Reklama

Lifestyle

Dziennikarskie ratowanie polskich grobów – od Lwowa po Kołomyję

Alina Bosak
Dodano: 30.10.2019
47992_dsc_6724
Share
Udostępnij
Lwów, Winniki, Stanisławów, Bohorodczany, Kołomyja – aż pięć dawnych polskich cmentarzy na Ukrainie odwiedzili tuż przed Wszystkimi Świętymi dziennikarze, historycy i miłośnicy Kresów. 10 lat temu porządkowali groby „ludzi pióra” na Cmentarzu Łyczakowskim. Teraz w poszukiwaniu polskich mogił docierają do kolejnych miejscowości. Usuwają śmieci, zapalają znicze i zawiązują biało-czerwone wstążeczki, by były znakiem, że ktoś o tych mogiłach pamięta i prosi o ich szanowanie. Jak w Stanisławowie, gdzie na miejscu polskiego cmentarza, w latach 80. założono park, a pod trawą i alejkami wciąż spoczywają kości zmarłych. 
 
Od wielu lat na Ukrainie trwają akcje ratowania grobów, które prowadzą głównie Polacy. Jedną  z nich jest akcja Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, wymyślona przez dziennikarkę Jolantę Danak-Gajdę i jej kolegów z Polskiego Radia Rzeszów. Od 10 lat pracownicy polskich mediów, a wraz z nimi sympatycy Kresów tuż przed dniem Wszystkich Świętych przyjeżdżają na Cmentarz Łyczakowski, a także inne cmentarze na Ukrainie, by dokumentować i porządkować groby polskich dziennikarzy, pisarzy, wydawców. Od kilku lat te wyjazdy wspiera rzeszowski oddział Instytutu Pamięci Narodowej, dzięki czemu akcja została rozszerzona poza granice Lwowa. Dziennikarsko-historyczna ekipa dotarła już do Iwano-Frankowska (dawnego Stanisławowa), do Kołomyi i kilku mniejszych miejscowości. To ważne, bo o ile lwowska nekropolia, otaczana jest troską już setek wolontariuszy, o tyle cmentarze w mniejszych miejscowościach coraz bardziej niszczeją i zarastają dziką roślinnością. 
 
– Najpierw na Cmentarz Łyczakowski przyjeżdżałam ja i Jacek Borzęcki, ale co roku towarzyszy przybywało. Dołączyli do nas pracownicy IPN, a w ubiegłym roku i w tym przyjechali z nami także bibliotekarze. Jeżdżą już nie tylko ludzie z Rzeszowa i okolic, ale z całej Polski – opisuje Jolanta Danak-Gajda. 
 
 
Andrzej Klimczak, prezes oddziału SDP w Rzeszowie i Maria Pałac, bibliotekarka z Harty, należąca do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (Koło Rzeszów Teren) podczas porządkowania grobów na Cmentarzu Łyczakowskim. Fot. Alina Bosak
 
Po Cmentarzu Łyczakowskim przyszła kolej na drugą lwowską nekropolię – Cmentarz Janowski. – W ubiegłym roku na Cmentarzu Janowskim odnaleźliśmy trzy „dziennikarskie” groby – przypomina Andrzej Klimczak, prezes rzeszowskiego oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. 
 
Jak przypomina Jolanta Danak-Gajda na łamach „Forum Dziennikarzy”, w latach 1864-1918 we Lwowie wychodziło blisko tysiąc tytułów prasowych tylko w języku polskim, a pod względem liczby wydawanych w Galicji pism, Lwów wyprzedzał Kraków i inne ośrodki.  Dziennikarską profesja parały się zaś różne grupy zawodowe, wydające również branżowe czasopisma. Nic zatem dziwnego, że lista odnalezionych mogił „ludzi pióra” z roku na rok rośnie. – Pierwsza lista powstawała na bazie publikacji prof. Stanisława Nicieji, a w ustaleniu położenia grobów pomagała m.in. pani Anna Hoszko, przewodniczka po Łyczakowie. To nie zawsze było proste, ponieważ w archiwum cmentarnym oznaczone są jedynie numery pól. Zdarzyło się też, że w polskim grobowcu pochowano po wojnie innych zmarłych. W końcu wydawało nam się, że wszystkie groby mamy już ustalone. Tych dziennikarzy przez 10 lat znaleźliśmy około 50.  Ale od paru lat znajdujemy nowe nazwiska. Takie, których nie opisał nawet prof. Stanisław Nicieja – mówi Jolanta Danak-Gajda. – W ubiegłym roku odnaleźliśmy grób Jana Kisielewskiego, urodzonego w 1908 roku, a zmarłego w 1937 roku dziennikarza słynnego „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”. W tym roku takim nowym nazwiskiem jest Antoni Lech, dziennikarz zmarły w 1925 roku (w wieku 54 lat), współpracownik „Kuriera Lwowskiego”, prezes Towarzystwa „Gwiazda”. Od dziś i jego grób będziemy co rok odwiedzać, by go posprzątać i zapalić znicz.    
 
– Budujące jest to, że coraz więcej osób chce nam pomagać w porządkowaniu tych grobów. W tamtym roku dołączyli do nas m.in. wolontariusze ze Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich – dodaje Andrzej Klimczak. – A to przecież nie jest lekka praca. Groby trzeba nie tylko czyścić z liści, ale zlikwidować rosnące wokół chaszcze, wyrwać trawę, wyciąć młode pędy drzew, zeskrobać mech, wynieść wory ze śmieciami, czasem nawet dźwignąć złamaną część pomnika. Wszyscy jednak chętnie pracują. Widać coś w tej naszej duszy tkwi. To także dowód, że wciąż pamiętamy o ludziach, którzy budowali kraj w okresie niepodległości i czasach poprzedzających jej odzyskanie.     
 
 
Sanktuarium w Winnikach. Fot. Alina Bosak
 
Wyprawy przed Wszystkim Świętymi owocują kolejnymi akcjami. Tak stało się w przypadku cmentarza w Winnikach, który mieści się przy Kościele Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny – sanktuarium z zabytkowym i słynącym cudami obrazem Matki Bożej Winnickiej. – W ubiegłym roku na cmentarzu odkryliśmy zniszczony grób przedwojennego policjanta Alfreda Kojata, który zginął w 1932 roku ścigając sprawców napadu na Urząd Pocztowy w Gródku Jagielońskim. Napis ledwie udało się odczytać. Sprawą zainteresowało się Stowarzyszenie Policja i wspólnie z IPN ten pomnik odnowiło – opowiada dr Piotr Szopa z rzeszowskiego oddziału IPN.
 
Nie przetrwał, niestety, pomnik Legionistów na cmentarzu w Kołomyi, który dziennikarze z Rzeszowa również odwiedzili. Przerobiono go na pomnik Strzelców Siczowych. Na pociechę warto jednak dodać, że cmentarz w Kołomyi wygląda dziś lepiej niż jeszcze dwa lata temu. – W odnowieniu i porządkowaniu cmentarza pomagają wolontariusze z Wrocławia pod wodzą Zbigniewa Saganowskiego oraz Fundacja Pomoc Polakom na Wschodzie, która finansuje prace po odnowieniu. Dziś możemy zatrudniać osobę, która codziennie dba o porządek na cmentarzu. Trochę pomaga nam także władza miejska, bo cmentarz jest własnością komunalną i służby miejskie wywożą zebrane śmieci – mówi Włodzimierz Hułaj, prezes Polskiego Towarzystwa im. A. Mickiewicza w Kołomyi. – Pochowani są tu nie tylko Polacy, ale są także na mogiłach nazwiska ruskie, niemieckie, czeskie. 
 
 
Włodzimierz Hułaj i Jolanta Danak-Gajda na cmentarzu w Kołomyi. Fot. Alina Bosak
 
W tym roku ekipa dotarła także do Iwano-Frankiwska (dawnego Stanisławowa), by zapalić znicze na cmentarzu, który został zniszczony przez Sowietów. Kości nadal tam spoczywają, buldożery rozjechały jedynie groby, a na ich miejscu utworzono park, zostawiając jedynie kilka mogił jako architekturę parkową. Znajduje się on za najokazalszym hotelem w tym mieście – Hotelem Nadzieja. 
 
– W 1979 roku wykopałem szczątki moich krewnych, bo już docierały do mnie informacje o planach zniszczenia cmentarza. Niewiele osób to zrobiło – mówi Witalij Czaszczin, prezes Towarzystwa Kultury Polskiej „Przyjaźń” w Stanisławowie (obecnie Iwano-Frankiwsk). – Dlatego dziś razi mnie, kiedy ktoś na to miejsce mówi „park”. To jest cmentarz. Przed zniszczeniem w 1980  roku zawierał wiele zabytkowych pomników. Założony został w 1782 roku i był jednym z największych i najstarszych cmentarzy na ziemiach Rzeczypospolitej, starszym od Cmentarza Łyczakowskiego i Powązek w Warszawie. Spoczywały na nim jeszcze ofiary wojen napoleońskich. Znajdowała się na nim niegdyś mogiła ojca gen. Stanisława Sosabowskiego. Pamiętam ją. Dwa lata temu zwrócili się do nas ludzie ze społecznego komitetu budowy pomnika generała w Lęborku, by wskazać im to miejsce. Wzięli stąd trochę ziemi i włożyli do urny, którą umieszczono pod pomnikiem w Polsce. W 1991 roku polska firma Energopol z Bohorodczan zbudowała kopiec z głazów, który jest symbolicznym pomnikiem pochowanych tu Polaków. Nasze Towarzystwo opiekuje się tym pomnikiem prawie 30 lat. W 2000 roku chciano skraść krzyż Virtuti Militari z tego obelisku. Chodziłem wtedy do pracy przez cmentarz i zobaczyłem oderwane jedno skrzydło. Wezwałem policję, zamówiłem majstra i naprawił pomnik. Krzyż jest na nim do dziś – podkreśla Witalij Czaszczin i dodaje: – Przed wojną na cmentarzu stanisławowskim był grobowiec Legionistów Polskich z pomnikiem, przedstawiającym polskiego żołnierza opartego na karabinie. Ale dziś stoi w tym miejscu krzyż OUN-UPA.
 
 
Witalij Czaszczin na dawnym cmentarzu w Stanisławowie (Iwano-Frankiwsku). Fot. Alina Bosak
 
– To chichot historii i próba zawłaszczenia przestrzeni zarówno tej geograficznej, jak i kulturowej. Mimo to pamięć trwa. Zarówno po stronie polskiej, jak i ukraińskiej. Agresja wobec polskich grobów jest głównie w miejscach, gdzie wstępują duże grupy polityczne, a więc w większych miastach. W mniejszych miejscowościach, na wsiach szacunek dla zmarłych, bez względu na ich narodowość i przeszłość pozostaje nadal żywy. Nawet pojedyncze pochówki, gdzieś tam w stepie przetrwały do dzisiaj, mimo, że nie ma na nich okazałego pomnika. Otaczał je szacunek dawniej kołchoźników, a dziś rolników. Dlatego zdarza się, że jadąc pomiędzy hektarami zaoranego pola, trafia się na nietkniętą „wyspę” z mogiłą. Przez dziesięciolecia nikt nie ośmiela się zaorać tego kawałka ziemi, w której ktoś jest pochowany – mówi Andrzej Klimczak. 
 
Nietknięte, chociaż zniszczone przez upływ czasu pozostają polskie mogiły na cmentarzu w Bohorodczanach. Jest tu także pomnik II Brygady Legionów Polskich. Zadbany, bo opiekuje się nim wspomniane już Towarzystwo Kultury Polskiej „Przyjaźń” w Stanisławowie. Nieopodal znajduje się grób polskich policjantów: Feliksa Szeligowskiego i Mieczysława Sobolewskiego, którzy „padli na posterunku w dniu 17 stycznia 1928 roku”. – Będę walczył o odnowienie również tych pomników – mówi dr Piotr Szopa.    
 
 
Dr Piotr Szopa przy odnowionym grobie Alfreda Kojata na cmentarzu w Winnikach. Fot Alina Bosak

 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy