Reklama

Ludzie

Ślązaczka, co podkarpackie serca stawia na nogi

Aneta Gieroń
Dodano: 23.08.2013
6813_banc
Share
Udostępnij
Ślązaczka z dziada pradziada, doktor nauk medycznych, przez dwadzieścia lat związana z Kliniką Kardiologiczną Górnośląskiego Centrum Medycznego w Katowicach-Ochojcu, pięć lat temu zostawiła klinikę, Śląsk i przyjechała na Podkarpacie. Pierwszy raz w życiu. Postanowiła, że w Rymanowie-Zdroju zorganizuje liczący się w Polsce szpital kardiologiczny i jak powiedziała, tak zrobiła. Dziś dr Aleksandra Wilczek-Banc nie wyobraża sobie życia poza Podkarpaciem. Tutaj szefuje Podkarpackiemu Centrum Rehabilitacji Kardiologicznej „Polonia”, a o swoim domu na wzgórzu w Miejscu Piastowym mówi: moje miejsce na ziemi. Piękne, z widokiem na Beskid Niski z każdego okna.
 
Splot wszystkich tych zdarzeń trudno nazwać przypadkiem. Raczej szczęśliwym i nieuniknionym następstwem zdarzeń w czasie i przestrzeni. Po pierwsze medycyna. – To było moje marzenie od urodzenia – śmieje się dr Aleksandra Wilczek-Banc. – Niczego w życiu nie byłam tak pewna, jak tego, że zostanę lekarzem, czym mojego ojca, adwokata, wpędzałam w czarną rozpacz. Jako jedynaczka nie dawałam mu żadnych nadziei na kolejne pokolenie Wilczków w rodzinnej kancelarii w Bytomiu. A że charakter mam po nim, a upór i skłonność do ryzyka po dziadku Wiktorze, wiedział, że z medycyny nie zrezygnuję. A potem? Miało być według marzeń. Szybka specjalizacja, najlepiej z chirurgii, praca na wsi, drewniany dom i tarpan pod oknem.
 
– Mocno zmodyfikowaną wersję tamtych młodzieńczych fantazji zrealizowałam dwadzieścia lat później – mówi Aleksandra Banc. Bo wprawdzie studia medyczne jako pierwszy rocznik w nowo otwartej Akademii Medycznej w Katowicach skończyła zgodnie z planem, ale… No właśnie. Z chirurgią, a właściwie kardiochirurgią jakoś było jej nie pod drodze, specjalizacja z okulistyki, do której ją namawiano, wydawała się za grzeczna dla temperamentnej Ślązaczki. Stanęło na kardiologii, bo bardzo czysta, a doktor Aleksandra jest racjonalistką ze sporą dawką romantyzmu i szaleństwa.
 
Problem w tym, że jako młoda absolwentka AM trafiła do Kliniki Kardiologicznej Górnośląskiego Centrum Medycznego, ale na kardiologię dziecięcą –  tam był nabór – co akurat jej nie interesowało. – Chwała Bogu, że prof. Tadeusz Mandecki, mój pierwszy szef, dostrzegł we mnie chęci i możliwości, dzięki czemu mogłam się przenieść na kardiologię dla dorosłych, co uwielbiałam i kocham do dziś – wspomina ze śmiechem szefowa Podkarpackiego Centrum Rehabilitacji Kardiologicznej.

Dwadzieścia lat spędzonych w katowickiej Klinice Kardiologicznej to był czas obrony doktoratu, kończenia kolejnych specjalizacji z kardiologii, narodzin syna. Tylko z marzeń o życiu wiejskim nic nie zostało. – Żadna tam ze mnie Siłaczka z Żeromskiego, ale wiedziałam, że moim przeznaczeniem będzie praca daleko od dużych miast – mówi. I trudno wytłumaczyć, dlaczego, bo doktor Banc od zawsze była zdeklarowanym mieszczuchem, a wieś znała tylko z pobytów w prymitywnym kampingu rodziców w Ustroniu w Beskidzie Śląskim. Gdy już pod koniec swojego pobytu w Katowicach nieszczęśliwa snuła się po klinice, wiedziała, że musi coś zmienić.
 
Ze śląskiej kliniki na prowincję

– Ostateczną decyzję pomógł mi podjąć kolega z liceum i Akademii Medycznej, dr Kazimierz Widenka, od 2006 roku ordynator oddziału kardiochirurgii w Szpitalu Wojewódzkim nr 2 w Rzeszowie, Ślązak od pokoleń jak ja, który 7 lat temu osiadł na Podkarpaciu i twierdzi, że znalazł tu swoje miejsce na ziemi. To on przez pół roku namawiał, przekonywał, że koniecznie muszę tu przyjechać i zająć się w Rymanowie-Zdroju rehabilitacją kardiologiczną. Zwłaszcza, że z roku na rok na Podkarpaciu operowało się więcej pacjentów, wszystko wychodziło super, tylko potem zbyt wielu pacjentów umierało, bo nie było w regionie łóżek rehabilitacji kardiologicznej, gdzie można by ich było po operacji leczyć i edukować – opowiada Aleksandra Banc.

– W końcu stwierdziłam, że jak teraz się nie odważę, to już zawsze będę tego żałować. Zaproponowałam nastoletniemu synowi przeprowadzkę do Rymanowa-Zdroju, a on, o dziwo, się zgodził. Sądzę, że potraktował to jako trochę dłuższą podróż, bo do wyjazdów przyzwyczajony był od dziecka. 
 
W 2008 roku Aleksandra Wilczek-Banc przyjechała do Rymanowa-Zdroju i… nie spodobało się jej. To przez to położenie geograficzne, w zalesionej dolinie Taboru, gdzie krajobraz trudno nazwać bezkresem, a taki pani doktor kocha najbardziej i taki znalazła w swoim domu w Miejscu Piastowym. Ale trudno, słowo się rzekło. Trafiła do uzdrowiskowego szpitala „Eskulap”, gdzie została dyrektorem. Miała tylko 20 łóżek rehabilitacji kardiologicznej. W cztery lata rozwinęła oddział do 60 łóżek. A od roku jest szefową Podkarpackiego Centrum Rehabilitacji Kardiologicznej „Polonia”, gdzie na pacjentów kardiologicznych czeka ponad 50-osobowy personel i 120 łóżek, co z Rymanowa-Zdroju czyni jeden z największych ośrodków rehabilitacji kardiologicznej w kraju, w dodatku świetnie zarządzany i ze znakomitą reputacją, która ściąga pacjentów z całej Polski. Większe, bo na 180 łóżek, jest tylko najstarsze w Polsce, Górnośląskie Centrum Rehabilitacji w Reptach Śląskich.
 
– Czy czuję satysfakcję? Na pewno cieszę się, że dzięki dofinansowaniu unijnemu udało się stworzyć w Rymanowie-Zdroju nowoczesny szpital kardiologiczny. Duża w tym zasługa obecnego prezesa Uzdrowisk Rymanów S.A., Pawła Szczygła – mówi doktor Banc.
 
– Jest mi miło, że od podstaw udało się zbudować coś wartościowego i docenianego, mimo że wielu znajomych z Katowic moją przeprowadzkę do Rymanowa poczytywało jako degradację zawodową. Nawet mój poprzedni szef, prof. Zbigniew Gąsior, przekonywał mnie, że może byłoby lepiej, gdybym zdecydowała się na ordynaturę w szpitalu miejskim, byle tylko nie wyjeżdżać do tak niewielkiej miejscowości na Podkarpaciu. 
 
A dziś?  – Prof. Gąsior zapowiada się w Rymanowie-Zdroju z wykładami. Co mi schlebia i co sobie cenię – dodaje Aleksandra Banc.
 
By z medycznego punktu widzenia uświadomić sobie, jak ważnym miejscem dla pacjentów jest Podkarpackie Centrum Rehabilitacji Kardiologicznej, warto wiedzieć, że choroby układu krążenia nazywane są współczesną epidemią i należą do najczęstszych przyczyn zgonów. I choć Polska jest w czołówce Europy pod względem liczby wykonywanych zabiegów kardiochirurgicznych i hemodynamicznych ratujących ludzkie życie, to już niestety pod względem liczby zgonów w ciągu pierwszego roku od dokonanego zabiegu też należymy do ścisłej europejskiej czołówki. Oznacza to, że mamy najlepszy sprzęt i dobrze wyszkolonych lekarzy, dzięki czemu pacjent jest profesjonalnie zaopatrzony, ale nie ma gwarancji pełnego sukcesu, bo miażdżycy i choroby wieńcowej nie da się wyleczyć, można tylko zapobiec doraźnemu niebezpieczeństwu, a potem wszystko zależy od samego pacjenta, jego stylu życia i farmakoterapii. Na tym właśnie etapie, w pierwszych tygodniach po zabiegach operacyjnych, najbardziej szwankuje edukacja i opieka nad pacjentem. Ale tak być nie musi.
 
– Obecnie pacjent po zawale już po trzech do pięciu dni jest wypisywany ze szpitala do domu, operowany, bywa że po siedmiu dniach. A trzeba wiedzieć, że w dwóch pierwszych miesiącach po leczeniu interwencyjnym może nastąpić szereg powikłań: zaburzenia rytmu serca, płyn w osierdziu, w opłucnej, niewydolność krążenia, ropiejące mostki i szereg innych – mówi doktor Banc. – I właśnie takie osoby, po operacjach kardiochirurgicznych i świeżych zawałach, trafiają do Podkarpackiego Centrum Rehabilitacji Kardiologicznej w Rymanowie-Zdroju. Najpóźniej mogą się tu znaleźć do 56 dnia od daty wyjścia ze szpitala i mogą u nas pozostać do pięciu tygodni. Zwykle jest to około trzech tygodni.
 
W tym czasie staramy się pacjenta uruchomić, przywrócić mu sprawność ruchową i przekonać do diametralnej zmiany stylu życia, bo tylko wtedy ma szansę na normalne funkcjonowanie już po opuszczeniu szpitala rehabilitacji kardiologicznej. Kiedyś średnia wieku osób z zawałem wynosiła około 60 lat, dziś to jest 40 lat. Dlatego taki stosunkowo młody człowiek, który nadal chce być aktywny zawodowo, ruchowo, rodzinnie, musi nauczyć się żyć na nowo.  Konieczne jest przestrzeganie diety, wysiłek fizyczny, systematyczne zażywanie lekarstw i unikanie używek. 

Miejsce na ziemi odnalezione w Miejscu Piastowym
 
A że diametralna zamiana życia, jego jakości nie pogarsza, a bywa, że polepsza, przekonała się sama założycielka „Polonii”. Przeprowadzka z Katowic do Rymanowa-Zdroju nie tylko nie pogrzebała jej pracy zawodowej, a wręcz ją rozwinęła i wprowadziła nowe jakości. Pani doktor, mając propozycję pozostania dyrektorem szpitala, zdecydowała się ukończyć podyplomowe studia z zarządzania w służbie zdrowia w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Od jakiegoś czasu jest etatowym adiunktem na Wydziale Medycznym w Instytucie Fizjoterapii Uniwersytetu Rzeszowskiego. O samym zaś Podkarpackim Centrum Rehabilitacji Kardiologicznej można powiedzieć, że to niesformalizowany ośrodek akademicki, do którego od kilku lat przyjeżdżają na zajęcia studenci z Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie oraz z Uniwersytetu Rzeszowskiego. A to nie koniec. Od września doktor Banc będzie też przewodniczącą podkarpackiego oddziału Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. 

– W moim prywatnym rankingu sukcesów najbardziej cieszy mnie „Polonia”, zaraz po niej zaproszenie z Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego do zarządu krajowego Sekcji Rehabilitacji i Fizjologii Wysiłku. To jest dla mnie wyróżnienie i potwierdzenie, że ktoś na szczeblu ogólnopolskim dostrzegł i docenił to, co robię w niewielkim Rymanowie-Zdroju na Podkarpaciu – mówi Aleksandra Banc.
 
-Prywatnie dużo radości daje mi dom w Miejscu Piastowym, w którym znalazłam swoje miejsce na ziemi. Niekiedy żartuję, że zmiany miejsca zamieszkania nie wykluczam, ale wcześniej musiałabym się bardzo zakochać, albo mój syn musiałby po skończeniu studiów wyprowadzić się do Australii, o czym często wspomina. Choć na Antypody, do czasu emerytury, mogłabym latać tylko w odwiedziny.

Z bali, na wzgórzu, przytulny, swojski, tonąc w kwiatach, ze staropolską werandą, z której rozciąga się piękny widok na Beskid Niski. Tak wygląda ukochany adres doktor Banc. I kto by pomyślał, że ona, zdeklarowany mieszczuch, który przez wiele lat marzył o domku na wsi, w końcu zaszyje się na prowincji i uzna to za największe szczęście w życiu. 
 
– Uwielbiam Podkarpacie, znalazłam tu spokój i zieleń, a rozwój Internetu sprawił, że mam tu wszystko, co niezbędne do szczęścia. Wszyscy mnie przestrzegali, że osiedlając się tutaj skazuję się na życie w Polsce C, w biedzie i ciemnocie. A ja znalazłam region, w którym dostrzegam mniej biedy niż na Śląsku, a ludzie zaskakują mnie pracowitością, przedsiębiorczością i porządkiem niczym mieszkańcy Śląska Opolskiego wychowani w niemieckiej mentalności – mówi doktor Banc.
 
I pomyśleć, że na informację z biura nieruchomości o domu na sprzedaż w Miejscu Piastowym, zareagowała złością i sprzeciwem. Bo niby gdzie, na rondzie miałaby zamieszkać? Namówiona do obejrzenia miejsca, zakochała się w domu z bali. Wprawdzie nie miał 100 lat, jak to sobie wymarzyła, ale był śliczny, stylowy, łatwy do opanowania w codziennym życiu. I tak trzy lata temu szefowa „Polonii” z dnia na dzień zdecydowała się z synem porzucić służbowe mieszkanie w Rymanowie-Zdroju i przenieść się na wzgórze w Miejscu Piastowym. – I żyje się nam tu bardzo szczęśliwie – podkreśla doktor Banc.
 
Na pewno pani doktor, bo jej syn od roku studiuje na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie, a od jesieni rozpoczyna także studia prawnicze. – Dziadek Wilczek szaleje z radości. Jest nadzieja, że trzecie pokolenie Wilczków przejmie kancelarię adwokacką w Bytomiu – śmieje się Aleksandra Wilczek-Banc.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy