Reklama

Lifestyle

“Marysieńka”. Historia schronu przeciwatomowego

Alina Bosak
Dodano: 15.02.2021
48976_20200105_150122
Share
Udostępnij
Zwykły domek z ogrodem na skraju miasta. Na parterze może około 80 mkw., a 15 metrów pod nim wielki, 400-metrowy schron przeciwatomowy „Marysieńka”. Został wybudowany w Rzeszowie w czasie Zimnej Wojny, w latach 1956-1960. Czynny był przez niemal 50 lat, do 2009 roku. Trzy tygodnie wojny nuklearnej mogło w nim przetrwać 58 osób. Jego istnienie utrzymywano w tajemnicy. Ale z czasem sąsiedzi zauważyli dziwne sytuacje, a proboszcz najbliższej parafii, ustalając kolejność wizyt „po kolędzie” mawiał: „Zaczynamy od schronu”. Dziś miejscem opiekuje się Fundacja Muzeum Techniki i Militariów i każdy może je zwiedzić. Ale wciąż ma swoje tajemnice.
 
Na Podkarpaciu jest bardzo wiele schronów. To województwo ma ich najwięcej w skali kraju. Ale są to przeważnie schrony przeciwlotnicze, w budynkach mieszkalnych, szkołach. Schron przeciwatomowy „Marysieńka” w Rzeszowie był jednak wyjątkowo ważny na tej mapie. Należał do jednego z czterech na terenie Polski obiektów dla sztabu, był zapasowym ośrodkiem dowodzenia na wypadek atak nuklearnego. – „Marysieńka” to schron autonomiczny I klasy. A o jego znaczeniu decydowało to, co się znajdowało w kancelarii tajnej. Z tego miejsca można było wysłać głowę państwa za granicę  albo okręt w Bałtyk – mówi Jakub Ryba, opiekun ekspozycji udostępnianych przez Fundację Muzeum Techniki i Militariów w Rzeszowie.
 
Schron „Marysieńka” był połączony kablem ze schronem tej samej klasy, znajdującym się pod położoną 3 kilometry dalej szkołą w Malawie. Tamten schron był czynny do 2015 roku. Jeszcze całkiem niedawno przyjeżdżali do niego oficerowie, by pracować. 
 
 
Fot. Alina Bosak
 
Usytuowanie schronu „Marysieńka” jest strategiczne. Z ul. Królowej Marysieńki wjeżdża się wprost na międzynarodową trasę E4, kiedyś główne połączenie Rzeszowa z przejściem granicznym w Medyce. Z centrum miasta, a więc z Podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego, gdzie kiedyś mieściła się Wojewódzka Rada Narodowa i z dawnego gmachu Komitetu Wojewódzkiego PZPR, prostą arterią dociera się do schronu w 3-4 minuty.  
 
Wybudowany w latach 1956-1960, a wyłączony ze służby dopiero w 2009 roku, był obiektem ściśle tajnym. Miał utrzymać przy życiu 58 osób uprzywilejowanych (plus 3 osoby z obsługi schronu) przez 21 dni. Posiadał niezależne zasilanie energią elektryczną i systemy łączności, systemy grzewcze, wentylacyjne, filtry zabezpieczające przed dostaniem się do środka skażenia promieniotwórczego i zapasy żywności. Oraz, oczywiście, łączność. Przed skutkami wstrząsów spowodowanych atomowym wybuchem chroniła go specjalna konstrukcja. Schron „Marysieńka” zbudowany jest z dwóch warstw betonowych ścian – przypomina pudełko w pudełku – przestrzeń między nimi wypełniona jest ziemią, która ma zamortyzować ewentualne wstrząsy i zapobiec rozszczelnieniu warstwy wewnętrznej. – W Lublińcu na Śląsku, gdzie znajdował się schron dowodzenia sił całego Układu Warszawskiego, przestrzeń między ścianami była wypełniona cieczą, aby ta amortyzacja była jeszcze skuteczniejsza – zauważa Jakub Ryba.
 
Schron posiadał kilka źródeł energii elektrycznej. Zasilany mógł być przez zewnętrzną elektrownię, ale posiadał też własne agregaty prądotwórcze z silnikiem diesla. Jeden znajdował się w schronie, a drugi w garażu na zewnątrz. 15 tysięcy i oleju napędowego do silników znajdowało się w zbiornikach zewnętrznych. Do tego był jeszcze system zasilania zapasowego – agregat podczas pracy ładował dodatkowe akumulatory, które zapewniały zasilanie zapasowe. Miało ono zaledwie 24 V, ale wystarczyłoby na kilka dodatkowych dni funkcjonowania w schronie. 
 
Schron posiadał dostęp do wody ze studni głębinowej, wykopanej na głębokości 100 m od powierzchni ziemi – co też miało znaczenie dla zabezpieczenia przed skażeniem. Wodę doprowadzoną do schronu chlorowano. Letni prysznic musiał wziąć każdy, kto miałby wejść do schronu z zewnątrz. Są tu śluzy, miejsce na pozostawienie skażonej odzieży i gabinet lekarski.
 
 
Fot. Alina Bosak
  
Przed wkładaniem palców między ciężkie drzwi, które broniły dostępu do kolejnych pomieszczeń w strefie wejścia, ostrzegają dziś przewodnicy najmłodszych zwiedzających. Przed śluzą znajduje się wejście do kotłowni, gdzie obecnie znajduje się piec z 1997 roku (na olej napędowy). Do kotłowni można dostać się także ciasnym przejściem przez filtro-wentylatornię. Z wnętrza schronu wiedzie też wyjście ewakuacyjne do nakrytej dachem niewielkiej sztolni na zewnątrz domu.
 
Zasysane z zewnątrz do schronu powietrze przechodziło przez filtry i systemem wentylacyjnym rozprowadzane było do pomieszczeń – w każdym są kratki i nawiewy. Dziś gospodarze schronu walczą z wilgocią, ale w latach 80-tych w schronie panowała temperatura 18 st. C. Pracowały dwa wojskowe osuszacze powietrza. Na podłogach w pokojach do wypoczynku leżały dywaniki, było czysto i ciepło.   
 
 
Fot. Alina Bosak
 
Poza nawiewami w każdym pomieszczeniu był też radiowęzeł, gniazdka telefoniczne, elektryczne – łatwo było podłączyć faks, telefon i pokój sypialniany zamienić w kolejne pomieszczeni do pracy. Łączność telefoniczną zapewniała Telekomunikacja Polska. W schronie znajduje się pozostałość po centrali telefonicznej, umożliwiająca przełożenie 64 numerów Telekomunikacji Polskiej. Do tego łączność radiowa i  kablowa typowo wojskowa. Ciekawość budzi pomieszczenie łączności specjalnej, gdzie znajduje się urządzenie służące do wysyłania szyfrowanych telegramów. Były tu także stacje nasłuchu radiowego. 
 
– Dawne oprzyrządowanie skasowała jednak obrona cywilna, wyłączając schron z użytku. To standardowa procedura, ponieważ taką aparaturę mogłyby wykorzystać służby obcych państw. W „Marysieńce” zostało zatem tylko kilka urządzeń, które takiego niebezpieczeństwa nie stwarzają – mówi Jakub Ryba.

Także ze względów bezpieczeństwa wiele spraw związanych ze schronem wciąż pozostaje tajemnicą. Fundacja Muzeum Techniki i Militariów ma dostęp jedynie do dokumentacji technicznej, ale do tej mówiącej o działalności tego obiektu – nie. W domu, pod którym kryje się schron, dla niepoznaki mieszkały rodziny. – Niektórych znam. Tu mieszkała i bawiła się moja koleżanka. Mieszkańcy mieli do dyspozycji tylko pomieszczenia na parterze. Na poddaszu znajdowały się miejsca zarezerwowane dla oficerów. Chociaż za utrzymanie domu płaciło państwo, to mieszkanie tu wiązało się z dyskomfortem – nie wolno było zapraszać żadnych gości, dzieci z sąsiedztwa itp. – opisuje Jakub Ryba.
 
 
Fot. Alina Bosak
 
Schron utrzymywano w stałej gotowości do 2009 roku. Po Ludowym Wojsku Polskim najpierw przejęły go służby obrony cywilnej, a potem zarządzania kryzysowego. W 2018 roku „Marysieńka” stał się własnością miasta, które przekazało go w użytkowanie Fundacji Muzeum Techniki i Militariów. 
 
Budynek był już w kiepskim stanie (grzyb, wybrzuszone parkiety), ale Fundacja doprowadziła go do stanu używalności i udostępniła zwiedzającym. Muzeum Techniki i Militariów w Rzeszowie organizuje zwiedzanie schronu w niedziele, a informacje na ten temat umieszcza na swojej stronie internetowej.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy