Reklama

Ludzie

Nad zgliszczami Aleppo. Felieton Jarosława A. Szczepańskiego

Jarosław A. Szczepański
Dodano: 02.06.2017
33099_31445_Jarek
Share
Udostępnij

Moje najwcześniejsze dziecięce wrażenia wzrokowe to wszechobecne gruzowiska. Mieszkaliśmy na gdańskim Dolnym Mieście kilkaset metrów od Starówki, więc każdy spacer z mamą oznaczał slalom pośród gruzów. Rodzice taty mieszkali we Wrzeszczu tuż przy lotnisku. Często jeździliśmy do dziadków, tramwajem oczywiście. Trasa wiodła wtedy przez ruiny Starego Miasta, od Zielonej Bramy ulicami Długi Targ i Długą do Złotej Bramy, a następnie Wałami Jagiellońskimi obok Dworca Głównego i dalej Aleją Zwycięstwa do Wrzeszcza. Odcinek od Bramy Zielonej do Złotej prawie do końca lat 50-ych to był właściwie wąwóz wydrążony wśród ruin – dziś jeden z najpiękniejszych ciągów spacerowych w Europie otoczony architekturą flamandzkiego renesansu.

Dziadek Kazimierz, tato mojej mamy, zwykł zabierać mnie na pierwsze nabożeństwo w każdym kościele Starego Miasta, który był już w stanie obsłużyć wiernych; do pełnej odbudowy zwykle było jeszcze daleko, ale świątynia mogła już żyć. Pełną świetność zniszczony wojną Gdańsk odzyskał dopiero na przełomie lat 60` i 70` ub. wieku. To, co obrócono w gruzy w przeciągu kilku tygodni sowieckich nalotów, trzeba było przywracać do życia przez około 30 lat – całe jedno pokolenie!

Ten obraz wszechobecnych ruin po II wojnie światowej wraca do mnie zawsze, gdy widzę w serwisach telewizyjnych migawki z syryjskiego Aleppo. Zakładając, że będzie tam już tylko spokojnie, pokolenie Syryjczyków wchodzących w dorosłość będzie miało pełne ręce roboty przez najbliższe 30 lat. Gruzy Aleppo to jednak skala zniszczeń daleko większa niż mojego rodzinnego miasta. Można ją porównać jedynie z tym, co zostało z Warszawy w 1945 roku.

W ogóle w Europie, oprócz Warszawy, jest cała lista miast, które musiały podnosić się z wszechogarniających ruin, m. in.: Wrocław, Berlin, Drezno, Hamburg, Kolonia, ale także Coventry, spore fragmenty Londynu, a spoza Europy – Hiroszima, Nagassaki, a nawet, co nie jest powszechnie wiadome, Manila – stolica Filipin, którą Japończycy niszczyli metodycznie podobnie jak Niemcy Warszawę – wypalali całe kwartały.

Wszystkie wymienione (niewymienione też) miasta ofiary II wojny światowej ogromnym wysiłkiem całego pokolenia swoich mieszkańców i rodaków z miast mniej lub w ogóle niezniszczonych przywróciły własną świetność. Społeczności tych miast są więc w stanie pojąć ogrom nieszczęścia mieszkańców Aleppo. Akurat one doskonale zdają sobie sprawę z tego, ile wyrzeczeń i wysiłku czeka mieszkańców Aleppo, żeby swoje miasto odbudować. W minione święta Wielkiej Nocy pomyślałem sobie nieśmiało, że te telewizyjne migawki mogłyby skłonić miasta obrócone ongiś w ruinę do poczucia solidarności z Syryjczykami w Aleppo. Wyobraźmy sobie, że te zmartwychwstałe po drugiej wojnie miasta zawiązują coś w rodzaju stowarzyszenia pomocy w odbudowie Aleppo. Istnieje na świecie taka mnogość fundacji i organizacji dobroczynnych, że samo zaapelowanie do nich o wspólną pomoc temu syryjskiemu miastu w odbudowie powinno skutkować gotowością połączenia sił. Czy nie zgłosiliby się architekci, inżynierowie, specjaliści od projektowania systemów komunikacji miejskiej, lekarze, pedagodzy, budowlańcy, konserwatorzy zabytków?

Oczywiście, płynie humanitarna pomoc do Aleppo – taka jest potrzeba chwili. Wspaniale, że w tych akcjach obecni są Polacy, organizacje kościelne i świeckie, że coraz większe środki pomocowe angażuje polski rząd. Ale to są działania nastawione na fragmenty rzeczywistości, działania rozproszone.

Myślę, że mądrzy ludzie z miast, które mają za sobą dźwiganie się z wojennych zniszczeń, znaleźli by szybko wspólny język z reprezentantami Aleppo. Wreszcie, nie wyobrażam sobie, aby wspólne pomysły miast z doświadczeniem powojennej odbudowy na rzecz Aleppo, mogły być ignorowane przez brukselską biurokrację Unii Europejskiej czy ONZ. Sądzę, że samorządy tych miast mogłyby stworzyć tak skuteczną koalicję, że odbudowa Aleppo nabrałaby tempa dotychczas niespotykanego, sami zaś Syryjczycy dostrzegli szansę w granicach własnego kraju. A organizacje pozarządowe niech naciskają samorządy do szlachetnego współdziałania.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy