Reklama

Ludzie

(R)ewolucje Moniki Szeli

Sylwia Katarzyna Mazur
Dodano: 21.02.2014
11074_NA-OTWARCIE
Share
Udostępnij
Monika Szela – z wykształcenia aktorka i germanistka. Była „pogodynką” w lokalnej telewizji oraz aktorką w Teatrze „Maska”, na którego scenie występowała przez piętnaście lat, często grając role pierwszoplanowe, by w końcu w 2012 roku stać się jego dyrektorką.
 
Dziś spełniona żona i matka, realizująca plany i rozwijająca pasje. Dynamiczna, pewna siebie i zdecydowana. Choć wyjątkowo drobna (rozmiar ubrań 34, rozmiar buta 6), to wytwarza wokół siebie aurę pewności i zdecydowania. Od samego początku widać, że wie czego chce. Proszę nie dać się zwieść jej dziewczęcej urodzie. W końcu, jak sama twierdzi, dyplom aktorski to „papiery na kłamanie”…
 
– Nigdy nie miałam wątpliwości, iż aktorstwo jest moją pasją. Jestem aktorką z powołania – mówi. W 1997 r. ukończyła Stacjonarne Studio Aktorskie „SPOT" w Krakowie. Tego samego roku rozpoczęła pracę w rzeszowskim teatrze lalek. – W Krakowie miałam tylko teatr i siebie. Bieganie ze spektaklu na etiudy, tam i z powrotem. W którymś momencie wiedziałam, że chcę założyć rodzinę. Przez wzgląd na życie prywatne tuż po studiach wróciłam do Rzeszowa. Jestem rzeszowianką z krwi i kości – dodaje. W stolicy Podkarpacia kończyła I Liceum Ogólnokształcące im. ks. St. Konarskiego. To właśnie w szkole średniej rozpoczęła się jej przygoda z aktorstwem. Tworzyły się grupy młodych ludzi, którzy chcieli występować, wspólnie tworzyć. Wiele z tych osób skończyło szkoły aktorskie, choć dzisiaj nie wszyscy pracują na scenie. Jej się udało. Aktorstwo nie jest jednak zawodem,  który kojarzy się ze stabilnością finansową, dlatego też, już kiedy występowała na scenie, kończyła studia germanistyczne.
 
Przez garderobę do gabinetu

W 2012 r. w walce o stanowisko dyrektora w „Masce” pokonała czterech kandydatów samych mężczyzn: Włodzimierza Fetenczaka, byłego dyrektora Teatru im. Andersena w Lublinie; Marcin Ehrlicha, aktora, reżysera z Warszawy; Antoniego Mleczko, kompozytora, kierownika artystyczny Teatru Lalki oraz Przemysława Tejkowskiego, aktora, który pełnił funkcję dyrektora Teatru im. Wandy Siemaszkowej i byłego wiceprezesa Telewizji Polskiej. Wcześniej przez środowisko teatralne oraz miasto przelała się fala dyskusji, kiedy prezydent Tadeusz Ferenc na stanowisku, bez rozpisywania konkursu chciał obsadzić jednego z lokalnych polityków. Bogdan Zdrojewski, minister kultury i dziedzictwa narodowego zasugerował rozpisanie konkursu. Według nieoficjalnych informacji Monika Szela wygrała konkurs głosami właśnie pracowników ministerstwa.
 
Tak oto z aktorki została zarządzającą instytucją kultury. Wrażenie rozsądku oraz określonej wizji dotyczącej jej funkcji oraz wizerunku przekładają się również na wygląd. Na co dzień preferuje ubrania wygodne. Sytuacja zmienia się, kiedy w kalendarzu ma umówione spotkania, wtedy jej ubrania są znacznie bardziej sformalizowane. – W końcu jestem dyrektorem instytucji finansowanej z budżetu miasta, to zobowiązuje – dodaje z przekornym uśmiechem. – Noszę stonowane kolory, barwy ziemi, popiele. Pracując z jedną bazą łatwiej jest mi dobierać poszczególne elementy, które łatwo się ze sobą komponują – kończy.
 
Sztuka zarządzania
 
-To, że byłam aktorką, sprawia iż łatwiej jest mi przewidzieć pewne sytuacje. Lepiej niż osoba z zewnątrz rozumiem reakcje zespołu na niektóre decyzje administracyjne. Zazwyczaj jest tak, iż w teatrze każdy ma swoje zdanie na dany temat. Aktorzy chcą czegoś zupełnie innego niż ekipa plastyków, czy obsługa techniczna. Wcześniejsze doświadczenie sprawia, że mam całościowy obraz. Do tego dochodzą zasady, którymi żądzą się gusta publiczności. To wszystko sprawia, iż decyzje, które determinują sprawne funkcjonowanie teatru dotyczą wszystkich działów, a nie tylko grupy artystów – twierdzi.
 
Ze zmianą zawodu, przyszła też zmiana garderoby. – Przebieranie się to chleb powszedni aktora. Im strój bardziej udziwniony, tym lepiej – charakteryzuje swoje doświadczenia ze strojami scenicznymi. Kropki, kreski, paski. Wszystko ma być w inny deseń. Im mniej coś pasuje innym, tym bardziej pasuje aktorowi. Być może dlatego, dziś po szaleństwach scenicznych, rzeszowiankę można najczęściej zobaczyć w mono kolorowych sukienkach. Nigdy obcisłych, ani wyzywających. Zawsze stosownych i eleganckich. 

Zmiany są dobre
 
To ona zmieniła Festiwal Teatrów Ożywionej Formy „Maskarada” z przeglądu na festiwal. Nie jest to jedyna rewolucja, której dokonała. Pod jej przewodnictwem Teatr „Maska” rozszerzył repertuar z adresowanego tylko do dzieci. Na scenie zaczęły się pojawiać spektakle dla widza dorosłego. – Jeśli chodzi o „scenę dla dorosłych”, to w każdym sezonie konsekwentnie poszerzamy repertuar. Ciekawe rozwiązania sceniczne wymagają czasu. Nasz wierny widz już jednak wie, że do „Maski” można najpierw przyjść z dzieckiem, a później z małżonkiem na spektakl, który jest „cięższy gatunkowo”. Dążymy do tego, aby przyzwyczaić widza dorosłego, do wspólnego spędzenia czasu – mówi Monika.  
 
Jej praca w pełni się opłaciła. Coraz więcej osób wie, że w „Masce” co piątek można zobaczyć sztuki dla widzów dorosłych. Po widzach przyszła pora na środowisko lokalne. Niespełna rok po objęciu funkcji otrzymała tytuł Kobiety Przedsiębiorczej 2012 r. w kategorii: działalność artystyczna. 
 
fot. Tadeusz Poźniak / stylizacja Eliza Osypka
 
Według dyrektor receptą na sukces jest po prostu „robienie swojego”. – Decyzje, które podejmuję mają być dobre dla funkcjonowania instytucji, dobre dla sztuki, dla grających. Muszą zainteresować publiczność i przekonać ministerstwo, iż warto jest przyznać grant na dany projekt – podsumowuje. 
 
Kostium sceniczny, kostium szefowej
 
Patrząc na byłą aktorkę można odnieść wrażenie, iż zawsze jest ubrana odpowiednio do okazji. Bez zbędnych ekstrawagancji, choć z pieprzykiem. Zapytana o ikony mody, odpowiada bez cienia wątpliwości Audrey Hepburn oraz Kate Moss. – Jeśli chodzi o wyjścia na gale czy rauty, Hepburn jest zdecydowanie ikoną. Uwielbiam styl amerykański z lat 50. W przypadku ulicy często zwracam uwagę na to, co ma na sobie Kate Moss, co prawda czasami wolę bezpieczniejsze zestawy, ale inspirowanie, to nie kopiowanie. Przed wyjściem na imprezę sprawdzam moje ulubione blogi modowe, lubię być „na czasie” – dodaje. 
 
Jest zwolenniczką teorii, iż dobry wygląd to nie tylko kwestia stroju, ale przede wszystkim nastroju. – Możemy mieć na sobie najlepsze marki, ale wystarczy, że jesteśmy w gorszym nastroju i cały wysiłek związany z naszym wyglądem idzie na marne. Oprócz spójności z cechami charakteru nie wolno zapominać o kontekście sytuacji, w którym będziemy się znajdować – podsumowuje.
 
Z pokolenia na pokolenie 
 
Być może miłość do sukienek oraz właściwego „noszenia się” to pozostałości dzieciństwa. Z tamtego okresu pamięta sukienki, które mama szyła dla niej i młodszej siostry. Z domu wyniosła poczucie schludności i czystości, które stawia przed trendami.  Dzisiaj sama jest mamą dwójki dzieci w wieku szkolnym. – Jako, iż jestem drobna, to moja córunia już nosi moje rozmiary. Podejrzewam, że wkrótce będziemy mieć wspólną garderobę – mówi. 
 
A co by się stało, gdyby chociaż przez moment dała się ponieść własnym upodobaniom? – Jestem fanką stylu grunge, jego przekorności. Gdybym jednak miała wybrać strój, w którym chodziłabym bezkarnie, to byłyby to skórzane spodnie i sweter oversize – mówi.
 
– Oczywiście, stosownie do okazji, noszę też długie wieczorowe suknie. Obecnie jestem na etapie słabości do biżuterii. Trudno sprecyzować jaka jest idealna, ale z pewnością musi mnie ująć. Lubię klasykę przełamaną czymś radykalniejszym, np. klasyczne perły z zadziornym wisiorkiem. Klasyka z pazurem? Ciekawe czy aktorka opisuje biżuterię czy swój styl? Tego nie dowiemy się nigdy, w końcu aktorstwo to „papiery na kłamanie”…
 
fot. Tadeusz Poźniak / stylizacja Eliza Osypka
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy