Reklama

Ludzie

Jadwiga Hajduk: Malowanie daje mi wolność

Alina Bosak
Dodano: 02.01.2022
58838_5k4a6314
Share
Udostępnij
Większość ludzi potrzebuje piękna. Ja także. Malowanie sprawiało, że nigdy nie czułam się samotna, przeciwnie – zawsze szczęśliwa. W tym się odnajduję, to mi daje wolność i radość życia. Wpisuję je w moje obrazy – mówi Jadwiga Hajduk, artystka spełniona, artystka poszukująca.
 
W mieszkaniu Jadwigi człowiek staje oczarowany kolorami. Mebli, ściennych malowideł, obrazów, kwiatów i bibelotów. Popielata witryna ze złotym liściem, doskonale niebieska kanapa, barwna mozaika książek z biblioteczki, zatopione w swoich myślach i tajemniczych światach postaci na płótnach i grafikach. Każdy odcień na swoim miejscu, każda barwa w artystycznym dialogu z sąsiednią. Harmonia i radość, siła i spokój. Czasem Jadwiga zmieni kolor ściany, czasem namaluje liście miłorzębu na lampie, umieści na sztalugach nowy obraz. Zmienia. Udoskonala. Tworzy dom. „Jej dom to obraz, który wciąż się maluje”, powiedziała kiedyś prof. Magdalena Rabizo-Birek.
 
– I coś w tym jest – uśmiecha się Jadwiga. – Dla mnie klimat wnętrza ma duże znaczenie. A może go zmienić nawet zwykłe przewieszenie obrazu. Otaczam się pięknem, tworzę nastrój. Dom jest ważny. Dużo serca włożył w niego mój ojciec Michał. W każdy wolny weekend pracował przy nim, szykując dla ukochanej córki. W tych murach jest jego miłość. I dlatego tak dobrze się w nim czuję. W czasie pandemii w ogrodzie wybudowałam przytulną altankę na spotkania z przyjaciółmi. Niedawno kupiłam nowe zasłony, karnisze, dywany. Ale najczęściej zmieniam ściany – na zimę, na lato, inny kolor. Narzeczonemu przysięgam, że już nie będę ich malować. Ale te w salonie jeszcze tydzień temu były w kolorze niebieskim. Minimalizm – szare, białe, czarne – to nie dla mnie. Wolę zabawę kolorami. Kolor rządzi.
 
Może to jakiś klucz do odpowiedzi na zagadkę, dlaczego ludzie tak kochają jej obrazy. Ostatnio przyjechał kolekcjoner z Krakowa. Kupił dziewięć.  O Jadwidze Hajduk mówią: „Jedna z najwybitniejszych artystek na Podkarpaciu”. W plastyku myślała, że nie ma talentu.
 
Tak, chcę

Rocznik 1964. Rodowita rzeszowianka. Od urodzenia z adresem przy tej samej ulicy na os. Mieszka I. Kiedy wybierała średnią szkołę, mama zapytała: „Dziecko, a ty na pewno chcesz do tego liceum plastycznego?” – Tak, chcę – pamięta, jak to mamie oznajmiła. – I wdzięczna jej jestem, że mnie nie zniechęcała, mówiąc, że to głupota, że lepiej mieć konkretny zawód, niż skazywać się na niepewny los artysty. „Chcesz, to idź”, powiedziała. Tylko sąsiadka jej odradzała: „Pani Marysiu, pani robi błąd, ja w rodzinie mam artystów. Kiedy odnawiają kościół, to mają pieniądze i kawior na stole, ale potem skibki chleba nie można u nich znaleźć. Tak żyją artyści!”.
 
W liceum była przekonana, że nie jest wystarczająco utalentowana. – Było mi tam źle – przyznaje.  Miałam bardzo zdolne i ambitne koleżanki. Ich obrazy były zdecydowanie lepsze od moich. Nie wiedziałam, że chodziły na dodatkowe zajęcia z rysunku, malarstwa. Byłam więc przekonana, że ja się do tego nie nadaję. Wywnioskowałam, że powinnam się zajmować czymś innym. Chociaż były jaskółki innej przyszłości. Udane szkice i okrzyk profesora Szymańskiego na widok jednego z nich: „Dziecko, masz talent!”.
 
Zmiana nastąpiła wraz ze studiami w Instytucie Wychowania Artystycznego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. – Otworzyłam się – przyznaje artystka. –  Uznanie profesorów i ich wsparcie dodało mi skrzydeł. Już byłam pewna, że to właśnie chcę robić, że to jest moja droga.
 
Do Lublina woziła wielkie blejtramy i coraz to jakiś kierowca autobusu upierał się, że jej z tak dużym bagażem nie zabierze. Do studiów podchodziła tak ambitnie, że kiedy trzeba było zgłębić grafikę, nawiozła do domu farb drukarskich i nie bacząc na ich szkodliwe opary, przez kilka godzin pracowała w piwnicy, co skończyło się zatruciem. – Cudowny czas – śmieje się teraz. – Lublin wspominam cudownie – powtarza. I pewnie przyklasnęłoby jej wielu rzeszowskich artystów, którzy stamtąd się wywodzą, między innymi Antoni Nikiel i Janusz Pokrywka.
 
Jadwiga Hajduk dyplom z malarstwa przygotowała w pracowni profesora Mariana Stelmasika i obroniła w 1990 roku. Ale najważniejsza zmiana dokonała się w niej za sprawą profesora Jerzego Kursy, artysty wszechstronnego, który zajmował się grafiką artystyczną i użytkową, tworzył płaskorzeźby, projektował wnętrza i meble.
 
– Mały, chudy, wymagający. Miałam z nim zajęcia z wiedzy o działaniach i strukturach. Zadawał nam trudne tematy i namawiał do szukania własnego sposobu wypowiedzi. Otworzył mnie na inne podejście do malowania. Faktury, które dziś tworzę na obrazach, wypracowałam z jego inspiracji. Na jego zajęciach wymyśliłam swój sposób na malowanie. To ważne, bo między innymi własna technika wyróżnia mnie spośród innych artystów. A stać się rozpoznawalnym w tłumie utalentowanych malarzy nie jest łatwo.
 
Hajduk się rozpoznaje. Oryginalna technika, którą się posługuje, w pracach na papierze stanowi połączenie frotażu, kolażu, akwareli i monotypii. Jej elementy wykorzystuje również w tradycyjnym malowaniu na płótnie. Nawet jeśli zmienia trochę sposób malowania, jej styl jest nie do pomylenia. Technikę trzyma w tajemnicy, ale jej rąbka może uchylić. – Płótno przygotowuję wcześniej, by uzyskać fakturę, na której maluję potem obraz. Dwa razy je gruntuję, dążąc do  uzyskania bardzo gładkiej powierzchnię. Potem przecieram szmatką, kolorem, na tym robię fakturę i dopiero potem szkic. Trochę to trwa – przyznaje.
 
Jadwiga Hajduk, fot. Tadeusz Poźniak

Jej obrazy przywodzą na myśl różne malarskie tropy. Krytycy piszą, że czerpie z kubizmu i Art Déco, że czasem to surrealizm, a czasem realizm. Na ścianie salonu, w którym zawsze maluje, bo „tu najlepsze światło i odejście”, wiszą ostatnie obrazy. Na jednym kombinacja roślinnych motywów wokół kobiecej postaci olśniewa dekoratywnością. Na innym przetarte sylwetki kobiety i mężczyzny przypominają renesansowy fresk. – Nie lubię się nudzić. Kiedy coś mnie znuży, zaczynam malować inaczej. Dzięki temu, to jest prawdziwe – uśmiecha się, a pytana o mistrzów mówi: – Malarstwo od początku świata jest cudowne. Ale mnie absolutnie zachwyca impresjonizm. Na widok „Nenufarów” Moneta w Muzeum d’Orsay w Paryżu rozpłakałam się. Paroma kreskami można oddać wszystko. Kolor, który uwielbiam, jest mocny, intensywny. Nie zgaszony i bury. Rembrandt to nie moje klimaty. Kocham rozkładanie barw w tej palecie, od ciepłych do zimnych.    
 
„Niezwykle oryginalny i ewoluujący warsztat malarski sprawia, że jej prace czynią z niej artystkę charakterystyczną i wzbudzającą nieustanne zainteresowanie. Większą jednak ciekawość wzbudza we mnie tematyka jej prac. Artystka przeszła drogę od inspiracji światem fauny, poprzez elementy abstrakcji geometrycznej, po ostatecznie największą fascynację – światem człowieka, a przede wszystkim jego wnętrzem”, doszedł do wniosku Piotr Rędziniak, pisząc kilka lat temu wstęp do katalogu jej wystawy w Biurze Wystaw Artystycznych w BWA.
 
– Człowiek mnie fascynuje – przyznaje Jadwiga. – Staram się pokazać jego wnętrze, emocje. To, czym się „karmi”. Aby to było widoczne w obrazie, trzeba pamiętać o wielu elementach. Istotny jest sposób malowania spojrzenia, gestu, ruchu dłoni, faktury, koloru. Żeby to wszystko odzwierciedlało stan człowieka. Stan kobiety i mężczyzny, których czasem maluję na jednym obrazie. Niektórzy twierdzą, że mi się to udaje, że coś z tych postaci emanuje, że to nie jest obojętne malarstwo.
 
Robić, co się chce

Chodzi swoimi ścieżkami. Nie trzyma się żadnej artystycznej grupy. Mówi, że jest typem samotnika. – Mam gen organizowania sobie życia, bo przez całe lata musiałam radzić sobie sama. Na studiach sprzedawałam obrazy i kiedy wielu kolegów nie miało na nic, mnie było stać na szampana. W Rzeszowie, w rynku, znajdowała się  galeria – Alko. Sprzedałam tam wiele obrazów. Głównie abstrakcje albo krajobrazy malowane szeroką szpachlą, olej na płótnie. Nowoczesne – wspomina i tłumaczy: – Kiedy ktoś musi sobie poradzić, to znajduje sposób. A artysta musi być także menedżerem. W przeciwnym razie rzeczywistość go zniechęci, zmusi do porzucenia sztuki i szukania innej pracy. Tylko jedna z moich koleżanek ze studiów, utrzymuje się z malarstwa.  Z koleżanek licealnych – żadna.  Z wieloma osobami dzieje się to, co z dziewczyną, z którą rozmawiałam ostatnio – wielki talent, piękne prace i zatrudniła się w korporacji, bo z malowania nie może wyżyć.  W tym zawodzie potrzebna jest konsekwencja i cierpliwość.
 
I odwaga. Jadwiga z germańskiego to walka. – Tak, jestem osoba dość dzielną. Nie bałam się różnych wyzwań. I potrafiłam sobie z nimi poradzić – przyznaje otwarcie. Podczas rozmowy nie spuszcza wzroku, nie rozgląda się na boki. Patrzy drugiemu człowiekowi prosto w oczy.
 
Jadwiga Hajduk. Fot. Tadeusz Poźniak
 
„Zawsze robi, co chce, i kiedy chce”, powiedział o niej Jacek Nowak, prezes Podkarpackiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, organizator wystaw i plenerów w Boguchwale. – Jacek  to człowiek, który wykonuje wielką, charytatywną pracę dla środowiska artystycznego. Dużo zawdzięczam Podkarpackiej Zachęcie. Zaczęłam z nimi współpracę po tym, jak poznałam Jolantę i Tadeusza Pietraszów, wspaniałych ludzi, którzy wspierają artystów. Gdyby w Rzeszowie nie było pośród ludzi biznesu takich jak Jola i Tadeusz, prawdziwych miłośników sztuki, wielu twórcom żyłoby się gorzej. Kupili ode mnie obraz i namówili na wystawę w Galerii ICN Polfa.
 
Jadwiga Hajduk mogła się tam pochwalić znaczącym dorobkiem. Pierwsze wystawy indywidualne miała już pod koniec studiów. Po zdobyciu dyplomu kilkakrotnie prezentowała swoje prace w BWA w Rzeszowie. Pokazywała je także w Zamościu i Warszawie. Pięć razy w Austrii. Ostatnie wystawy indywidualne odbyły się w Frankfurcie i Brukseli. Jej obrazy coraz chętniej kupują kolekcjonerzy dzieł sztuki. Odkąd pokazuje je w internecie, wciąż pojawiają się nowi. Wracają też ci, którzy już jakieś nabyli. Ludzie w różnym wieku. 30- i 60-latkowie. 
 
– Większość klientów znajduje mnie za pośrednictwem mediów społecznościowych. Tą też drogą trafiła do mnie Hanna Ludwicka, właścicielka Galerii Grabary 48. Zorganizowała mi wystawę w Poznaniu. Od tego czasu sprzedaję u niej obrazy.  
 
Nie maluje dużo. Ma na to tylko trzy-cztery godziny w ciągu dnia. – Ale codziennie. To mnie woła – mówi artystka, starając się opisać swój dzień. – Jeśli zaczynam  malować obraz i nie skończę go w ciągu tygodnia, przerywam pracę. Tak, jakbym wyczerpała przeznaczoną na niego energię. Muszę się spieszyć, nie mogę miesiącami tworzyć jednego płótna. Maluję farbami akrylowymi. To daje większą swobodę w szybkim łączeniu technik. Wcześniej używałam farb olejnych, ale ta technika nie pozwalała na takie zabiegi, jakich obecnie używam. Nie należę do osób cierpliwych. Wyrzucam to, co mi się nie podoba. Każdy artysta zazwyczaj wie, co jest dobre, a co słabe w jego pracach. Bywa, że po tygodniu pracy nad obrazem zamalowuję go i zaczynam od nowa.  Czasami to, co się nie udało, staje się tłem dla nowego obrazu – stwierdza. 
 
Tym podejściem dzieli się z dziećmi, które uczy malować w Młodzieżowym Domu Kultury w Rzeszowie.
 
Słuchać siebie
 
Jak stać się artystą spełnionym? Jadwiga nie ma wątpliwości, że trzeba być odpornym na krytykę i trudności. – Na początku nie jest łatwo. Kiedyś nie miałam pieniędzy na blejtramy, musiałam oszczędzać na materiałach. Dlatego młodym artystom radzę, aby nie rezygnowali. Jeśli czują, że to jest dla nich, powinni iść w tym kierunku, być wytrwałymi i konsekwentnymi, a przyniesie to efekt.
 
Po drodze spotyka się ludzi, którzy mówią: „Nie maluj tak”. Kiedy przygotowywała obrazy na wystawę we Frankfurcie, miała takie rady: ty za mało kolorowo malujesz, to się tam nie sprzeda, Niemcy wolą kolorowe obrazy, a ty masz takie zgaszone, a może namalowałabyś kwiaty? W pierwszej chwili, w desperacji zaczęła malować te kwiaty. Ale nie było w tym serca. Więc spakowała na wystawę obraz z multiplikacją jednej twarzy, w cytrynowo-żółtych kolorach. Wcześniej wysłała jednej z organizatorek  zdjęcie. Ta odpisała, że obraz jej się nie podoba. Jadwiga wręcz przeciwnie – uważała, że to bardzo dobry obraz. Mimo to była o krok od rezygnacji z wysyłki. Ostatecznie dzieło dotarło na wystawę i… jako pierwsze się sprzedało. – Nie można przejmować się wszystkimi krytycznymi opiniami. Jeśli człowiek czuje, że jest na dobrej ścieżce, powinien być temu wierny.
 
 
Jadwiga Hajduk. Fot. Tadeusz Poźniak
 
To są czasy hejtu. Obserwuje młodych ludzi na Facebooku, którzy pokazują swoje prace. Czasem rzeczywiście słabe. Ktoś pierwszy raz użył kredek, coś namalował i już uznał, że jest artystą. Ale są momenty, kiedy coś jest naprawdę dobre, a jakiś pseudoekspert to krytykuje. I to w bardzo niewybredny sposób. Na to trzeba być odpornym.
 
Dzieciom na zajęciach ze sztuką mówi: „Będą wam dokuczać. Pamiętajcie, że to tylko słowa, których nie warto brać pod uwagę. Jeśli  w swojej pracy twórczej będziecie odporni i wierni sobie, osiągniecie swój cel. – W młodości brakowało mi kogoś, kto by powiedział: „Nie możesz się przejmować tym, co mówią, brać tego na serio, rób to co czujesz, a nie to, czego do ciebie oczekują ”. Człowiek, który nie wierzy w siebie, robi błędy i podejmuje złe decyzje, również te dotyczące przyszłości zawodowej.
 
Gdyby było wokół więcej sztuki…

Może ludzie byliby dla siebie lepsi, gdyby w życiu otaczało ich więcej sztuki. 

Od 35 lat prowadzi zajęcia w Młodzieżowym Domu Kultury w Rzeszowie. – Młodzi adepci sztuki mają inną wrażliwość – ocenia. – Jest w nich jakaś głębia. Otwarcie na nieograniczone światy. Wyobraźnia. Tymczasem w szkołach, przez obecny system nauczania, plastyka, muzyka są kompletnie zaniedbane. Skutek jest taki, że większość z nas potrafi zaakceptować wyłącznie malarstwo realistyczne. Wielu wykształconych ludzi twierdzi, że twórczość Picassa nie jest niczym wyjątkowym. Zdarza się usłyszeć: „Ja też tak potrafiłbym. Nie rozumiem, czym się tu zachwycać?”.  Wystarczy poznać biografię Picassa, by wiedzieć, że zaczynał od realizmu, przeszedł w malarstwie różne etapy i doszedł do takiej formy artystycznej wypowiedzi.  Zrobił to świadomie i nie znaczy to, że każdy potrafiłby namalować cokolwiek tak jak on.. Dlatego w MDK zawsze opowiadam dzieciom o sztuce Picassa. Najtrudniej przekonać uczestników zajęć do tego, aby wyszli poza schemat myślenia figuratywnego. Trudno jest im również realizować zadanie oparte na myśleniu abstrakcyjnym, szkoła tego nie uczy. Nie mają za wiele możliwości do rozwijania wyobraźni, a to jest czasem ważniejsze od wiedzy. Uważam, że sztuka i jej poznawanie to najlepsza terapia nie tylko dla dzieci, ale i dla dorosłych.
 
Jadwiga stara się zatem budzić wrażliwość estetyczną u swoich wychowanków, aby kiedyś mieli ochotę pójść do muzeum, galerii. Rodzicom, którzy zastanawiają się, czy zapisać dzieci na zajęcia plastyczne, tłumaczy, że potrzebę tworzenia warto wzmacniać i wspierać.
 
– Jeżeli młodzi ludzie nie zostaną malarzami, może będą  architektami wnętrz, projektantami  ogrodów. Jakikolwiek wybiorą zawód, to, co zostało w nich obudzone, nie umrze. Osoby, które miały kontakt ze sztuką i jej tworzeniem, zapamiętają to na całe życie. Nie muszą być  malarzami. Dlatego, kiedy dziecko maluje jak szalone, warto pomóc mu w rozwijaniu talentu. A może to będzie pasja jego życia i stworzy coś genialnego? Nie wolno mu tego odebrać – mówi Jadwiga i uśmiecha się w myślach do swoich uczniów.
 
Ci najmłodsi czasem ją pytają: „A pani tak maluje codziennie?”
 
„Tak”.
 
„A chce się pani?”
 
„No tak! Bo ja to kocham”, woła, a tu, przy stole, w swoim ukochanym domu, tłumaczy z jasnym spojrzeniem: – Przez wiele lat bywałam sama. Myślę, że malowanie trzymało mnie w ryzach. Sprawiało, że nigdy nie czułam się samotna, przeciwnie – zawsze szczęśliwa.
 
Jadwiga Hajduk. Fot. Tadeusz Poźniak
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy