Reklama

Ludzie

92-letnia Alicja Haszczak: żyjąc coś należy po sobie zostawić!

Alina Bosak
Dodano: 30.12.2022
70146_img_8095
Share
Udostępnij
– Zawsze myślałam, że żyjąc coś należałoby po sobie zostawić – mówi Alicja Haszczak, choreografka, która stworzyła zespół „Połoniny” i ocaliła tańce regionalne Rzeszowszczyzny i innych regionów Podkarpacia. Ma 92 lata i wciąż pracuje. Chce dokończyć jeszcze jedną książkę. Jej biografia to opowieść o pasji, która prowadzi ku marzeniom bez narzekania na przeciwności losu. – I jeszcze podróże – dodaje z uśmiechem. – Wydałabym na nie każdy grosz. Po tylu latach życia wiem, że dzięki nim człowiek wszystko lepiej rozumie.

Na osiedlu Dąbrowskiego, gdzie kilkadziesiąt lat temu wybudowano bloki dla pracowników WSK, w małym mieszkaniu – „mąż mówił, po co nam trzy pokoje, weźmy dwa” – nad opisami tanecznych suit pochyla się Alicji Haszczak. Pierwsza niegdyś tancerka ma kłopoty z chodzeniem, ale z dokończeniem książki o tańcach krośnieńskich – bynajmniej. Tysiące stron zapisała informacjami o tanecznych układach i tradycjach, uzupełniła je rysunkami, nutami. Nie tylko w tym wykazała się pieczołowitością. – Od lat notowałam wszystkie miejsca, koncerty, repertuar. Dzięki temu mogę policzyć, ile razy zrobiłam tańce rzeszowskie, przeworskie, krośnieńskie, lasowiackie, sądeckie, narodowe. A robiłam też lubelskie, i warmińskie, i kaszubskie.
 
– To ile ich było?
 
– Jeszcze nie policzyłam – uśmiecha się choreografka, jakby ujrzała w myślach defiladę tych wszystkich pokoleń tancerzy i instruktorów tańców ludowych, których wychowała.
 
Uśmiecha się też Jolanta Danak-Gajda, rzeszowska dziennikarka i etnografka. Notatki okazały się dla niej skarbnicą podczas pisania biografii Alicji. Rozumie swoją bohaterkę doskonale, łączy je etnografia i zamiłowanie do podróży. Od kiedy się znają? Kto by pamiętał. Chyba od zawsze. – Zajmowałam się folklorem w radiu od 1986 roku i nasze drogi musiały się zetknąć – stwierdza dziennikarka. 
 
– Myślę, że musiałyśmy się poznać na którymś ze światowych festiwali polonijnych zespołów folklorystycznych w Rzeszowie. Byłam przy organizacji wszystkich, prowadziłam koncert, a potem przez cztery edycje szkolenia dla tancerzy – przypomina Alicja. 
 
– Spotykałyśmy się też w jury Ogólnopolskiego Konkursu Tradycyjnego Tańca Ludowego – dodaje Jolanta.
 
Obie są laureatkami Nagrody im. Oskara Kolberga. Obie też nie znoszą bezczynności. Książce o Alicji zgodnie więc dały tytuł „Nie zmarnowałam życia”. Dzieło wydał Wojewódzki Dom Kultury i tam też w grudniu odbyła się premiera połączona z benefisem 70-lecia pracy choreografki. 
 
– Pomysł biografii pojawił się w 2018 na koncercie Zespołu Pieśni i Tańca „Łańcut”. Wtedy pracowałam jeszcze w Radiu Rzeszów i brakowało mi czasu na pisanie książki. Mogłam się tego podjąć po przejściu na emeryturę, co stało się w ubiegłym roku – wspomina Jolanta. – W listopadzie spotkałyśmy się na pierwszym wywiadzie. Powstało ponad 20 godzin nagrań. Po roku pracy biografia została wydana. Zbieranie materiału ułatwiły kronikarskie nawyki pani Alicji. Przez lata zapisywała wszystkie tworzone utwory – tańce regionalne i narodowe, które prezentowano w kraju i za granicą, w USA, Kandzie.

Alicja Haszczak jako ekspert Rady Ekspertów Polskiej Sekcji CIOFF (Międzynarodowa Rada Organizacji Festiwali Folkloru i Sztuk Tradycyjnych) musiała znać je wszystkie, ponieważ akceptowała programy zespołów, które chciały wyjeżdżać za granicę. Zgoda CIOFF była niegdyś warunkiem występów w innych krajach. To jedno z wielu zadań, jakich podejmowała się znana rzeszowska choreograf, która nie tylko założyła Studencki Zespół Pieśni i Tańca „Połoniny” – reprezentacyjny zespół artystyczny Politechniki Rzeszowskiej i miasta Rzeszowa, ale również jest autorką wielu książek dokumentujących tańce i folklor regionu.
 
– Zajmuję się tym od 70 lat. Zaczęłam 1 września 1952 roku i pracuję nadal, pisząc książki. Teraz właśnie tę o tańcach krośnieńskich – mówi Alicja Haszczak. 10 stycznia skończy 93 lata.
 
W Rzeszowie, dokąd trafiła za mężem Karolem Haszczakiem, inżynierem skierowanym do pracy w fabryce WSK, zaczynała jako nauczyciel wuefu. Uczyła w kilku szkołach. Liceum Pedagogiczne, II LO, I LO, III LO, a potem „odzieżówka” i znów I LO. Aż została wizytatorem. Taki awans zdobyła pisząc na konkurs Ministerstwa Oświaty program nauczania wychowania fizycznego w szkołach podstawowych i średnich. Wygrała, program wprowadzono w całej Polsce, a kuratorium zaproponowało jej wizytowanie szkół w ówczesnym województwie rzeszowskim. – Trwało to pięć lat, po których trafiłam na Politechnikę i założyłam Zespół „Połoniny”.
 
– Ale już wcześniej Alicja zakładała zespoły w każdej szkole, w której pracowała – dodaje jej biografka Jolanta. 
 
Zespół prowadziła również w Międzyszkolnym Ośrodku Prac Pozalekcyjnych w Rzeszowie. Na zajęciach wokalnych, teatralnych, muzycznych i tanecznych spotykali się tam uczniowie szkół średnich. To tancerze z MOP-u, kiedy zostali studentami Wyższej Szkoły Inżynierskiej (dzisiejsza Politechnika Rzeszowska), pierwsi zwrócili się do rektora doc. Romana Niedzielskiego, by stworzyć zespół. Uczelnia postanowiła zatrudnić Alicję Haszczak, ale nie miała zabudżetowanego wynagrodzenia dla nowego pracownika. Przez pierwszy rok (1969/1970) choreografka pracowała więc społecznie, zawierając z rektorem dżentelmeńską umowę, że od nowego roku akademickiego otrzyma etat w studium wychowania fizycznego. 
 
– I rektor słowa dotrzymał, wcześniej pomógł w kompletowaniu sprzętu i rekwizytów niezbędnych dla zespołu. Jeździliśmy do Warszawy po instrumenty, buty, pantofle, wianki, wstążki, czy materiał na spódnice – wylicza Alicja Haszczak. – Po roku, na akademii z okazji święta 1 Maja zespół „Połoniny” wystąpił po raz pierwszy. Jeszcze w strojach wypożyczonych z WDK. Ja natomiast zrezygnowałam z propozycji awansu na głównego wizytatora w kuratorium. Postanowiłam zostać na uczelni i prowadzić dalej zespół. Taniec był najważniejszy, chociaż – przyznaje – metodykę mam w genach. Pochodzę z rodziny nauczycielskiej. W szkole uczyła moja mama i jej siostry, dlatego kończyłam liceum pedagogiczne.    

Początek

Właściwie miała być lekarzem. – Marzyłam o medycynie. Moja babcia ze strony ojca była akuszerką. Kończyła w tym kierunku szkołę w Krakowie. Miała pod opieką siedem wsi, w których odbierała porody. Bardzo też lubiła tańczyć. Na uroczystości rodzinne zawsze ubierała tradycyjny, regionalny strój Śląska Cieszyńskiego, z którego pochodziła. Dziadkowie mieszkali w Zabrzegu koło Czechowic – wspomina choreografka. 
 
Pójście na studia to nie była jednak prosta sprawa. Po wojnie brakowało nauczycieli, więc zaraz po liceum Alicja, chociaż zdała maturę, zamiast dyplomu dostała skierowanie do pracy w Dzierżnie za Gliwicami. – Nikt tam nie mówił po polsku, wszyscy po niemiecku – wspomina. 
 
Śląsk to miejsce jej urodzenia. Przyszła na świat w Szczyrku, gdzie jej mama Janina Machlowska z domu Łaś – góralka spod Nowego Targu – dostała skierowanie do pracy w szkole. Losy rodziny toczyły się gdzieś między Śląskiem właśnie a Małopolską. Dzieciństwo Alicji to sielski dom, najpierw w Andrychowie (tu ojciec Michał Machlowski był zawiadowcą na stacji kolejowej), a potem w Kaniowie (tu jej mama Janina z domu Łaś pracowała jako nauczycielka).
 
Dziewiętnastoletnia Alicja dostając nakaz pracy w szkole w Dzierżnie szła zatem w ślady matki. Jednak pierwsze miejsce pracy doprowadziło ją do łez. Chciała studiować. Wychowanie fizyczne na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Jagiellońskiego doradzili jej koledzy z letniego obozu dla instruktorów siatkówki. Ale jak to zrobić bez świadectwa matury, którego jej nie wydano? Dyrektor Studium Wychowania Fizycznego rozłożył ręce: „Bez dyplomu nie da rady”. 
 
To wtedy zdesperowana Alicja wystrojona w harcerski mundur odbyła podróż do Warszawy, ominęła nieustępliwego portiera i wkradła się na korytarze ministerstwa edukacji, by zdobyć zaświadczenie o zdaniu matury. Obłaskawiła urzędniczki i wkrótce siedziała w pociągu z dokumentem w garści. Egzaminy w Krakowie były za parę dni. 
 
Testy sprawnościowe zdała na piątkę, inne przedmioty też poszły gładko, fizykę pomógł napisać kolega. Alicja została studentką. Wprawdzie wychowania fizycznego, ale z planem przeniesieniem się na kierunek lekarski. – Na pierwszym roku mieliśmy wiele przedmiotów wspólnych ze studentami medycyny, a więc wykłady z chemii, fizyki, anatomii, biologii, fizjologii, fizjopatologii, higieny. W ich programie było więcej godzin ćwiczeń, ale wystarczyło je uzupełnić, by przenieść się na medycynę. Taki miałam plan.
 
Zmieniła go dr Halina Kubalska, prowadząca z przyszłymi wuefistami zajęcia taneczne. Dostrzegła talent Alicji, obiecała asystenturę na uczelni i namówiła do pozostania na wuefie.
 
– Dobrze się stało – śmieje się choreografka. – Bo to sprawiło, że udokumentowałam folklor całego Podkarpacia, którego wcześniej nikt dokładnie nie opisał. Kiedy przystępowałam do pracy etnograficznej, zanotowanych było tylko kilka tańców – trzy lasowiackie, cztery przeworskie i parę z okolic Rzeszowa. Wszystkie tańczono pod jednym szyldem tańców rzeszowskich i w rzeszowskich strojach zresztą. Ja to zmieniłam. 

Choreografka na tropie tradycji

Połoniny miały już dwa lata i ciekawy repertuar. Pomógł w tym m.in. Kazimierz Żydek, znakomity muzyk, skrzypek i choreograf z Gorlic, którego Alicja poznała na jednym z przeglądów w Wojewódzkim Domu Kultury w Rzeszowie. Już jako nastolatek grywał na weselach z dziadkiem i swoją wiedzą o tańcach gorlickich podzielił się z rzeszowską choreografką. Tak powstała suita gorlicka, a wkrótce w programie Połonin były także tańce rzeszowskie i krośnieńskie. Do każdego regionu inny strój. Dodatkiem do repertuaru była polka warszawska, szwedzki taniec la postella oraz tańce lasowiackie. Świetne choreografie, wierność tradycyjnym tańcom wyróżniały rzeszowski zespół. Mimo to Połoniny przegrały kwalifikacje na Ogólnopolski Festiwal Studentów w Lublinie. I to z zespołem, który w repertuarze miał tylko tańce narodowe, ale organizatorom bardziej pasował politycznie („on musi być, bo jest z robotniczej Łodzi”). Za to właśnie w Lublinie Alicja Haszczak usłyszała słowa, które pchnęły ją ku penetrowaniu najdalszych podkarpackich wiosek w poszukiwaniu oryginalnego folkloru. Pochodzący z Rzeszowszczyzny profesor Józef Burszta, znany etnograf i historyk z Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu, uświadomił jej, że jeśli Połoniny mają coś znaczyć w Polsce, powinny zachować charakter czysto ludowy, a chcąc mieć oryginalny repertuar, powinny postawić na tradycje Rzeszowszczyzny. „Niech pani szuka, zbiera, zajmie się tylko tym regionem”, radził profesor, bo właśnie ten region był skąpo w źródłach etnograficznych opisany.
 
W czasie, gdy Zespół Pieśni i Tańca „Połoniny” rozpoczynał swoją działalność, polscy choreografowie znali zaledwie kilka tańców potocznie określanych jako rzeszowskie, w tym wspomniane już lasowiackie i przeworskie. „Alicja Haszczak zdawała sobie sprawę, że to wierzchołek góry lodowej. Po drugiej wojnie światowej pod wpływem rosnącej popularności takich grup jak Mazowsze czy Śląsk oraz polityki państwa we wsiach zaczęły powstawać podobne zespoły, jak choćby Zespół Pieśni i Tańca z Zaborowa koło Strzyżowa”, pisze Jolanta Danak-Gajda. W rejonie Krosna cenną pracę wykonał muzyk i regionalista Józef Szmyd. W 1961 roku wydał nawet publikację zawierającą opis sześciu tańców z tamtych okolic. Niestety, choreografka pracująca z jego zespołem, tańce „ulepszyła” i wprowadziła do nich widowiskowe, ale nieobecne w wiejskim folklorze elementy. Błędy powielali kolejni twórcy, więc Alicja musiała rozpocząć badania terenowe od początku, aby dotrzeć do nieprzetworzonej tradycji. Do opracowywania tańców potrzebowała czegoś więcej niż zostawili tacy badacze jak Franciszek Kotula – musiała mieć opisy choreograficzne, nuty, zapisy muzyczne, aby wszystko wiernie odtworzyć.
 
Alicja Haszczak. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Ruszyła zatem w teren w poszukiwaniu tańców, muzyki, zwyczajów i obrzędów ludowych. Uzbrojona w magnetofon, który jej mąż przywiózł z Japonii. – Mąż był bardzo zdolny – robi dygresję Alicja. – Ale jako bezpartyjny przez całą karierę pozostał zastępcą głównego technologa w WSK. No, w każdym razie, jako znającego świetnie język rosyjski i angielski, wysyłano go w podróże służbowe do różnych zakątków świata, nawet do wspomnianej Japonii. Ten magnetofon, który mi przywiózł, był piękny. Z nim jeździłam – uśmiecha się Alicja Haszczak i przyznaje, że marki nie pamięta. Może Sony?
 
Był początek lat 70., a wyprawy badawcze Alicji stały się rodzinnymi. – Jechaliśmy całą grupą – mąż, syn, znajomi – do wioski na przykład za Gorlicami. Oni szli na spacer do lasu, a ja do domu kultury na cały dzień. Zespół tańczył, ja nagrywałam, robiłam notatki, rozmawiałam ze staruszkami. Wtedy te kobiety miały po 90 lat. To były ostatnie chwile, by ocalić ich wiedzę. O, proszę zobaczyć – Alicja przerzuca strony książki „Wesele Krzemienickie”, która ukazała się w 2010 roku pod jej redakcją. – Tu opis wesela, nuty i tańce. Aby opisać tańce, trzeba znać dobrze anatomię, fizjologię aparatu ruchowego. Także muzykę, bo jak inaczej ująć rytm, opisać ruch? Na raz, na i, na dwa, na i… – jeden takt. Albo: na raz, na i, na dwa, na i, na trzy, na i. Trzeba dokładnie opisać, co się dzieje, jakie są ujęcia rąk, załączyć zdjęcia.      
 
Tak ocaliła pamięć o wielu tańcach, które bezpowrotnie znikają z krajobrazu wsi. Odkryła takie, o których wcześniej żaden choreograf nie miał pojęcia – polkę z nogi, polkę pod wykrętkę, polkę w lewo. W poszukiwaniach zawsze była skrupulatna. – W pierwszej książce o tańcach krośnieńskich było dziewięć tańców. Teraz opisałam ich 37. Są też różne odmiany. Na przykład Krosno, a dokładniej w Milczy koło Rymanowa, tak pięknie tańczy się walc, jak nawet Rzeszów nie tańczy – przyznaje Alicja Haszczak, chociaż serce jej przecież najmocniej bije przy rzeszowskich Połoninach.
 
Może nie marzyła, kończąc studia w Krakowie, o przeprowadzce w te strony, ale kiedy już tu trafiła, szybko stała się lokalną patriotką. Dlatego doprowadziła do stworzenia w stolicy Podkarpacia czteroletniego Polonijnego Studium Choreograficznego. Wykorzystała do tego doświadczenia zdobyte podczas prowadzenia podobnych kursów w Lublinie. – Tu zorganizowałam to lepiej. Co roku zaliczało się inne tańce i można było studiować z przerwami, rozkładając te cztery lata na dowolny okres, co było świetnym rozwiązaniem dla choreografów z różnych zakątków świata. Co roku na studia przyjeżdżało około stu osób. Były to jedyne takie studia w Polsce – mówi Alicja Haszczak. 
 
Skutek jest taki, że więcej jest wiernych tradycji choreografów za granicą niż w Polsce. A praca rzeszowskiej mistrzyni i wyszkolonych przez nią instruktorów ma wpływ na promocję oryginalnej polskiej kultury w różnych zakątkach świata. 
 
– Dziś widać jak podniósł się poziom umiejętności zespołów polonijnych, chociażby po występach tych, które przyjeżdżają na rzeszowski festiwal. To zasługa Alicji – stwierdza Jolanta Danak-Gajda. W książce opisała, jak wyglądały wyprawy w teren i początki zbierania materiałów do opracowań tańców, wyprawy z Alicji z Połoninami w najróżniejsze zakątki świata – od Jugosławii po Stany Zjednoczone i trudny moment rozstania z zespołem w 1981 roku. Właśnie po wyprawie za ocean. Jolancie powiedziała, że zrobiła to, bo atmosfera w zespole zaczęła się psuć. Uważa, że byli w nim tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa. Poza tym zespół, który w latach 80-tych, dekadzie stanu wojennego, poleciała do USA, stał się łakomym kąskiem dla innych osób o kierowniczych ambicjach. Utrudniały one pracę Alicji i przeciwko niej spiskowały, dlatego odeszła. Los przyniósł jej wtedy wiele dramatycznych przeżyć. W 1982 roku w wypadku samochodowym zginął jej syn Adam. Walczyła z rozpaczą, próbowała ratować się pracą. Zaczęła pracę nad książkami i skoncentrowała na kształceniu choreografów. Te trudne momenty w biografii „Nie zmarnowałam życia” także zostały opisane.
 
– A najbardziej jestem wdzięczna Joli za wycieczkę w moje rodzinne strony. Zabrała mnie do wsi, gdzie byłam w czasie okupacji… 
 
– Do krainy dzieciństwa i młodości, do Pszczyny, na Podhale – wtóruje swojej bohaterce dziennikarka. – Nieśmiało zaproponowałam tę wyprawę, wiedząc, że przy problemach zdrowotnych, będzie to wysiłek. „Ja jeździć mogę, tylko chodzić nie”, odparła bez wahania. To cała Alicja!
 
– Nawet do Chabówki, skąd jako 13-latka jeździłam na dachu wagonu do Krakowa – wtóruje bohaterka, która w czasie wojny zajmowała się przecież przemytem.
 
– Ale to wszystko jest w książce – śmieją się obie. 
 
Obie wydałyby na podróże każdy grosz. – Gdybym dzisiaj miała podejmować takie decyzje, jak kiedyś – wakacje w Europie czy działka po Rzeszowem – wybrałabym wakacje – oświadcza Alicja, uśmiechając się do wspomnień o rodzinnych wyjazdach w lipcu, z samochodem wyładowanym prowiantem, ziemniakami i konserwami. Noce pod namiotem i tylko 10 dolarów na drogę, bo tyle w PRL-u wolno było wymienić osobie wyjeżdżającej za granicę. Zwiedzili w ten sposób Grecję, Turcję, Syrię. – Lepiej mieszkać w małym mieszkaniu, a zobaczyć świat. Dzięki podróżom człowiek więcej rozumie, ma inny pogląd na życie, na ludzi, na wszystko – mówi Alicja. – Czasem śni mi się Kanada albo Ameryka, gigantyczne akwarium ryb morskich pod Waszyngtonem, miejsca, które widziałam dzięki podróżom. 
 
„Co jest najważniejsze w życiu?”, pyta Jolanta w książce. „Żeby człowiek mógł robić to, co kocha”, odpowiada Alicja. Książkę o tańcach krośnieńskich chce skończyć do marca. 
 
Alicja Haszczak i Jolanta Danak Gajda. Fot. Alina Bosak
 
xxx
 
 Alicja Haszczak, wybitna choreograf i znawca folkloru. Od 1952 r. pracowała w placówkach szkolnych Rzeszowa oraz jako choreograf w Międzyszkolnym Ośrodku Prac Pozalekcyjnych, a w 1969 roku założyła Studencki Zespół Pieśni i Tańca „Połoniny” – reprezentacyjny zespół artystyczny Politechniki Rzeszowskiej i miasta Rzeszowa, dla którego stworzyła ponad 20 suit tanecznych, głównie z regionu południowo-wschodniej Polski. Jest autorką książek: „Folklor taneczny ziemi rzeszowskiej” (1989 r.), „Tańce lasowiackie” (2006 r.), „Tańce rzeszowskie” (2012 r.) i „Tańce przeworskie” (2021 r.) oraz współautorką leksykonu „Tradycyjne tańce polskie” wydanego przez Polskie Towarzystwo Etnochoreologiczne. Jej znajomość folkloru stała się podstawą do realizacji filmów „Tańce przeworskie” i „Tańce rzeszowskie” z cyklu „Tańce Polskie – śladami Oskara Kolberga” (Telewizja Polska i Fundacja Kultury Wsi). Opracowała również dwupłytowy album „Tańce Regionów Podkarpacia”, który w 2008 roku wydało Polskie Radio Rzeszów. Zawiera on ponad 130 melodii z 5 regionów i służy choreografom uczącym tańców rzeszowskich, lasowiackich, przeworskich, gorlickich i krośnieńskich. 
 
Członkini Rady Ekspertów Polskiej Sekcji CIOFF (Międzynarodowa Rada Organizacji Festiwali Folkloru i Sztuk Tradycyjnych), Polskiego Towarzystwa Etnochoreologicznego w Warszawie, członkini jury na wielu festiwalach i wykładowczyni na kursach instruktorskich w całej Polsce. Przez dziesięć lat (1998-2008) była dyrektorką i wykładowczynią 4-letniego Polonijnego Studium Choreograficznego w Rzeszowie organizowanego przez Rzeszowski Oddział Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” pod patronatem Senatu RP. W trakcie Światowych Festiwali Polonijnych Zespołów Folklorystycznych sprawowała funkcję reżysera i kierownika artystycznego koncertów przeglądowych.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy