Reklama

Kultura

Słońcesław z Żołyni w Muzeum Etnograficznym w Rzeszowie

Aneta Gieroń, Antoni Adamski
Dodano: 13.05.2019
fr_26.tif
Share
Udostępnij
W czwartek, 16 maja o godz. 17 w Muzeum Etnograficznym w Rzeszowie wernisaż wystawy „Słońcesław z Żołyni. Franciszek Frączek”. Miejsce nieprzypadkowe tym bardziej, że Słońceslaw oraz Franciszek Kotula długie lata ze sobą współpracowali. Ekspozycja prezentuje prace artysty począwszy od rysunków z lat 30-tych XX wieku, związanych z przynależnością do grupy artystycznej Szczep Rogate Serce, na późnych pracach z lat 90-tych skończywszy.
 
Przyszły artysta urodził się w roku 1908  w Żołyni jako syn Jana i Marii Frączków. Z tułaczki po frontach I wojny światowej ojciec wyniósł przekonanie, że tylko wykształcenie może przynieść poprawę warunków życia. Dlatego posłał syna do gimnazjum w Łańcucie. Była to szkoła, w której uczyły się także chłopskie dzieci; po maturze świat stawał przed nimi otworem. Wielu zrobiło kariery profesorskie, lekarskie, adwokackie, wojskowe, urzędnicze. Z Frankiem był kłopot, gdyż od dzieciństwa lubił rysować.
 
Wysoki, szczupły, postawny, o charakterystycznym orlim nosie i szarobłękitnych oczach. To m.in. dlatego znany etnograf Franciszek Kotula był zdania, że Frączek jest z pochodzenia Szwedem – potomkiem jeńców z oddziałów rozbitych  w 1656 roku przez wojska  Stanisława Lubomirskiego. W ręce  marszałka wielkiego koronnego wpadli jeńcy szwedzcy, osiedleni później w podłańcuckich wsiach, którzy spolonizowali się. Sam artysta utrzymywał dystans do legendy o swoim pochodzeniu . Nikt tak mocno jak on nie czuł się związany z rodzinną ziemią.
 
W 1928 roku  Frączek został przyjęty do Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Tutaj Franciszek dostał się pod opiekę znanych malarzy: Władysława Jarockiego i Ignacego Pieńkowskiego. Rzeźby uczył go sam Ksawery Dunikowski. Jednak samego adepta sztuk pięknych zaczęły dręczyć wątpliwości. Coraz bardziej powątpiewał w sens studiowania, które budziło tym większe zastrzeżenia jego rodziny. Zgrozę wywoływał fakt, iż nie zajmował się tworzeniem obrazów religijnych, za to malował z natury gołe modelki.
 
Jesienią 1928 r. przyjechał ze Stanów Zjednoczonych i zamieszkał w Krakowie rzeźbiarz Stanisław Szukalski. Miał za sobą znaczące międzynarodowe sukcesy: otrzymał m.in. Grand Prix na Międzynarodowej Wystawie Sztuki Nowoczesnej w Paryżu. W Polsce jego rzeźby przyjmowane były z dużymi wątpliwościami jak np. nagrodzony, ale niezrealizowany projekt pomnika A. Mickiewicza dla Wilna.
 
Wokół Szukalskiego skupiła się niewielka grupka zwolenników – studentów krakowskiej Akademii. Znalazł się wśród nich także Franciszek Frączek. Szukalski utworzył z nich stowarzyszenie artystyczne nazwane Szczepem Rogatego Serca. Sam przybrał miano Stacha z Warty, zaś Frączek imię Słońcesława z Żołyni. Młodzi ludzie zostali usunięci z uczelni. Szukalski obiecywał im przyjęcie do warszawskiej ASP. Nie załatwił jednak niczego i wyjechał z kraju. 
 
 
Autoportret. Reprodukcja Błażej Burkacki
 
Franciszek Frączek wrócił do rodzinnej wsi na wakacje 1929 r. Wiadomość, iż już nie studiuje ojciec przyjął obojętnie i zapędził go do pracy w polu. Po pobycie w dużym mieście patrzył na wiejską kulturę z wyższością i pogardą. Starał się „zreformować” swoje otoczenie, co dawało niekiedy komiczne efekty. 
  
Na początku lat 30-tych powstał cykl rysunków oddających osobistą sytuację artysty. „Bankrut” – postać młodego człowieka zasypanego gruzem z walącego się domu, „Czarne myśli” – siedzący na miedzy, zadumany malarz otoczony stadem czarnego ptactwa, „Jesień życia”- wizerunek bezsilnej starości.  
 
Jednak rysunek przestał Frączkowi wystarczać. Z trudem zdobywał farby olejne, malował na starej tekturze i na grubym płótnie wykrojonym z worków. Nastały pełne zagrożenia wojenne czasy. Artysta utrzymywał się z produkcji mydła, z drukowania wiejskich chustek w kwieciste wzory; wcześniej założył pracownię tkania kilimów. Jednocześnie walczył: działał w Armii Krajowej i Batalionach Chłopskich.
 
Pewnego razu cudem uniknął egzekucji. Wszystkie te przeżycia wpłynęły na jego pierwsze próby malarskie. Widać w nich przerażenie wydarzeniami, jakie rozgrywają się wokół niego. „Wojna”(1945) przedstawia ślepego jeźdźca na ślepym koniu, który pędząc przed siebie niszczy wszystko, co znalazło się na jego drodze. Ciemności rozświetla ogień płonącej wsi. Pożoga objęła kulę ziemską, na której samotny człowiek wyciąga ręce w kierunku kosmicznego bóstwa („Opuszczony”,1942). Złowieszczy jest wizerunek „Pytii” (z tego samego roku), w której oczach odbijają się płomienie ogarniające świat. Frączek poszukiwał wówczas własnej drogi twórczej. Znalazł ją w czasie przypadkowego spotkania, o którym tak później opowiadał:
 
Kiedyś w plenerze podszedł do mnie rolnik i spytał, dla kogo maluję. „Dla siebie” – odpowiedziałem, a on nie mógł pojąć, że można robić coś, co nie przynosi korzyści. „A pan wie, co było w tym jeziorze?”- zapytał. Nie wiedziałem. „Tu zapadła się karczma” –
wyjaśnił i opowiedział mi legendę o tym, jak Bóg pokarał pijanych weselników, którzy nie uklękli przed Najświętszym Sakramentem. Tak nieoczekiwanie odsłoniła się przede mną nowa rzeczywistość. Wszedłem w świat legend. Legenda to coś więcej niż bajka. To moralitet, który wskazywał ludziom, co dobre, a co złe, co autentyczne, a co wymyślone. Kultura ludowa operuje konkretnym obrazem, a nie abstrakcyjnym pojęciem – jak sztuka w mieście.
  
"W głębi swojej chłopskiej duszy poczułem się Słowianinem poszukującym własnych zapomnianych bogów”- deklarował artysta, który nigdy nie stworzył własnej teorii sztuki narodowej. On tę sztukę uprawiał w sposób pełny i autentyczny. „Jeżeli zgubiłeś drogę i chcesz ją odnaleźć, posłuchaj tętna ziemi” – radzi. Tak droga artystyczna Słońcesława z Żołyni zatoczyła koło: w ostatnich dziesięcioleciach odnalazł sens swojej twórczości w rodzinnych stronach.
 
Z czasem twórczość Słońcesława staje się osądem współczesnej cywilizacji. Bo jak powtarzał: „Bóg stworzył wieś, a diabeł miasto”. Malował drzewo życia otoczone rajskimi ptakami i demona postępu – diabła we fraku i cylindrze, który układa klocki betonowych blokowisk. W epoce socjalistycznej industrializacji uważany był za artystę anachronicznego. Z biegiem lat, gdy coraz wyraźnie widać absurdy i kryzys cywilizacji technicznej, uważnie zaczęto słuchać tego, co ma do powiedzenia i oglądać Jego płótna. Tak jak każdy autentyczny artysta wyprzedził swoją epokę.   
 
W czwartek, 16 maja o godz. 17 wernisaż prac Słońcesława z Żołyni w Muzeum Etnograficznym w Rzeszowie. Gościem specjalnym będzie Jacek Kawałek, rzeszowski historyk sztuki, który wprowadzi zwiedzających w twórczość Franciszka Frączka. Wystawę będzie można zobaczyć również podczas tegorocznej edycji Nocy Muzeów w Rzeszowie.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy