Reklama

Lifestyle

Oczy Etiopii i Indie Norblina w Rzeszowie

Anna Olech
Dodano: 23.11.2014
16212_Etiopia_103
Share
Udostępnij
Jak różne mogą być cele, powody i sposoby podróżowania doskonale pokazuje Podkarpacki Kalejdoskop Podróżniczy, który od sześciu lat odbywa się w Rzeszowie. Staszek Kotlarczyk z żoną Bożeną ciągle wracają do Etiopii. Od kilku lat, by pomagać leczyć choroby oczu, często prowadzące do ślepoty. Prof. Piotr Kłodkowski odkrywał Indie Stefana Norblina, wybitnego polskiego malarza, jednego z wielu Polaków, którzy zapisali się w historii subkontynentu. 
 
W sali Wojewódzkiego Domu Kultury w Rzeszowie o swoich przygodach już po raz szósty opowiadali wyczynowi eksploratorzy i autostopowicze, alpiniści i zwyczajni wędrowcy, prawdziwi odkrywcy, „rasowi” podróżnicy, grotołazi i żeglarze. W tym gronie znalazł się też Staszek Kotlarczyk, który z żoną Bożeną tak pokochali Etiopię, że nieustannie tam wracają. Bo Etiopia to kraj niezwykły na mapie Afryki. – Byłem tam 20 razy i wciąż nie potrafię słowami wytłumaczyć, dlaczego wciąż wracam – mówił w trakcie sobotniego spotkania Kotlarczyk. – To kraj dumny, nigdy przez nikogo nie podbity, gdzie biali nie są postrzegani jako kolonizatorzy. To kraj podzielony. Północ jest chrześcijańska, wschód muzułmański, a południe zamieszkują dzikie plemiona, która żyją jak ich potomkowie przed wiekami. To kraj zróżnicowany etnicznie, gdzie żyje ponad 80 plemion i gdzie są tak niezwykłe rzeczy, jak kościoły wykute w skałach, ale w głąb ziemi. Etiopia to też jedyny kraj afrykański, gdzie można spotkać zamki.
 
Spojrzeć w oczy Etiopii
 
Jak większość krajów afrykańskich Etiopia zmaga się z przytłaczającą biedą. Kotlarczykowie w czasie jednej z podróży poznali rodzinę, która nie miała domu. W Etiopii to nic niezwykłego, bezdomnych jest wielu. Ale jednak im postanowili pomóc. „Zaadoptowali” ją, opłacają im dom, rentę. Okazało się, że potrzebują nie tylko dachu nad głową, ale też pomocy w dotarciu do lekarza okulisty. – Ogromnym problemem w Afryce jest jaglica, czyli przewlekłe ropne zapalenie spojówek – opowiadał Kotlarczyk. – Okazało się, że cierpi na tę chorobę kobieta z rodziny, której pomagamy. Zabraliśmy ją więc do miejscowego szpitala, ale tam nie można było jej pomóc. Pojechaliśmy do następnego, oddalonego 2 dni jazdy samochodem. Tam ją zoperowano. Więc, kiedy myśleliśmy z żoną, jak pomóc ludziom w Etiopii, zdecydowaliśmy się, żeby zorganizować leczenie okulistyczne.
 
Za nami trzy takie akcje. Pracujemy tylko z lekarzami Etiopczykami (niektórzy medycynę studiowali w Polsce), ponieważ polscy okuliści, przy ogromnym szacunku dla nich, nie są w stanie pracować w takich warunkach i w takim tempie. W ciągu dnia etiopski lekarz robi 30-40 operacji dziennie, a w czasie czterodniowej akcji cały zespół wykonuje ich ponad 400.
 
Każda kolejna akcja Staszka i Bożeny Kotlarczyków miała szerszy zasięg i większe możliwości pomocy. Chorzy dowiadują się o nich z ogłoszeń radiowych i aby dotrzeć do lekarzy, przechodzą i przejeżdżają ogromne odległości. Czasem nawet 300 km. – Dlatego nie jeździmy do dużych miast, bo tam dostęp do lekarza jest jednak łatwiejszy. Zawsze jedziemy na prowincję – mówił Kotlarczyk. –  I jak to często bywa, liczba chętnych przewyższa możliwości. Dlatego przyjęliśmy system kwalifikacyjny. By pomóc jak największej liczbie osób operujemy jedno oko, później analizujemy kto jest biedniejszy, a gdy już nie da się tego zweryfikować, patrzymy kto ma buty, a kto nie. 
 
Projekt „Oczy Etiopii” rozwinął się, rozrósł. Teraz operują już nie tylko jaglicę i zaćmę, ale też jaskrę, w szkołach badają dzieciom oczy, dobierają okulary korekcyjne. Kotlarczyk podkreśla, że możliwość pomocy daje wiele radości, zwłaszcza, gdy widzi się reakcję człowieka, do którego dociera fakt, że widzi. Ale są i trudne chwile. Najciężej powiedzieć rodzicom, że lekarze nie są w stanie pomóc ich dziecku. – To naprawdę tragedia. Dla mnie jedno dziecko zoperowane to jak 10 dorosłych. I smutne jest to, że profilaktyka jaglicy jest taka prosta, wystarczy myć wodą twarz i oczy 2 razy dziennie. Ale jak myć twarz, gdy wody brakuje do picia, dla zwierząt – mówił Staszek Kotlarczyk. 
 
Norblin odkryty w Indiach
 
Do Azji zabrał publiczność prof. Piotr Kłodkowski, orientalista, były ambasador Polski w Indiach, rektor Wyższej Szkoły Europejska im. Ks. Józefa Tischnera w Krakowie, który zaprezentował film przedstawiający historię odkrycia Stefana Norblina i jego twórczości w Indiach. Malarz nie był jedynym Polakiem, który zapisał się w historii subkontynentu indyjskiego. Prof. Kłodkowski przywołał m.in. nazwisko Wandy Dynowskiej, znanej i cenionej postaci w Indiach, a szczególnie w Tybecie. To właśnie ona wytłumaczyła Dalaj Lamie jak ważne jest zachowanie diety wegetariańskiej. Dzięki niej również Tybetańczycy mogli stworzyć sieć szkół podstawowych. Lista Polaków, którzy przyczynili się do budowania mostów między Europą i Azją, było naprawdę wielu. – Jedną z takich niezwykłych postaci był Stefan Norblin. To dzięki niemu największe polskie polonika w Azji znajdują się właśnie w Indiach. A że Indie to kraj filmu, z Bollywood na czele, to miejsce gdzie film bardziej niż literatura przemawia do człowieka, więc postanowiliśmy zrealizować film. Choć odnalezienie jakichkolwiek informacji o życiu malarza w Indiach, o tym, jak się tu znalazł, nie jest proste. Nie zachowały się żadne listy, żadne wspomnienia artysty z tego czasu. 
 
 
Godzinny film przedstawia bardzo ogólny zarys historii podróży Norblina i jego żony Leny Żelichowskiej, przedwojennej cenionej aktorki. Warszawę opuścili we wrześniu 1939 roku, a dlaczego zatrzymali się w Indiach nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że twórczość Norblina szybko zyskała uznanie miejscowych władców. To niezwykłe, że europejski artysta został zaproszony przez maharadżę, by namalował hinduską mitologię. I ta jego podróż w głąb kultury indyjskiej pozostawiła dzieła niezwykłe. Dopiero niedawno odkryto je w pałacu maharadżów Morvi, gdzie w sposób niezwykły zdobią wnętrza w stylu Art déco. – Norblin tam właśnie tworzył swoje najpiękniejsze dzieła w latach 40. XX, ale mało kto o nich pamięta, są bardzo mało znane – tłumaczył Piotr Kłodkowski. – Chcieliśmy tym filmem pokazać życie i twórczość Norblina przede wszystkim Hindusom. Premiera filmu miała miejsce w pałacu w Jodhurze, tam gdzie Norblin stworzył najpiękniejsze dzieła. Jednak to film bez happy endu, ponieważ Norblinowi życie się nie ułożyło. 
 
W Indiach urodził się jedyny syn Norblina, Andrew. Po wojnie rodzina opuściła Indie i udała się do Stanów Zjednoczonych, gdzie zamieszkali w San Francisco. Jednak w Ameryce twórczość malarza nie spotkała się z takim uznaniem, jak w Europie i Indiach. Żyli bardzo skromnie, a postępująca jaskra odbierała Norblinowi wzrok, który, by nie obciążać rodziny, odebrał sobie życie. – Obecność polskiej kultury w Indiach, w przeciwieństwie do brytyjskiej, była nieinwazyjna. Historia Norblina nadaje się na hollywoodzki film, bo to historia niezwykła. A przekraczanie granic kulturowych, to istota historii tego artysty – mówił prof. Kłodkowski. 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy