Reklama

Lifestyle

Boże Narodzenie u znanych i lubianych: Spotkanie jest najważniejsze

Alina Bosak
Dodano: 24.12.2019
48836_Dagny
Share
Udostępnij
Raper Bartosz „Eskaubei” Skubisz z kumplami z dzieciństwa przegada noc i razem wybiorą się na pasterkę. Europoseł Elżbieta Łukacijewska ze Strasburga wróciła w piątek, przed kolacją wspólnie z córkami zakasze rękawy, by na rodzinny stół w Cisnej przygotować 12 dań. Aktorka DagnyMikoś nie wie, jak będzie. Właśnie wyszła za mąż i po raz pierwszy spędzi wigilię u teściów.
 
Ta wigilia będzie na pewno inna. Po raz pierwszy jadę na całe święta do teściów. To ten sam region, więc wielkich różnic co do potraw nie spodziewam się. Ale każda rodzina celebruje Boże Narodzenie na swój sposób. W moim rodzinnym domu bardzo ważny jest szacunek do tradycji przekazanej przez dziadków. Dość wcześnie ich straciłam i pielęgnowanie zwyczajów, które wprowadzili do naszej rodziny, traktuję jako sposób na ich uczczenie i pamięć.
 
Dziadek od strony taty  wprowadził do wigilijnych zwyczajów wschodnie akcenty. Wprawdzie był katolikiem, ale Karpaty to tereny, gdzie mieszały się różne narodowości i kultury, obok siebie wyrastały kościoły obrządku zachodniego i wschodniego. Tak więc obowiązkowo przed wigilijną kolacją każdy musiał zjeść surowy ząbek czosnku, bo to miało zapewnić odporność na choroby i zdrowie przez cały rok, a także lepsze trawienie w trakcie kolacji. Dziadek zawsze nas też upominał, aby podczas wigilijnej kolacji nawet na moment nie wypuszczać łyżki z rąk. To miało sprawić, że w domu nigdy nie zabraknie jedzenia. Przez cały wieczór dziadek stroił sobie z nas żarty, próbując różnymi fortelami odwrócić naszą uwagę, a potem udawał, że chce nam tę łyżkę wyrwać z rąk. Było przy tym mnóstwo śmiechu. Przy podawaniu dań z grochem każde dziecko musiał zdzielić łyżką po głowie, krzycząc przy tym: „Wilki do grochu!”. Nie wiem, co to oznaczało, ale przy naszym bieszczadzkim stole wywoływało sporo radości.

Moja mama góralka wprowadziła na stół wigilijny kwaśnicę i groch ze śliwkami, oraz inne potrawy z okolic Krościenka nad Dunajcem. Mistrzynią kuchni jest ona, ja sprawdzałam się zazwyczaj w roli pomocnika lub obserwatora. Sama nie mam jeszcze odwagi samodzielnie wigilijnej potrawy przyrządzić, chociaż myślę o tym, aby z tym zadaniem się zmierzyć i urządzić Wigilię u siebie. Póki co rzeźbię inne talenty.

Okres świątecznych ferii upłynie mi w rytmie piosenki francuskiej, bo i przed Bożym Narodzeniem i w Sylwestra w Teatrze Siemaszkowej wystawiamy „Piaf”. Wznowienie spektaklu w reżyserii Jana Szurmieja wymagało przygotowań. Tego spektaklu nie graliśmy przez rok, więc dla zespołu powrót z nim na scenę był trochę stresującą sytuacją. Ale też piosenki „Piaf” miałam okazję śpiewać przez ostatnie miesiące podczas recitali. Zaczęliśmy również próby z Waldemarem Śmigasiewiczem do „Iwony, księżniczki Burgunda”, ale premiera dopiero pod koniec marca na Międzynarodowy Dzień Teatru. Pracuję także nad własnymi projektami, ale o tym na razie cicho sza!

Bartosz „Eskaubei” Skubisz, raper w jazzowo-rapowym zespole Eskaubei& Tomek Nowak Quartet 
 
Święta są dla mnie czasem spotkań z rodziną i przyjaciółmi, oraz nadrabiania zaległości – słuchania płyt, które ukazały się w ostatnim roku, i przygotowywania się do przedsylwestrowych audycji podsumowujących muzyczne premiery. Zawsze odkrywam jakieś świetne utwory, których nie zdążyłem przesłuchać, które umknęły mi wśród codziennych zajęć. Płyty do „nadrobienia” w okresie świątecznym to np: Steve Lehman Trio + Greg Taborn „The People I Love”, Bill Frisell „Harmony”, FreeNationals „FreeNationals” czy Jazzmeia Horn „Love &Liberation”. Będę też wracał do moich ulubionych tegorocznych płyt: Gang Starr „One of the Best Yet”, J.Lamotta„Suzume” czy Common „Let Love”.
 
 
Bartosz "Eskaubei" Skubisz. Fot. Patryk Kaflowski

Okres świąteczny w muzycznym świecie jest okazją do zorganizowania jam session. Ale w Rzeszowie jeszcze nie jest to popularne. Tymczasem koniec roku, kiedy artyści są mniej zajęci, to świetna pora na wspólne, improwizowane granie. W Rzeszowie póki częściej spotykamy się w święta towarzysko. Chociażby z tej racji, że niektórzy muzycy są w tym okresie nieobecni. Vitold Rek mieszka w Niemczech, część wyjeżdża do rodziny do Krakowa. Wspólne koncerty i trasy po Nowym Roku w różnych zakątkach kraju. W kwietniu zagramy z Quartetem Tomka Nowaka w Radiu Rzeszów. To będzie premiera winylowej płyty, będącej kompilacją dwóch wcześniejszych albumów. Świąteczno-sylwestrowy czas, bez koncertów, sprzyja pracy koncepcyjnej. Wtedy wykuwają się pomysły na kolejne muzyczne przedsięwzięcia, dopracowuję koncepcje kolejnych edycji Art Celebration, powstają teksty na płyty.
 
W święta słucham, jak muzykują inni. Płyta, która towarzyszy mi w co roku w Boże Narodzenie to nagrane live „Kolędy w Teatrze STU” w wykonaniu Andrzeja Zauchy, Alicji Majewskiej i Haliny Frąckowiak. Świetne interpretacje kolęd i pastorałek. Słuchamy jej w domu rodziców wielokrotnie. Sam nie śpiewam kolęd, bo nie potrafię. Muzyka stała się moją pasja i zawodem, ale jestem samoukiem. Do wielu rzeczy docierałem powoli i okrężną drogą, przez co może trwało to dłużej. Tato grał na gitarze i dorabiał jako perkusista, ale ja do szkoły muzycznej nie chodziłem. Jako dziecko wsłuchiwałem się w płyty starszego rodzeństwa, a potem jako 15-latek wszedłem w środowisko hip-hopowe. Ten styl pozwala ludziom bez umiejętności śpiewu i grania na instrumencie, uzewnętrznić swoją muzyczną wrażliwość. Pisząc teksty, tworząc melodie przy użyciu komputera, miałem szansę na rozwój. Przez muzykę hip-hopowa, która czerpała również z jazzu, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, a także z innych gatunków, wiele rzeczy poznawałem, odkrywałem.
 
Święta to dla mnie jednak czas spotkań nie tyle muzycznych, co po prostu człowieka z człowiekiem. Dla mnie spotkania twarzą w twarz są ważne– rozmowy, bycie razem. Dbam więc o takie relacje codziennie, nie tylko w Boże Narodzenie. Jestem chłopakiem z Baranówki. I wciąż spotykam się kolegami z podwórka, tak samo jak wtedy, kiedy mieliśmy po 15 lat. Idziemy do któregoś posiedzieć, potem wspólna pasterka, wracamy, dalej razem siedzimy, rozmawiamy. Oczywiście, ludzie mają swoje rodziny, dzieci, obowiązki. Ja też jeżdżę do Tarnowa, skąd pochodzi moja żona. Ale znajdujemy sposób, by się spotkać. I z bliskimi, i z przyjaciółmi, i ze znajomymi, którzy przyjeżdżają na chwilę z zagranicy. Chyba wszyscy tak właśnie się odwiedzają. To całkiem zwyczajne. Prawda?
 
Elżbieta Łukacijewska, poseł do Parlamentu Europejskiego
 
W okresie polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej nasz klub zorganizował w Brukseli Wigilię według polskiej tradycji. Były opłatki i dwanaście dań. Wtedy ze zdziwieniem dowiedziałam się, że łamanie się opłatkiem nie jest powszechną tradycją w krajach katolickich. Spotkania opłatkowe na mniejszą skalę, w ramach naszych klubów, odbywają się co roku. Zapraszamy księdza, by pobłogosławił opłatki, jest kilka wigilijnych dań. W Parlamencie Europejskim czuć świąteczną atmosferę. Jedni drugich zagadują o świąteczne i noworoczne plany. Nie są milsi niż zazwyczaj, bo zazwyczaj są mili nie tylko od święta.  

20 grudnia, po ostatniej sesji w Strasburgu, wróciłam do Polski i mogłam zabrać się za świąteczne przygotowania. Lądowałam w Rzeszowie i tu zrobiłam część zakupów. Także żywnościowych, ponieważ w Cisnej nie kupię takich ryb, jakie lubimy. Ale bardzo wiele produktów nabywam u rolników z rodzinnych okolic – mąkę w małym, rodzinnym młynie, jajka, kaczkę czy kurę z wiejskich gospodarstw, także od moich rodziców. Kiedy zakupy są zrobione, zabieram się za wielkie gotowanie. 
 
 
Elżbieta Łukacijewska. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Lubię te świąteczne prace. Włączam kolędy i razem z córkami, które na święta przyjeżdżają do domu, lepimy pierogi, uszka i przyrządzamy wszystkie dwanaście dań. Oczywiście, dwanaście. Nigdy niczego gotowego nie zamawiamy. Wszystko gotujemy, pieczemy same. Wśród słodkości nie może zabraknąć solidnego sernika. Na wiejskim serze, kilkunastu jajkach, nigdy się „nie zapada”. To smak mojego dzieciństwa. Podobnie jak drożdżowe strucle z makiem, piernik. Robię także ciasteczka. W dzień Wigilii, zgodnie z tradycją zachowujemy post. Piekę na ten dzień bułkę drożdżową, która zjadamy z masłem i dżemem.    
 
Na wigilijnej kolacji podawany jest barszcz czerwony z uszkami i barszcz biały z grzybami. Zawsze są też pierogi z kapustą i grzybami. To dania, które były również w moim domu rodzinnym. Jedynie gołąbków postnych, jakie przyrządzała moja mama, nie powtarzam. Zamiast nich robię więcej dań rybnych. Karpia podaję przyrządzonego na dwa sposoby – smażonego i pieczonego z migdałami i pomarańczami. 

Tradycja, którą podczas kolacji wigilijnej kultywujemy to modlitwa za wszystkich z rodziny, którzy odeszli. Choinkę, również zgodnie z tradycją, ubieramy dopiero w dzień Wigilii.  
 
Na Boże Narodzenia zawsze się cieszę, bo to czas spędzony z rodziną. Moje córki mieszkają w Warszawie i kiedy przyjeżdżają do domu panuje wielka radość. Świetnie razem się bawimy. W kolejne świąteczne dni znajdujemy nawet czas na gry planszowe. Rodzinne rozgrywki najczęściej kończą się zwycięstwem córek. W te święta przyjeżdżają do nas krewni, moja siostra, rodzice. Będziemy cieszyć się sobą. Ksiądz Twardowski kiedyś powiedział: „Tam, gdzie człowiek uśmiecha się do człowieka, tam jest Boże Narodzenie”. Takiej radości i uśmiechu chciałabym życzyć wszystkim.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy