Reklama

Ludzie

Marek Kamiński: Na biegun dochodzi głowa, a nie nogi

Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 09.11.2013
8722_kaminski-14
Share
Udostępnij
Kiedy miał 15 lat, popłynął bez rodziców statkiem do Afryki. Wśród jego podróżniczych dokonań są m.in. przejście Spitsbergenu i lodowców Grenlandii, zdobycie w jednym roku obu biegunów Ziemi, dwukrotne przepłynięcie Atlantyku, przejście Pustynią Gibsona w Australii, ekspedycja do źródeł Amazonki.  – W moim przypadku wszystko zaczęło się od książek, które czytałem w dzieciństwie – wspominał w piątek Marek Kamiński, słynny podróżnik i polarnik, jedna z gwiazd pierwszych urodzin Galerii Rzeszów, obchodzonych w ten weekend. 

Kamiński przybył do Rzeszowa (a dokładnie do Jasionki) nietypowo, bo z powietrza: skoczył ze spadochronem w tandemie z 4200 m. – Z tej wysokości trochę się leci. To dla mnie nowe doświadczenie życiowe – dzielił się wrażeniami z uczestnikami spotkania. Zaprzeczył, by skoki spadochronowe stały się jego nową pasją. – Pomyślałem, że warto zobaczyć, jak wygląda Rzeszów z góry – tłumaczył żartobliwie. 
 
Kamiński w kilku wejściach, przeplatanych występami uczniów Zespołu Szkół Muzycznych nr 2 in. Wojciecha Kilara w Rzeszowie, opowiadał o swoich najważniejszych wyprawach, ilustrując to zdjęciami i filmikami.

Człowiek jest bardziej samotny w wielkim mieście niż na biegunie
 
Podczas wyprawy – wraz z Wojciechem Moskalem – na biegun północny w 1995 r., przyszło im zmierzyć się choćby z 60-stopniowym mrozem, a każde spotkanie z niedźwiedziem polarnym mogło zakończyć się tragicznie. Na mnie jednak największe wrażenie zrobiła opowieść o tym, jak Kamiński wielofunkcyjnymi kombinerkami usunął Moskalowi korzeń złamanego zęba.
 
– To była na tyle dobrze przeprowadzona operacja stomatologiczna, że po powrocie do Polski nie była potrzebna wizyta u lekarza – opowiadał polarnik. Obaj byli wtedy gotowi do tego, by – w razie potrzeby – przeprowadzić także inne operacje: usunięcia wyrostka robaczkowego czy złożenia złamanej nogi. 
 
W tym samym roku Kamiński zdobył także biegun południowy, ale dokonał tego już samotnie. Wydawać by się mogło, że samotność podczas takiej wyprawy jest większym problemem niż np. szczeliny lodowe głębokości 200 metrów czy wiatr wiejący z prędkością 300 km/h. Jednak polarnik wcale nie czuł się samotny.
 
– Wydaje mi się – mówił w Rzeszowie – że ludzie są o wiele bardziej samotni w wielkich miastach, takich jak Warszawa, Tokio czy Nowy Jork, bo tak naprawdę samotność jest bardziej stanem wewnętrznym niż zewnętrznym. Ludzie czują się tam samotni, często nie mając przed sobą celu, nie mając relacji ze światem, z innymi ludźmi. Tymczasem ja, idąc przez Antarktydę, miałem przed sobą cel: biegun południowy, byłem w relacji ze słońcem, z wiatrem, a poza tym wiedziałem, że idąc na ten biegun jednocześnie zbieram pieniądze na oddział chemioterapii dla dzieci chorych na białaczkę w Gdańsku.
 
Innego typu wyzwaniem było przejście w trzyosobowym gronie Pustyni Gibsona w Australii. Temperatura plus 50 stopni, najbardziej jadowite węże na świecie, dzikie wielbłądy, skorpiony. – Ale największym niebezpieczeństwem dla człowieka jest strach, lęk przed nieznanym, lęk, który jest w naszej głowie i nie pozwala nam często ruszyć do przodu – przekonywał Kamiński. Czasami jednak ten strach jest dobrym doradcą, ostrzega nas przed niebezpieczeństwem. Spowodował on, że tuż przed rozpoczęciem wyprawy zrezygnowały z niej dwie osoby. – Być może gdyby ruszyły z nami, skończyłoby się to źle. Nie zawsze warto przeć do przodu za wszelką cenę – stwierdził polarnik.

Jasiek Mela dał nadzieję nie tylko niepełnosprawnym
 
Bodaj najtrudniejszym projektem, w którym uczestniczył Kamiński, były wyprawy na oba bieguny w 2004 r. z niepełnosprawnym chłopcem – Jaśkiem Melą, który nie ma ręki i nogi.
 
– Kiedy Jasiek uległ wypadkowi, razem z przyjaciółmi zastanawialiśmy się, jak możemy mu pomóc – opowiadał podróżnik. – Najpierw pomyśleliśmy, żeby przepłynąć największą rzekę na Kaszubach, potem żeby wejść na Mount Blanc, w końcu w myślach zawędrowaliśmy na biegun północny i taką propozycję złożyliśmy rodzicom Jaśka, Uli i Bogdanowi, a w końcu samemu Jaśkowi.

Do obu wypraw Kamiński i Mela przygotowywali się prawie dwa lata. Okazały się one ekstremalnie trudne, ale ważniejsze było to, że dzięki drugiej z nich – na biegun południowy – udało się zebrać ponad 700 tys. zł, za które został sfinansowany zakup protez dla 67 osób (uczestnicy spotkania zareagowali na tę informację brawami).
 
– Kiedy ludzie mnie pytają, czy warto iść na biegun, to mówię, że jeżeli można w ten sposób pomóc jednej osobie, to warto się zastanowić, czy nie pójść, a jeżeli można pomóc 67 osobom, to może nie warto się zastanawiać, tylko trzeba iść – stwierdził polarnik. Po czym dodał:  – Jasiek został nie tylko najmłodszym w historii zdobywcą obu biegunów, ale człowiekiem, który szeroko otworzył drzwi i dał nadzieję ludziom na całym świecie, nie tylko niepełnosprawnym, ale także tym,  którzy tę nadzieję stracili. Udowodnił też, że to głowa, a nie nogi, dochodzi na biegun.

Wyprawy komercyjne na biegun? Nieprędko
 
Kamiński podkreśla, że po osiągnięciu celu, zawsze zawieszał tam biało-czerwoną flagę. – W ten sposób w pewnym sensie towarzyszyła mi historia i kultura Polski, która mnie ukształtowała – tłumaczył.
 
Zapytany przez prowadzącego spotkanie red. Marcina Pawlaka z TVP Rzeszów, czy w przyszłości będą możliwe komercyjne wyprawy na biegun, stwierdził: – Lepiej, żeby tak nie było, ale w naszym świecie wszystko ulega komercjalizacji i trudno taką możliwość wykluczyć. Na szczęście, to jest bardzo trudna wyprawa i trzeba mieć dużą wyobraźnię, żeby się tam wybrać, więc nieprędko to nastąpi.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy