Reklama

Ludzie

Strachy i straszydła polskie. Felieton Anny Konieckiej

Anna Koniecka
Dodano: 15.02.2016
24929_Ania_1
Share
Udostępnij
Czego się boją aż do obłędu i przed czym chcą chronić nas, nasi drodzy (w sensie kosztowni dla podatników) rządzący obecnie RP? Lista jest długa i ciągle przybywa na niej nowych "zagrożeń", którymi nas straszą. Proponuję, przyjrzyjmy się, póki można, temu zagrożeniu, które z punktu widzenia rządzących jest teraz dla nas (?!) najważniejsze. Jest wręcz sprawą życia i śmierci dla Polaków! Chociaż tak naprawdę to bullshit , jak ujął rzecz swego czasu krótko a treściwie były Pierwszy Dyplomata RP nim wyemigrował za Wielką Wodę. 

 Aż tak się rozjechały nasze obywatelskie priorytety z priorytetami kolejnej władzy, która teraz Polakami rządzi? Gorzej! 
 
Skutki tej zapowiadanej "walki" heroicznej – na miarę rzecz jasna wyobrażeń naszych obrońców o ich sile rażenia, nie zaś faktycznych możliwościach, a przede wszystkim potrzebie żeby tak się dla nas poświęcali – niestety już zaczynamy odczuwać boleśnie i wstydliwie na własnych plecach oraz poniżej.
 
Złotówka słaba jak chłop pańszczyźniany na przednówku, leci dalej w dół, zaraz po ratingach. Zagraniczny kapitał – którego w Polsce jest stosunkowo dużo – wystraszył się i zaczyna się zwijać. Przedsiębiorstwa, które płaciły dotąd całkiem przyzwoite podatki do polskiej kasy, zaczynają się rozglądać za rajami podatkowymi. Specjaliści, którzy zajmują się przecieraniem dróg do owych rajów nie kryją, że dawno nie mieli takiego ruchu w interesie.  
 
A zwyczajni obywatele, co są (jeszcze) na etatach albo na śmieciówkach, czegoż oni się boją? Śmieciówki nie zniknęły – pani premier Szydło! W Polsce żyje się obywatelom wciąż dużo gorzej niż sąsiadom Czechom. A przecież razem i z tego samego poziomu startowaliśmy do UE.
 
Polscy obywatele boją się najbardziej tego, że stracą pracę. A w Czechach praca jest! Lepsza, gorsza, ale jest. Są też lepsze warunki do zakładania biznesów. Nasz polski biznes też tam ucieka…
 
 Strach o utratę pracy to jest główny, niestety ciągle realny strach Polaków, i to odkąd wleźliśmy w pierestrojkę, zwaną szumnie przemianą ustrojową. Brak stabilizacji ekonomicznej – tego się obawiają Polacy również ci w młodym wieku. A reszta to już tylko konsekwencje (np. że mało dzieci się rodzi w Polsce). 
 
Wszystkie sondaże to pokazują – od lat! Pokazują analitycy, a to, że mają rację, potwierdza fala emigrujących z Polski za pracą. Bo niby skąd się ta fala emigracyjna wzięła? Tak nagle gęby polityków ludziom obrzydły? Przypomnijmy,  największa jak dotąd fala emigracji zarobkowej po II wojnie światowej miała miejsce za pierwszych rządów Pis-u. Wyjechało prawie półtora miliona ludzi. Wtedy akurat brytyjski rynek pracy otwarł się przed imigrantami z Polski, a polski ówczesny rząd nic nie zrobił, żeby tę falę zatrzymać. Kolejny rząd – zresztą też nie.
 
Mrzonki i głupie gadanie, że Polska czeka, żeby wrócili, tylko utwierdza ludzi w przekonaniu czym tak naprawdę zajmują się rządzący.  I co potrafią.
 
W samej  tylko Wielkiej Brytanii oficjalnie jest teraz nieco ponad 800 tys. Polaków. A nieoficjalnie? Wyjeżdżają pracować m.in. na farmach każdej wiosny, po prostu wsiadają w busa i jadą. Nie figurują w żadnych statystykach, nie rejestrują się jako bezrobotni w naszych nieudolnych acz kosztownych w utrzymaniu urzędach pracy. Nie płacą podatków, ani tutaj ani tam – u królowej i Camerona; pracują na czarno. A gdy się któremuś coś stanie podczas pracy, to jest gotowy blankiet – wpisuje się tylko nazwisko delikwenta, że on legalnie pracuje na farmie, i pozamiatane. Ale Polacy pracujący na czarno starają się nie robić kłopotu i nie rzucać w oczy, bo „superwaizerka” nie wpuści ich na farmę w następnym roku. Zawsze jest więcej chętnych niż miejsc.
 
Tyle realia. Przejdźmy do mrzonek. Czyli wreszcie tego, co rządzący teraz uważają za największe zagrożenie dla Polski i Polaków.

Otóż największe zagrożenie dla nas to napaść Rosji na Polskę – którą straszy nas ekipa PiS odkąd istnieje na scenie politycznej. Tymczasem 77 proc. Polaków twierdzi, że czuje się bezpiecznie w Polsce. (Badanie CBOS 2014, na zlecenie Biura Bezpieczeństwa Narodowego.)
 
Oj, brzydko się bawicie, Panowie. Strach pomyśleć, co by było, gdyby tak aktualny minister wojny (polsko-ruskiej) dostał do łapki jakąś realną broń oprócz pogróżek i żądań. Ostatnio na forum międzynarodowym – podczas Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium – prezydent RP musiał odkręcać zapowiedź kolegi ministra, twierdząc, że „to jest nadinterpretacja” iż Polska może posłać na wojnę do Syrii „niewielką liczbę samolotów F-16 w celach obserwacyjnych”.
 
Nadinterpretacja czego? Słów ministra, który powiedział, co powiedział? Czy może nadinterpretacja przez niego kompetencji do rozporządzania wojskiem. Wszak to nie minister obrony narodowej lecz zwierzchnik sił zbrojnych – prezydent RP – decyduje, czy pchać na wojnę żołnierzy, czy „tylko” miliardy złotych w zbrojenia. Które są – w jego przekonaniu – konieczne do wyszarpnięcia z budżetu, chociaż i tak nie wystarczą, żeby obronić nas, obywateli przed ekspansją Rosji. Więc należy – ponagla decydentów NATO – koniecznie „wzmocnić wschodnią flankę”. Minister spraw zagranicznych RP wręcz żąda, żeby unieważnić zapis umowy Rosja – NATO z 1997 roku, który zakazuje umieszczania baz natowskich w krajach nowo wstępujących do UE. 
 
Jeeezu! Jak słyszę o tej wschodniej flance, a jeszcze w tonie kategoryczno- ultymatywnym, to nóż mi się w kieszeni otwiera. 
 
Kto ma w tym biznes, żeby nakręcać spiralę zbrojeń? Nie polscy obywatele, ani nawet nie Polska, gdyż nasz biznes zbrojeniowy to jest cienki Bolo w porównaniu z USA, Francją czy Rosją. 
 
Na wspomnianej  konferencji w Monachium, prezydent RP, tak sam od siebie, pokazał, że politykę zagraniczną to on umie uprawiać cudnie na użytek krajowy, to znaczy, żeby dowieść elektoratowi, że słusznie postawił na Dudę, gdyż on się nie boi grozić ruskim. A że wywołuje tym konsternację i wręcz zaskoczenie uczestników forum? Że dystansują się od takiej retoryki, zwłaszcza najbliżsi nasi sąsiedzi – Niemcy? Oni się z Rosją dogadują bez hałasu, gdyż takie zachowanie tylko szkodziłoby ich wspólnym interesom. 
 
Może nie prędko, ale Rosja i USA także się po cichu dogadają. W Waszyngtonie i w Moskwie nie siedzą idioci. Spektakl, który odgrywają ci pierwsi jest dla elektoratu, który płaci za kampanie wyborcze.
 
A w tzw. międzyczasie amerykański biznes wojenny odbija sobie wydatki na kampanie… różne, sprzedając swoje technologie wojenne. 
 
A co z tą Polską i Polakami? 

Gdybym wiedziała, komu, dałabym nagrodę za stwierdzenie, że Polska robi dyplomację jak drwal parkiet. Gratuluję! Ale się nie cieszę. Przecież to dopiero początek, nowa władza się rozkręca i ho-ho!, co jeszcze nawywija! To, co było ostatnio w Monachium na Konferencji Bezpieczeństwa to dopiero uwertura  do opery Straszny Dwór nad Wisłą, która ma być wystawiona w lipcu w ramach szczytu NATO. 
 
 O ile nie zostanie on przeniesiony w jakieś miejsce  bardziej nacechowane równowagą. 
 
P.S. Idzie wiosna, a wraz z nią wybory uzupełniające do Senatu dla kilku powiatów podlaskich – w tym grajewskiego, monieckiego, kolneńskiego, Łomży i Suwałk. Kandydatką najlepszą, jaką znalazł prezes PiS, jest niedawno mianowana ministrem pełnomocnym ds. dialogu międzynarodowego Anna Maria Anders, córka Władysława Andersa. 
 
We wrześniu ub. roku ta pani startowała na senatora z okręgu w Warszawie, ale się nie udało. W powiatach na Podlasiu powinno się udać, bo – jak stwierdziła kandydatka – ten okręg jest dla niej ważny. A prezes PiS, że „pani minister będzie znakomicie reprezentowała interesy tej ziemi (podlaskiej) mając bardzo duże możliwości, znacznie większe niż przeciętny senator.”
 
Wniosek: przeciętni senatorowie powinni być specjalnym dekretem zdymisjonowani i zastąpieni osobami o nieprzeciętnych możliwościach. To znaczy takimi osobami, które całe życie, jak pani minister, mieszkają poza Polską, i chwalą się, że znają sześć  języków.
 
Znać, a mieć cokolwiek do powiedzenia chociażby w jednym, to różnica?

A poza tym wszyscy zdrowi. 

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy