Reklama

Lifestyle

Głośne mówienie o raku oswaja z nim

Z dr n. med. ANDRZEJEM SĘKOWSKIM, specjalistą ginekologii, położnictwa i radioterapii, kierownikiem Zakładu Brachyterapii w Podkarpackim Centrum Onkologii w Rzeszowie, rozmawia Katarzyna Grzebyk
Dodano: 28.11.2014
16372_sekowski_1
Share
Udostępnij
Katarzyna Grzebyk: Panie doktorze, choroby nowotworowe kobiet, i nie tylko kobiet, to specyficzne choroby. W początkowym stadium pacjent nie odczuwa bólu. Do lekarza idziemy dopiero wtedy, gdy zaczyna nam coś doskwierać… i zwlekamy z tym do ostatniej chwili. Dlaczego? Taka już nasza natura?
 
Dr Andrzej Sękowski: Nie wygląda to aż tak źle. Są kobiety, które na wizyty przychodzą chętnie i często, a nawet za często. Są też takie, które przychodzą rzadko albo wcale. Największy problem tkwi w tym, że kobiety, które są najbardziej narażone na raka szyjki macicy, w ogóle nie przychodzą, mimo głośnych kampanii i rozsyłanych zaproszeń. Jest to dla nas największy problem i nie wiemy, jak go rozwiązać, choć faktycznie od 10-15 lat widzimy spowolnienie zapadania na raka szyjki macicy. Niestety, jednocześnie obserwujemy narastający wzrost zachorowań na inne rodzaje nowotworów. Moim zdaniem, jedną z najważniejszych przyczyn zmniejszenia zapadalności na raka szyjki i zwiększenia chęci kobiet do badań i wizyt u lekarza, jest podwyższenie socjoekonomicznego poziomu życia oraz ogromna wieloletnia praca ginekologów i położnych związana z badaniami cytologicznymi.
 
Jakie grupy kobiet są najbardziej narażone na raka szyjki macicy?
 
Głównie te kobiety, które dużo rodziły; takie, które miały licznych partnerów seksualnych, co przecież wiąże się z dopływem nowych wirusów, i te, które rzadko się badają albo wcale. To wszystko wiąże się z poziomem życia i wykształcenia. Nieszczęściem choroby nowotworowej jest właśnie to, że nie ma bólu. Jeśli człowieka coś boli i dokucza, chętniej zgłasza do się lekarza, więc kiedy nic go boli, po co ma iść? Chciałbym też zwrócić uwagę, że kilka lat temu media niechętnie informowały opinię publiczną o nowotworach i ich profilaktyce, zgodnie z założeniem, żeby nie męczyć ludzi przykrymi informacjami. Dziś, im więcej skandali i i tragedii w mediach, tym chętniej się je ogląda lub czyta. Więc i o raku dużo więcej się mówi. A skoro się o czymś głośno mówi, to znaczy, że to coś istnieje. Ludzie zaczynają oswajać się z takim tematem. Dziś niemal w każdej rodzinie albo wśród znajomych mamy kogoś, kto zachorował na raka, leczył się onkologicznie i przeżył. Często myślimy, że jeśli przeżył, to znaczy, że rak nie był złośliwy. Nie, musiał być złośliwy, bo onkolodzy nie zajmują się nowotworami niezłośliwymi. Mówienie o raku oswaja nas z nim.
 
Czy więc nie powinno się zacząć tego oswajania z tematem chorób nowotworowych jak najwcześniej, już w szkołach?
 
W szkołach są lekcje biologii czy przygotowania do życia w rodzinie, na których należałoby zasygnalizować problem. Można by na nich poruszyć temat szczepionek na raka szyjki macicy dla dziewcząt w wieku 11-13 lat. Rak szyjki macicy, podobnie jak inne nowotwory wiążące się z tkanką nabłonkową (rak sutka, rak szyjki macicy, rak skóry, rak nosogardła, rak prostaty), ma w dużym procencie etiologię wirusową. Rak szyjki macicy jest chorobą weneryczną, przenoszoną drogą płciową. Od 20 lat istnieje program szczepień dla dziewcząt w wieku 11-13 lat, który ma zapobiec zapadalności na raka w ich populacji za 20-30 lat. 
 
Korzystamy z tych szczepionek?
 
To są szczepionki nieobowiązkowe, ale niektóre gminy, jak np. Leżajsk, fundują je. Oczywiście, nie wszyscy rodzice chcą szczepić dzieci, bo obecnie panuje trend antyszczepieniowy, który dla mnie jest bzdurą. Tymczasem uczeni już zastanawiają się nad szczepieniami chłopców w wieku 11-13 lat przeciwko wirusowi brodawczaka ludzkiego (HPV).
 
Panie doktorze, jesienią dużo mówi się o chorobach nowotworowych kobiet, zwłaszcza w październiku. Czy faktycznie w codziennej pracy lekarskiej widać, że po okresie tych akcji i kampanii, pacjentek w przychodniach jest więcej? Czy te kampanie przynoszą efekty?
 
Pacjentek mamy dużo. W naszym życiu jest coraz więcej chemii, którą jemy, w której się kąpiemy, a która ma wpływ na nasz stan immunologiczny. Coraz dłużej żyjemy,  podczas gdy układ immunologiczny starzeje się tak samo jak każdy inny. Jeśli złamiemy nogę w biodrze, łatwo jest wstawić sztuczne biodro. Tymczasem choroba nowotworowa jest chorobą genów, których nie umiemy wymienić. Możemy tylko leczyć objaw tej choroby, jakim jest guz nowotworowy, skoncentrowany. Natomiast jeśli dochodzi do rozsiewu komórek rakowych, jesteśmy praktycznie bezsilni. Nie umiemy leczyć choroby nowotworowej przerzutowej. Na razie próbujemy. 
 
Czy do Podkarpackiego Centrum Onkologii można przyjść na wizytę tak po prostu, czy też trzeba mieć odpowiednie skierowanie?
 
Nie radziłbym się leczyć u doktora Google i na podstawie własnych przemyśleń decydować się na wizytę u onkologa. Dobrze jest, żeby zadecydował o tym lekarz, nawet lekarz pierwszego kontaktu, który powinien zrobić wstępne rozpoznanie. W Centrum mamy jeden dzień w tygodniu na przyjęcia osób, które przychodzą tu po raz pierwszy. Wykonujemy potrzebne badania, a następnie stawiamy diagnozę. Potem zaczyna się leczenie.
 
Wizyta w ośrodku onkologicznym powszechnie kojarzy się jednoznacznym wyrokiem. Wyrokiem śmierci. Tymczasem może być ona pierwszym krokiem, by uniknąć tego wyroku.
 
Wizyty u lekarzy ogólnie nie należą do przyjemności, u onkologa zwłaszcza. Leczenie w Centrum jest leczeniem ciężkim, trwa długo – miesiącami, czasami latami. Ale przynosi efekty, czego najlepszym dowodem są pacjenci, którzy byli leczeni przed 10 czy 20 laty i których mamy w obserwacji. Wiem jednak, że nawet w najbliższej rodzinie tych pacjentów jest to temat tabu, o którym się nie mówi, żeby przypadkiem nie „wywołać wilka z lasu”. Trzeba też stwierdzić, że zmienia nam się struktura zapadalności na nowotwory. Mamy coraz więcej przypadków ludzi z drugim lub trzecim nowotworem, albo z dwoma czy trzema jednocześnie. Są pacjentki, które najpierw miały raka sutka, potem jajnika, potem jeszcze coś. Poza tym są postacie nowotworów coraz trudniejsze do wykrycia, mimo że mamy dużo lepszą diagnostykę niż kiedyś. Nowotwory są rozpoznawane coraz wcześniej, coraz mniejsze. 30 lat temu, kiedy byłem na stażu w Szwecji, najwięcej nowotworów było tam w pierwszym czy drugim stopniu. W Polsce w tym czasie były to nowotwory głównie w 3 i 4 stopniu (licząc w 4-stopniowej skali zaawansowania nowotworu). Po 30 latach mamy w Polsce głównie stopień pierwszy i drugi, natomiast stopień 3 i 4 występuje w znacznej przewadze w Bangladeszu, Indiach czy Afryce, gdzie przez 5 lat pracowałem. 
 
Postęp technologiczny przynosi efekty.
 
30 lat temu raka szyjki macicy przy zastosowaniu brachyterapii naświetlaliśmy 100 godzin, czyli pięć dób. 10-15 lat temu już tylko 7 godzin, od półtora roku trwa to u nas  7-10 minut i jest to leczenie ambulatoryjne. Uważam, że w kontekście raka najlepiej mówić o tych, którzy się wyleczyli i przeżyli. Dziś w leczeniu nowotworów nie chodzi o to, by tylko wyleczyć, ale by umożliwić pacjentom, a także pacjentkom leczonym ginekologicznie, pełny powrót do życia rodzinnego. Żeby mogły nie tylko funkcjonować w pracy i w domu, ale również współżyć tak jak przed chorobą. Oczywiście, zawsze będą mieć obawy, czy przypadkiem drobne ukłucie w biodrze  nie jest nawrotem choroby. W istocie może to być tylko objaw związany z wiekiem. 
 
Proszę na koniec powiedzieć o profilaktyce chorób nowotworowych, cytologii i mammografii. Kiedy i co jaki czas należy robić badania?
 
Uważamy, że badanie mammograficzne i cytologiczne powinno się robić co 2-3 lata. W przypadku profilaktyki raka sutka najistotniejsze jest to, by kobiety badały się same, regularnie co miesiąc, po miesiączce. Trzeba szukać guzków, które nie bolą. Te, które bolą, nie powinny nas tak bardzo niepokoić. Koniecznie raz w roku trzeba udać się do ginekologa, żeby wykluczyć wszelkie nieprawidłowości, takie jak cysty czy mięśniaki. 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy