Reklama

Ludzie

Barbara Porczyńska: Mamalarka oswaja lęki

Alina Bosak
Dodano: 13.07.2021
55064_porczynska
Share
Udostępnij
Ulewa spadła niespodzianie. Owszem, gdzieś tam w oddali zagrzmiało, ale jeszcze nie tu, w środku Łańcuta, więc przerywanie rozmowy nie wydało się pilne. I nagle leje. – Pranie –  jęknęła Barbara i wybiegła z pokoju do ogrodu po rozwieszone na sznurach dziecięce skarpetki i koszulki. Mokre naręcze za całe trofeum. – Regularnie przegrywam z deszczem – uśmiecha się z lekkim poczuciem winy. Ona – odkrycie brytyjskiej King House Art Gallery. Mama malarka. Mamalarka.  
 
Dom stoi w centrum. Niedaleko Miejskiego Domu Kultury. Kiedy odbył się tam niedawno finisaż jej wystawy, Barbara mogła pójść na piechotę. Zresztą, w labiryncie łańcuckich uliczek łatwiej przemieszczać się pieszo niż samochodem. Okolice zamku zawsze pełne turystów, ale w ich zaułku spokój. Na stalowej bramce tabliczka: Porczyńscy. Schodki na wysoki parter. Za drzwiami wąski korytarzyk, na lewo schody na piętro i do pracowni. Na prawo pokój dzienny. Oczy przyciąga zabytkowe pianino. Wokół obrazy i zabawki, dzieła dorosłych i dziecięce skarby. Dom kupili całkiem niedawno i cieszą się ogrodem. Jest w sam raz dla rodziny z trójką dzieci. A jednak w pandemii nawet on wydawał się pułapką. W tym trudnym czasie Barbara namalowała obraz, który poruszył marszandów sztuki w mieście Szekspira. 
 
Na informację o konkursie „The 2020 Art Competition”, zorganizowanym przez King House Art Gallery w brytyjskim Stratford-Upon-Avon, trafiła przypadkiem. Tematem był „Rok 2020” – pandemia i związane z nią odczucia. Akurat skończyła pracę, która idealnie pasowała, więc postanowiła wysłać. Bez oczekiwań, że się uda. Na konkurs wpłynęło ponad pięćset obrazów z czterdziestu pięciu krajów. Jurorzy zakwalifikowali do finałowej wystawy dwadzieścia, a nagrodzili jedynie dwie: „The Pretenders” holenderskiej malarki Nadi Alting von Geusau i… „Nieoswojone lęki” Barbary Porczyńskiej. Galeria zaproponowała, że będzie ją reprezentować w Wielkiej Brytanii.
 
– Jeszcze zanim poznałam wyniki – mówi artystka. – Zgodziłam się, podpisałam umowę.
 
Dowiedziała się, że kiedy rozpakowali jej obraz w Stratford-upon-Avon, dyrektorka galerii stanęła przed nim i długo się wpatrywała.  
 
Nieoswojone lęki, Barbara Porczyńska.
 
Lęk
 
Na dużym, 80×100 cm, płótnie rozchwiana postać kobiety. Twarz jakby rozwarstwiła się na kilka przezroczystych. Z obrazu przebija wzrok pomnożonych źrenic. Postać prawą dłonią nerwowo zaciska lewe przedramię. Jakby wychodziła z ciała, nie wiedziała, co się z nią dzieje. Boi się. Z ciemnego tła wyglądają mamuty. 
 
– Takie, jak z naskalnych malowideł w jaskini Lascaux – tłumaczy Barbara. – Pierwotni ludzie malowali je na ścianach po to, by oswoić się ze strachem, jakie wywoływały w nich te olbrzymy. Każdy z nas zmaga się ze swoim potworami. Czasem żyje w nieprzerwanym stresie. Kiedy ludzie zostali zamknięci w domu, pandemia to spotęgowała. Mój strach też pojawił się wcześniej, kiedy parę lat temu znów, po raz drugi i trzeci, zostałam mamą. Macierzyństwo bardzo mnie uporządkowało, ale także ubrało w lęki. O dzieci i o siebie, o to, czy dam radę dać im to, co najlepsze i nie stracić tego, co kocham. Bo chciałam być doskonałą. Matką, żoną, gospodynią i artystką także. 
 
W swoim dziele z 2019 roku pt. „Ciało matki” zapisała godziny karmienia: 23:00, 02:05, 04:45, 6:00 ….  Jeszcze wspomnienie, bez przecinków: „kwilenie nie ustaje tulę nie mogąc otworzyć oczu dostawiam do piersi dziesięć minut jedna kolejne dziesięć druga zagubiłam się w czasie”.  
 
Ignorując niekończące się zmęczenie, urządzała nowy dom. Firanki? Nie trzeba kupować! Przecież potrafię sama szyć. I szyła, aby udowodnić, że jest doskonała.
 
– Po co? – zastanawia się. – Czasami trzeba odpuścić. Nie da się wciąż być na takim wysokim poziomie. Zmęczenie odbiło się lękami. Kiedy pandemia wszystkich zamknęła w domu, w mojej ręce ustawało krążenie, cierpła dłoń. Teraz wiem, że wiele osób doświadcza takich reakcji spowodowanych stresem. Kiedy boli noga, głowa, łatwo ból umiejscowić, zacząć leczyć przyczynę. Kiedy boli dusza, trudniej to zrozumieć. Ja poradziłam sobie, kiedy spojrzałam na to, jak ci ludzie z jaskini w Lascaux. Strach ratował im życie. Powodował skok adrenaliny. Dopingował do obrony, szukania schronienia. Kiedy zrozumiałam, skąd się bierze i po co jest potrzebny, oswoiłam lęki. Wyobraziłam je sobie jako mamuty. A mamuty przecież wyginęły. 
 
Mama i artystka
 
W pracowni. Fot. Tadeusz Poźniak.

Lewą ręką łapie kij. Oparte w ten sposób przedramię służy jako podpórka dla prawej ręki. Dłoń z pędzlem nie drży, kiedy dotyka obrazu. – Tak maluję szczegóły. Jestem perfekcjonistką. Dłubię przy obrazach. Ale zdarza się, że maluję obraz na raz. Nie robię szkiców. Lubię, kiedy coś mnie w trakcie pracy zaskoczy. Lubię połączyć realizm z czymś swobodnym. Pokazać technikę, ale i „wypuścić” obraz. Jeszcze na studiach, przy malowaniu samych abstrakcji, miałam wrażenie, że się nie rozwijam. Co namalowałam, było „super”. Szybko i sukces. Czułam, że za łatwo to przychodzi. Że się nie uczę. Ale abstrakcja i ekspresja pociągają mnie. Dlatego chcę łączyć ją z realizmem. Coś jak z łączeniem macierzyństwa i pracy – dochodzi do wniosku w trakcie rozmowy, która przeniosła się do pracowni. Niewielkiej, ale jasnej. Na sztaludze rozpoczęty obraz. Inne na ścianach i przy ścianach. Farby, pędzle, palety. I zabawki.  
 
Jej sztuka jest bardzo osobista. – Często portretuję siebie. Temat macierzyństwa pojawił się więc w sposób naturalny. Nie opowiadam o nim w sposób cukierkowy. I okazuje się to prawdziwe, bo wiele kobiet do mnie pisze. Czują podobnie.
 
Co dokładnie? Że chociaż od czasu mitu Matki Polki wiele się zmieniło w podejściu do macierzyństwa, kobieta-matka nie może pozbyć się silnie zakorzenionej myśli, że matka jest niezastąpiona, że musi się poświęcać. Co więcej, ma poczucie, że musi być super bohaterką. Super matką i super pracownicą. Super menedżerką dla dziecka, które musi wychować na geniusza. To przerasta. To budzi poczucie winy. 
 
Postanowiła, że odpuści, ale nie dwie najważniejsze rzeczy w jej życiu. Będzie matką i będzie też artystką. W książce Agnieszki Graff „Matka feministka” przeczytała, że tego nie da się pogodzić. – Ale we mnie na takie kategoryczne stwierdzenia od razu rodzi się przekór, niezgoda. Pomyślałam, że słowa „nie da się” są przesadzone. Owszem, to bardzo trudne, ale da się pogodzić. Zaczęłam wszystko analizować. Stworzyłam esej wizualny i wtedy pojawiło się po raz pierwszy słowo „mamalarka”. Uświadomiłam sobie, że jestem takim sklejeniem – mamy i malarki. Kiedy maluję, dzieci siedzą ze mną w pracowni. Mogą przyjść, kiedy tylko mają ochotę. Nie zamykam się, nie odgradzam. Mają tam swój kącik. Kiedy podczas pandemii przedszkole zostało zamknięte, były przy mnie. Podzieliliśmy z mężem dzień – do obiadu dziećmi zajmowałam się ja, a po obiedzie on. Malowałam do wieczora. W głowie miałam już doktorat – „Mamalarka – pomiędzy codziennością a sztuką”.
 
Obraz Barbary Porczyńskiej. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Talenty 
 
W sumie to ma dwa fakultety. Pierwsze były studia z filologii polskiej, a dopiero potem sztuka. Wcześniej było liceum plastyczne i szkoła muzyczna I stopnia – klasa skrzypiec.  
 
– W rodzinie nikt nie malował, nikt nie grał na instrumencie. Nie wiem, po kim to mam. Owszem, tato to złota rączka, wszystko potrafił naprawić. Mama szydełkuje, haftuje. Tę laleczkę zrobiła – mówi Barbara, podnosząc z pianina małą piękność w szydełkowej kreacji. Starannie, pieczołowicie wydziergana. Kiedy się patrzy na tę cud laleczkę, nietrudno dojść do wniosku, że matka musiała rozumieć tęsknotę córki za malowaniem. A może raczej rzeźbą? Basia od małego uwielbiała lepić z plasteliny, ale też rysować. W szkole podstawowej wykonywała portrety koleżankom. Jako dziecko pisała też bajki, które sama ilustrowała. Na okładce umieszczała nazwę wydawnictwa: DOM. 
 
Na filologię poszła z przypadku. Pojechała z koleżanką do Przemyśla. Zobaczyła, że ta studiować będzie w dworku Lubomirskich, na Bakończycach. Cudne miejsce. No to złożyła tam papiery na filologię polską. Po trzech latach i obronie urodziła Maję. Siedząc w domu z małą, nie przestawała myśleć o studiach plastycznych. Ale bała się, że nie pogodzi wszystkiego. Mama ją wsparła: „Basiu, składaj papiery. Wiem, jak ci na tym zależy. Jakoś pomożemy”. Przystąpiła do egzaminów na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Rzeszowskiego.
 
To było już 15 lat temu. Pamięta jak dziś, z małą Mają w wózku poszła do kafejki internetowej sprawdzić wyniki. Strasznie padało. Zakryła wózek folią. I ta radość, kiedy znalazła swoje nazwisko na liście przyjętych.
 
Obraz Barbary Porczyńskiej. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Codzienność w sztukę

A teraz robi doktorat. Maluje macierzyństwo. Nie wyidealizowane, ale prawdziwe. Codzienność. Nie musi wymyślać tematów. Wystarczy się rozejrzeć, a inspiracja sama się tworzy. Taka sytuacja z myciem naczyń. Jeszcze zanim kupili zmywarkę. – Dzień w dzień zaciskasz zęby i szorujesz – mówi Barbara. – Miałam taką patelnię, wciąż się coś na niej przypalało. Pewnego dnia znów ją szorowałam. Przerwałam, podniosłam znad zlewu, żeby zobaczyć, czy już wszystko udało się zmyć i zastygłam wpatrzona w jej strukturę. Gdzieniegdzie przetarta, z odpryskami. „Ciekawe, jak się na niej maluje”, pomyślałam i ruszyłam do pracowni. Namalowałam na niej odbijającą się moją zmęczoną twarz. 
 
Potem wyszukała więcej takich zużytych, zniszczonych już naczyń. Każde ma swoją historię. Na przykład miska jest z jej rodzinnego domu. Całe dzieciństwo wpatrywała się, jak mama robiła w niej ciasto na pierogi. Deska do krojenia. Patelnia tak spalona, że kobieta nie potrafiła się jej pozbyć. Chociaż nawet rączki nie miała. Robi zapiski do tych obrazów. Historie. Trafią do książki artystycznej, która powstanie w ramach grantu Uniwersytetu Rzeszowskiego dla młodych naukowców. 
 
Kiedy udostępniła te prace w Internecie, ludzie byli nimi poruszeni. Te proste naczynia z kobiecą twarzą działały na emocje, trafiały w odczucia bardzo wielu osób. Do Barbary odezwała się reżyserka Katarzyna Mazurkiewicz. – Pokazałam jej mój esej o mamalarce. Powiedziała, że to świetny temat na film. Zgodziłam się bez większych oczekiwań. Tak zwyczajnie, nie sądząc, że powstanie z tego większy projekt. Tak mam. Zgadzam się, mówię: dobrze, a rzeczy nie wiadomo kiedy nabierają rozpędu. Tymczasem film dostał dofinansowanie z Podkarpackiej Komisji Filmowej, a do naszego domu zjechała ekipa filmowa. Pojawiała się przez parę tygodni, kręcąc mnie przy pracy z dziećmi. Specjalnie do filmu muzykę napisała Luiza Ganczarska. Premiera odbędzie się 28 lipca w WDK – połączona z wystawą obrazów, instalacji, patelni zamienionych w dzieła sztuki. 
 
Przedmiot codziennego użytku zamieniony w dzieło sztuki przez Barbarę Porczyńską. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Wyobraźnia?

– Mam nieograniczoną – uśmiecha się Barbara. Ostatnio, promotorka jej doktoratu, Jadwiga Sawicka z Uniwersytetu Rzeszowskiego, i Łukasz Huculak z ASP we Wrocławiu, zaprosili ją do projektu „W głębi obrazu”. Artyści przyglądali się ekspozycjom w muzeach, doszukując się w dziełach sztuki jakichś drugoplanowych, nie od razu dostrzegalnych szczegółów. Mieli  je konfrontować z lękiem, szukać poczucia bezpieczeństwa. Barbarę w muzeum w Przemyślu zaintrygowały carskie wrota. Bardzo zniszczone. Polichromia zachowała się tylko na jednym ich skrzydle, a prawe było poznaczone odpryskami. 
 
– Zobaczyłam w nich twarze – mówi artystka. – Zjawisko paraidoli jest znane – doszukujemy się rysów twarzy tam, gdzie jej nie ma. Jak np. wtedy, kiedy w chmurze dymu przy WTC w Nowym Jorku widziano twarz szatana. Z paraidolią jest podobnie jak ze strachem. Ona też ratowała życie naszym przodkom. Dzięki niej potrafili dostrzec w zaroślach głowę czającego się drapieżnika, wroga. Na tej samej zasadzie zobaczyłam jakieś twarze na muzealnym zabytku. Pomyślałam, że skoro nie wszyscy je widzą, to ja im je pokażę. Wycięłam deski dokładnie na wzór elips z carskich wrót i namalowałam je, właściwie brzydkie grymasy, które dostrzegłam na wrotach. 
 
Wyobraźnia podpowiada też inne rzeczy. W jeden z obrazów wkleiła rysunek synka Leosia. Jej realizm z jego abstrakcją. To początki innego eksperymentu, który zaczął się od przypadku. Kiedyś weszła do pracowni. Leoś malował akrylami po jej obrazie. Pomyślała, że skoro nie da się tego już zmyć, to niech Leoś coś jeszcze doda, a ona to wkomponuje. – Wystarczy się rozglądnąć. Być uważnym. Leoś bardzo się cieszył, że miał swój udział w obrazie – uśmiecha się Barbara. Tak jest za każdym razem, kiedy wspomina o dzieciach. – Bardzo ich pragnęłam. Ale nie potrafiłabym być tylko mamą. Porzucając sztukę byłabym nieszczęśliwa. 
 
Dzięki temu, że podczas pandemii dużo pracowała, nie był to czas stracony twórczo. Może ciężki, ale nie stracony. Teraz przyszedł czas cieszenia się efektami. Wszystkie prace, które wysłała na konkursy zagraniczne, zostały zauważone. Otrzymały wyróżnienia, nagrody. Ale to ta brytyjska przyniosła rozgłos. – Ludzie piszą do mnie. Pytają, czy mogą kupić moje prace. Patrzę na to zadziwiona: siedziała taka Basia w Łańcucie, malowała, i nagle jest nagroda, film, płyta, będzie doktorat – mówi mamalarka. Dumna tylko przez chwilę. 
 
Obraz Barbary Porczyńskiej. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Barbara Porczyńska, rocznik 1982. Pochodzi z Łańcuta. Absolwentka Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Rzeszowie. Ukończyła studia w PWSZ w Przemyślu na kierunku filologia polska oraz na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Rzeszowskiego, gdzie w 2011 roku uzyskała dyplom z wyróżnieniem w pracowni malarstwa prof. Stanisława Białogłowicza. Dwukrotna stypendystka Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Jest autorką 21 wystaw indywidualnych, brała udział w ok.100 wystawach zbiorowych w kraju i za granicą. Laureatka wielu nagród, takich jak: Wyróżnienie Honorowe Jury Międzynarodowego Triennale Malarstwa Regionu Karpat „Srebrny Czworokąt” (2012) oraz Nagroda Specjalna Muzeum Sztuki w Miszkolcu, I miejsce Artist Event „Belle Époque” w Bad Gastein w Austrii (2012), II Nagroda w „The 2020 Art Competition” w King House Art Gallery w Wielkiej Brytanii. Od paru lat rozwija nowy projekt artystyczny zatytułowany „MaMalarka”. Od 2019 roku doktorantka Szkoły Doktorskiej UR.  
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy