Reklama

Lifestyle

Przemek Kossakowski “na granicy zmysłów”

Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 27.03.2015
18647_IMG_1674
Share
Udostępnij
Pijawki przykładane do czoła, bańki z litrowych słoików, „odlotowe” praktyki szamańskie Buriatów, podcinanie języka, 5-minutowy masaż sutka, masowanie kręgosłupa przy pomocy narzędzia przypominającego dłuto, połykanie robaków, zakopywanie żywcem w grobie – to tylko niektóre praktyki, którym poddał się Przemek Kossakowski, autor cyklu programów telewizyjnych „Kossakowski. Szósty zmysł”. 
 
O swoich podróżach po Polsce, a także do Rosji, na Ukrainę i Bałkany, oraz o poddawaniu się praktykom różnych szamanów, szeptunek, znachorów, wróżbitów i generalnie ludowych uzdrowicieli, Przemek opowiadał w czwartek, w zapełnionej do ostatniego miejsca sali widowiskowej WDK. Hasło spotkania nawiązywało do tytułu jego debiutanckiej książki, którą można było nabyć podczas spotkania.
 
Przemek Kossakowski podkreślał, że świat ludowych uzdrowicieli w ogóle nie przypomina tego, do którego jest przyzwyczajony przeciętny Europejczyk. – Wszystko zło, które dzieje się w naszym życiu, czy to choroby, czy wypadki komunikacyjne, to wroga ingerencja świata duchów w naszą tkankę rzeczywistości. Więc jeżeli ktoś wpadnie na drzewo, to nie jest tak, że wjechał na drzewo, tylko duchy wyrwały mu kierownicę z rąk – tak opisywał ich sposób myślenia.
 
Potem przez dwie godziny opowiadał o spotkaniach z różnymi uzdrowicielami i o ich praktykach, często ocierających się o szarlatanerię. Zapytany o najbardziej bolesne praktyki, którym się poddał, opowiedział m.in. o „nierozsądnym, wręcz głupim bólu” związanym z poddaniem się masażowi kręgosłupa, który wykonał na nim Władimir, uzdrowiciel z Rosji. – Władimir uważa, że wszelkie choroby to ingerencja szatana, demonów, więc żeby wyleczyć kogoś z choroby, trzeba wyrzucić z niego demona – opowiadał Kossakowski. Takie podejście do choroby przesuwa jej leczenie w kierunku pewnego rodzaju egzorcyzmu. Władimir wykonuje ten egzorcyzm w formie terapii manualnej – bardzo bolesnego masażu kręgosłupa. Władimir używa do tego… narzędzia przypominającego dłuto. Trzeba dodać, że masaż kręgosłupa to nazwa umowna. Nigdy bowiem nie dotyka się samych kręgów, lecz masuje się okolice obok kręgosłupa.
 
Tymczasem Władimir naciskał tym „dłutem” na kręgi napierając całym ciałem i wtedy autentycznie było słychać trzask kości. – Masażyści, z którymi rozmawiałem, mówili, że jak oglądali ten odcinek, robiło im się słabo – opowiadał Przemek. – Powiedzieli, że to, że nie wyjechałem od niego na wózku, to jakiś cud.
 
Przemek zapytał Władimira, czy nie obawia się, że może zrobić komuś krzywdę, naciskając z całej siły na kręgi. – A on mówi, że ja chyba czegoś nie rozumiem, bo jego ręką steruje Bóg. W związku z tym, jeżeli on by się pomylił, to by znaczyło, że pomylił się Bóg. Czyli pytanie jest głupie, bo nie ma możliwości, by Władimir popełniał błędy. Tego marginesu błędu nie ma, bo Bóg się nigdy nie myli – opowiadał Kossakowski. Ekstrawagancja Wladimira polegała m.in. na tym, że w 38-stopniowym upale przyjął Przemka w pikowanym kożuszku, pod którym miał polar i jeszcze jedną bluzę oraz sierść kota, służącą rozgrzaniu, a na głowie miał czapkę zimową, pod którą miał jeszcze „narciarkę”.
 
 
Przemek opowiadał też o swoim zakopaniu żywcem w grobie. – Jeżeli miałbym powiedzieć, czemu ma to służyć, to jest to rodzaj prymitywnej psychoanalizy – podkreślił. – Poddając się temu rytuałowi mierzymy się z fundamentalnym, największym, przyspawanym do naszej jaźni lękiem: lękiem przed śmiercią. 
 
– To było najbardziej koszmarne 40 minut mojego życia. Ja naprawdę myślałem, że tam umrę – przyznał Kossakowski, wspominając swoje zakopanie w ziemi na peryferiach Moskwy.
 
Przemek stwierdził, że jednym z najbardziej upiornych doświadczeń był moment, kiedy ostatni raz widział światło, zanim na worek foliowy, w którym był zakopywany, spadły grudki ziemi na wysokości oczu. Potem najtrudniejszy był problem oddychania pod ziemią oraz irracjonalne myśli, że ekipa telewizyjna, do której na powierzchni miał przecież bezgraniczne zaufanie, zostawiła go i już go nikt nie odkopie.
 
Czy nie bał się poddawać tym wszystkim dziwnym praktykom? – Mam fundamentalny kłopot z szacowaniem ryzyka – tłumaczył Przemek Kossakowski. – Tzn. kiedy ono następuje, to ja zachowuję się jak zupełny „niedorozwój”: wchodzę w to zupełnie beztrosko i dopiero potem dochodzi do mnie, że to, co zrobiłem, było niebezpieczne.
 
Organizatorem spotkania było Stowarzyszenie PRO-TUR – organizator Podkarpackiego Kalejdoskopu Podróżniczego, we współpracy z WDK. 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy