statku „Bieszczady”- Polska   Żegluga Morska w Szczecinie, 1965 (zaginiona? zniszczona? w 1986). Zmarł w 1983 r. w Krakowie – Nowej Hucie.

Kolekcje jego prac znajdują się w Muzeum Historycznym w Sanoku oraz w Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy