Reklama

Ludzie

Wybiórcze poznawanie historii. Felieton Anny Konieckiej

Anna Koniecka
Dodano: 26.02.2019
44560_koniecka
Share
Udostępnij
Czasem najlepszym komentarzem jest cisza. Jednak są sytuacje, kiedy milczeć się nie da. Ja to rozumiem, tylko że u nas emocje a nie rozum i argumenty biorą zwykle górę. Nawet, gdy racja jest po naszej stronie. A przynajmniej w dużej części jest. 
 
Nie chcę mówić o kolejnych skutkach polityki historycznej uprawianej w histeryczny sposób przez ten rząd, ani o zaognionych znowu polsko-izraelskich relacjach. Znowu – bo jeszcześmy nie wyleźli całkiem z tarapatów po  durnej i zupełnie niepotrzebnej awanturze pt. nowelizacja ustawy o IPN, która narobiła nam w Izraelu dodatkowych kwasów na tle „interpretacji zaszłości historycznych”. Co wkurzyło Amerykanów do tego stopnia, że polski rząd musiał się z tej ustawy wycofać. Pod naciskiem izraelskich i amerykańskich Żydów – żeby była jasność. 
 
Mydlenie oczu, że to był wielki sukces polskiej dyplomacji i wszystko jest w najlepszym porządku, obraża tylko inteligencję Polaków. 
 
Stosunki pomiędzy Polską a Izraelem nie wróciły do równowagi – słychać to aż za głośno. Przyczyn tego stanu rzeczy jest wiele, ale zostawmy je na razie w spokoju. 
 
Kiedy to piszę, polski rząd właśnie oznajmił, że oczekuje przeprosin od rządu izraelskiego za (niegodziwe i krzywdzące – przyp. A.K.) słowa, jakie ponoć padły pod adresem Polaków podczas konferencji bliskowschodniej w Warszawie z ust ich ministra –  że Polacy z mlekiem matki wyssali antysemityzm.   
 
Czy doczeka się polski rząd przeprosin, nie wiem. Jeśli Amerykanie będą mieli w tym interes, to być może wymuszą to na swoim izraelskim sojuszniku. Tak jak wymusili zmianę ustawy o IPN na polskim sojuszniku, bo im tak pasowało. I pasowało im urządzić u nas wspomnianą konferencję, co zresztą bez krępacji ogłosili, zanim zrobił to polski rząd. Konferencja narobiła nam samych kłopotów oraz przysporzyła kolejnych wrogów – tym razem w Iranie, z którym mieliśmy dobre stosunki.
 
 A tak się nadymali rządzący, jaki to zaszczyt nas spotkał, że „jesteśmy współorganizatorami konferencji”. I jaki to prestiż dla Polski, że…dostarczyliśmy amerykańskim gościom salę i catering. Tak to internauci skwitowali. Nie można lepiej. 
 
Przewidywanie tego, co się zdarzy, jest dziś przedsięwzięciem ryzykownym nie tylko w delikatnej materii stosunków polsko-żydowskich. Dlatego inaczej postawię pytanie: czy jest jakaś inna niż noty dyplomatyczne oraz wywieranie presji, normalna droga do naprawiania (to długi proces) wzajemnych relacji? Lecz nie pomiędzy rządami, bo one się w końcu kiedyś zmienią i nie będzie ani PiS-u u nas ani w Izraelu PiS-u bis. Ani – mam nadzieję – polityki historycznej uprawianej tak, iż rodzi tylko konflikty, judzi, dzieli ludzi i narody, a niczego nie objaśnia. Wręcz zakłamuje historię!
 
"Źródłem konfliktu na linii Polska – Izrael są obopólne, wieloletnie zaniedbania edukacyjne" twierdzi Ewa Junczyk-Ziomecka, była konsul generalna RP w Nowym Jorku. /cyt. radio Tok FM/
 
Trudno się z tym nie zgodzić.
 
Młode pokolenie, zarówno Polaków jak i Żydów, zna (jeśli w ogóle zna) historię wybiórczo – tyle, ile im przekazują upolitycznione programy nauczania. A właśnie tak – edukacja jest narzędziem politycznym. Nie potrzeba daleko szukać, wystarczy zajrzeć na własne podwórko.  
 
Program edukacyjny w Izraelu nie należy do szczególnie  nam przychylnych. Zaś brak rzetelnej wiedzy – tak się zawsze dzieje – wypełniają stereotypy. Po jednej i po drugiej stronie – w Izraelu i u nas. I to jest niebezpieczne. Zwłaszcza, gdy rząd dopuszcza, toleruje – nazwijcie to jak chcecie – seanse nienawiści rasowej, jak ten z 27 stycznia br., zorganizowany przez narodowców w 74. rocznicę wyzwolenia obozu Auschwitz- Birkenau. Ma być w tej sprawie śledztwo. Ale czy wyjaśni ono, dlaczego do takiej skandalicznej sytuacji w ogóle w Polsce dopuszczono? 
 
Nagranie poszło w świat.
 
Może zamiast okopywać się w twierdzy jedynie słusznej prawdy historycznej, zamiast judzić, przemilczać, albo kłamać, damy młodemu pokoleniu trochę niezafałszowanej historii? Niech się wpierw dowie, jak było naprawdę podczas wojny, a później – mając rozum – niech rozsądza; jeśli w ogóle będzie to do czegokolwiek potrzebne.
 
Tylko od kogo mają się ci młodzi dowiedzieć prawdy?  Świadków historii sprzed 75 lat, która się działa na ich oczach, już właściwie nie ma. Pierwsze powojenne pokolenie, które znało kawałek prawdy o tamtych czasach od swoich rodziców i dziadków, też  już na walizkach.  Telewizji młodzi (na szczęście) nie oglądają. Nie mają zaufania do mediów ani do polityków i uprawianej przez nich propagandy. 
 
Będą chcieli tak sami z siebie czytać to, co pisał Jan Karski, albo że był ktoś taki jak ambasador Rokicki i Ładoś, którzy uratowali tysiące Źydów?  
Co my możemy zrobić? 
 
Mój wkład w pisanie polsko-żydowskiej historii jest mizerny. O rodzinie Ulmów pisałam, kiedy jeszcze nie było ani pomnika, ani muzeum rodziny Ulmów w Markowej. Ani nawet pomysłu, żeby to muzeum tam zrobić. Była tylko nieduża biała tabliczka, która leżała w trawie pod płotem, kawałek od miejsca, gdzie Niemcy spalili dom Ulmów. Najpierw rozstrzelali ukrywanych tam Żydów, a potem całą rodzinę winowajców; ich małe dzieci też były winne.
 
Szło się dobrą chwilę pod górę polną drogą do tego miejsca; nie było już żadnych chałup, tylko same pola i dopiero na końcu stał w ogrodzie drewniany stary domek,  chyba ciotki, w każdym razie jakiejś krewnej Ulmów. Nikogo nie zastałam. 
 
Ulmowie mieszkali trochę na uboczu. Ale ludzie we wsi i tak wiedzieli, że u nich są Żydzi. Powiedziała mi to kobieta spotkana po drodze, gdy szukałam domu Ulmów.  Rozmawiałam potem z Janem Szpytmą; miał już swoje lata. Siedział pod stodołą na pieńku i opowiadał mi, jak granatowy policjant doniósł na Ulmów do Niemców. I jak ludzie po kryjomu wieźli furmanką na cmentarz tych swoich zamordowanych sąsiadów, żeby ich pochować.  
 
O pani Bugajniakowej, sąsiadce moich dziadków, która całą wojnę ukrywała żydowską rodzinę, chyba z dziewięć, albo dziesięć osób, opowiedziałam mojej przyjaciółce Chanie. Chana mieszka w Izraelu. Strasznie płakała, kiedy mówiłam jej, w jakiej biedzie żyła po wojnie pani Bugajniakowa. Bugajniakom przed wojną też się nie przelewało. Wojnę przeżyli wszyscy, dzięki temu, że w żydowskiej rodzinie był ktoś, kto umiał garbować skóry. Nauczył chłopaków Bugajniakowej i zarabiali na chleb. A ona zgarbaciała od dźwigania i od roboty w polu.
 
Za garbowanie skór groziła wtedy śmierć. Tak samo jak za ukrywanie Żyda. Tyle było warte życie.
 
 Po wojnie przyjechał do miasteczka któryś z ocalonych mężczyzn, lecz pani Bugajniakowej już chyba nie zastał. Podobno starał się dla niej o medal Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Słyszałam o tym od mojej mamy, ale ona już wtedy nie mieszkała w miasteczku i tę wiadomość ktoś jej przekazał. Mama miała 13 lat, kiedy wybuchła wojna i była jedyną prócz babci i dziadka wtajemniczoną, że u sąsiadów ukrywają się Żydzi. Reszta domowników nic nie wiedziała. Albo udawali. 
 
Szukałyśmy z Chaną drzewka pani Bugajniakowej w Yad Vashem, ale to tak, jakby szukać igły w stogu siana. A może ten Żyd nie załatwił tego medalu? 
 
O pogromie kieleckim, którego świadkiem była moja mama w 1946 roku, opowiedziałam Chanie po długim wahaniu. Straszne rzeczy długo siedzą w głowie. Ale Chana wolała słuchać o Żydóweczce Hajusi, z którą moja mama siedziała w ławce w szkole i ta Hajusia, za to, że mama chciała z nią siedzieć, a nikt inny nie chciał, nauczyła mamę piosenki o Żydku Lejbusiu, co jechał na świni i trzymał się jej szczeciny, hajlilililaj. – Hajlilililaj! – Chana śmiała się jak dziecko i śpiewała. Skąd znała melodię, tego nie wiem. Nigdy mi nie powiedziała. Może z dzieciństwa, bo to jest kołysanka. 
 
Odznaczeniem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata (do 1 stycznia 2016) uhonorowano 6620 Polaków; czyli ok. 25 proc. liczby wszystkich odznaczonych tym medalem. Polacy są na pierwszym miejscu listy odznaczonych przez państwo Izrael za pomoc Żydom w czasie II wojny światowej. Pani Bugajniakowej na liście odznaczonych nie znalazłam.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy