Reklama

Ludzie

Bezradność w polityce. Felieton Anny Konieckiej

Anna Koniecka
Dodano: 16.09.2020
51639_koniecka
Share
Udostępnij
Do polityki nie idzie się dla pieniędzy – zapewnia Idealista z Nowogrodzkiej,  ilekroć jego formacji pali się grunt pod nogami. Dodałam lokalizację „Nowogrodzka”, bo pretendentów do tytułu i tronu przybyło po ostatnich wyborach. Mocno napierają. Spieszę więc z pytaniem, czy jeszcze wierzy w to, co publicznie głosi? Kiedyś wierzył, w to akurat nie wątpię. Prehistoria?
 
Fenomen naszych czasów: można śmiało powiedzieć, nie mijając się z prawdą, że do polityki nie idzie się u nas dla pieniędzy. One same do niej idą. Biegną! Z przekonania albo z musu.Polityka wchodzi coraz mocniej do gospodarki.Pieniądz ponoć nie ma narodowości, a partyjną legitymację ma. Jest przyssany do polityki. Co sprawia, że np. minister dysponujący funduszem sprawiedliwości, czyli pieniędzmi dla ofiar przestępstw, rozdaje te pieniądze po uważaniu instytucjom bliskim mu – ideologicznie. Gminę, która ogłosiła, że jest strefą wolną od LGBT, i z tego powodu UE obcięła jej fundusze, minister wynagrodził, z naddatkiem. Zapowiedział, że tak postąpi z każdą gminą „poszkodowaną przez UE”. Można odnieść wrażenie, że zaczął się nowy podział Polski na państewka ministerialne.
 
Kolejny drobny przykład. Ludzie usadowieni w upartyjnionych spółkach Skarbu Państwa są hojnymi darczyńcami szczególnie podczas kampanii wyborczych. Dają, więc można zaszaleć. Wszystko lege artis!  Pod koniec kampanii sławiącej niewyobrażalnie wielkie dokonania jak na partyjnego prezydenta, zrobiło się tak słodko, że aż mdliło. Czy my już jesteśmy Koreą Północną plus, czy dopiero aspirujemy i dlatego musimy wodzowi (wtedy jeszcze in spe) dosładzać i dosładzać?! Pytanie, czy premier wraz z całym rządem zaangażowanym w kampanijny chór pochlebców, robił to za partyjne pieniądze, nie masensu. Bo kto miałby to rozliczyć? I tak się to kręci.  Współzależność. Jeden bez drugiego celu nie osiągnie. Razem – monolit. Nie do ruszenia?
 
W Pompejach zachowały się freski, które można by nazwać wyborczymi. Malowane ukradkiem, albo oficjalnie – na wynajmowanych za opłatą ścianach domów.  Swoją drogą, to musiał być niezły biznes dla ówczesnych właścicieli. Wybory edylów – urzędnicy o szerokich kompetencjach w rzymskim imperium – odbywały się co rok!
 
Starożytne treści okołowyborcze nie szokują, jak te u nas. Owszem, zdarzały się pochlebcze, lecz nie w stylu północno-koreańskim reelegenta Dudy. Zdarzały się wulgarne, ale nie była to szczujnia, jak ta z upartyjnionej telewizji. Karykatury za to – bezlitosne. Już na pierwszy rzut oka widać, kto nie cieszył się w tamtych czasach sympatią. Nie cieszył – mało powiedziane. Odstraszał!
 
Inna metoda, cel ten sam. Napis na jednym z fresków informował o tym, że mieszkańcy domu (z freskiem), lubiący pospać do południa, znaleźli idealnego kandydata na edyla, kropka w kropkę jak oni. Też uwielbia spędzać życie na leżąco. Nie będzie się do niczego wtrącał, nikogo poganiał, więc koniecznie trzeba zagłosować na niego, żeby zachować w mieście błogi spokój. 
 
Podali imię faworyta, ale je zapomniałam. 
 
Pamięć jest mimowolna. Nie można zapomnieć o czymś jedynie dlatego, że się tego chce. Ani na siłę zapamiętać. A chciałam!
 
Zło wzięło się z nienawiści, którą rozpala władza – to ostatnio zapadło mi w pamięć. Nie w Pompejach. Tu i teraz. Wracam więc do pytania: co jeszcze jest celem władzy?
 
Celem władzy nie są pieniądze. Pieniądze są narzędziem do utrzymania władzy. Kluczowym, prócz inwigilacji, manipulacji, szczucia, zastraszania, tudzież innych, mniej lub bardziej wyrafinowanych metod skutecznie podporządkowujących życie jednostek wszechpotężnej władzy państwa.  Ale to kosztuje… 
 
„Celem władzy jest władza” – pisał Orwell. –  A jeśli chcesz wiedzieć, jaka będzie przyszłość, wyobraź sobie but depczący ludzką twarz, wiecznie!"
 
Cyt. ‘Rok 1984’. Książka zakazana za peerelu przez cenzurę. Wydanie z tzw. drugiego obiegu dostałam na początku stanu wojennego. Z adnotacją: "przeczytaj prędko i podaj dalej." Nie musiałam się spieszyć. Akurat wywalili mnie z roboty. Nazwali to urlopem bezterminowym. Pracownik działu kadr, niejaki pan L., z pistoletem przytroczonym do paska przy spodniach (które mu wiecznie opadały), opieczętował moje biurko w redakcji, zażądał tonem generała, żebym natychmiast oddała legitymację dziennikarską i poszła won! Kolega Rysio – dziennikarz, porządny facet, choć o skrajnie odmiennych niż moje poglądach – odprowadził mnie do wyjścia. Nie musiał. Było mu strasznie głupio, że reszta kolegów powsadzała nosy w papiery. Już dla nich nie istniałam. Oni – pozytywnie zweryfikowani redaktorzy, ja – solidarucha. (Byłam wiceprzewodniczącą „S”).
 
Rysia spotkałam parę lat temu; lubię go, zaczynaliśmy pracę po studiach w tej samej redakcji, pamiętam, jakim był kolegą. Mądrych ludzi poglądy nie dzielą. Dzieli sposób, w jaki ludzie mądrzy inaczej demonstrują swoje poglądy, no i zasadnicza sprawa – do czego ich używają. Jako drabiny do kariery? Maczugi, bo karabinów w supermarketach jeszcze u nas nie sprzedają?
 
Wspominam Rysia ciepło, ale nie przestanę się upominać o  „Tango” Mrożka, które mu pożyczyłam 40 lat temu, i wsiąkło!
 
‘Mój’ Orwell – ten z podziemnego wydania – też gdzieś przepadł. Lecz jego wizja, wizja niesamowitego totalitarnego świata z przyszłości, w którym nikt normalny nie chciałaby żyć, nie przepadła.
 
W orwellowskim schemacie jest klasa panujących (najwyżsi funkcjonariusze Partii), są szeregowi członkowie Partii dostępujący jej łask. Prole – podludzie -też są; nie zasługują na uwagę, dopóki pracują i siedzą cicho.
 
Orwellizm w czystej postaci: manipulowanie faktami, prawdą, świadomością społeczeństwa w celu uzyskania nad nim pełnej kontroli. Skądś to znamy? Z Węgier? Z Białorusi? Z Polski? Szukać dalej? 
 
Demokracja umiera powoli. Państwo gnije. I co z tego, że będziemy płakać, będziemy się użalać, że wybory nie były uczciwe, że wydatków na wyborczą propagandę partyjną nikt nie pilnuje. Kładziemy uszy po sobie, bo przecież zawsze tak było, że kto ma władzę, ten ma rację (i kasę), a zwycięzców się nie sądzi. To oni sądzą. Ileż to roboty, żeby tak uprościć kodeks karny, żeby podejrzany znaczył to samo, co winny.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy