Reklama

Ludzie

Marta Półtorak: Spełniam się w działaniu

Z Martą Półtorak, prezesem Marma Polskie Folie, rozmawia Aneta Gieroń
Dodano: 19.06.2015
20375_IMG_9851
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń: Na początku lat 90. XX wieku, prawie 25 lat temu, dwójka bardzo młodych ludzi postanowiła, że nie będzie szukać pracy na etat, ale zajmie się biznesem. Pani i mąż, elektronicy z wykształcenia zdecydowaliście się na tworzywa sztuczne… 
 
Marta Półtorak: Już na studiach mąż dorabiał przy robotach wysokościowych i pomiarach elektrycznych, szybko też doszedł do wniosku, że sam chciałby prowadzić własną firmę. Młodzieńcze marzenia (śmiech). Kolejną inspiracją biznesową był dla nas mój wuj, znany przed laty w Rzeszowie rzemieślnik, który wykonywał formy do wtrysków. Zaczęliśmy zbierać zmówienia od klientów, wspólnie dojrzewaliśmy też do pomysłu na produkcję. W końcu się odważyliśmy i założyliśmy pierwszą firmę produkcyjną – Zakład Tworzyw Sztucznych. Mąż zajmował się produkcją i zbytem, ja dokumentami i księgowością, a właściwie starałam się znaleźć pieniądze na pomysły Mariusza.
 
Byliśmy młodymi pasjonatami, którzy nie mieli kapitału, tylko swoją pracę i pomysłowość. Jako pierwsza firma na Podkarpaciu wzięliśmy leasing, szukaliśmy różnego rodzaju dofinansowań, księgowość zleciliśmy firmie zewnętrznej. Z pieniędzy z leasingu kupiliśmy samochód dostawczy i zaczęliśmy poznawać rynek dostarczając produkty do odbiorców. Po samochodzie zaryzykowaliśmy i w leasingu kupiliśmy pierwszą maszynę. Zainwestowaliśmy w linię do produkcji folii szerokich: ogrodniczych, przemysłowych, termokurczliwych. Wspominając tamte pierwsze doświadczenia nie mam wątpliwości, jak łatwo, także dzisiaj, jest zniszczyć przedsiębiorczość już na starcie, gdy ma się niewielkie doświadczenie, brak kapitału i zaplecza prawnego.  
 
Była pierwsza maszyna w leasingu, ale do stabilizacji daleko.
 
W 1991 roku powstała Marma Polskie Folie z siedzibą w Rzeszowie i pierwszym zakładem produkcyjnym w Przeworsku. Szukaliśmy też własnego miejsca na produkcję i znaleźliśmy zniszczony zakład przetwórstwa owocowo-warzywnego w Kańczudze. Kupiliśmy go, przeprowadziliśmy remont i zaczęliśmy działać bardzo odważnie – na dużą skalę. W pierwszych latach rozwijaliśmy się skokowo, wszystko działo się bardzo szybko. 
 
To były też czasy, gdy na polskim rynku wszystkiego brakowało, a to co się wyprodukowało, prawie natychmiast znajdowało nabywców.
 
Właściwie tak. Nie było problemu ze sprzedażą wyprodukowanego towaru, ale z zakupem surowca już tak. To były też czasy, kiedy nie było Internetu, przelew „szedł” 7 dni, a zmówienia realizowało  się przez fax, który pewnie niewiele osób już pamięta. By porozmawiać z kontrahentem z drugiego końca Polski trzeba było zamówić rozmowę telefoniczną i nierzadko czekać kilka godzin.  I … paradoksalnie to nas nauczyło dyscypliny, organizacji pracy, szacunku do czasu, pieniędzy i współpracowników. Gdy człowiek wszystko zdobywa samodzielnie, staje się odpowiedzialny i nie grozi mu utrata kontaktu z otaczającym go światem.
 
Praca w biznesie, to praca nielimitowana, od rana do nocy, a to mocno trzyma człowieka przy ziemi. Pieniądze zmieniają i rozmywają może kontakt z rzeczywistością tym przedsiębiorcom, którzy izolują się od pracowników, dostawców, kontrahentów, nam to nie grozi. Ja jestem pracoholikiem, który codziennie wychodzi do firmy wcześnie rano i wraca wieczorem, mąż z kolei ciągle ma nowe pomysły, które chce wcielać w życie w naszych zakładach.
 
Po zakładzie w Kańczudze szybko pojawiają się kolejne produkty i fabryki?
 
W początkach naszej działalności znakomitym produktem były produkty agralne, które dominowały w naszej produkcji. Jednocześnie bardzo szybko rozpoczęliśmy współpracę z rynkami europejskimi, gdzie kupowaliśmy surowce i to nas otworzyło na wszystkie nowinki w branży tworzyw sztucznych. Kooperowaliśmy z dużymi koncernami chemicznymi, zaczęliśmy jeździć na targi, rozwój firmy był więc czymś naturalnym.  
 
W pierwszych latach rozbudowywaliśmy Kańczugę, poszerzyła się produkcja folii przemysłowych, rozwijaliśmy folie dla budownictwa. Zauważyliśmy potrzebę przebranżowienia się w kierunku opakowań. W końcu zdecydowaliśmy się kupić drugi zakład produkcyjny – ChemPack w Kędzierzynie Koźlu, który należał do NFI.  Wykupiliśmy go w ruinie, ze starymi maszynami, gdzie pracownicy i związki zawodowe byli pewni, że wszystko wywieziemy, a zakład zlikwidujemy. Nic z tych rzeczy, byliśmy inwestorem branżowym i zawsze jak coś kupujemy to z myślą o rozwoju – taką mamy filozofię działania. 
 
Staramy się też być o krok przed konkurencją. W Europie nie ma drugiej takiej firmy w branży tworzywach sztucznych, która miałaby tak szeroki wachlarz produktów. Pamiętam nasz pierwszy wyjazd do Stanów Zjednoczonych przed laty, gdzie zamierzaliśmy kupić linię produkcyjną do włóknin. I… zobaczyłam zakład, który nas niczym nie zaskoczył. Był 20 razy większy od naszego, ale mieliśmy tę samą technologię produkcji, nasi ludzie byli tak samo dobrze szkoleni jak Amerykanie i mieliśmy produkty tej samej jakości. To nas przekonało, że nie powinniśmy mieć kompleksów.
 
To dopingowało do otwierania kolejnych fabryk?
 
Po Kańczudze i Chem-Packu powstał kolejny zakład produkcyjny, Marma Plast w specjalnej strefie ekonomicznej w Nowej Dębie. Tam do dziś powstaje nasz produkt flagowy – membrana wykorzystywana w budownictwie pod pokrycia dachowe.  
 
Linię technologiczną do jej produkcji kupiliśmy w Niemczech, gdzie producent nie miał pomysłu na jej wykorzystanie. Sami opracowaliśmy innowacyjną technologię, którą nieustannie ulepszamy i produkt okazał się na tyle dużym sukcesem, że Niemcy dwa lata po rozpoczęciu przez nas produkcji, chcieli odkupić od nas technologię.  Dziś jesteśmy liderem w tej technologii, sprzedajemy produkty na cały świat i dzięki temu jesteśmy rozpoznawalni w przemyśle budowlanym. Sami go dopracowaliśmy, opatentowaliśmy i od kilkunastu lat nieustannie produkujemy. 
 
Do dziś w ramach Grupy Marma Polskie Folie pracuje już pięć zakładów produkcyjnych. 
 
Po Nowej Dębie kupiliśmy także od NFI firmę Lenko i niekiedy żartujemy, iż dzięki temu kupiliśmy sobie historię i rodowód. Lenko S.A. ma 120 lat tradycji w produkcji różnorodnych tkanin i opakowań. Firma przechodziła w swojej historii wiele etapów rozwoju, z których najważniejszy to wstrzymanie od 1970 roku przestarzałej i uciążliwej produkcji z lnu, konopi oraz juty i wdrożenie nowych technologii przetwórstwa poliolefin. Jak ją przejmowaliśmy produkowała ok. 300 ton miesięcznie, teraz produkcja jest na poziomie 1000 ton. Firma znajdująca się w samym centrum Bielska – Białej szybko przestała nam też wystarczać i w miejscowości Wilkowice pod Bielskiem zbudowaliśmy kolejny zakład produkcyjny. 
 
W produkcji tworzyw sztucznych jest więc 5 zakładów, a jeszcze jeden zakład w Sędziszowie Małopolskim produkuje meble – Diva Meble. To nowoczesna stolarnia będąca trochę hobby męża.
 
Każdy zakład produkcyjny jest sprofilowany?
 
Wilkowice i Lenko S.A. to produkcja tkanin polipropylenowych, siatek poliolefinowych i włóknin. W Kędzierzynie – Koźlu produkujemy m.in. worki wentylowe, płaskie a także siatki przeciwśnieżne, budowlane. W  Nowej Dębie są membrany do budownictwa, zaś w Kańczudze folie agralne do 16 metrów – najszersze, jakie istnieją, folie budowlane  oraz dynamicznie rozwijany od 10 lat dział opakowań – super nowoczesne opakowania na ekskluzywną karmę dla zwierząt, odżywki dla sportowców, produkty spożywcze. W Kańczudze stosujemy najnowocześniejsze rozwiązania na świecie, jeśli chodzi o nadruki, zgrzewanie, a produkty trafiają na najbardziej wymagające rynki m.in. angielski i skandynawski.
 
Rozwój technologiczny jest najistotniejszy w branży tworzyw sztucznych?
 
Gdybyśmy się nieustannie nie rozwijali, już dawno by nas nie było na rynku tworzyw sztucznych. Nieustannie trzeba inwestować w ludzi, technologię i maszyny. Park maszynowy w każdej fabryce wymieniamy co pięć lat.  Prosty przykład związany z workiem samonośnym mającym pomieścić towar o wadze od 25 do 50 kg. Jak zaczynaliśmy biznes 100 tys. takich worków dla przemysłu np. nawozowego ważyło około 20 ton, a worek wytrzymywał po napełnieniu jeden swobodny spadek z wysokości 1,5 metra na dno. Dzisiaj 100 tys. takich worków waży 12 ton, czyli prawie o połowę mniej i wytrzymuje nie jeden, ale dziesięć swobodnych spadków.
 
Przemysł tworzyw sztucznych, to jeden z najdynamiczniej rozwijających się rynków w Polsce i na świecie. Roczna produkcja wynosi  300 mln ton i ciągle rośnie.
 
Niedawno byłam w USA i tam spotykałam się z ludźmi, którzy pracują nad najnowszymi rozwiązaniami. I co ciekawe, my do produkcji opakowań biodegradowalnych używamy mączki ziemniaczanej, oni kukurydzianej. Trwa bowiem ciągłe udoskonalanie produktów, wykorzystanie najnowszych rozwiązań technologicznych. Kowalski nawet nie wie, że kupuje orzeszki w naszym opakowaniu, w domu ma proszek w folii z Marmy, a kawę wysypuje z naszego opakowania. To oznacza, że współpracujemy z największymi koncernami na świecie. Tylko nasza produkcja tworzyw sztucznych jest na poziomie ok. 40 tys. ton rocznie,  z czego na rynku polskim zostaje  ok. 40 proc. Jesteśmy obecni na wszystkich kontynentach. 
 
 
Tegoroczne VI Forum Innowacji w Rzeszowie odbywa się pod hasłem „Tworzywa sztuczne w zgodzie z naturą”, to w ogóle jest możliwe?
 
A jednak.  Żeby powstał papier musi być ścięte drzewo, trzeba zużyć ileś ton wody i okazuje się, że o ile papier jest ekologiczny, to jego produkcja już absolutnie nie. Przetwórstwo tworzyw sztucznych jest zaś  jak najbardziej ekologiczne. W trakcie procesu nie wydzielają się szkodliwe substancje, zużywa się stosunkowo mało energii, nie zużywa się wody. Sam produkt jest obojętny dla środowiska, nawet jeśli jest w ziemi. Życie tego produktu jest długie, ale nie jest szkodliwe. Wszystko zależy od kultury ludzi i użytkowania tworzyw sztucznych. My produkujemy miesięcznie ok. 200 ton odpadów i w 100 procentach je przetwarzamy, nic nie zanieczyszcza środowiska. I nie w tym rzecz, że tworzywa sztuczne są złe, ale ludzie nie do końca potrafią z nich korzystać. Najprostsza rzecz, segregacja śmieci, a ludzie nadal wszystko wrzucają do jednego kubła. Musimy nauczyć się dbać i korzystać ze środowiska, w którym żyjemy. 
 
Pewnie im szybciej tym lepiej, bo dział opakowań w kolejnych latach będzie najszybciej i najdynamiczniej rozwijającą się gałęzią przemysłu tworzyw sztucznych.
 
Nikt już nie ma co do tego wątpliwości. Dziś wszędzie stosuje się opakowania, każdy produkt jest opakowany, do tego dochodzą najnowocześniejsze, trwałe metody otwierania, łatwe, wygodne, funkcjonalne. I co najważniejsze, opakowania coraz częściej będą miały sterowaną oksybiodegradowalność. 
 
Co to znaczy? 
 
Chodzi o sterowanie długością życia opakowania. Wspólnie z Wydziałem Tworzyw Sztucznych na Politechnice Rzeszowskiej prowadzimy badania w tym temacie. W rolnictwie stosuje się już folie biodegradowalne, choćby na polach kukurydzy, które po sezonie upraw same się rozkładają. To pozwala sterować żywotnością opakowań wielu produktów spożywczych.  Jeśli coś ma 3 miesiące terminu ważności  do spożycia, to opakowanie w 3 miesiące też powinno ulec biodegradacji. Od początku naszej działalności bardzo zwracamy uwagę na ekologię. Samo przetwórstwo tworzyw, jak już wcześniej wspomniałam, jest obojętne dla środowiska, nie wydzielają się szkodliwe substancje, natomiast jeśli chodzi o nadruki, to dzięki systemowi filtrów z dopalaczami katalitycznymi, bardziej zanieczyszczone powietrze pobieramy, niż potem emitujemy.  
   
I tak przez prawie 25 lat tworzywa sztuczne mogą ciągle inspirować?
 
Stereotypowo ludzie myślą, że Marma Polskie Folie, to jakieś woreczki foliowe, a to są najnowocześniejsze linie technologiczne, które już prawie nie mają nic wspólnego z tym, co robiliśmy na początku naszej działalności. Papier, skrobia, węglan wapnia, masterbatche – tego wszystkiego używamy w produkcji, mamy wiele ciekawych konstrukcji, ciągle pracujemy nad nowymi rozwiązaniami technologicznymi i staramy się gonić zmieniający świat. Opakowania, jakie produkujemy, muszą być tak doskonałej jakości i z tak dobrymi nadrukami, że kolor na opakowaniach musi być niezmienny przez co najmniej rok. Współczesne drukarki to ogromne, bardzo nowoczesne maszyny, gdzie bęben centralny drukarki 10 – kolorowej waży 20 ton i obraca się z prędkością 500 metrów na minutę. W przyszłości chcemy też stworzyć magazyn, do obsługi którego w ogóle nie będą potrzebni ludzie. Będzie wjeżdżał robot ze ścieżką dostępu i dostarczał produkty.
 
Pierwsza maszyna produkcyjna z naszego zakładu już nie istnieje, została rozebrana na części. Czas i postęp skutecznie ją wykluczyły z rynku – miała wydajność 100 ton miesięcznie i obsługiwało ją na jednej zmianie 3 osoby, czyli 9 osób na dobę. Dzisiejsza, nowoczesna maszyna produkuje folię kilka, kilkanaście razy cieńszą, o wielokrotnie lepszych parametrach, obsługuje ją 1 osoba na zmianie i produkuje 600 ton miesięcznie. 
 
Rozwój technologiczny, wbrew obawom, nie doprowadza do masowych zwolnień pracowników. Zwiększamy produkcję i potrzebujemy ludzi w innych działach: nadruku, technologii, kontroli jakości. Dziś to praca dla świetnie wykwalifikowanej kadry, a na typowo robotniczych stanowiskach potrzebujemy coraz mniej osób. 

Ponad 800 zatrudnionych osób w 5 zakładach, to mało, czy dużo po prawie 25 latach firmy na rynku?
 
Na pewno spełniły się nasze marzenia, ale ciągle stawiamy na rozwój. Mamy trzy dobrze funkcjonujące laboratoria w Kańczudze, Bielsku – Białej i Nowej Dębie, co mnie cieszy, bo trudno iść w biznesie po cudzych śladach, a innowacyjność jest najważniejsza. W szkole średniej w Kańczudze powstaną klasy, gdzie będzie można praktycznie kształcić uczniów pod potrzeby branży tworzyw sztucznych.  Nieustannie inwestujemy też w kwalifikacje pracowników, którzy szkolą się w Europie, Japonii, czy w Stanach Zjednoczonych.

Gdy firma jest już mocno osadzona na rynku, nie ma pokusy, by zwolnić tempo życia, rozsiąść się w ogrodzie i „odcinać kupony” od  sukcesu?
 
Jesteśmy za młodzi, by nic nie robić (śmiech), a mówiąc poważnie, lubimy to, co robimy. Mąż uwielbia coś wymyślać, a ja muszę to potem realizować ( śmiech). 
A ogród? Też mamy i bardzo lubimy. Stworzyliśmy duże, 40 – hektarowe gospodarstwo rolno – ogrodnicze w okolicach Dydni,  w Witryłowie. Jest tam hodowla danieli, borówki amerykańskiej, róż, 3-hektarowa winnica. Jestem typem „zadaniowca” i chyba wyrosłam z innego pokolenia, lubimy z mężem tworzyć i cieszy nas, gdy uda się coś wykreować.
 
Brzmi jak zapowiedź kolejnych pomysłów do realizacji?

Tak, chcielibyśmy wybudować jeszcze jedną fabrykę, na Podkarpaciu, bardzo nowoczesną, w 100 proc. zautomatyzowaną, szukamy miejsca na nią i dajemy sobie kilka lat na zrealizowanie tego planu. Chcemy też doprowadzić do wybudowania w Kańczudze osiedla domków jednorodzinnych dla naszych pracowników, którzy skupieni byliby w ramach spółdzielni. Żadna tam komuna, chodzi o kilka hektarów ładnej, uzbrojonej ziemi, na której powstałoby w jednym czasie pod klucz około 50 domów jednorodzinnych, a w ich sąsiedztwie sklep, przedszkole, jakiś fitness. Zależy nam na dobrych pracownikach, dużo inwestujemy w ich wyszkolenie, dobrze im płacimy i chcemy, by oni też czuli się z nami związani. 
 
Uważam, że Polska jest krajem dużych możliwości, ale problem w tym, że młodzi ludzie już na starcie chcieliby mieć wszystko – drogie samochody, duże mieszkania itd. Uważają, że kiedyś łatwiej robiło się biznes, albo że dziś można zaczynać biznes jedynie mając duże pieniądze. Nic bardziej mylnego – duże pieniądze na starcie najbardziej przeszkadzają. Najważniejszy jest pomysł i produkt. Trzeba nauczyć się prowadzić małe przedsiębiorstwo, a dopiero potem przechodzić przez wszystkie szczeble kariery. Jeśli się nie pozna od podszewki schematu firmy, nigdy nie osiągnie się prawdziwego sukcesu. Świat daje dużo możliwości, ale trzeba chcieć pracować i mieć dużo pokory.  Kiedyś, my też mieliśmy niewiele.  
 
Gospodarstwo w Witryłowie, to też jest taka nasza idea fixe, by pokazać, że wszędzie można być przedsiębiorczym i walczyć o lepsze życie dla siebie. To miejsce jest otwarte dla ludzi, przychodzą dzieci ze wsi oglądać zwierzęta, okoliczni mieszkańcy podpatrują i nie dowierzają, że na trudnych glebach można sadzić borówkę, winorośl i próbować na tym zarabiać. Zatrudniamy tam kilkadziesiąt osób ze wsi do pomocy przy uprawach i staliśmy się największym pracodawcą w okolicy. Mam nadzieję, że coś na tamtych terenach się zmieni, że nie wszyscy będą stamtąd uciekali, że wieś nie będzie wymierać, a dookoła nie będą zarastać chaszcze.  Samorządowcy w większości gmin też już wiedzą, że jak nie uda się ściągać biznesu, nie będzie rozwoju. 
 
Niekiedy łatwiej wychodzi nam dyskutowanie, niż działanie.
 
A my spełniamy się w działaniu. Gdy trafiliśmy do Witryłowa 8 lat temu, kupiliśmy zdziczały nieurodzaj, gdzie dojechać można było tylko terenowym samochodem. W okolicy kilka rodzin i żadnych dzieci – dziko, biednie i smutno. Dziś można tam dojechać dobrym asfaltem, teren jest zagospodarowany, wykoszony, a ludzie są dumni, że coś się u nich dzieje, jest szansa na zarobek i lepsze życie. Dla nas historia się powtórzyła – znów kupiliśmy ruinę i staramy się coś zbudować. Podobnie było w Kańczudze kilkanaście lat temu, gdy na początku firmy był zniszczony budynek, ze starym stojakiem na rowery, a dziś jest nowoczesna fabryka z dużym parkingiem, na którym stoją dobre samochody. Wielu naszych pracowników wielokrotnie wyjeżdżało za granicę na szkolenia i dziś jesteśmy z nich dumni, gdy do zakładu przyjeżdża Brytyjczyk, Japończyk, albo Niemiec, a oni bardzo przyzwoicie rozmawiają z nimi po angielsku. To cieszy i widzimy sens tego, co robimy.  
 
I czasem trudno powiedzieć sobie stop? Jest duży, ciekawy biznes – Marma Polskie Folie, więc zapytam wprost; po co pani jeszcze Galeria Millenium Hall, a przez 11 lat żużel?
 
Rzeczywiście, galeria pewnie nie była mi potrzebna, ale jestem dumna, że doprowadziłam do powstania Millenium Hall w Rzeszowie i udało się stworzyć bardzo dobrą architekturę, którą chwalą osoby z Polski i świata. Jest tam świetny klub judo, jeden z najładniejszych klubów judo w Polsce, gdzie wychowaliśmy Mistrza Polski juniorów i seniorów.  Powstała tam pracownia świetnego malarza, Jacka Hazuki, a w ostatnim czasie Galeria DagArt, jest znakomity klub LUKR, pierwszy sieciowy hotel Hilton Garden Inn, w końcu jest Siemacha, z której jestem dumna i wiem, jak bardzo jest potrzebna dla dzieci i młodzieży. Chociażby dla tych kilku rzeczy, warto było się w to zaangażować. 

Marta Półtorak, prezes i współwłaścicielka Marma Polskie Folie, firmy zajmującej 82. miejsce na świecie w branży tworzyw sztucznych pod względem rentowności, współwłaścicielka Galerii Millenium Hall, przez 11 lat główny sponsor rzeszowskiego żużla. 
 
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy