Reklama

Ludzie

Inka – północna dziewczyna z Bieszczadów podąża za marzeniem

Alina Bosak
Dodano: 26.05.2020
50862_inka
Share
Udostępnij
– Potrzebuję być na północy. Moja droga idzie w tamtą stronę. Tam czuję się spokojniejsza, doświadczam pełni i szczęścia. Zaufałam pragnieniom – mówi artystka i podróżniczka Inka Wu. Mieszka w Norwegii, maluje wilki i kocha wyprawy za koło podbiegunowe. Jedna z dwudziestki śmiałków uczestniczących w wyprawie Fjällräven Polar. Przejechała psim zaprzęgiem 330 km przez skandynawską Arktykę. Teraz szykuje się na Spitsbergen.
 
Filigranowa, brązowooka, z uśmiechem, który roztopiłby największy lód. Lubi zimno. Inka Wu mieszka na przedmieściach Oslo, gdzie dzika przyroda jest na wyciągniecie ręki. Kilka minut i jest w lesie. Dobre miejsce dla miłośniczki natury i na spacery z psem, który przypomina wilka. – Chaaya jest wilczakiem Saarloosa i doskonałą modelką. Można ją rozpoznać na moich grafikach – uśmiecha się artystka. Inka Wu to artystyczny pseudonim. W Norwegii mieszka i pracuje od 13 lat. Wyjechała z Sanoka w 2007 roku, niedługo po zdobyciu dyplomu z grafiki warsztatowej na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. 
 
– Tato, wujek, kuzyni – uzdolnieni artystycznie. Mam to we krwi. Od dziecka uwielbiałam malować zwierzęta. Wyrastałam z psami. Obserwowałam je i komunikowałam się z nimi. Natura jest dla mnie najwspanialszym artystą. 
 
Norwegia to większe Bieszczady. Owszem różni się klimatem, krajobraz jest bardziej surowy, więcej tu skał, ale fauna bardzo podobna. Wilki, niedźwiedzie. Inkę martwi, że norweskie wilki są zagrożone wyginięciem. – Podczas, kiedy w Polsce żyje ich ok. 2,5 tysiąca, w Norwegii – potężnym, naturalnym kraju – jedynie około 30. Nie podoba mi się to i dlatego też więcej ich teraz maluje. Współpracuję z norweską fundacją, która walczy o ich ochronę – zdradza Inka. Jednocześnie Norwegowie kochają życie na świeżym powietrzu. Miłośnicy Skandynawii za wzór stawiają innym friluftsliv – norweską tradycję życia blisko przyrody. – Naprawdę każdą wolną chwilę spędzają na świeżym powietrzu – zapewnia artystka.
 
 
Fot. Archiwum prywatne Inka Wu
 
Od pierwszych dni w Norwegii chciała to wszystko zobaczyć, zwiedzić. Najpierw najbliższe okolice, a potem ruszyła w dalsze podróże. Bakcyla północy połknęła podczas pierwszej wyprawy za koło podbiegunowe. Starym vanem, z paką przyszykowaną do spania, dotarła na Lofoty – archipelag na Morzu Norweskim. – Mogłam przejść po lodowcu Svartisen – białej pustce, bez zasięgu telefonów, bez obecności człowieka. Przekroczyłam granicę, która zawsze mnie inspirowała, stanowiła furtę do jakiegoś innego świata. W głowie nosiłam obraz północy. Wzięty z książek, które czytałam jako dziecko. „Biały kieł” i wszystkie te opowieści o Alasce, dalekiej Kanadzie, Grenlandii. Wszystko wróciło. Zobaczyłam obrazy, które kiedyś budowałam w wyobraźni. Poczułam zachwyt i respekt do potęgi natury. 
 
 
Fot. Archiwum prywatne Inka Wu
 
Chciała więcej. Zaraz po powrocie do Oslo zaczęła planować kolejną wycieczkę na północ. Już nie latem, ale zimą. Chciała zobaczyć zorzę polarną. Wróciła na Lofoty w lutym. Tym razem samolotem, bo przebijanie się samochodem zimą przez norweskie drogi jest ciężkie. Jedyna droga, którą można dojechać na północ zimą z autostrady przemienia się w wąską dwupasmówkę, jaką jeździ się w Bieszczady. Norwegowie nazywają ją główną drogą ekspresową. Z tej wyprawy przywiozła wiele zdjęć zorzy polarnej i zaczęła tworzyć zainspirowane jej widokiem grafiki. Mixmedia. – Mieszałam je, składałam w Photoshopie. Przy takim przelewaniu inspiracji na płótno, papier, czy plik komputerowy, zawsze przychodzi taki moment, w którym czuję, że znów chcę po nie gdzieś jechać. Dowiedziałam się, że renomowana szwedzka marka Fjällräven zaprasza ochotników na wyprawy przez Arktykę psimi zaprzęgami. Miałam nowy cel. 

Łatwo się mówi. Ale jak dostać się na wyprawę, na którą zabierają tylko 20 osób z całego świata, a jechać chcą tysiące? Wyprawy Fjällräven Polar organizowane są od lat 90. Podróżnicy pokonują 330 km, jakie dzielą Signaldalen w Norwegii od Jukkasjärvi nieopodal szwedzkiej Kiruny. Sami powożą zaprzęgami, rozbijają namioty, zajmują się psami. Szwedzka firma uznała, że to świetny pomysł na promowanie produkowanej przez nią odzieży polarnej. Uczestników wyprawy ubiera od stóp do głów, wyposaża w cały turystyczny sprzęt i sponsoruje psie zaprzęgi. Stąd duża konkurencja wśród ochotników. Dziesięciu z nich wybiera komisja, a dziesięciu ma szansę dostać się z plebiscytu. Świat podzielony jest na 10 dystryktów i z każdego internauci wybierają jednego zwycięzcę. Głosowanie odbywa się pod koniec roku na wyprawę, która rozpoczyna się w kwietniu.  
 
 
Fot. Archiwum prywatne Inka Wu
 
Inka dostała się za drugim razem. – Pierwszy raz spróbowałam w 2017 roku. Ale nie udało się. Startowałam z dystryktu Centralnej Europy. Drugim razem jako mieszkanka Norwegii wybrałam region północny, w którym konkurencja była trochę mniejsza i udało się – wspomina. – Niełatwo przebić się przez tysiące uśmiechniętych twarzy, które mówią, że ta wyprawa jest marzeniem ich życia. Głosy internautów trzeba zdobyć bez kombinowania, ponieważ komisja bada ich pochodzenie. Mnie także ktoś chciał sprzedać 10 tys. głosów, ale takie oszustwo jest łatwe do wykrycia. W 2017 roku miałam 9 miejsce. Dopiero w 2018 roku udało się wygrać.
 
Sił do walki o głosy po raz drugi dodała podróż dookoła Islandii. Ta wyprawa zaowocowała wieloma nowymi grafikami. Powstały prace inspirowane Fiordami Zachodnimi, fauną Islandii. Inka zrobiła wystawę. – Zrozumiałam też, że takie właśnie życiem kocham, że nie dla mnie codzienne wychodzenie do pracy i rutyna. Powrót do cywilizacji był dla mnie bolesny. Jakbym dostała  młotkiem w głowę. Tęskniłam za północą. Kocham ten klimat. Fascynuje mnie, kiedy przy 6 stopniach temperatury siedzę w ciepłym źródle i obserwuję jak lis polarny wykrada jajka ptakom gniazdującym w wysokiej trawie. I myślę, czy to widziałam naprawdę, czy mi się przyśniło. Wolę to na żywo niż w telewizji. Telewizora nie mam – mówi.
 
Właśnie dlatego wysłała nową aplikację do Fjällräven Polar 2019. W ciągu miesiąca zdobyła niemal 25 tys. głosów. Mogła jechać! Na największą z  dotychczasowych przygód. Chociaż wyprawa nie miała należeć do łatwych. Zaczynała się w Signaldalen, norweskiej dolinie, otoczonej ośnieżonymi górami. Tu poznali psy. Każdy śmiałek dostał swój zaprzęg i karawana ruszyła w zimową pustynię. Przez niekończącą się biel Pältsy, jeden z największych obszarów wiecznej zmarzliny w Europie; Råstojaure i tradycyjny szlak rdzennych Samów; przez Kattuvuomę, Sevujärvi, do Väkkäräjärvi. Sześć dni, w temperaturze, która przy wietrze sięgała nawet -50 st. C. 330 km podzielono na odcinki, z których najdłuższy miał ok. 80 km. Tu wyzwaniem jest wszystko. Nawet przygotowanie posiłku przy temperaturze -30 st. C. Wodę trzeba wytopić ze śniegu – z pełnego garnka 3-4 cm wody. Jest więc wielogodzinne ślęczenie nad palnikami, rąbanie zamrożonych kiełbas dla psów, bo każdy do wyżywienia ma sześć husky. 
 
 
Fot. Archiwum prywatne Inka Wu
 
– Czasami brakowało siły, żeby przygotowywać jeszcze posiłki dla siebie. To nie wakacje, ale dość trudna ekspedycja – tłumaczy Inka. – Wiele osób pytało mnie, dlaczego chcę jechać na biegun północny. Tłumaczyłam, że to jeszcze nie biegun północny. Chociaż owszem są momenty podobne do tych, jakich doświadczają polarnicy. Dlatego, chociaż wyprawa reklamowana jest jako dla wszystkich, wymaga dobrej kondycji fizycznej. Trzeba podpisać oświadczenia, że jest się zdrowym, nie ma się problemów związanych z nadwagą, z niedowagą. Bo to wszystko liczy się w Arktyce. Trzeba wytrzymać kilka godzin stania na saniach. Kiedy wyjeżdża się z doliny wysokich gór na płaskowyż, co trwa kilka godzin, to człowiek nie jedzie, ale musi pchać sanie z ekwipunkiem, żeby pomóc psom. Wielogodzinny bieg pod górę w zapadającym się po kolana śniegu nie jest łatwy, powoduje szybkie zmęczenie. Dlatego chociaż nie lubię biegać, przed wyprawą zawzięłam się. Wykonywałam treningi i przebieżki przez całą zimę. O 6 rano, promenadą w Oslo, w niskiej temperaturze, w lżejszych ubraniach. Aby pomóc sobie w tolerancji na zimno. Bo w Arktyce, kiedy człowiek się spoci, ciepło jest bardzo szybko emitowane z organizmu, a to prowadzi do wychłodzenia.   
 
Mimo to odmroziła sześć palców. Chociaż po jednodniowym szkoleniu wiedziała, na co uważać. Że może wydawać się, że jest człowiekowi ciepło, a wcale ciepło nie jest. Tylko umysł płata figle. To była czwarta doba na saniach. Przejeżdżali przez białą pustynię. Teren odkryty, żadnej roślinności, wiatr intensywny. Kiedy psy biegną pod wiatr, temperatura odczuwalna to -50 st. C. Trzyma sanie jedną ręką, a drugą wkłada w parkę, żeby ją ogrzać. Na zmianę, przez wiele godzin. Zmarzły palce, ale nie wie, że to początki odmrożenia. Następnego dnia wjeżdżają w tundrę, jest przyjemny, słoneczny dzień. Czuje jak palą się ręce. To ostrzeżenie, ale ona zdejmuje rękawiczki z tego „gorąca” i jedzie tak kilka godzin. Na mecie już nie może złapać długopisu, żeby podpisać się na pamiątkowej fladze. – Straciłam czucie w palcach – wspomina Inka. – W Oslo leczyłam je przez półtora miesiąca. Ale dziś jestem o wiele silniejsza niż przedtem. 
 
 
Fot. Archiwum prywatne Inka Wu
 
Przekonała się, że człowiek jest w stanie dostosować się do bardzo trudnych warunków. Ludzie mówią Ince, że jest odważna, spokojna, zdystansowana. – To konsekwencje lekcji, jakie dostałam od życia. Ta wyprawa także była taką lekcją. Jeśli napotkam w życiu trudności, stawię im czoło silniejsza. Na Arktyce każdy walczy ze swoimi wewnętrznymi słabościami. Kiedy przez wiele kilometrów otacza cię pustka, słyszysz myśli w swojej głowie. Chce ci się płakać i śmiać. Można w siebie spojrzeć, rozwiązać wiele kwestii, znaleźć rozwiązanie. To daje wewnętrzną siłę i wiarę, że każde marzenie można spełnić. Wystarczy być konsekwentym w dążeniu do tego, co da nam poczucie pełni w życiu. Każdy na szczęście zasługuje. Każdy do szczęścia ma prawo. A jeśli życie będzie niespójne z tym, co podpowiada serce, to szczęścia się nie znajdzie.
 
Czy zawsze to wiedziała? Na swoją drogę weszła już w momencie, kiedy zdecydowała, że chce tworzyć i być artystą. – Teraz potrzebuję być na północy, moja droga idzie w tamtą stronę. Tam czuję się spokojniejsza, doświadczam pełni i szczęścia. Zaufałam tym pragnieniom. Kiedy ruszę dalej? Już myślę o Spitsbergenie, o Grenlandii. A potem Kanada i Alaska. Moja córka, artystyczna dusza, która wkracza w dorosłość bardzo mnie do tego dopinguje. I jest dumna, że spełniam marzenia.
 
 
Fot. Archiwum prywatne Inka Wu
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy