Reklama

Lifestyle

Dziedzictwo polskiego króla wódki na Syberii

Anna Koniecka
Dodano: 27.02.2021
44923_ural
Share
Udostępnij
Bogactwo karmi wyobraźnię. Tak było od zawsze a historia zna przypadki, kiedy wychodziło to czasami na dobre nie tylko samym bogaczom. Bez inspirującego dążenia do zdobywania bogactw nie byłoby przecież wielkich odkryć geograficznych, przenikania się kultur, postępu… Lecz długo by mówić, czemu historia w swej wdzięcznej pamięci tak rzadko zapisuje samych bogaczy.
 
Historia zauralskiej Rosji z początków XIX wieku uczyniła w tej kwestii chlubny wyjątek dla jednego z najbogatszych wówczas Polaków na Syberii. Nazywał się Alfons Fomicz Poklewski-Koziełł. W dzisiejszej zauralskiej Rosji ludzie go pamiętają i dopisują dalszy ciąg historii. W Jekaterynburgu  nazwisko Poklewskij  wymawiane jest z szacunkiem.  I tak samo, jak prawie dwieście lat temu, to nazwisko otwiera Polakom niejedne drzwi. 
 
Czym sobie na dobrą pamięć zasłużył? 
 
Był przemysłowcem, przedsiębiorcą i carskim urzędnikiem. Należał do najzamożniejszych i najbardziej rozpoznawalnych ludzi swojej epoki. Człowiek – legenda. Człowiek – instytucja. Społecznik i bezprzykładnie hojny filantrop. Organizował i utrzymywał szkoły, stołówki dla ubogich, teatry, szpitale. Zakładał kluby dla robotników i sierocińce. Budował kościoły i cerkwie. Muzułmanom też nie żałował, wspierał szkoły przy meczetach. To był prawdziwy ekumenizm. Katolik Poklewski nie dzielił ludzi według tego, kto się którą ręką żegna. Człowiek się liczył. Człowiek!
 
Za pieniądze Poklewskiego w Tiumeniu zbudowano pierwszą w mieście kanalizację. Jak było wtedy na syberyjskiej prowincji, jest mnóstwo literatury i nie ma co powielać. Dość wspomnieć, że błoto (i wszystko co wylewano z kubłów po nocy na ulice) było takie, że lepiej by po tym pływać niż chodzić. Kolejki po wodę przed studnią w Tobolsku uwieczniali malarze jeszcze na początku dwudziestego wieku. W szpitalu stały beczki. Woziwoda to był pierwszy kordon sanitarny.
 
Multiprzedsiębiorca multimilioner  – niezbyt fortunnie to brzmi, ale oddaje istotę rzeczy. W czasach Poklewskiego mówiło się: bogacz. I że ten bogacz w życiu prywatnym to człowiek bardzo przyzwoity. Przyciąga ludzi jego umysł, a jeszcze bardziej hojne serce i piękne duchowe przymioty. Burżuj – to już później mówiono, czego na szczęście nie doczekał. Ale jego rodzina zaznała wszelkich „uroków” nowej władzy.
 
Złote czasy
 
Zanim Poklewski został wielkim przemysłowcem i jednym z najbogatszych syberyjskich przedsiębiorców, był urzędnikiem w służbie cara. Zaczynał jak wielu Polaków w tamtym czasie w Rosji. Służbę państwową zakończył po dwudziestu latach na własne życzenie w randze rzeczywistego radcy stanu, odznaczony orderem św. Stanisława III klasy.
 
Olbrzymiego majątku dorobił się prowadząc na Syberii rozliczne interesy; niektóre jeszcze podczas służby państwowej. Jego śmiałe, często prekursorskie przedsięwzięcia, prowadzone na niespotykaną wręcz skalę, nawet teraz robią wrażenie. Podobnie majątek, jaki po sobie zostawił – ponad półtora miliona rubli w nieruchomościach, a w gotówce trzy razy tyle albo i więcej. (Różne źródła różne szacunki podają.). Czterysta tysięcy srebrem(!), darował Poklewski córce Annie, gdy szła za mąż za niemieckiego generała.  Synom zostawił resztę fortuny. Żeby pomnażali, lecz różnie z tym wyszło.  
 
 
Alfons Poklewski – Koziełło. Fot. Archiwum Anna Koniecka
 
Pierwszy poważny kapitał zbił Alfons Fomicz Poklewski na dostawach dla wojska. A dalej się potoczyło… Handlował, przewoził towary, szukał złota,  budował kopalnie, stawiał huty i fabryki (niektóre pracują do dzisiaj). Produkował to, na co był zbyt –  od żelaza po drożdże, wódkę i kieliszki.  Jak trzeba było wozić chleb – woził. Sól – też zarobek. Chociaż wielki bogacz, małymi rzeczami (czyt. zyskami) nie gardził – tak o nim pisali współcześni. A on metodycznie, z drobiazgową zaciętością dążył do wyznaczonego celu.  A czy mały był, czy wielki cel? Ważne, że był. Po ziarnko grochu na drodze kozak z siodła się schylał, to i Poklewski mógł! 
 
Tak był z domu nauczony. Dom szlachecki acz niebogaty. Matka trzymała dyscyplinę. Potem pijarzy – w gimnazjum w Połocku. A potem już samo życie. Kto się nie nauczy szyć złotem, będzie musiał bić młotem. Tak się mówiło – na postrach, żeby dzieciska pilniej przykładały się do nauki.  Bo co innego mogły wziąć ze sobą w posagu na życie, jak się we dworze nawet na nafcie do lampy oszczędzało? Wykształcenie kosztowało straszne pieniądze. Z chudego majątku Poklewowe wsi Bykowszczyzna (wtedy gubernia witebska, obecnie Białoruś) Alfonsa Fomicza na studia do Wilna jednak posłali. 
 
Młodzik
 
Miał 21 lat, kiedy ruszył na Syberię pierwszy raz. Jechał prosto z Petersburga, gdzie dopiero co dostał posadę urzędnika skarbowego. Tylko że w stolicy ówczesnej Rosji  raczej nie mógł liczyć na wielką karierę młody ambitny Polak, do tego rzymski katolik. Był 1830 rok. Za „sianie niepokojów” (czyt. udział w powstaniu) dwaj krewni Poklewskiego trafili wkrótce na zesłanie. Wracał do Petersburga, chwilę był w Astrachaniu, ale tam też nie znalazł dla siebie miejsca.   
 
Definitywnie o wysłaniu Poklewskiego na Syberię przesądził pewien incydent. Podczas jakiejś ważnej gali, uczestniczący w niej członek carskiej rodziny obraził młodzieńca czort wie czym, a ten niewiele myśląc, wyrzucił carskiego familianta przez okno. Po takim „wyczynie” Alfons Poklewski herbu Koziełł musiał zmienić klimat…  Posłali go do Tobolska. Wtedy to był koniec świata. Jeszcze inna prawda jest  taka, że na Syberii można było zarobić wielkie pieniądze. Wiek XIX był przełomowy – dla przemysłu, biznesu, ale i  dla rozwoju nauki, kultury, wielkich odkryć. Tam się naprawdę działo!   Najwięcej było w tym wszystkim udziału Polaków, szczególnie w biznesie. Niemców dużo mniej,  a najmniej – samych Rosjan. 
 
Polacy jechali po dobrowoli, a częściej z musu. Jako zesłańcy. Geolodzy, badacze przyrody, kupcy, lekarze, bankierzy; ludzie różnych profesji. [ Wybitnymi badaczami Syberii byli polityczni zesłańcy – Benedykt Dybowski, Jan Czerski, Wacław Sieroszewski. W jakuckich archiwach widziałam przed laty, że zachowało się sporo dokumentów o Sieroszewskim, a także o Polakach, którzy pracowali tam nie tylko jako zesłańcy. To była długa lista nazwisk. Niestety, nagranie, jakie wówczas zrobiłam, przepadło. Pojedzie ktoś ze mną drugi raz?] 
 
Biznes
 
Poklewski został na Syberii urzędnikiem do specjalnych zadań –  nadzorował dostawy dla wojska i handel produktami monopolowymi. Wtedy zaczął się interesować  biznesem.
 Wydobycie złota szło już pełną parą. Pierwsza kopalnia była ledwie sto kilometrów od Jekaternyburga. Poszukiwacze kruszcu parli coraz dalej na wschód. Z takim rezultatem, że w dość krótkim czasie Rosja stała się największym producentem złota na świecie. Do czasu aż znaleziono złoto w Ameryce i w Australii.
 
Z syberyjskiego skarbca każdy mógł wydobywać złoto, pod warunkiem, że odsprzeda je państwu. Na podobnej zasadzie funkcjonowało sporo dziedzin gospodarki, nie tylko przemysł wydobywczy. Na wyciągnięcie ręki było tyle możliwości, że od samego słuchania człowiek robił się chytry. W XIX wieku skala nadużyć na Syberii była taka, że Petersburg słał z interwencją specjalne kontrole i powołał nowego generał-gubernatora, chcąc jakoś opanować sytuację; ergo – więcej dochodów wycisnąć dla państwa. Podniesiono (oczywiście) podatki i zaostrzono kary za korupcję. Cóż; ryzyko większe, ale i pokusa… 
 
Zreformowano metody zarządzania Syberią a specjalnie powołane gremia doradcze miały kontrolować urzędników. Ale co z tego, jak w dalszym ciągu brakowało ludzi do zarządzania w niewyobrażalnie wielkim, dynamicznie rozwijającym się regionie. Na Uralu potrzeba było ludzi wykształconych, odważnych, z menadżerskim talentem. Z tamtych czasów wzięło się powiedzenie, że bogactwo Rosji nie jest cudem miłości bożej dla wybranych. Bogactwo Rosji chodzi na dwóch nogach, ma złote ręce i światłą głowę. 
 
Alfons Fomicz Poklewski-Koziełł trafił na swój czas. Był wykształcony.  Potrafił zarządzać. I pomnażać dochody. Tatiana Mosunowa, współautorka obszernej monografii o Poklewskim i jego rodzinie, twierdzi, że Alfons Fomicz jako człowiek interesu prawie nie miał niepowodzeń.
 
Farciarz
 
W 1851 roku, po dwudziestu latach służby, podał się do dymisji i poszedł już całkiem na swoje. Zaczął organizować dostawy dla wojska jako prywatny przedsiębiorca. 
Wydobywał złoto, miedź, srebro, azbest i co tam jeszcze „Miłość Boża” dała trudolubiwym ludziom. Był właścicielem dwóch kopalń. Od państwa dzierżawił kolejne dwie – wydobywał tam szmaragdy. To był okres, kiedy Poklewski był największym prywatnym potentatem górniczym.

Jedyny transport na Syberii  z perspektywą na rozwój to była wtedy żegluga po rzekach.  Poklewski założył pierwszą firmę transportową, jeszcze kiedy był na państwowej posadzie. Kupił najpierw jeden parowiec, wyremontował, potem następne. Uzyskał prawo do żeglugi po największych rzekach Syberii – Obie, Jeniseju, Lenie, Irtyszu oraz wokół Bajkału. Tak zaczęła się epoka parowców na syberyjskich rzekach. Od Poklewskiego.
 
Dwie huty szkła Poklewskiego zaopatrywały w szyby i naczynia połowę domostw za Uralem. Poklewskiego fascynowały zawsze nowości techniczne. Wtedy taką nowością były maszyny parowe, więc zbudował największą, jaka była możliwa.  Budował młyny parowe, a przy okazji stacjonująca za Uralem armia i cywile byli zaopatrywani w mąkę.  Biznes rodzi biznes! Majątki ziemskie, stadniny (jak każdy Polak kochał konie), fabryki, huty, kopalnie, magazyny handlowe tudzież inne przynależności okołobiznesowe rozlicznych branż Poklewskiego znajdowały się na terenie kilku guberni. 
 
 
Rezydencja rodziny Koziełł-Poklewskich w Jekaterynburgu. Obecnie Swierdłowskie Obwodowe Muzeum Krajoznawcze. Fot. Archiwum Anna Koniecka
 
Był właścicielem większości gorzelni i zakładów piwowarskich w zachodniej Syberii. Kupował za małe pieniądze albo dzierżawił od prywatnych właścicieli i od państwa upadające zakłady, po czym swoim sposobem prędko przywracał je do kwitnącego stanu i, jak wszystko czego się tknął, przynosiły krociowe zyski. Mógł inwestować w następne przedsięwzięcia. Takim to sposobem w ciągu dziesięciu lat Poklewski opanował prawie cały handel oraz produkcję wódką, piwem, winem i innymi napitkami w zachodniej Syberii.
 Do Petersburga też sprzedawał. I po całej Europie. Marka made in Poklewski!  
 
Za Uralem po dziś dzień nazywają Poklewskiego pitiejnyj król. Nie było – mówią – miasta, miasteczka ni wioski, gdzie by nie handlowano napitkami Poklewskiego. Jak nie w sklepikach to w szynkach, które masowo zakładał. A towar miał lepszy i co ważniejsze – tańszy niż  konkurencja. I miał konkurentów jasny szlag nie trafiać?! Słali donosy, zresztą nie tylko w tej materii. A zamykając pitiejnyj wątek w  życiorysie Alfonsa Fomicza – on sam nie był trunkowy. Miał za to „usposobienie romansowe”. Długo się nie żenił, dopiero mając czterdziestkę na karku, i jakby trochę z musu. Lecz nie w dzisiejszym znaczeniu. Skądże! 
 
Bogiem a prawdą, Alfons Fomicz nie miał czasu, żeby się tak raz dwa żenić. Przy tylu prowadzonych na raz interesach?!Nie wiadomo, kiedy on spał albo jadł, kiedy odpoczywał. Tylko nieliczni wtajemniczeni wiedzą, jak funkcjonuje ten milioner – taki zapisek się zachował. Najliczniejsi, którzy go otaczali – to byli Polacy.  Głównie zesłańcy, którym całe życie pomagał, dawał pracę, dach nad głową, pieniądze, wykupował z transportów. Był ostatnim ratunkiem! I na to zawsze znalazł czas. Polacy na Uralu zawsze trzymali się razem – wspominają o tym w Jekaterynburgu nawet teraz.
 
Ożenek
 
Jak było z ożenkiem „romansowego” kawalera Alfonsa Poklewskiego z panną Anielą  Rymszówną, córką carskiego czynownika, wiadomo z pewnego donosu. Od tego się zaczęło. Polacy na Uralu pilnowali zasady, że Polak powinien wziąć za żonę tylko pannę z polskiego rodu. Koniecznie katoliczkę! Bez spełnienia tych warunków dzieci nie mogłyby dziedziczyć majątku i w ogóle byłby to straszny grzech.  Szkopuł w tym, że panien na wydaniu z katolickich polskich rodów na Syberii za wiele nie było. 
 
 Aniela Rymszówna warunki spełniała. Tyle że Poklewski był dwa razy starszy; znał ją jako czternastolatkę. Z jej ojcem byli kolegami po fachu. 
 
To niestosowna uwaga, lecz ożenek z panną Rymszówną mógł być dla Poklewskiego bardzo dobrym interesem. Otóż – skrupulatny carski urzędnik, ojciec panny Anieli, miał ponoć wytropić (na podstawie donosu), jakieś niejasności finansowe (tak to ujmijmy, by nie popaść w „mowę nienawiści”) w interesach prowadzonych przez Poklewskiego i gdyby sprawę drążył, wybuchłaby afera z finałem kto wie jakim. Ale Poklewski oświadczył się pannie i został przyjęty. Żeniąc się z Polką tradycji dochował i prawo do spadku przyszłym potomkom zabezpieczył. 
 
A niejasności finansowe zamieciono pod dywan.I żyli długo i szczęśliwie czterdzieści lat razem. Dochowali się sześciorga dzieci. 
 
Wdzięczność
 
W ostatniej rezydencji najbogatszego Polaka, jaka się ostała w Jekaterynburgu, pracownicy mieli akurat wolny dzień. Nie przyjmowano żadnych gości. Wyglądało na to, że muszę pocałować klamkę.
 
Rezydencja miała służyć gościom oraz celom reprezentacyjnym. Po to ją Poklewski budował. Bywała tu elita, członkowie Domu panującego, gubernatorzy oraz tabuny zwyczajnych gości – wystarczyło się powołać na nazwisko gospodarza albo że się jest krewnym jego żony. Mieszkali tu również uczniowie, którym Poklewscy opłacali naukę. Pałac nigdy nie był pusty. Kucharki uwijały się przy garach non stop.
 
 
Maszyna parowa z początku XIX w – wtedy zaczął się wielki przemysł na Uralu. Fot. Archiwum Anna Koniecka
 
I pomyśleć, że ta niepiękna acz słusznych rozmiarów budowla była w XIX wieku jedną z najbardziej luksusowych rezydencji w mieście. Jak się w niej żyło, jak była urządzona? Tu trzeba by użyć wyobraźni, gdyż nic po dawnych właścicielach nie zostało. Prócz tynku na ścianach, fragmentów stiuków i parkietów w salonie muzycznym, jadalni oraz gabinecie. Ostały się też paradne schody w sieni, gdzie urocza starsza pani z pękiem kluczy czekała cierpliwie na decyzję, czy dostanie zgodę od zwierzchności, by pomimo „dnia wolnego od wizyt” pójść ze mną na pokoje. Poszłyśmy. Zadziałała magia nazwiska Poklewskij, oraz to, że jakaś Polka (czyli ja) przyjechała specjalnie do niego. (Zmoknięta jak kura, bo strasznie lało; nawet zdjęć na zewnątrz nie dało się zrobić.)
 
W rezydencji jest teraz urządzone muzeum krajoznawcze.Z darami „od serca” zwykłych i niezwykłych ludzi, którzy żyli tu, na Uralu, kochali to miejsce, budowali, tworzyli. I też, jak właściciel tej rezydencji, chcieli zostawić po sobie jakiś ślad. Gromadzone przez dwa stulecia zbiory – spora ich część – wreszcie znalazły godne miejsce po latach tułaczki po obcych kątach, mieszkaniach prywatnych i cerkwiach.
 
Podczas rewolucji bolszewickiej, jak w całej Rosji, nowa władza robiła tu swoje porządki. Krótko mówiąc – została z pałacu ruina. Podczas wojny produkowano granaty, a po wojnie był instytut muzyczny. Meble ściągano z różnych miejsc, żeby choć dać wyobrażenie, jak luksusowo mieszkał największy wódczany magnat w XIX wieku. Jest m.in. piękne biurko podarowane przez wdzięcznych pacjentów chirurgowi, który był Polakiem i prowadził w Jekaterynburgu prekursorskie operacje oczu.
 
Pamiątki po rodzinie Poklewskich zajmują jedną gablotę. A w niej – dyplomy, etykiety, kilka reklam fabryk, butelki i kieliszek z herbem Koziełłów. Jest kilka zdjęć. Alfonsa Fomicza – mocno już starszego pana, oraz trzech jego synów: Wincentego, Stanisława i Jana.
 
Kiedy w 1890 roku Alfons Fomicz Poklewski – Koziełł zmarł, zgodnie z jego wolą synowie powieźli go na Bykowszczyznę. Chciał spocząć w rodzinnej krypcie – koło matki. Wincenty odziedziczył talent po ojcu – zarządzał firmą, którą założył razem z braćmi. Lecz Jan nie miał zamiłowania do biznesu. Częściej bywał za granicą niż w domu.
 Stanisław był dyplomatą. 
 
– Stanisław i Jan zajmowali się biznesem tyle o ile. A tak naprawdę Wincenty – mówiła pani, która oprowadzała mnie po rezydencji. – Do rewolucji wszystko pozostawało w starym porządku. Tak, jak zostawił ojciec. Fabryki pracowały wspaniale. Kiedy wybuchła rewolucja i Wincenty Poklewski uciekł za granicę, fabryki nadal znakomicie pracowały. 
 
Teraz rodzina Wincentego mieszka w Anglii. I ktoś w Polsce. Tyle powiedziała urocza starsza pani. Może gdybyśmy miały więcej czasu…
 
Była zawiedziona, że nie pójdziemy do „czerwonej izby”, gdzie można zobaczyć, jak w XIX wieku mieszkali i jakimi sprzętami posługiwano się w chłopskiej chałupie w XIX wieku. Sami właściciele rzadko zatrzymywali się w jekterynburskiej rezydencji na dłużej. Mieli kilka domów w Jekaterynburgu oraz więcej niż pół setki domów w innych miastach, wsiach i miasteczkach na  Uralu. 
 
Można się zdziwić, ale Alfons Fomicz Poklewski mieszkał do końca życia w domu, który kupił na początku swej biznesowej kariery za 1800 rubli w wiosce Talickoje (ok. 200 km od Jekaterynburga). Tam były największe zakłady gorzelnicze Poklewskich. Alfons Fomicz  najchętniej przebywał z rodziną w Talickoje. Teraz to jest miasto  Talica. W rezydencji zbudowanej tam pod koniec lat 90. mieszkał do 1918 roku syn – Wincenty.To była rezydencja godna milionerów.
 
Bolszewicy splądrowali talicki pałac. Czego się nie dało wynieść,  porozbijali – lustra, żyrandole. A w okolicznych wsiach po chałupach można było jeszcze długo zobaczyć drobne sprzęty, odzież, obrazy, zabytkową broń. Poklewscy kochali polowania, mieli unikatową kolekcję broni myśliwskiej.
 
W rodzinnej krypcie Poklewskich w Bykowszczyźnie nowa władza też zarządziła porządki.W asyście licznej gawiedzi, w tym podopiecznych z sierocińca utrzymywanego przez Poklewskich, wywleczono wszystkie trumny. Pościągano biżuterię z kobiet, a szczątki spiętrzono i zakopano na wiejskim cmentarzu. Bez krzyża, bez jakiegokolwiek znaku. W krypcie urządzono stację paliw.
 
Jaka władza, takie porządki…
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy