Reklama

Ludzie

Kto się boi demokracji? Felieton Jarosława A. Szczepańskiego

Jarosław A. Szczepański
Dodano: 03.12.2015
23715_jarek_1
Share
Udostępnij
Październikowe wybory parlamentarne powinny uspokoić środowiska ogłaszające wszem i wobec, że z polską demokracją jest coś nie tak, bo scena polityczna jest "zabetonowana" i dopóki nie zmieni się ordynacji wyborczej, dopływ świeżej krwi parlamentarnej jest niemożliwy. Tymczasem krajobraz powyborczy, sam z siebie, z tych obaw wręcz szydzi – scena polityczna została dość radykalnie przemeblowana. 

Z parlamentu zniknęła lewica postkomunistyczna, inaczej mówiąc: po 26 latach wyborcy sami własnoręcznie zdekomunizowali Sejm. Podziękowali też hochsztaplerowi z Biłgoraja. Dodatkowego smaku zaistniałej sytuacji przydaje fakt, że "kołkiem osinowym" parlamentarnego zgonu Zjednoczonej Lewicy – od Millera po Palikota – stała się nieznana dotąd lewacka partyjka. Sejm zasiliły za to dwie partie, których wcześniej w ogóle nie było: Nowoczesna.pl i Kukiz15.
 
Do rangi symbolu urasta fakt, że pierwszemu posiedzeniu Sejmu nowej kadencji przewodniczył marszałek senior  Kornel Morawiecki, twórca i przywódca Solidarności Walczącej, najbardziej antykomunistycznego ugrupowania dawnej opozycji – polityk zupełnie zmarginalizowany przez "rycerzy" okrągłego stołu z roku 1989, a jego syn został szefem najważniejszego resortu w nowym rządzie i wicepremierem. Po raz pierwszy też od 1989 roku zwycięska partia nie musiała dobierać sobie koalicjanta, bo objęła większość mandatów w Sejmie i Senacie. PSL prześliznął się do parlamentu, ale wyraźnie z żółtą kartką od wyborców. A tak na marginesie – gdyby obowiązywała w Polsce ordynacja większościowa, nowe partie mogłyby w Sejmie zasiadać, ale w miejscach dla… publiczności. Jakby nie patrzeć – oszołamiający wręcz sukces demokracji! 
 
I co się dzieje? W mediach tzw. mainstreamowych Polska z dnia na dzień przybiera twarz, a raczej odrażający pysk jakiegoś politycznego potwora – nowy rząd dzień i noc kombinuje, jakby nas zniewolić, wprowadzić porządki faszystowskie i totalitarne; stała się rzecz straszna, bo jedna partia rządzi samodzielnie i to już samo z siebie stanowi śmiertelne zagrożenie dla demokracji. Doszło do tego, że pod patronatem Gazety Wyborczej powstał Komitet Obrony Demokracji. Informacja o tym wydarzeniu rozśmieszyła mnie do łez, bo póki co demokracja świetnie broni się sama.
 
Nowy rząd, dzięki większościowemu zapleczu parlamentarnemu sprawnie rozbroił minę zastawioną przez poprzednią koalicję rządzącą PO-PSL, jaką miała być zmieniona ustawa o Trybunale Konstytucyjnym. Poprzedni rząd w obliczu zbliżającej się klęski wyborczej zrobił ustawowy skok na TK umożliwiając wybór pięciu jego członków na zapas. To ważne, bo rozdział 10 tej ustawy nosi tytuł: Postępowanie w sprawie stwierdzenia przeszkody w sprawowaniu urzędu przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Taką przeszkodę w formie wniosku zgłasza Trybunałowi marszałek Sejmu, a Trybunał bezzwłocznie (w ciągu 24 godzin) go rozpatruje i powierza na trzy miesiące marszałkowi pełnienie obowiązków Prezydenta. Gdy przeszkoda trwa nadal, Trybunał może ponownie obłożyć marszałka prezydenckimi obowiązkami. Proszę to sprawdzić, to bardzo łatwe, wystarczy kliknąć w wyszukiwarkę: "ustawa o Trybunale Konstytucyjnym z 25 czerwca 2015" i wszystko widać jak na dłoni. Szef Trybunału, pan prof. Rzepliński, nie robił tajemnicy z tego, że uczestniczył w tym procederze.
 
Nie trzeba wielkiej wyobraźni, aby przewidzieć ewentualny scenariusz: Sejm uchwala ustawy przygotowane przez rząd, a Trybunał je podważa jedną po drugiej. Media rozdzierają szaty z powodu bałaganu, jaki generuje rząd nieodpowiedzialną twórczością pseudolegislacyjną, a na dodatek Prezydent nie reagując na to pogłębia chaos. No więc w końcu do Trybunału wpływa wniosek w sprawie stwierdzenia przeszkody w sprawowaniu urzędu przez Prezydenta Rzeczypospolitej. "Rozgrzani" – mówiąc językiem klasyka –  sędziowie mają 24 godziny czasu…
 
Jednego tylko nie przewidziała sprytna koalicja PO-PSL: Prawo i Sprawiedliwość wywalczyło w wyborach większość mandatów w Sejmie i Senacie. A wniosek "w sprawie…" miałby złożyć marszałek Sejmu. Dlatego był taki bój o zminimalizowanie zwycięstwa PiS-u, żeby broń Boże ta partia nie miała większości. Wtedy marszałkiem byłby pewnie ktoś z PSL. No bo jeśli PiS ma już prezydenta i premiera, to koalicjantowi należy się stołek marszałka. Tak prawdopodobnie kalkulowano. Skoro udało się w 2007 po dwóch latach nagonki, to czemu tak udanego planu nie powtórzyć?
 
 A ułaskawienie Mariusza Kamińskiego słuszne? Otóż sędzia Łączewski – jak ujawnili Marek Pyza i Marcin Wikło na łamach tygodnika "wSieci" – po skazaniu byłych szefów CBA awansował do sądu okręgowego – trafił do X Wydziału Karnego Odwoławczego, który miał… rozpatrywać apelację Mariusza Kamińskiego i pozostałych szefów CBA. Uczciwi sędziowie polskich sądów powinni być wdzięczni prezydentowi Dudzie, że przeciął tę hucpę ratując i tak do granic możliwości nadwerężony już wizerunek naszego wymiaru sprawiedliwości.
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy