Reklama

Ludzie

Mój dziadek zakopał w Dynowie świecznik na Chanukę

Alina Bosak
Dodano: 08.02.2023
71527_halpern
Share
Udostępnij
– Kiedy jako nastolatek mieszkałem w Szczecinie, przed wyjazdem z Polski w 1968 roku, wiele razy słyszałem od chuliganów słowa: parszywy żyd. Teraz nie czuję się w Polsce nieproszony. Nie ma tu antysemityzmu jak w Ameryce, czy Francji – uważa Szmuel Halpern, który razem z żoną Tamar od kilku lat przyjeżdża na Podkarpacie. Jego dziadek uciekając przed Holokaustem zakopał w Dynowie srebrny świecznik na Chanukę. Po latach rodzina go odzyskała. – To najcenniejsza rzecz w naszym domu. Nasze korzenie.
 
Najpierw mówi Dawid Ringler: – Jest taka piosenka, która przypomina to trwające kilkaset lat współistnienie Polaków i Żydów. Śpiewał mi ją ojciec, kiedy byłem mały – po polsku i w jidysz. Też tak wam zaśpiewam. Po polsku jest tak: Gdzie jest ta ulica, gdzie jest ten dom, gdzie jest ta panienka, co kocham ją…
 
Dawid ma ładny głos. A melodię wszyscy tu znają, więc kiedy przechodzi na jidysz, nikt nie ma wątpliwości, że wciąż pyta o ulicę, dziewczynę, dom… 
 
Śpiewał tę piosenkę przez ostatni tydzień na Podkarpaciu wiele razy, bo w wielu miejscach ludzie przychodzili posłuchać historii jego rodziny, jak i historii rodzin Tamar i Szmuela Halpernów. W Dynowie, Wiśniowej, Przemyślu, Rzeszowie. Wiele takich spotkań zdarzyło się podczas XV Obchodów Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holocaustu na Podkarpaciu.
 
Dawid Ringler jest przewodnikiem wycieczek po Izraelu, a urodził się w Stanach Zjednoczonych. Jego ojciec i dziadek pochodzą z Pikulic pod Przemyślem, a babcia ze strony ojca z Dynowa. Z Galicji wyrastają również korzenie matki Dawida, która wprawdzie urodziła się w Szwajcarii, ale tylko dlatego, że tam uciekli jej rodzice przed Holocaustem.
 
– Babcia od strony mamy pochodziła ze Szczucina koło Tarnowa, a dziadek spod Kiszyniowa – tłumaczy Dawid. – Przed tym, co zdarzyło się w latach 30 i 40 XX wieku, cztery wieki tradycji wiązały Żydów z tą ziemią – przypomni jeszcze, nim zaśpiewa piosenkę o dziewczynie i opowie o czyniącym cuda cadyku Cwi Elimelechu Szapiro z Dynowa, który napisał świętą książkę o czasie, i o tym, że Żydzi liczą czas inaczej, a ich kalendarz jest kombinacją cyklu słońca i księżyca, więc teraz mamy rok 5783. Rozpoczął się we wrześniu 2022 roku, w święto Rosz ha-Szana – trwa dwa dni i upamiętnia zakończenie boskiego aktu stworzenia. 

Masakra w Dynowie

Właśnie w Rosz ha-Szana – pierwszy dzień żydowskiego nowego roku – Niemcy zaczęli w Dynowie pogrom. Pierwszych stu pięćdziesięciu (liczba jest niedoszacowana) Żydów rozstrzelali nocą w lesie Żurawiec, następnego dnia kilkudziesięciu zapędzili do synagogi i żywcem spalili. Wojna obronna Polski jeszcze trwała. W kalendarzu gregoriańskim był 15 września 1939 roku. A zabijanie trwało przez kolejne dni. 

– Moja mama wtedy ocalała – mówi Szmuel Halpern. Miała wtedy 25 lat i matkowała swoim pięciu braciom, bo jej matka osierociła ich dziesięć lat wcześniej. – Kiedy w 1939 roku Niemcy przyszli do Dynowa, była szczęśliwa, że udało im się uniknąć śmierci w pierwszych masowych rozstrzeliwaniach.
 
Dynów przed wojną był ważnym ośrodkiem chasydzkim, a Żydzi stanowili prawie połowę społeczności miasteczka. Mieszkało ich tu ok. 1800. Kiedy rozpoczęła się wojna, dołączyli do nich jeszcze uchodźcy z Brzozowa, Gorlic, Jasła, Krosna i Nowego Sącza. Rok po masakrze, 28 września 1940 roku Niemcy zebrali grupę około 1 500 Żydów, sformułowali kolumnę i wypędzili ich przez San. 
 
Szmuel zna to z opowieści matki: – Mama przeszła przez San na rosyjską stronę z pięcioma braćmi i tatą. Wysłali ich na Sybir. Potem udało jej się przedostać do Kazachstanu. Warunki na Sybirze były tragiczne. Panował tam straszliwy głód. Jedli trawę. Gotowali z niej zupę. Dziadek tego nie wytrzymał. Zmarł z głodu. Potem udało im się przenieść do Kazachstanu. Tam mama poznała ojca. Ojciec w przeciwieństwie do mamy o Holocauście nie opowiadał nic. Był od niej dużo starszy. Urodził się w 1892 roku. Przed wojną miał żonę i siedmioro dzieci. Był kupcem, więc wojna zastała go we Lwowie, gdzie akurat pojechał po towar. Oni zostali w Lubaczowie i wszyscy zginęli. Przeszedł przez Sybir, jak i mama.
 
Po wojnie w 1946 roku Halpernowie zostali wysłani na Ziemie Odzyskane do Polsce. A dokładniej do Szczecina, w którym urodził się Szmuel i jego dwie starsze siostry, które dziś mieszkają w USA. Szczecin wydawał się już miejscem na zawsze, ale w sławetnym 1968 roku, kiedy Władysław Gomułka rozpętał w Polsce antysemityzm…  

– … wyjechaliśmy do USA – mówi Szmuel Halpern. – Ta nagonka była pokłosiem izraelsko-arabskiej wojny sześciodniowej, do której doszło rok wcześniej. Związek Radziecki pomagał w tej wojnie Arabom, a Żydzi z państw satelickich ZSRR potraktowani zostali jako piąta kolumna, czyli dywersanci. 
 
Szmuel miał 16 lat wyjeżdżając ze Szczecina. Doskonale zna język polski. W Stanach Zjednoczonych spędził osiem lat, a potem wyjechał jako wolontariusz do Izraela i tam, w kibucu poznał Tamar.
 
– Kibuc to coś na wzór kołchozu – uśmiecha się Tamar. – Wszyscy pracują i wszystkim dzielą się po równo. Tam zamieszkali moi rodzice po ślubie w 1946 roku. Tam się urodziłam i wychowałam. W kibucu dzieci nie były wychowywane przez rodziców, których widywały tylko parę godzin wieczorem. Wszystkie mieszkałyśmy w domu dzieci, także mój brat i siostra. 
 
Szmuel Halpern, Tamar Halpern i Dawid Ringler podczas spotkania w Archiwum Państwowym w Rzeszowie. Fot. Alina Bosak 
 
Tato Tamar urodził się w Dortmund w Niemczech, skąd w wyjechał w 1936 roku do Izraela, będącego wtedy pod rządami Brytyjczyków. – Miał wtedy 16 lat. Zostawił rodziców i całą rodzinę w Niemczech. I to ocaliło mu życie. Oni zginęli w Holokauście – rodzice, dziadkowie, kuzyni – wszyscy poza bratem, który uciekł do Danii. Dziadkowie z Niemiec zostali  przesiedleni do Zamościa, a potem wywiezieni do obozu zagłady w Bełżcu. 

Mama Tamar też uciekła. Urodziła się w byłej Jugosławii (obecnie Chorwacja), w Zagrzebiu. – W 1940 roku zdołała stamtąd wyjechać. Miała dużo szczęścia, bo trzy miesiące po jej wyjeździe Niemcy weszli do Jugosławii. Ona także dotarła do Izraela. Rodzice mamy przetrwali, uciekli przez góry do Szwajcarii i tam udało się im przetrwać – opisuje Tamar. Interesuje się genealogią, poszukuje w archiwach korzeni swojej rodziny i rodziny męża. Podróżują śladami przodków także na Podkarpacie.  
 
Szmuel: – Moja mama po raz pierwszy pojechała zobaczyć rodzinny dom w Dynowie w 1965 roku, niedługo przed naszym wyjazdem z Polski. Człowiek, który mieszkał wówczas w jej dawnym domu, oddał jej wtedy dwa srebrne przedmioty – świecznik na święto Chanuka i balsaminkę, do której na koniec szabatu wkłada się goździki, wonne zioła. Ten człowiek odnalazł rzeczy, które ojciec mojej matki zakopał na podwórku domu. Mamy je dziś w naszym domu w Izraelu. Na tym srebrnym świeczniku na Chanukę jest data 1864 rok. To największy skarb naszej rodziny. 
 
Poszukiwanie rodzinnych korzeni doprowadziło również do ich spotkania z prof. Wacławem Wierzbieńcem, który wraz z dr hab. Elżbietą Rączy czuwa nad programem obchodów Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holocaustu na Podkarpaciu. 
 
– Kiedy nie żyje już pokolenie Ocalonych, to ich dzieci staja się świadkami Holocaustu – mówi prof. Wierzbieniec.

W Polsce nie czuję antysemityzmu jak we Francji

Szmuel i Tamar chętnie przyjeżdżają. Pięć lat temu, kiedy byli w Dynowie, zapukali do drzwi domu, w którym urodziła się mama Szmuela. – Otworzyła nam pani Maria. Pokazała mieszkanie na górze, w którym żyła moja rodzina. Od tego czasu dzwoniliśmy do siebie. Ona umarła trzy lata temu, ale teraz mamy bardzo dobry kontakt z jej synem, który mieszka w Krakowie – wspomina potomek dynowskich Żydów. O powrocie do Polski jednak nigdy nie myślał. – Dobrze się czuję w żydowskim społeczeństwie. Żałuję tylko, że nie kupiłem domu w Polsce, kiedy przyjechałem tu w 1989 roku. Jaruzelski tracił władzę, Gorbaczow robił pieriestrojkę i za trzy miesiące miał upaść mur berliński. Odwiedziłem wtedy Szczecin, w którym nieruchomości były wtedy dla nas bardzo tanie. Wielu moich przyjaciół, którzy wyjechali  w 1968 roku, kupiło potem domy w Szczecinie, Świnoujściu i mieszka w nich przyjeżdżając do Polski na wakacje. Żałuję, że tak nie zainwestowałem.
 
Skoro powodem do wyjazdu rodziny w 1968 roku był rozkwit antysemityzmu, to czy właśnie  obawa, że on tu wciąż jest, nie ma wpływu na decyzję, by do Polski nie wracać? – Nie. Kiedy jako nastolatek mieszkałem w Szczecinie wiele razy słyszałem od chuliganów słowa: Parszywy Żyd. Teraz nie czuję się w Polsce nieproszony. Nie ma tu antysemityzmu jak w Ameryce, czy Francji – odpowiada Szmuel. – Wczoraj byłem w Wiśniowej w jarmułce na głowie i czułem się normalnie, jak w Izraelu. 
 
Od lewej: Szmuel Halpern, Tamar Halpern, dyrektor Archiwum Państwowego w Rzeszowie Paweł Dudek, prof. Wacław Wierzbieniec, Dawid Ringler. Fot. Alina Bosak
 
xxx
Opowieści rodziny Halpernów i Dawida Ringlera zanotowane zostały 1 lutego 2023 r. podczas spotkania w Archiwum Państwowym w Rzeszowie. XV Obchody Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holocaustu na Podkarpaciu, w dniach 27 stycznia – 3 lutego zorganizował Uniwersytet Rzeszowski i Instytut Pamięci Narodowej Oddział w Rzeszowie, a wsparło go wiele samorządów i organizacji pozarządowych.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy