Reklama

Ludzie

Wyborcy chcą głosować na samorządowca-rzeszowianina!

Z Konradem Fijołkiem, wiceprzewodniczącym Rady Miasta Rzeszowa, kandydatem zjednoczonej opozycji na prezydenta Rzeszowa, rozmawia Aneta Gieroń
Dodano: 26.04.2021
53418_fijolek
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń: W wyścigu o prezydenturę Rzeszowa udała się Panu bardzo trudna rzecz – zdobył Pan poparcie partii opozycyjnych i na jednej konferencji murem stanęli za Panem: Borys Budka z Koalicji Obywatelskiej; Władysław Kosiniak-Kamysz, szef PSL-u; Włodzimierz Czarzasty z Lewicy i Szymon Hołownia reprezentujący Polskę 2050. Nie udało się jednak przekonać Tadeusza Ferenca, z którym w Radzie Miasta Rzeszowa współpracował Pan od 20 lat. Dlaczego? 

Konrad Fijołek: Na dobrą sprawę, nawet nie miałem szansy przekonać prezydenta Ferenca do mojej kandydatury, bo swoją decyzję o udzieleniu poparcia Marcinowi Warchołowi, wiceministrowi sprawiedliwości i do niedawna posłowi Solidarnej Polski, podjął wcześniej i z nikim jej nie konsultował.
 
10 lat temu Tadeusz Ferenc nazywał Pana swoim następcą, ale 10 lutego 2021 roku w obliczu realnych wyborów, publicznie poparł Marcina Warchoła i od tego czasu apeluje do rzeszowian o oddanie na niego głosu. 
 
Może właśnie dlatego, teraz nie pytał, nie mówił ani nie konsultował swojej decyzji związanej z kandydaturą wiceministra Warchoła. Widać, coś innego musiało zdecydować, że to właśnie jego Tadeusz Ferenc zdecydował się poprzeć.
 
O wszystkim dowiedział się Pan w trakcie konferencji prasowej?
 
Niewiele wcześniej, bo nie było tajemnicą w Ratuszu, że w dniu 81. urodzin Tadeusz Ferenc organizuje konferencję prasową. Domyślałem się, co może się zdarzyć, ale to były domysły i plotki. Konferencja jasno dała odpowiedź na wszystkie pytania.
 
Dlaczego to Marcina Warchoła, a nie Pana wskazał Tadeusz Ferenc, mimo że od wielu lat jest Pan szefem klubu radnych „Rozwój Rzeszowa”, który dawał prezydentowi możliwość realizowania proponowanych uchwał? Przez ostatnich 10 lat nie przekonał się do Pana?
 
Nie zgadzam się, że się do mnie nie przekonał. Myślę, że bardzo dobrze zna mój potencjał, dzięki któremu tyle lat razem współpracowaliśmy. Uważam, że nie o przekonanie i najlepsze rozwiązanie dla Rzeszowa tu chodziło, ale znaczenie miały inne czynniki.
 
Co ma Pan na myśli?
 
Być może Marcin Warchoł narysował przed prezydentem Ferencem piękny miraż, jak szybko i skutecznie potrafi załatwiać sprawy dla Rzeszowa, choć wszyscy wiemy, że jeszcze kilka tygodni temu należał do Solidarnej Polski, czyli ugrupowania pozostającego w silnym sporze z obecnym premierem i rządem. Mówiąc wprost, mało jest prawdopodobne, by wiceminister Warchoł był specjalnie skuteczny we współpracy z obecnym rządem. Co więcej, przy obecnej, bardzo dynamicznej polityce centralnej, nikt z nas nie wie, jak może wyglądać układ sił sejmowych czy rządowych pod koniec 2021 roku albo w 2022. Wybory parlamentarne odbędą się w 2023 roku, ale przedterminowe też są niewykluczone. Staram się nie snuć domysłów, że za decyzją prezydenta Ferenca mogą stać, nie do końca pochwalane metody stosowane przez środowisko polityczne posła Marcina Warchoła.
 
Pana zdaniem, dlaczego dla profesora prawa, wiceministra sprawiedliwości i posła, zdobycie prezydentury w Rzeszowie może być atrakcyjne?
 
To forma ucieczki z Warszawy, gdzie w kolejnych kilkunastu miesiącach różnie mogą potoczyć się wydarzenia. Pan Warchoł może przestać być posłem, wiceministrem, a po kolejnych wyborach parlamentarnych, Zjednoczona Prawica niekoniecznie może utrzymać władzę. Uważam, że start w wyborach na prezydenta Rzeszowa jest decyzją nie tylko Marcina Warchoła, ale przede wszystkim Zbigniewa Ziobro. Wygrana w Rzeszowie byłaby znakomitym przyczółkiem dla Solidarnej Polski, która nie ma mocnych struktur w regionie, miejscem na przeczekanie dla wielu członków tej partii, a przede wszystkim zwycięstwo w dużym, wojewódzkim mieście stawiałoby Zbigniewa Ziobrę na zupełnie innej pozycji w rozmowach z Jarosławem Kaczyńskim w ramach Zjednoczonej Prawicy.  
 
Dokładnie 20 lat temu, w 2001 rok po raz pierwszy wszedł Pan do Rady Miasta Rzeszowa, zajmując… miejsce Tadeusza Ferenca, który zdobył wówczas mandat posła startując z listy Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Rok później z Sejmu zrezygnował i w 2002 roku po raz pierwszy, w II turze wygrał wybory prezydenckie w Rzeszowie. Jest ambicjonalna pokusa, by tak jak 20 lat temu udało się Panu zająć miejsce Tadeusza Ferenca w Radzie Miasta, tak dwie dekady później zająć jego miejsce w fotelu prezydenta Rzeszowa?
 
Tak, oczywiście. Jestem człowiekiem ambitnym i bardzo mi na tym zależy, tym bardziej, że jest w tym jakaś magia liczb i czasu. Dotychczas nie myślałem o tym za dużo, bo bardziej koncentrowałem się na zdobyciu poparcia opozycji, co nie było łatwe, a bez jej poparcia nie wystartowałbym w tych wyborach. Na pewno ogromnie pomogli mi rzeszowianie. Ponad 70 proc. z nich w badaniach przedwyborczych, które zleciła Platforma Obywatelska, wypowiedziało się, że chce zagłosować na kandydata – rzeszowianina. 

Tadeusz Ferenc rezygnując z funkcji prezydenta po prawie 5 kadencjach, zamyka pewien rozdział w historii Rzeszowa. Z jakich powodów rzeszowianie mieliby zagłosować właśnie na Pana, skoro przez ostatnich 20 lat był Pan współtwórcą obecnego kształtu Rzeszowa, a od wyborców idzie jasny sygnał – chcemy zmian. Nie tylko pokoleniowych, ale też jakościowych w samym mieście.

Odpowiedź jest bardzo prosta. Odpowiadam wszystkim najważniejszym kryteriom, na których zależy rzeszowianom. Po pierwsze chcą samorządowca – rzeszowianina. Znam doskonale ludzi i miasto. Rzeszów zawsze był dla mnie najważniejszy, nie wybrałem pracy w Warszawie, czy w polityce, ale od zawsze realizuję się w samorządzie. Spośród wszystkich kandydatów, tylko ja jestem samorządowcem z Rzeszowa, świetnie znającym miasto i jego problemy. Pan Marcin Warchoł mówi o bezkrytycznej kontynuacji prezydentury Tadeusza Ferenca, co jest niemożliwe, bo ludzie chcą zmian. Pani Ewa Leniart w wielu obszarach krytycznie ocenia lata rządów prezydenta Ferenca, z czym też się nie zgadzam. Sam zaś proponuję, by nie umniejszać tego, co dobre w Rzeszowie, bo jestem tego współautorem. Jako absolwent szkoły pana prezydenta Ferenca, czyli ktoś, kto tę szkołę ukończył z wyróżnieniem, teraz pracuję na własne konto i doskonale wiem, co i jak trzeba zmienić w Rzeszowie. 
 
I co trzeba zmienić?
 
Przede wszystkim musimy zacząć od uporządkowania miasta. Kiedyś paradygmatem rozwojowym było, by cokolwiek się w Rzeszowie budowało – byliśmy małym, prowincjonalnym miastem, bez większych szans na rozwój.  Przez ostatnich 20 lat zapóźnienia infrastrukturalne udało się nadrobić, teraz czas na nowe. Musimy stworzyć konstytucję przestrzenną miasta, by zahamować dalszy chaos w zabudowie zwłaszcza Śródmieścia i Doliny Wisłoka.
 
Jeżeli uda mi się wygrać majowe wybory, na najbliższe dwa lata obiecuję: porządek przestrzenny, czyli uchwalenie Studium Uwarunkowań i Kierunków Zagospodarowania Przestrzennego, które precyzyjnie określi relacje między wysoką i niską zabudową w mieście, gdzie nie ma być nowych budynków, bo jest zieleń i rekreacja oraz jaką funkcję pełni Wisłok w naszym mieście. Do tego trzeba dodać system transportowy. 

Dlaczego nie starał się Pan tego wszystkiego zrealizować w ostatnich 10 latach jako szef największego klubu radnych w Radzie Miasta Rzeszowa?
 
Jako radny nie mam możliwości sprawczych. To prezydent nakreśla i kreuje politykę przestrzenną i to on wnosi projekty uchwał na sesję – nie radni rysują plany. Jeżeli uda mi się wygrać wybory, będę inicjował powstawanie planów i wspólnie z radnymi je omawiał. Nie zapominajmy, że przez ostatnich 20 lat udało się nam nadrobić bardzo wiele zapóźnień infrastrukturalnych, dlatego teraz główny ciężar zainteresowania w rozwoju miasta powinien być przesunięty na człowieka i jego potrzeby. Przede wszystkim jakość życia, czyli jak spędzamy czas w tym mieście, jak się nam tutaj żyje, jakie budujemy w nim relacje. W Rzeszowie musi być więcej zieleni, musi być dostępna dla każdego w ciągu 10 minut spaceru po mieście. Skwery muszą być rzeczą powszechną. Konieczna jest lepsza oferta rekreacyjna, czyli baza sportowa, czy budową aquaparku i lodowiska w Rzeszowie.
 
A może warto pomyśleć nie tylko o aquaparku, ale też o budowie całorocznego kompleksu basenów termalnych, gdzieś w okolicy Rzeszowa np. na Pogórzu Dynowskim. Uniknęlibyśmy korków w mieście i byłby to impuls rozwojowy dla gmin sąsiadujących z Rzeszowem.
 
Takie plany też mamy. Podobnie jak poszerzanie oferty kulturalnej – nie można mieszkańcom oferować jedynie niedzielnego spaceru po galeriach handlowych, albo niewielkim deptaku w centrum miasta. Zależy nam na wspieraniu jak największej liczby inicjatyw kulturalnych już istniejących i tych, które dopiero są w planach.
 
W kampanii Pana, Ewy Leniart i Marcina Warchoła, nawiązujecie do „Zielonego Rzeszowa”, jednocześnie obiecując szybką budowę południowej obwodnicy Rzeszowa. Drogi, która wprowadzi tysiące samochodów do ostatniego, dużego skrawka zielni w Rzeszowie i spowoduje wycięcie prawie 5 tys. drzew. To wszystko w mieście, gdzie nie ma ani jednego dużego parku…
 
 Rzeczywiście, zieleni w mieście jest za mało i jak najszybciej na obrzeżach Rzeszowa chcemy tworzyć większe tereny zielone. Zgadzam się, że Dolina Wisłoka jest naszym dobrodziejstwem, ale w mieście mamy też gigantyczny problem komunikacyjny. Południową część miasta mamy zablokowaną i lada moment grozi nam paraliż.
 
Inaczej mówiąc, pozbawiona krzty wyobraźni polityka przestrzenna Rzeszowa w ostatnich latach doprowadziła do niekontrolowanej zabudowy wzdłuż ulicy Kwiatkowskiego, a teraz, by ratować tamtą „patodeweloperkę” zbudujemy obwodnicę południową, by tym razem zrujnować tereny zielone?

Inwestycje deweloperskie w tamtej części Rzeszowa doprowadziły do niesłychanego przyrostu mieszkańców we wspomnianej części Rzeszowa.  Dzisiaj Drabinianka jest jedną z najgęściej zaludnionych dzielnic miasta. Nie mniej osób mieszka w Białej i Budziwoju. Wszyscy ci mieszkańcy muszą do miasta wjechać i z niego wyjechać. Zasadą numer jeden „Zielonego Rzeszowa” jest to, by nie wprowadzać aut do centrum. Zatem, by wyprowadzić część ruchu ze śródmieścia, trzeba zrobić ten most i obwodnicę. Zgadzam się, że lokalizacja drogi nie jest najszczęśliwsza, bo koszty ekologiczne są olbrzymie, ale w każdym innym miejscu, koszty ekologiczne też będą duże.  Natomiast koszty społeczne wyburzania domów w innych lokalizacjach, wytyczenia całej inwestycji od nowa są takie, że ta droga musi powstać w obecnym przebiegu. Taka jest, niestety trudna rola samorządowca, który czasem musi podjąć trudną, niepopularną decyzję, ale najlepszą z punktu widzenia rozwoju całego miasta.
 
Mogę tylko dodać, że są dzisiaj możliwości technologiczne, które pozwolą na ograniczenie wpływu tej drogi na tereny zielony. Będziemy próbować minimalizować jej oddziaływanie na zieloną część miasta, ale musimy ją zbudować. 
 
Jak najszybciej chcemy też zagospodarować prawobrzeżne tereny Wisłoka przed Budziwojem, połączyć je kładką kompozytową na wysokości Lubeni i zagwarantować rzeszowianom nowe, duże tereny rekreacyjne. Wiem, co mówię i wiem, jak to trzeba zrobić.
 
Podobnie mówił prezydent Ferenc!
 
Ale różnica jest taka, że ja mam 45 lat i chciałbym w tym mieście żyć jeszcze wiele lat, a prezydentem można być 10 lat, więc naprawdę nie składam obietnic bez pokrycia. Przez najbliższe dwa lata czekają nas pot, łzy i ciężka praca, jeśli autentycznie chcemy coś dla tego miasta zrobić. 

Kto według Pana ma największe szanse, by znaleźć się w II turze wyborów prezydenckich w Rzeszowie?
 
Mam nadzieję, że nie będzie II tury, bo odpowiadam na zapotrzebowanie 70 proc. rzeszowian i liczę, że wygram wybory już w I turze. Jestem też realistą i zakładam, że jeżeli będzie II tura, to spotkam się w niej ja i pani Ewa Leniart jako reprezentantka głównego ugrupowania politycznego w naszym kraju.

To oznacza, że będą to bardziej polityczne niż samorządowe wybory? Takiego zainteresowania ogólnopolskich mediów, jakie obecnie przeżywa Rzeszów, nie mieliśmy nigdy. 
 
Uważam, że te wybory mają dwa wymiary. Polityczny, na który inaczej patrzą media ogólnopolskie, bo są uważane za test nastrojów społecznych przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku. Jednocześnie to nadal są wybory samorządowe, gdzie ludzie wybierają gospodarza miasta na najbliższe lata. W wymiarze lokalnym czuję się bardzo dobrze i mam nadzieję, że podobnie uważają rzeszowianie.

Ale czy 9 maja wyborcy „kupią” Konrada Fijołka – gospodarza?
 
Jestem pewny, że tak. Nieustannie dostaję ogromne poparcie od aktywistów miejskich, stowarzyszeń i organizacji pozarządowych. Większość z nich, w przeszłości ostro mnie krytykowała. Teraz dostrzegli i docenili moją wizję Rzeszowa na kolejne lata oraz doświadczenie rzeszowskiego samorządowca. Ludzie mile reagują, dostaję masę gestów i słów poparcia podczas spotkań czy spacerów po osiedlach i ulicach. Mnóstwo rzeszowian samych zgłasza się po mój plakat czy baner. Ta pozytywna energia i entuzjazm wśród rzeszowian są bardzo widoczne i wyczuwalne. Stąd moja rosnąca nadzieja, że dzięki rzeszowianom mogę wygrać już w pierwszej turze.

Samorząd ma to do siebie, zwłaszcza w takim mieście, jak Rzeszów, że rozmach kosztuje. Jak skutecznie chce Pan zdobyć wsparcie rządowe i ministerialne w Warszawie, nie mając wcześniej doświadczenia w parlamencie, a przede wszystkim nie mając związków z obecnymi partiami rządzącymi?
 
Kiedy Tadeusz Ferenc rozpoczynał swoje rządy, najwięcej skorzystał z pieniędzy unijnych, nie rządowych. Miasta takie jak Poznań, Wrocław, Gdańsk także mają prezydentów, którzy nie wywodzą się ze Zjednoczonej Prawicy, a mimo to dostają pieniądze rządowe. Rzeszów nie będzie gorszy. Po drugie, nie wiemy, co zdarzy się w kolejnych miesiącach i jaka będzie rządząca większość. Wreszcie, za 2 lata na pewno są wybory parlamentarne i nie uważam, by parlamentarzyści PiS-u z Rzeszowa pozwolili na całkowite odcięcie miasta od dotacji, bo to oznaczałoby trudną sytuację w wyborach także dla nich. Jestem pewny, że w czasie kampanii, każda partia przyjedzie do każdego prezydenta, by zapewnić sobie sukces wyborczy, zwłaszcza w wojewódzkim mieście. Tak się dzieje od lat. W samorządzie jestem od dwóch dekad, w tym czasie wypracowałem sobie liczne i różne relacje. Nie mam obaw, co do skuteczności w zabieganiu o centralne dotacje dla Rzeszowa.

To oznacza, że skompletował już Pan drużynę, z którą chciałby wejść do Ratusza?
 
Kompletowanie trwa. Nie wykluczam, że przed II turą przedstawię ludzi, z którymi chciałbym pracować. Na pewno chcę docenić osoby, które całym sercem chcą się zaangażować w sprawy miasta.
 
Ta układanka chyba już jest zaplanowana – za poparcie Lewicy, PO, PSL-u i Szymona Hołowni, pewnie będzie musiał się Pan odwdzięczyć awansami dla nich w Ratuszu.
 
Nikomu niczego nie obiecałem i nie podpisałem żadnego zobowiązania. Jestem w komfortowej sytuacji, bo nie potrzebuję od partii pieniędzy na kampanię. Jestem stąd, ludzie mnie znają i bez problemy udało się nam zebrać nieco ponad 100 tys. zł. Od wielu lat układam drużyny składające się z przedstawicieli różnych środowisk, wydaje mi się, że jestem w tym sprawny i tak samo chciałbym zrobić po wygranych wyborach.  Na dobrą sprawę, to moja pierwsza kampania w życiu, gdzie od początku do końca gram tylko na siebie. W poprzednich latach organizowałem kampanie dla prezydenta, całego klubu, a dopiero na końcu dla siebie.
 
Co Tadeusz Ferenc niedawno przypomniał, mówiąc, że często wchodził Pan do Rady jego głosami.

 To była niesprawiedliwa ocena, z którą się nie zgadzam.
 
Od 10 lutego mieliście Panowie kontakt ze sobą?
 
Nie.

Jeśli wygra Pan wybory, zaprosi Pan Tadeusza Ferenca na herbatę do Ratusza?

Oczywiście.
 
Chciałby mu Pan też zorganizować oficjalne pożegnanie z Radą Miasta Rzeszowa?
 
Tak, uważam, że na to zasługuje. Zwłaszcza, że do dziś nie odbyło się oficjalne pożegnanie Tadeusza Ferenca, ani z Radą Miasta, ani z wszystkimi mieszkańcami Rzeszowa.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy