Reklama

Kultura

W pracowni Staszka Jachyma. Alchemika

Antoni Adamski
Dodano: 26.03.2017
31824_jachym_14
Share
Udostępnij
Oglądanie obrazów w pracowni Staszka przypominało wędrówkę: przedzieranie się przez gąszcz tropikalnej puszczy, w której nie czyhało niebezpieczeństwo, lecz nadmiar niespodzianek.
 
Obrazy leżały w stosach na podłodze. Malował je najczęściej na tym, co miał pod ręką: na płóciennych okładkach książek, stolniczce, kawałku deski ze starego ula, na papierze na którym drukarnia dokonywała próbnych odbitek reprodukcji, a nawet na kartonowym opakowaniu po pizzy. Należało je ostrożnie przekładać, aby stos nie zawalił się na widza.
 
Na samym spodzie można było odnaleźć wspaniałe, nigdy nie oglądane prace, które dla samego Autora stawały się niespodzianką. Po prostu o nich zapomniał, a teraz przyglądał się „odkrytym” obrazom, badając czy można uznać je za skończone. Kiedyś ktoś podsłuchał wybitnego pianistę, Adama Harasiewicza, który po obejrzeniu wystawy w Domu Sztuki powiedział do żony: „A teraz chodźmy do Jachyma przewalać…”. Chodziło o przedzieranie się przez stosy obrazów w pracowni i ich niełatwy wybór przed zakupem.
 
Nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy wszedłem do tej pracowni. Mam wrażenie, że znałem ją od zawsze. Były tam przedmioty dziwne i banalne, tuzinkowe i bardzo rzadkie: niklowane puchary „przechodnie”, stara fotografia trzech kobiet w strojach z końca XIX stulecia z lwowskiego zakładu „Kordian”, szklane butle o niespotykanych kształtach, ślubny pantofelek matki malarza, oficerek dziadka Staszka – jeden z pary, w których przewędrował  Stany Zjednoczone, partyjna legitymacja i rzeźby ludowe.
 
 
Fot. Krzysztof Łokaj
 
Wejście do pracowni oznaczało wejście w Jego malarstwo. Niektóre z tych przedmiotów stale pojawiały się w Jego kompozycjach: odrealnione, nasycone kolorem i światłem. Było gięte krzesło, którego oparcie  obecne jest na dziesiątkach martwych natur. A także ogromna szklana ryba czy staromodna kartonowa walizka – dawna własność niejakiego Roerade z Rotterdamu (o czym informował napis na wieku), wysłużona mosiężna trąba, lufa armatki-wiwatówki z XVII w. (nowa kopia), dwa barwne ptaki i drewniany centaur. 
 
Jedna z martwych natur Staszka nosi tytuł „Pracownia alchemika”. Rozpoznajemy na niej stojące w pracowni słoje, butle, retorty, moździerze – takie, w jakich niegdyś alchemik przemieniał ołów w złoto. Tak On umiał zbiór przypadkowych przedmiotów przekształcać w obrazy, nadając im nowe znaczenie i własny sens: niecodzienny, wręcz czarodziejski. Przedmioty te – odrealnione, nasycone mocnymi barwami, wydobyte na pierwszy plan za pomocą intensywnego światła lub pogrążone w mroku – budują kompozycje. Wypełniają przedstawione w martwych naturach wnętrza, nadając im tajemnicze, nieoczekiwane, niekiedy nadrealistyczne znaczenia. Jest to malarstwo intuicyjne; dużą rolę odgrywa w nim podświadomość artysty.
 
Malując pejzaże, portrety i martwe natury nie odtwarza rzeczywistości. Krajobrazy, twarze, kształty pojawiają się na jego obrazach w sposób niewytłumaczalny, nieoczekiwanie dla samego autora, który mówił w 2000-2002: „Z biegiem czasu malarstwo staje się dla mnie coraz większą tajemnicą. Choć dokonuje się to w moim mózgu i moimi rękami, nie potrafię wyjaśnić w jaki sposób sprawiam, że staje się coś czego przedtem nie było. (…) W tej chwili dostrzegam, że w moich obrazach jest coraz więcej światła. Dzieje się to najczęściej podświadomie, odkrywam w swoich pracach zarysy postaci, zapamiętane sceny  i krajobrazy, różne bliskie mi przedmioty, których wcale nie namalowałem…”
 
 
Fot. Krzysztof Łokaj
 
Dotychczas artysta patrzył na upozowane do martwej natury przedmioty i przedstawiał je na płótnie jako grę barw, świateł i cieni lub jako układ brył geometrycznych. To co widział traktował jako oczywistość. Nie stawiał pytań. Staszek nadawał swoim płótnom tytuły opatrzone znakiem zapytania: „Czy to martwa natura?”, „Czy to kwiat?” Wątpliwości wydają się uzasadnione. Zamiast przedmiotów ustawionych do malowania martwej natury na pierwszym planie kompozycji pojawia się niespodziewanie składane, dziecinne krzesełko z wielopolskiej plebanii, zawieszone w powietrzu, zderzone z bukietem kwiatów.
 
To szczególny hołd złożony urodzonemu na tej plebanii Tadeuszowi Kantorowi. Inna martwa natura pokazuje lustro, a w nim odbitą twarz malarza. Powstał obraz w obrazie, tak jak istnieje teatr w teatrze. W ten sposób martwa natura przekształca się w autotematyczną opowieść o tworzeniu dzieła sztuki. Do „martwego” z pozoru obrazu wprowadzony zostaje element czasu, w którym rozgrywa się ta opowieść. 
 
Względność pojęcia piękna podkreśla inny tytuł: „Brzydki kwiatek”: ustawiony na ciemnej płaszczyźnie stołu, na szarym tle kieruje ku słońcu rozbieloną tarczę, podobną do tarczy słonecznika. Ta brudna biel kontrastuje z nieokreślonym ciemnym kształtem w górnej partii kompozycji. To z niego wlewa się do centrum obrazu cudowne, białe światło sięgające nieba. Przedstawiony kwiat może nie jest piękny. Za to obraz – wspaniały, tajemniczy, nierzeczywisty. 
 
„Martwa natura z…”- tytuł celowo niedokończony. W centrum kompozycji szklana kula, zaś w niej odbijające się jak w kalejdoskopie przedmioty. Gdy obraz odwrócimy, ich kształt zmieni się (Staszek lubił oglądać swoje kompozycje „do góry nogami”). Fizyczny obraz świata jest subiektywny i zmienny; zależy od ruchu ręką, od przypadku. W szklanej kuli oglądamy bowiem to, co chcemy zobaczyć – zdaje się mówić artysta. Prowokując wysuwa na pierwszy plan przedmioty, które – jak utarło się – z powodów estetycznych „nie nadają się do malowania”. Np. czarny, niezgrabny but, a za nim lustro. Tymczasem ten, kto powiedział, że namalowany toporny  but nie może być arcydziełem, nie widział płótna Vincenta van Gogha. Przedmioty z pracowni Staszka były wyposażeniem niepraktycznym, lecz użytecznym. „Meblowały” świat artysty.
 
Wśród nich pojawił się nie tylko połamany stołek i drewniany centaur bez rąk, lecz także seria kolorowych popiersi. Oto kolejna prowokacja malarska: nie-portrety. Owalne głowy bez włosów i twarzy są pretekstem do powstawania kompozycji barwnych. Pełnych wyrazu, niezwykle ekspresyjnych – choć anonimowych i niemal odczłowieczonych. Jak np. wizerunek kobiety w kapeluszu i letniej sukience. Spod ronda widać nie twarz, lecz plamę barwną. Lub inny, gdzie zarys brwi, nosa i ust roztapia się w szarościach tła. Na widza patrzy tylko pełne złości, błyskające białkiem jedno oko modelki. Wyjątkiem w tym cyklu jest niemal realny „Portret córki”… której artysta nigdy nie miał. Cykl „Głów” malowany szerokimi pociągnięciami pędzla, z wyczuwalną pasją to przedstawienie materii malarskiej graniczącej z abstrakcją. Autor likwiduje granicę między sobą a światem zewnętrznym.
 
 
Fot. Krzysztof Łokaj

W „Słoneczniku dla Staszka” kwiat przenika przez człowieka, staje się częścią zarysu głowy. W „Ukrzesłowionym” oparcie mebla tworzy wokół głowy rodzaj aureoli, w „Ikonie” twarz obwiedziona ciemnym w kolorze oparciem krzesła zestawiona została ze śmieszną rybką w akwarium. Zamiast fizycznego wyglądu postaci – tworzenie wyobrażenia o człowieku i świetna zabawa formą jak w „Womitowaniu kolorem”. 
 
Na wytartej tekturze starej walizki Staszek naszkicował grubymi kreskami pejzaż, gubiący się w załamaniach nierównej powierzchni i wyłaniający się na jej częściach wypukłych. Pejzaż przenika się z materiałem, na którym został wykonany. Artysta nigdy nie malował widoków z natury. Komponował krajobrazy utrwalone w podświadomości, które ukazują się nieoczekiwanie, w sposób zaskakujący dla ich autora. Punktem wyjścia był dla Staszka koloryzm. Odszedł od niego w kierunku malarstwa pełnego niespodzianek, tajemnic, nieoczekiwanych skojarzeń i trudnych do rozszyfrowania znaczeń.
 
Najważniejszy w tym malarstwie jest kolor. Farba położona spontanicznie, lecz zdecydowanie szybkimi pociągnięciami pędzla pozostawia zgrubienia i chropowatości faktury zatrzymujące światło. Gdzieniegdzie pędzel delikatnie muska powierzchnię obrazu, tworząc efekt laserunkowej przejrzystości. Kompozycje z mocno podkreśloną barwą zaskakują wysmakowaną kolorystyką. Ich tonacje – nigdy jaskrawe, zawsze przyćmione – chłodne lub ciepłe, niespodziewanie przecina smuga złocistego ugru lub srebrzystoszarej bieli. Obraz lśni tym światłem w niewytłumaczalny sposób, łącząc widza z innym wymiarem rzeczywistości. To realność piękna i sztuki. 
 

 
Stanisław Jachym, ur. w 1948 r., absolwent Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Sędziszowie Małopolskim (1996). Zorganizował ok. 30 wystaw indywidualnych m.in. w Biurze Wystaw Artystycznych w Rzeszowie (1985 i 1997), w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie (1994, 2001), w Galerii M-Martens i S-ka w Rzeszowie (1992), w Galerii Pasaż w Jarosławiu (1993), w Salzburgu – Austria (1994 – staraniem Adama Harasiewicza), w Galerii 1 Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego (1995), w Galerii Zamek Kazimierzowski w Przemyślu (wraz z Bogdanem Szczupajem), w Muzeum Regionalnym w Mielcu oraz w BWA Krosno (wszystkie w 1996), w Galerii „Podbrzezie” w Krakowie (1998), „Pożegnanie  z Afryką" – Rzeszów (2000), w Galerii Sceny Kameralnej Teatru Polskiego w Warszawie (2001), w Galerii Sztuki Współczesnej w Przemyślu oraz w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie (obie w  2002; w wystawie rzeszowskiej razem z synem – Marcinem), w Muzeum Okręgowym w Rzeszowie (2003). Brał udział w aukcjach na cele charytatywne organizowanych przez Wiesława Ochmana w konsulacie Generalnym RP w Nowym Jorku (2002-2003) oraz w wystawie „Malarstwo moich przyjaciół” będącej prezentacją kolekcji Wiesława Ochmana (2003). Zmarł w  2004 r. 
 
Wystawy pośmiertne: Schaffhausen-Szwajcaria (2005), BWA Rzeszów (2006), Galeria Sztuki Współczesnej Przemyśl (2008), Galeria Zamku Kazimierzowskiego w Przemyślu (2015). Laureat nagród: Marszałka Województwa Podkarpackiego – 2003 oraz Prezydenta Miasta Rzeszowa – 2004 (pośmiertnie). Prace Stanisława Jachyma znajdują się w kolekcjach prywatnych m.in. Marii Anto, Bogusławy i Mariana Burdów, Adama Harasiewicza i Wiesława Ochmana. Artysta wydał album „Malarz i jego pracownia”(dwa wydania: Rzeszów 1997 oraz poszerzone Rzeszów 2001).
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy