Reklama

Ludzie

Rzeszowski zapaśnik chce pojechać na igrzyska w Japonii

Tomasz Ryzner
Dodano: 12.02.2021
52687_zapasy
Share
Udostępnij
– Czy marzę o Japonii? A który sportowiec nie myśli o igrzyskach olimpijskich? Pewnie, że chcę tam wystartować. Wierzę, że osiągnę ten cel, bo doszedłem do siebie po kontuzji i czuję, że forma rośnie – mówi 24-letni Kamil Kościółek, wychowanek Stali Rzeszów, były mistrz i aktualny wicemistrz Polski seniorów w zapasach w stylu wolnym w wadze do 125 kilogramów.
 
Niedawno wrócił z Nicei, gdzie startował na Grand Prix Francji. Znad Loary przywiózł medal za trzecie miejsce. – W walce o finał przegrałem z nie byle kim, bo z Gruzinem, który na igrzyskach w Rio zdobył brąz. To wielokrotny, seniorski i młodzieżowy mistrz Europy, po prostu jeden z najlepszych na świecie zawodników. Przegrałem jeden do trzech – wyjaśnia Kamil.

– Nie był to zły występ, a przy innym losowaniu mogło być jeszcze lepiej – ocenia Sebastian Maczuga, trener Kamila. Co ciekawe, wspomniany Gruzin swego czasu „przyczynił się” do tego, że Kamil zdobył 3. miejsce na mistrzostwach świata juniorów. Zapaśnik z Kaukazu został wtedy zdyskwalifikowany za niedozwolone wspomaganie i Kamil z 5. pozycji został przesunięty na najniższy stopień podium. – Doping dotyczy wielu dyscyplin i nie inaczej jest w zapasach – mówi zawodnik znad Wisłoka. – Wpadają zapaśnicy ze Wschodu, ale niewiele się zmienia. Mnie to nie interesuje. Wystarczy mi to, co ugotuje mama. 

O tym, że bracia Kościółkowie trafili na zapaśniczą matę (w Stali trenuje też Tomasz, młodszy brat Kamila) zdecydował ich ojciec. – Nigdy nic wcześniej nie trenowałem, nie sądziłem, że zostanę sportowcem, ale ojciec podjął decyzję i nie było dyskusji – uśmiecha się Kamil. – Na początku było ciężko. Nie podchodziły mi te zapasy, po mocnych zajęciach miałem solidne zakwasy i trochę się buntowałem. Zdarzyła się przerwa w treningach, ale jak już złapałem bakcyla, to na całego. Teraz pracuję na maksa – zapewnia nasz rozmówca.

Trener kandydata na igrzyska podkreśla, że talent Kamila polega nie tylko na wrodzonej sile fizycznej, ale także na odpowiednich cechach mentalnych. – Nie marudzi, nie narzeka, jest odporny na ból, nie załamuje się po przegranych i potrafi wytrzymać każde obciążenie treningowe. A nie dotyczy to każdego zawodnika – podkreśla Sebastian Maczuga. – Początki miał trudne, ale przełamał się na zawodach we Lwowie. Wygrał turniej, złapał motywację i od tamtej pory robi swoje.
 
Ma na koncie wiele sukcesów. Bardzo ceni sobie ten sprzed ponad dwóch lat, kiedy to w Turcji został młodzieżowym mistrzem świata. – Siedem lat czekałem na to złoto – komentował wówczas Kamil. Kiedy przyszła kolej na rywalizację w seniorach, z miejsca dołączył do ścisłej czołówki krajowej. W 2019 zawisł mu na szyi złoty krążek. Rok później musiał się zadowolić srebrem. Mistrzem został Robert Baran, który w Polsce jest jego głównym rywalem. W ostatnim czasie zapaśnik Ceramika Krotoszyn pokonuje stalowca. 
 
 
Kamil Kościółek i Sebastian Maczuga. Fot. Tadeusz Poźniak

– Kiedyś wygrywał pewniej, teraz Kamil jest coraz lepszy i walki są wyrównane. Ostatnia skończyła się wynikiem jeden do jednego, ale rywal jako drugi zdobył punkt, a w zapasach przy remisie oznacza to wygraną – mówi Maczuga. – Była już sytuacja na mistrzostwach Polski, gdy 20 sekund przed końcem Kamil prowadził z nim dwoma punktami, ale wygrana uciekła. Robert jest bardziej doświadczony, ale Kamil jest coraz bliżej i na najbliższych zawodach sytuacja może się odwrócić.
 
– Robert ma klasę, jest trochę bardziej otrzaskany, pokazuje stabilną formę, nie mam kompleksów. Analizujemy z trenerem jego styl, pracujemy nad taktyką i daje to efekt. Walki są wyrównane, a na najbliższych zawodach zrobię wszystko, aby go pokonać. Stać mnie na to.

Zapasy to nie piłka, więc na sute apanaże nie można tu liczyć. Kamil otrzymuje skromne stypendium z Urzędu Marszałkowskiego, raz do roku może liczyć na nagrodę z Urzędu Miasta i to tyle, jeśli chodzi o Rzeszów. Konkretniejszy zastrzyk finansowy wynikał z przynależności do projektu ministerstwa sportu Team100, który grupował m.in. potencjalnych kandydatów na igrzyska olimpijskie.
 
– To było poważne wsparcie, ale w połowie tamtego roku projekt został zawieszony. Wiadomo, że stało się tak przez pandemię. Na razie pomocy z tej strony nie ma, ale słychać, że ma się to zmienić – informuje nas Kamil.

Sebastian Maczuga zaznacza, że Stal daje radę finansowo, nie może w tym temacie narzekać na magistrat. – Wcześniej nie na wszystko mogliśmy sobie pozwolić, ale w ostatnim czasie dotacja wzrosła z 60 na 90 tysięcy i klub może normalnie funkcjonować. Niestety, nie jest tak dobrze, abyśmy mogli przeznaczyć, powiedzmy, 1500 złotych stypendium dla najlepszych zapaśników. Wtedy nie domknęlibyśmy budżetu – stwierdza trener Stali.
 
Na zapasach na razie zarabia się skromnie, ale na Citronea C5 uzbierał. – Myślę, że nie najgorszy ze mnie kierowca. Mandaty? Były, ale nie dlatego, że mam ciężką nogę. Nie jeżdżę brawurowo, ale czasem człowiek się gdzieś spieszy, przekroczy prędkość i jest problem – wspomina.

W ciągu roku Kamil spędza poza domem (mieszka z podrzeszowskim Budziwoju) 250 i więcej dni. Jeśli ma trochę wolnego, lubi spakować plecak i ruszyć góry. – Ostatnia wyprawa nie była daleka. Pod koniec tamtego roku z kolegami ruszyliśmy w Bieszczady. Mamy tam ulubione szlaki – mówi zapaśnik. – Co poza tym? Lubię pływanie, kajakarstwo. W telewizji oglądam sztuki walki, judo, boks czy MMA. Skoki narciarskie też są okej. Za oglądaniem piłki nożnej nie przepadam. Tam się wszystko dłuży. Nie mam do tego cierpliwości – uśmiecha się stalowiec.
 
Można gorzko zażartować, że od jakiego czasu Kamilowi średnio kojarzy się także koszykówka. To właśnie podczas gierki na zgrupowaniu kadry nabawił się pierwszej w karierze poważnej kontuzji. 
 
– To taka zapaśnicza koszykówka, czyli fauli w niej raczej nie ma. Ale to nie przez ostre wejście kolegi doszło do nieszczęścia. Po prostu źle stanąłem i strzeliło więzadło krzyżowe. Poważna sprawa, rehabilitacja trwała około roku. Tyle dobrego, że trafiło to wszystko na czas pandemii, która w tym momencie nie była dla mnie zła. Zawody się nie odbywały, więc nie musiałem się tak bardzo przejmować, że coś mi umyka. Dziś jest dobrze. Kontuzjowana noga wróciła do dawnej sprawności – zapewnia zapaśnik.
 
Jest mocno zbudowanym mężczyzną (185 cm), więc na tak zwanej ulicy ma spokój. – Nie zdarzyły się żadne nieciekawe sytuacje. Wygląd robi swoje, dotąd nikt nie próbował mnie zaczepiać i niech tak zostanie. Niektórzy czasem żartują, że nie chcieliby mnie spotkać w ciemnej ulicy – uśmiecha się zapaśnik.
 
Solidna budowa ciała sportowca bywa za to problemem w czasie kompletowania garderoby. Tym samym nie dotyczy go moda na wąskie, mocno opięte spodnie, jaka w Polsce zapanowała w ostatnich latach. – Nie wcisnąłbym ich na siebie. Mam mocno rozbudowane uda, łydki i z kupieniem spodni nie jest łatwo. Często jest tak, że trzeba iść do krawcowej i zlecać jakieś przeróbki. Z koszulami podobnie. Są szyte na przeciętnego człowieka, a moje barki nie mają typowej budowy, więc też muszę kombinować – wyjaśnia zapaśnik Stal.
 
 
Fot. Tadeusz Poźniak
 
Studiuje na drugim roku turystyki na Uniwersytecie Rzeszowskim. Zaocznie, bo w domu bywa gościem. – Najpierw był wuef, ale z różnych powodów zrezygnowałem. Turystyka jest ciekawa, nie mam problemów z opanowaniem materiału – zapewnia. Trener Maczuga mówi, że Stal stara się, aby jej wychowanek w przyszłości założył wojskowy mundur. – To zawsze pewne zabezpieczenie, poza tym jednostka mogłaby delegować Kamila na zawody, a jego sukcesy przysporzyłby jej splendoru – podkreśla coach zawodnika.
 
Do dodatkowych zysków z uprawiania zapasów należy fakt, iż zwiedził już kawałek świata. We Francji musiał się mocno pocić na macie, jednak pandemia spowodowała, że powrót do Polski się opóźniał i nasi zapaśnicy mogli co nieco zwiedzić. 
 
– Nicea to ładne miasto, do tego, gdy w Polsce było minus 15, tam mieliśmy plus 15 stopni. Dodam, że przez koronawirus o godzinie 18 jest tam już godzina policyjna i ulice pustoszeją – mówi Maczuga. – Było trochę wolnego czasu, więc pojechaliśmy też do Monaco. Kasyna sobie odpuściliśmy. Nie stać nas na takie zabawy – śmieje się trener Stali, który z zaskoczeniem zauważył, że we Francji w lokalach gastronomicznych panował normalny ruch, ale… – Nie mogliśmy zjeść nic na miejscu, bo prawo do tego mają tylko miejscowi. My mogliśmy zamówić coś tylko na wynos.

– Trochę tych podróży rzeczywiście było. Wyjeżdżałem do Brazylii, Salwadoru, Gruzji, Jakucka w Rosji, podobno najzimniejszego miejsca na ziemi. Nie przekonałem się o tym, bo pojechaliśmy tam we wrześniu i było dość ciepło, minus 10 stopni – zaznacza zawodnik, którego w tym miesiącu czeka wyjazd na zawody do Kijowa.
 
Sprawa jest prosta – na igrzyska pojedzie albo Kamil, albo wspomniany Robert Baran. Zdecydują o tym między innymi zawody kwalifikacyjne, które odbędą się na Węgrzech i w Bułgarii. 

– Zapaśnicy zbierają punkty za każdy określony start. One będą mieć bardzo duże znaczenie, ale nie tylko. Trzeba wygrywać w każdych zawodach, zasuwać na treningach. Zawodnik musi udowadniać, że jest w formie, wtedy trener kadry będzie musiał na niego postawić – wyjaśnia Maczuga, który w młodości też miał sportowe marzenia, jednak przekreśliła je poważna kontuzja kolana.
 
– Przegrałem ostatnio w Robertem, ale nie ma mowy o załamce czy zwątpieniu. Wziąłem to na klatę i wróciłem do treningów. Wróciłem do zdrowia, mam zapał do pracy i wierzę, że pojadę do Japonii. Tam mnie jeszcze nie było – stwierdza Kamil.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy