Reklama

Lifestyle

Dwie Polki z dawnego Stanisławowa: Wiele za nami, ale potrafimy się cieszyć

Alina Bosak
Dodano: 02.10.2019
47268_dobosiewicz
Share
Udostępnij
Za 300 zł emerytury trudno na Ukrainie żyć. Połowa idzie na opłaty, reszta musi starczyć na jedzenie. Ale Władysława Dobosiewicz (78 l.) i  Zofia Stecka (84 l.) – dwie Polki, które po wojnie zostały w przemianowanym na Iwano-Frankiwsk, Stanisławowie, nauczyły się radości. – Dorabiam sobie, oprowadzając wycieczki – uspokaja z uśmiechem Władysława. – Ja śpiewam, nawet idąc ulicą – zdradza Zofia. Obie należą do chóru „Stary Stanisławów” i spotykają się w Centrum Kultury Polskiej i Dialogu Europejskiego – przyjaznej przystani dla iwanofrankiwskiej Polonii.  
 
Pani Władysława ciągle jest czymś zajęta. Śpiewa chórze, uczestniczy we wszystkich prelekcjach i wystawach w Centrum Kultury Polskiej i jako przewodniczącą Klubu Seniora „Złota Jesień 50+” ciągle coś organizuje. Choćby w najbliższą sobotę, 12 października. Wraz z przyjaciółmi szykuje spotkanie absolwentów i uczniów polskiej szkoły nr 7, która była w Iwano-Frankiwsku do 1957 roku. Chodziła do tej szkoły jeszcze zanim ta została zmieniona na ukraińską.
 
– Bo ja mam 78 lat. Urodziłam się w 1941 roku w Stanisławowie – zdradza pani Władysława. Uśmiechnięta, energiczna, z iskierkami w niebieskich oczach. Tylko wracając myślami do dzieciństwa trochę smutnieje. – Tato, inżynier lotniczy, moich narodzin nie doczekał. Kiedy mama była w ciąży, aresztowano go, oskarżono o szpiegostwo na rzecz polskości i zamordowano w Bykowni koło Kijowa. Niedługo po moim przyjściu na świat mama została zmuszona do wyjazdu na roboty do Niemiec. Pozwolono jej zabrać mnie maleńką ze sobą. Brat i siostra zostali. Dlatego tak bardzo chciała wrócić do Stanisławowa po wojnie. Stało się to w 1946 roku. Odnaleźliśmy moje rodzeństwo i wszyscy tu zostaliśmy.
 
 
Współczesny Iwano-Frankiwsk. Fot. Alina Bosak
 
Dziś tylko ona jeszcze wspomina tamte dni. Brat i siostra, starsi od niej, już nie żyją. – A mama odeszła wiele lat temu. Kiedy byłam w dziewiątej klasie – mówi Władysława. – Dlatego, jak tylko skończyłam szkołę, zaraz poszłam do pracy. Chociaż mój nauczyciel namawiał, abym poszła na uniwersytet. Ale musiałam za coś żyć. Siostra, która była 16 lat starsza, nie miała możliwości mnie utrzymywać.   
 
Stanisławów, który w 1939 roku liczył ponad 68 tysięcy mieszkańców i był w Małopolsce Wschodniej drugim co do wielkości miastem po Lwowie, po 1945 roku zupełnie zmienił narodowościowe oblicze. Wcześniej w mieście przeważała ludność żydowska (46 proc.) i polska (36 proc.). Rusini stanowili 16 proc. obywateli miasta. Mieszkali tu także Huculi, Cyganie, Niemcy, Austriacy, Ormianie. Różne narodowości miały swoje szkoły i świątynie i koegzystowały do wojny. Potem wkroczyli okupanci i rozpoczęli czystki. Ofiarą Sowietów szybko stali się wojskowi i stanisławowska inteligencja, a Niemców – Żydzi, ale i w dalszym ciągu Polacy. W 1941 roku na przymusowe roboty wywieziono niemal 6 tysięcy osób ze Stanisławowa, wśród nich Władysławę z mamą.  
 
 
Współczesny Iwano-Frankiwsk. Fot. Alina Bosak
 
Po wojnie miasto nadal depolonizowano. – Nie było tu wesoło. Cały czas, jeszcze w latach 40. wywożono Polaków na Sybir. Dzieci w klasie stale ubywało, co rusz słyszeliśmy, że kogoś wywieźli. Były też repatriacje do Polski W tej polskiej szkole, do której poszłam, w I klasie było 42 dzieci, a kiedy ją kończyłam – już tylko 9 dziewczynek. Ostatnia repatriacja miała miejsce w 1956 roku, a moja mama rok wcześniej zmarła. Rodzina koleżanki też postanowiła wyjechać i chciała mnie ze sobą zabrać, ale siostra bała się, że mnie więcej nie zobaczy. Bo nam nie wolno było jeździć do Polski tak jak teraz. Po wielu latach siostra martwiła się. „Zepsułam ci życie”, powtarzała. Ale to nie wiadomo, czy tam w PRL-u faktycznie byłabym szczęśliwsza.  
 
Pracowała w kulturze. Przez 40 lat występowała w zespole dramatycznym. – Polskich ról nie było – uśmiecha się. – Ale ten teatr był na bardzo wysokim poziomie. 
 
Nie założyła rodziny, ale ma wielu przyszywanych wnuków i prawnuków – dzieci siostrzenicy. Ma rodzinę w Polsce, ale do tej pory jej nie odnalazła. Jej dziadek pochodził z Warszawy. 
 
Z emerytury w Iwano-Frankiwsku nie da się przeżyć. Więc pani Władysława dorabia sobie, oprowadzając wycieczki. Turyści nie mogą się nadziwić, że w wieku 78 lat ma świetną kondycję i znakomity z niej piechur.
 
 
Współczesny Iwano-Frankiwsk. Fot. Alina Bosak
 
– Mniejszość polska na Ukrainie dobrze sobie radzi, ale żeby nasze narody były już całkowicie ze sobą pogodzone, to nie. Chociaż coraz mniej przykrych rzeczy się słyszy – mówi. – Ja miałam to szczęście, że w moim ukraińskim i rosyjskim otoczeniu, nie miałam żadnych wrogów. Koleżanki czasem się skarżyły. Przykro bywa w lutym, kiedy są obchody rocznicy zbrodni w Hucie Pieniackiej koło Lwowa i dokonanej w podobnym czasie przez UPA w Ludwikówce koło Stanisławowa. Jeżdżą tam Polacy co roku. Zdarzyło się, że ci z partii Swoboda przeszkadzali. Ale to tylko oni są tacy.     
   
Zofia Stecka, po mężu Siemianow, także urodziła się w Stanisławowie. – Mąż pochodził z polsko-ukraińskiej rodziny. Teściowa była Polką. W domu rozmawialiśmy po polsku – wspomina. Pogodna i uśmiechnięta, jak i Władysława. Ma 85 lat. Urodziła się w sierpniu 1934 roku. – Do szkoły poszłam „za Niemca” – mówi. – Przeżyłam wojnę. I ukończyłam naszą polską szkołę – „siódemkę”. Potem studiowałam wychowanie fizyczne we Lwowie, a po obronie pracy magisterskiej zostałam wykładowcą w Instytucie Medycznym, w którym przepracowałam 40 lat.
 
Ma syna i córkę. Córka jest lekarzem, a syn wykonuje witraże. – Moja wnuczka to menedżerka we Lwowie. Urodziła już synka. Mój prawnuczek ma 3 latka – opisuje dumna z rodziny Zofia. W Stanisławowie dobrze jej mieszkać. Cieszy się, że rzymskim katolikom oddano kościół po rozpadzie Związku Radzickiego. – Mamy też gdzie się spotykać, odkąd powstało Centrum Kultury Polskiej – mówi Zofia.
 
 
Zofia Stecka. Fot. Alina Bosak
 
Centrum Kultury Polskiej i Dialogu Europejskiego w Iwano-Frankiwsku utworzono w 2013 roku z inicjatywy Konsulatu Generalnego Rzeczypospolitej Polskiej we Lwowie i sfinansowano zostało ze środków Departamentu Współpracy z Polonią i Polakami za Granicą Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP. Kieruje nim Maria Osidacz. Jest tu biblioteka, studio radiowe i wystarczająco dużo miejsca na wystawy, prelekcje. Regularnie zapraszani są goście z Polski. We wrześniu odbyło się spotkanie w ramach „Przystanku Historia”, na które z wykładami i komiksami „Wrzesień pułkownika Maczka” przyjechali historycy z rzeszowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.  
 
– Lubimy te spotkania z historią. We wszystkich bierzemy udział – kiwa głową Zofia, która dla wnuków też wzięła komiks o  Maczku i jego żołnierzach. – Dla mnie polska tożsamość jest ważna- dodaje. – Ale kiedy wymieniali mi paszport, to wykreślili polskie obywatelstwo. Córka i wnuczka „odwojowały” je na nowo. Ja, niestety, nie mam. W 1945 roku mieliśmy całą rodziną wyjechać do Polski. Na dworcu w wagonach towarowych chyba ze dwa tygodnie czekaliśmy na transport. W końcu ojciec zniecierpliwiony mówi: „Wracamy do domu”. A na drugi  dzień pociąg ruszył. Chcieliśmy wyjechać. Moja babcia z najmłodszym wujkiem zostali zabici przez nacjonalistów ukraińskich w Komarowie pod Lwowem. Do dziś nie wiemy, gdzie są pochowani. Moja mama bardzo to przeżyła, tym bardziej, że człowiek, który kiedyś mieszkał w tej samej wiosce, umierając, zawołał ją i powiedział, że ma ciężkie grzechy i wie, co się z nimi stało. Najpierw wujka przywiązali do drzewa i męczyli. A potem babcię.
 
Pozostała na Ukrainie rodzina, długo nie znała losów bliskich, którzy wyjechali do Polski. – Do 1968 roku ojciec często pisał do Czerwonego Krzyża – kiwa głową Zofia. – W końcu znaleźliśmy się. Dzięki temu od 1969 roku regularnie podróżuję do Polski. Starsze pokolenie już umarło, ale wciąż lubię tam jeździć. W domu wszystkie tradycje polskie podtrzymujemy, obchodzimy święta państwowe. Wnuczka, która skończyła szkołę muzyczną, w kościele grała i śpiewała polskie pieśni. Przez siedem lat z rzędu wyjeżdżaliśmy do Legnicy, gdzie znajduje się obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem wywieziony w 1945 roku z Nadwórnej (koło Stanisławowa – dop. aut.).
 
 
Współczesny Iwano-Frankiwsk. Fot. Alina Bosak
 
Zofia cieszy się też na spotkanie absolwentów „siódemki”. – Chociaż z mojej klasy to już nas tylko trójka została – mówi. – Czekamy na Święto Niepodległości w listopadzie. Zawsze mamy wtedy przegląd filmów.    
 
Może będzie okazja zaśpiewać „My, Pierwsza Brygada”. – To nasza ulubiona piosenka – zdradzają Władysława i Zofia. Ich chór – „Stary Stanisławów” – liczy 12 pań. Działa od 2005 roku, ale pod tą nazwą dopiero od trzech lat, bo wcześniej nazywał się „Rewera”. Śpiewa na wszystkich imprezach dla stanisławowskiej Polonii. W repertuarze ma polskie pieśni patriotyczne, ludowe, kolędy. 
 
Przy Centrum Kultury Polskiej i Dialogu Europejskiego od 2018 roku działa także Klub Seniora „Złota jesień 50”. – Liczy 50 osób – mówi Władysława, jego przewodnicząca. – W zeszłym roku mieliśmy wyjazd do Humania. Zwiedziliśmy słynny park „Zofiówka”. Prawdziwy raj na ziemi. Byliśmy w lwowskiej Operze na „Don Juanie”. Zorganizowano dla nas kurs komputerowy i regularnie zbieramy się na pogawędki przy kawie. W tym roku zwiedziliśmy też Zakarpacie, Przemyśl i Zamek w Krasiczynie. Wszyscy seniorzy zachwyceni.
 
– Znajdujemy radość w podróżach – dodaje Zofia. – Ja w życiu pomagam też sobie śpiewaniem. Lubię coś nucić, idąc chodnikiem. Jeden mężczyzna aż się za mną oglądnął na ulicy i zawołał: „O, taka kobieta u boku by mi się przydała” – zdradza przepis na pogodę ducha 84-letnia Polka z dawnego Stanisławowa.
 
 
Budynek,w  którym mieści się Centrum Kultury Polskiej i Dialogu Europejskiego w Iwano-Frankiwsku.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy